Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2009

Ondraszki

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(4)
W ostatnią niedzielę, w ramach jazdy na rowerze z moją Ukochaną, wybraliśmy się na wycieczkę organizowaną przez cieszyńskie PTTK, a dokładniej Turystyczny Klub Kolarski “Ondraszek” Cieszyn. Dla mnie uczestnictwo w takiej masowej imprezie było całkowitą nowością, dla Kasi już nie, choć zachowanie tłumu nieraz cisnęło jej przekleństwa na usta, co było czymś nowym ;) Generalnie wycieczka inna, bardzo lekka, ale przyjemna. Pogoda dopisała, humory również – czego chcieć więcej. Jak to czego?! Zdjęć!

Są i zdjęcia (29 sztuk):


Na cieszyńskim rynku, około godziny 10.00 w niedzielę, gołębie jak zapewne codziennie pożyczają wodę z fontanny. Oddają później w nieco innej formie...


Jednak formy oddawania wody zostawmy na boku, gołębie również. Rynek jest bowiem oblegany przez tłumy rowerzystów - szykuje się wycieczka z cieszyńskim PTTKiem.


Wśród całej ekipy, prócz rowerzystów cieszyńskich, są goście z Czech, Jastrzębia a nawet z Tychów - przyjechali na rowerach - wielki szacun.


Jesteśmy także i my - widoczna na poprzednim zdjęciu Kasia i ja. Jak widać nie bardzo wiem co tutaj robię, ale skoro powiedziało się A, to trzeba też powiedzieć "psik"...


W końcu cała ekipa - ponoć 88 osób - rusza przed siebie, biorąc pod uwagę tę liczbę rowerzystów prezentujących rozmaity poziom, można spodziewać się wszystkiego...


Są rowerzyści w wieku 10 lat, którzy jadą jakby mieli 18, są też tacy którzy w okolicach 40 zachowują się jakby pierwszy raz wsiedli na rower; jednym słowem - Sodoma i Gomora ;)


Na szczęście trasa jest bardzo widokowa, aż prosi się aby często się zatrzymywać i wyjmować cegłę z plecaka - dzięki temu wlokę się na końcu i mam trochę komfortu ;)


Często jednak jadę z moją Lubą, w końcu nie jestem tu sam. Tak czy siak - ile widziałem tyle moje ;)


Trasa wiedzie nas na górę Chełm, góra to może zbyt duże słowo jak na wzniesienie wystające 461 m npm, niemniej jesteśmy na Pogórzu Cieszyńskim, więc zupełnie płasko nie jest.


Wiosna w pełni, a jako że krajobrazy tam są typowo rolnicze widać to pełnej krasie... i tak samo wyraźnie czuć. Jednak naturalne nawozy są bardzo rozpoznawalne ;)


Gdzieś po drodze mijamy Kisielów, gdzie jeszcze nie tak dawno temu mieliśmy okazję bawić się z Kasią na weselu koleżanki. Góry cały czas gdzieś tam niedaleko, aż czuć ten zew....


Może w końcu wszystko ułoży się tam że będę mógł w nie wyskoczyć, w końcu nie po to kupowałem rower ze 150 mm skokiem aby tłuc się po asfaltach ;)


Na szczęście tutaj byłem niejako incognito, na rowerze siostry, stalowym sztywniaku na którym pokonywanie równych dróg to przyjemność - o ile jazdę asfaltem można rozpatrywać w ramach przyjemności...


W końcu docieramy na Chełm, widoczność powala, posiadacze sokolego wzroku zauważają "tę wielką elektrownię w Jaworznie" moje okulary ani aparat niestety tego nie potrafią.


Cieszymy z Kasią oczy bliższymi okolicami, a też jest co podziwiać.


Tymczasem ciężarowcy zasiedli do piwa, ciekawą opcją było by zawiadomienie policji o grupie pijanych rowerzystów, panowie wyrobili by chyba normę z całego miesiąca ;)


Nam bardziej niż piwo smakuje Mountain Dew, oraz pyszne widoki. Focimy więc ;)


Na szczycie Chełmu stoi pomnik, nie bardzo wiem co ma sobą przedstawiać, żadnej tabliczki też nie znaleźliśmy.


