Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2010

Česká asfalty

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(5)
Dziś wycieczka z Kasią, nad jezioro Těrlicko. Sama szosa, więc nie ma się o czym rozpisywać. Widoki niesamowite, mnóstwo pagórków i niezłe asfalty - świetne rejony do jazdy szosówką. Zapraszam na kilka fotek :)


Uderzamy z Katarzyną w czeskie drogi. Pogoda wreszcie majowa.


Widoki urywają głowę.


Sielsko - wiejsko. Do tego mizerny ruch. Można wlec się 10 na godzinę i oglądać.


Na zjazdach bez żadnej pracy jest za to 50 km/h :)


Czeskie Beskydy. Wciąż czekają na eksplorację...




W końcu docieramy nad jezioro. Nie ma co tam siedzieć, pozostałościami opadów i powodzi jest, ze tak się wyrażę - dość przykry zapach.


Droga powrotna, Kasia jakaś zacukana...


...ale jest się na czym zawiesić :)


Jeszcze zbliżenie. Góry, jezioro, czego tu chcieć więcej?


I znów te świetne drogi. Niby połatane, ale gładkie. W sam raz na szosówkę (jechałem na Smoku ;) )


Ostatnia fota z mojego aparatu, przestaje się włączać. Biorę aparat Kaśki.


Mój ulubiony rodzaj chmur. Ale nie wiem jak się nazywają... ;)


Coraz bliżej domu...


Miasto już widać. Jeszcze pół godziny kręcenia i wsuwamy pyszne lody w Czeskim Cieszynie... :)

W domu okazało się, że przyczyną nie włączania się aparatu nie był padnięty akumulator, a padnięty aparat. Szlag... :/

Mała tułaczka

Czwartek, 27 maja 2010 · Komentarze(4)
Zachciało mi się dziś wyjść na rower. Zebrałem się więc przed obiadem, z zamiarem dopchania się na Małą Czantorię, i zjechania czarnym szlakiem przez Tuł, na który sporo już czasu miałem chrapkę...


Na dzień dobry, pozdrowienia z Enduro Trophy. Rower jak odstawiłem w niedzielę, tak stoi do tej pory. Trzeba się za niego zabrać... Ta kupa ziemi pod rowerem wyleciała z okolic przedniej przerzutki :)


Na tarczy dziwne ślady, jakby rdza? Przecieram palcem, pod spodem zostaje ładna fioletowo zielona plama... Chyba już wiem, czemu na piątym odcinku przez jakiś czas hamulec w ogóle nie odpowiadał :) Dotrze się, zacznie działać.


Jeszcze zmiana dętki i gotowe. W kole znajduję wodę... Nabieram podejrzeń. Pompowanie wody do kół to ulubiona zabawa chłopaków z forum EMTB.pl, tyle dobrze że ta woda była w oponie a nie w dętce.

W końcu, po łącznie niemalże godzinie grzebania mogę wyruszyć. Zamontowałem jeszcze nowiutki błotnik RRP, zobaczymy jak będzie się spisywać :) Po drodze spotykam Szuwara, który mówi, że w okolicach Tułu jest jeszcze sporo błota. Bardzo dobrze, test błotnika będzie miarodajny. Jadymy!

Nie byłbym sobą, gdybym się nie zgubił. Tym razem nie zgubiłem się dosłownie, ale odbicie szlaku przestrzeliłem koncertowo. Dzięki temu, zamiast jechać szlakiem rowerowym tnę głównymi asfaltami, aż do początku szlaku na Tuł.


Bardziej to na szosówkę niż na Smoka...

Na szczęście zaczyna się szlak, po cichu liczę, że będzie nieco bardziej urozmaicony niż szosa.


Wjeżdżam na szlak. Pierwszy znaczek, to szlak rowerowy o nieokreślonym kolorze, potem oznaczenie trasy "szlakiem strojów cieszyńskich" czy czegoś takiego. Tabliczka na samym dole jest zastanawiająca, ale nie oznacza wcale stromego podjazdu, który trzeba pokonać jadąc tyłem, a stromy zjazd. Nie stwierdziłem takich urozmaiceń.


No tak. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Po kilku metrach jakiegoś szutru zaczyna się... asfalt. Przynajmniej widokowo jest nieco lepiej, to znaczy w ogóle coś widać.


Rolnicze krajobrazy, bardzo przyjemne - no, nie licząc zapachów :)


W końcu widać jakieś większe wzniesienia. Do tej pory były tylko odczuwalne - czasem trzeba było zrzucić z blatu. Pogoda zaczyna się pomału psuć, pojawiają się chmury, z których może pokropić deszcz...


Góry! Konkretnie jedna - Równica + jakieś pagórki. To już widok spod samej Czantorii. Odwracam się tyłem do Równicy i zaczynam podjazd żółtym szlakiem.


Szlak szybko pokazuje mi miejsce w szeregu. Po jakichś 10 minutach pchania, docieram do miejsca pokazanego na fotce. Nie wygląda najlepiej, ale nastromienie nie jest przesadne i można jechać. 1:1 i wio. Najbliższe kilkadziesiąt minut będzie właśnie tak wyglądać - kilka minut pchania, kilkanaście minut jazdy...


Tak, to ja.


Wiosna w pełni. W takich warunkach można pedałować...

Po drodze mijam jakąś szeroką szutrówkę, prawdopodobnie jest to droga, którą można dojechać na sam szczyt, ja jednak widzę strome zbocze i poręcz, za którą czai się singielek z żółtymi kreseczkami.


Zgadnijcie co wybrałem? :) Trawers przypomina te spotykane w Beskidzie Żywieckim, z tą różnicą, że jest nieco więcej luźnych kamieni. Walczę, choć czasem muszę odpuścić. Ślisko jest.

W końcu docieram do skrzyżowania szlaków. Chwila zastanowienia, czy warto atakować Czantorię, ale jakoś tak nie chce mi się. Chyba dobrze wybrałem, bo dzięki temu do domu dojechałem tuż przed deszczem... Ale nie uprzedzajmy faktów :)


W ramach odpoczynku po podjeździe fotografuję co popadnie. Tu popadło na drzewa.


Początek zjazdu, szlak czarny. Nie przepadam za tym fragmentem za bardzo, mnóstwo luźnych drobnych kamieni, do tego dość stromo. Jakoś nie palę się do puszczenia klamek i jazdy na maksa (co pewnie by ułatwiło zjazd) bo jestem tu sam, a dodatkowo plastiki, zamiast moich kolan i goleni, chronią szafkę w domu.

Dalsza część zjazdu to bajka. Szeroki singiel, dość stromo opadający, ale można popuszczać klamki. Gdy kończy się las, kończy się terenowa poezja. Ale nie można narzekać, zaczyna się poezja widokowa.


Góry, górecki :)


Przez jakiś czas szlak wiedzie nawet asfaltem. Widoki powalają na kolana. To płaskie za drzewami to już Czechy. To co dymi, to zdaje się Trzyniec.


Tuł w całej okazałości. Klimat po prostu sielski, paskudnie żywa zieleń trawy tylko potęguje chęć położenia się na tej łące i zapomnienia o wszystkim co dokoła.


Maniana!


Niebo niestety nie nastraja pozytywnie. Zamiast koniecznego do pełnego relaksu słońca, jakieś ciemne chmury. Po drodze jeszcze widokowa krowa i lecę dalej.


Jeszcze jeden widoczek :)

W okolicach schroniska pod Tułem błota faktycznie dość sporo. Rower trochę schlapany, siodełko (od tej strony na którą się siada) również, więc mogę stwierdzić, że ilość błota przekraczała średnią. Jednak daleko tej ilości do standardów do jakich przyzwyczaiło mnie ostatnio Bielsko :)

Za schroniskiem zaczyna się asfalt, który, w raz lepszej a raz gorszej postaci prowadzi mnie aż do domu. Chowam rower, idę do mieszkania... Zaczyna padać. Głupi to jednak ma szczęście ;)

Pozdrawiam i do następnego :)

Rozstania nadszedł czas...

Środa, 26 maja 2010 · Komentarze(1)
Kategoria Fotografia, Giełda
Przy okazji ET, miałem okazję, podczas dekoracji zwycięzców popracować co nie co lustrem. I miłość wróciła. Nie będzie zmiłuj, będę woził ten dodatkowy kilogram. W związku z tym - pora rozstać się z obecnym aparatem. Służył mi wiernie przez ostatnie pół roku, i muszę przyznać, oceniając po tych kilku aparatach które przewinęły się przez moje ręce, że w klasie kompaktów nie miał zbyt wielu godnych przeciwników.