Jako że PTTK u celu każdej wycieczki organizuje konkursy, tym razem było to zwijanie sznurka i jazda na rowerze wg wytyczonej linii, ten pan szykuje się na pobicie rekordu na odcinku slalomu... ;)


Tłum, tłum i jeszcze raz tłum, a powiadają, że najlepszą ilością osób na wycieczkę rowerową jest 3.


To chyba psiak jakiegoś pieszego, nie pamiętam aby ktoś przemycał go na bagażniku czy w sakwie, jakkolwiek, jemu tak wielka ilość osób bardzo się podobała :)


Wreszcie zwijanie sznurka, aby nie było zbyt łatwo sznurek miał na końcu obciążnik, który ciągnął się po trawie. Na zdjęciu ręce Kasi, ja w swojej kategorii zrobiłem trzeci czas - dostałem za to śmierdzące gumy do montowania bagażu, made in China. Do wyboru był jeszcze bidon, nie chcę wiedzieć czy też śmierdział...


Widok na południe sponsorowała Republika Czeska, ale prawdę mówiąc nie było to nic specjalnego, polskie Beskidy widziane z tego rejonu znacznie ładniejsze.


Czeskie góry mają oczywiście ogromy potencjał, jednak trzeba w nie trochę wjechać aby go docenić - przyczyną może być to, że najbliższe czeskie pasma ukryte są za polskimi ;)


Ze zbocza próbował startować glajaciarz, ale nie szło mu to zbyt dobrze - może złapał tremę, widownię miał sporą ;)


Koniec końców impreza się zamyka, i pora rozjechać się do domów. Na szczęście powrót we własnym zakresie, wybieramy więc czarny szlak pieszy który prowadzi bardzo ciekawymi okolicami.


Może nie jest nie trudny technicznie, ale jazda w takim bukowym lesie dostarcza pięknych wrażeń.


Niestety fragment terenowy jest krótki, potem kilka wyasfaltowanych pagórków i docieramy do Cieszyna. Tam frytki, rundka na drugą stronę miasta i powrót do domu.


Podsumowując - inaczej niż zwykle, ale całkiem przyjemnie.

Do następnego ;)

Powrót do piaskownicy

Niedziela, 19 kwietnia 2009 · Komentarze(3)
Postanowiłem (z lenistwa oczywiście) wprowadzić małą rewolucję w opisach wycieczek – zamiast pisać tutaj kupę tekstu przedstawię tylko ogólny zarys tego co się działo, a cały opis wycieczki będzie przy fotkach – do tej pory opisy fotek, pozostawiały, moim zdaniem, nieco do życzenia. Wycieczka do piaskowni to pomysł Roberta, który chciał zobaczyć na żywo wielką zwałowarkę. Udało się i muszę przyznać, że machina robi faktycznie niezłe wrażenie. Dodatkowo cała wycieczka bardzo udana i – ze względu na wszechobecny piach – nieco inna niż pozostałe.

Galeria (23 zdjęcia):


Pierwsza wycieczka opisana w ten sposób - zobaczymy co z tego wyjdzie... ;) Miałem jechać do Lipowca, ale nikomu nie chciało się ruszyć tyłka, niejako w zamian Robert zaproponował poszukiwania zwałowarki w piaskowni, jak się okazuje nie ma tego złego...


Tak właśnie wygląda sprawca tego zamieszania, umówieni jesteśmy u niego około 16.30, po drodze robię jeszcze małe kółeczko po "ziemi ojców", Chorzów gdzie mieszkam obecnie, wypada przy niej dość blado...


Początkowo jedziemy szerokimi wygodnymi duktami, później też jest szeroko, choć już nie tak wygodnie - pojawia się piach.


Pewnym zaskoczeniem była dla mnie obecność Kamila, myślałem że będzie na uczelni. Kamil, brat Roberta, to ten w spodenkach w ciapki i szaro żółtym plecaku - wiecie już który? :D


W końcu docieramy do pierwszego, nieczynnego już wyrobiska, rośnie tu już mały lasek, za paręnaście lat może to wyglądać tak jak las na pierwszym zdjęciu :)


Ciekawym rozwiązaniem jest posadzenie brzóz tuż przy drodze, jak drzewa urosną będzie to świetny, jasny dukt, ze ścianą świerków (?) za brzozami.


To jest właśnie Kamil - jeśli jeszcze nie poznaliście ;)


Wracając do duktu, póki co lasek jest niziutki i widać jak destrukcyjny wpływ na otoczenie ma odkrywka. Niestety piasku nie da się wydobywać inaczej, a przecież nawet zasłużone po rowerze piwo lepiej smakuje ze szklanki...


Kominy w tle to Elektrownia Siersza, trochę psują widoki, ale taki już urok tego rejonu...


Oto i cel wyprawy. Właśnie po to tu przyjechaliśmy. Olbrzymia zwałowarka. Bliżej nie podchodziliśmy, bo kilkumetrowa piaskowa skarpa uniemożliwiła by wyjście z powrotem do góry.


Krajobrazy jak na Saharze. Trochę szkoda, że piasek nie układał się prostopadle do zachodzącego Słońca, fałdki rzucały by piękne cienie...


Z pozdrowieniami dla użytkowników forum EMTB.pl :)


A to z dedykacją dla Ukochanej (serduszko to jest, tylko troszkę koślawe ;) )


Pora zjeżdżać do domów, perspektywa prysznica i kolacji sprawia, że jedziemy aż się kurzy ;) Zjazd wcale nie był stromy, jednak gdy pokonywaliśmy go w drugą stronę piasek przysporzył trochę problemów - to nie schody :)


Dodatkowo światło pozwalało pokazać wszystko w pięknych barwach... No dobra, niektóre zdjęcia nieco podkręciłem :P


Jazda najlepiej wychodziła po zupełnie dziewiczym fragmencie zbocza, jakakolwiek próba powtórzenia czyjejś linii kończyła się zakopywaniem roweru :)


Rzut oka na horyzont... Co ciekawe, do koparki stojącej w oddali wsiadł jakiś facet i ją uruchomił. W sobotę, o godzinie 18:20. Nudziło mu się w domu? Żona go wyrzuciła?


To zdjęcie popełnił Robert. Trzeba mu przyznać, wyszło bardzo dobrze.


To również jego praca. Dusza artysty się w nim chyba odezwała ;)


Pustynny zachód.


Podczas powrotu trzeba było zarzucić bluzę, kwietniowe temperatury wczesnym rankiem jak i wieczorem nie rozpieszczają jeszcze, lecz szczerze mówiąc wolę te paręnaście stopni, niż prawie 30 - a to niechybnie nas czeka już za 2 miesiące - obym się mylił.


Gdzieś w okolicach kamieniołomów załapujemy się jeszcze na resztki zachodu nad miastem, zaraz po tym zapada noc.


W zupełnych ciemnościach (ale z oświetleniem) wracamy do domów. Na kolejny night ride przyjdzie jeszcze czas :)

Pozdrawiam i do następnego razu.

Nocne manewry

Sobota, 4 kwietnia 2009 · Komentarze(5)
Zawsze kiedyś przychodzi taki czas, że jazda na rowerze staje się nieco nudna. Kiedy człowiek pomyśli o jeździe na rowerze to momentalnie się tego odechciewa. Aby rozwiązać ten problem widzę trzy sposoby. Pierwszy – najbardziej oczywisty – zmienić teren do jazdy. Niestety nie zawsze to jest możliwe, warunki pogodowe, ramy czasowe, zobowiązania wobec innych osób, czy choćby ilość gotówki w portfelu nie zawsze pozwalają wyrwać się gdzieś dalej by pojeździć. Drugi sposób to zmiana towarzystwa – pomysł spala na panewce, bo z reguły na wycieczki jedzie się ze zgraną ekipą i choćby dla tych ludzi warto czasem ruszyć tyłek z domu. I wreszcie ostatnie rozwiązanie, może niezbyt oczywiste – zmiana godziny wyjazdu – i nie mówię tu o przełożeniu wycieczki z 10:00 na 14:00. Właśnie na taki pomysł wpadł Nemo organizując ostatni wypad. Zbiórka pod halą MCKiS w Jaworznie o godzinie 22:00. Już samo to było chyba tak ekscytujące, że wszyscy przybyli parę minut przed czasem. Skład – 8 osób – Nemo, Robert, Kamil, Świerszczu, Lama, Tomek, Van i ja. Trasa bardzo dobrze znana, jednak nigdy nie przejechana w takich warunkach. Dokoła ciemno jak w przysłowiowej dupie. Zwykłe lampki i kilka niskobudżetowych czołówek (z wyjątkiem Kamila, świeżo upieczonego posiadacza Bocialarki), ale podczas jazdy w grupie nie jest najgorzej. Jedziemy przez Chrząstówkę na zalew Sosina. Na Pieczyskach spotykamy pierwszych zdumionych lokalesów (“Ja pi..., co to jest?”). Na Sośce mała przerwa na sesję foto i zabieramy się za objechanie bajora wokoło. Najpierw piach, potem sakramenckie błoto – zalanie błockiem tarczy 160 nie jest w tych warunkach żadną abstrakcją. Jakimś cudem nie pływam w butach, tylko do jednego dostaję się parę kropel zimnej wody. Z Sosiny ścieżkami na przestrzał dojeżdżamy do kamieniołomów na Warpiu, skąd, odstawiając po drodze Kamila do domu (od tej pory jest znacznie ciemniej :P), jedziemy do sklepu nocnego na Podwalu celem uzupełnienia zapasów. Tutaj druga porcja zadziwionych (“Ooo, UFO!”, “Patrzcie, górnik! I jeszcze jeden!” – to o posiadaczach czołówek ;) ) Niestety kolejka do sklepu przywodzi na myśl PRL, więc ewakuujemy się do centrum i postanawiamy zajrzeć na tor do 4×4 w okolicach Grodziska, po drodze zahaczając o kolejny sklep nocny – gdzie jak się okazuje nie ma takich kolejek. Część ekipy wymięka na wskutek chłodu, ale udaje się ich zapędzić do jazdy – i bardzo dobrze, w okolicach Grodziska inwersja, u góry temperatura odczuwalna zdaje się być o 10 stopni wyższa. Dodatkowo piękna panorama miasta sprzyja piknikowi i pogawędkom. W końcu zaczynamy się zbierać, ostatni terenowy zjazd i... snejk – na szczęście nie mój. Tym razem wąż atakuje dętkę Vana. Kiedy Van łata, reszta zajmuje się okolicznymi schodami. W końcu jednak zbieramy się i wracamy pod halę, skąd rozjeżdżamy się do domów. W domciu prysznic, kolacja, szybki rzut oka na fotki... w łóżku melduję się około 3:30...

Galeria (15 zdjęć):


Ekipa prawie w komplecie, od lewej: Kamil, Van, Tomek, Robert, ja i Świerszczu. W głębokim cieniu Lama, za obiektywem Nemo.


Zalew Sosina, hotel Wodnik o dobrze oświetlony parking przy nim.


Atmosfera jak widać panowała wesoła. Wbrew opisowi fotkę robił Nemo. Zastanawia mnie tylko co chce swoim gestem przekazać Tomek stojący u góry kadru... ;)


Ratownicy Nemo i Robert pilnują szpeju zgromadzonego na dole ;)


...


Zabawa z cieniasami. Pierwszy raz widzę określenie "Kalarepa" zastosowane do nielubianej drużyny.


Chwilę później wpadamy w misterną zasadzkę która bardzo spowalnia jazdę i zostajemy zaatakowani przez setki żab. Chcąc nie chcąc dziesiątkujemy szeregi wroga (bo prawie ich nie widać pod kołami) i uciekamy.


Tutaj miła pani ze stróżówki straszyła mnie terenem kolei, ale zdjęcie i tak cyknąłem. Dobrze, że SOKistami nie straszyła ;)


Piknik pod sklepem nocnym. Może mało romantycznie, ale praktyczności nikt nie może odmówić...


Romantyzmem tchnęło pod Grodziskiem. Niestety panoramy miasta cyknięte z kolana nie nadają się do publikacji. Polecam galerię Vana (link na dole).


Sjesta o 1:30 AM.


Chwilę później pssss... i kolejna przerwa. Tym razem techniczna.


Nemo z Vanem szukają dziury. Sprawna dętka nadciąga z odsieczą.


Chłopaki odsyłają ją do właściciela stwierdzeniem "Co, my nie damy rady?" i biorą się za klejenie.


W tak zwanym międzyczasie Kuba buja się na swoim nowym nabytku na okolicznych schodach. Tuż po tym zwijamy się do domów...

Polecam także:
Relacja Vana: http://vanhelsing.bikestats.pl/index.php?did=161556
Filmik (też Vana): http://vanhelsing.bikestats.pl/index.php?did=162242

Do następnego!