Proszę państwa, oto na sprzedaż Canon G9, ze sporym oprzyrządowaniem - prócz samego aparatu i dostarczonych przez producenta akcesoriów w komplecie oddam jeszcze: tulejkę do mocowania filtrów, filtr polaryzacyjny Sunpak (120 PLN!), kartę 2GB, statyw Hama (jakieś 50 cm po rozłożeniu) i torbę. Wszystko widać na zdjęciach:

Kliknij by obejrzeć zdjęcia »

Stan aparatu oceniam na bardzo dobry, obudowa nosi normalne ślady użytkowania (ale jako że jest metalowa, nie ma tych śladów zbyt wielu). Jest trochę rysek na wyświetlaczu, ale te powinny przeszkadzać tylko malkontentom oglądającym wyłączony wyświetlacz pod światło. W normalnej pracy nie przeszkadza. Matryca czysta, obiektyw może jakieś paprochy w środku ma, ale w całym zakresie ogniskowych nie ma żadnych śmieci na zdjęciach - więc nie ma nic co by przeszkadzało. Cena jaka mnie interesuje za ten cały zestaw to 900 zł - porównajcie z allegro - tam goły aparat to 8 - 9 stówek... Jeśli ktoś szuka zaawansowanego, robiącego dobre foty kompaktu, który w dodatku sporo wytrzyma - polecam z czystym sumieniem. Jakie fotki można z niego wycisnąć można zobaczyć na mojej stronie - wpisy od września 2009 do teraz.

EMTB Enduro Trophy Bielsko-Biała

Wtorek, 25 maja 2010 · Komentarze(8)
Było - minęło. Wszelkie węże, owady, rybki i inne stworzonka, które nie były - niech żałują. Świetna atmosfera rowerowego święta, doprawiona typową jak na ET pogodą (choć trzeba przyznać, że było ciepło i pojawiło się nawet słońce!) - aż żal, że kolejna edycja dopiero pod koniec lipca. Aby umilić oczekiwanie, zapraszam do krótkiej relacji okraszonej kilkoma zdjęciami.

Zaczynamy!

Pobudka wcześnie rano - 5.45 w sobotę to nie jest pora odpowiednia na wstawanie. Tym razem emocje są jednak górą i nie trzeba wypychać mnie z łóżka. Szybkie śniadanko, przygotowanie kanapek do plecaka i ruszam po rower. W międzyczasie Szuwar daje znać, że już czeka. Wrzucamy rower na auto, pędzę jeszcze do mieszkania po ciuchy na zmianę, buziak dla Lepszej Połówki i w drogę. Na Przegibku lądujemy około 8.00, po drodze mijamy biedaków, którzy muszą dojechać tam na rowerze. Ludzi jeszcze niewielu, ale niebawem się to zmieni - na starcie stanęło 104 uczestników...


W oczekiwaniu na start. Składanie sprzętów, przygotowania, pogaduszki. Jak najbardziej luźna atmosfera.

W końcu jedziemy. OS podjazdowy niezbyt wymagający, aczkolwiek niektóre momenty każą prowadzić. Droga jest na przemian kamienista i błotnista, urody dodają jej olbrzymie kałuże. Nie wiem czy to kwestia błota, zmęczenia czy owczego pędu, ale wydaje mi się, że w piątek, podczas objazdu trasy, więcej tego podjazdu pokonałem nie schodząc z roweru. Podczas zawodów kilka fragmentów musiałem pokonać z buta.


OS1 - podjazd. W tle za mną widać jednego z trzech startujących w imprezie krosiarzy z Airco, którzy zmyli się od razu po zjeździe na metę. Foto - Lucek.

Po kilkunastu minutach walki docieramy na metę. Wpis czasu w kartę zawodnika, pogaduszki, zdjęcia...


Piwoźniak skrzętnie notuje czasu przyjazdu kolejnych zawodników.


Zaczynamy przepoczwarzanie - kto żyw, zakłada ochraniacze i inne ustrojstwa. Następnie ruszamy na OS2, będący pierwszym w dniu dzisiejszym odcinkiem zjazdowym.


Kolejka do startu OS2, czyli zjazdu serpentynami z Gaików. Kolejni zawodnicy są wypuszczani na trasę co 30 sekund. Organizacja była sprawna, nigdzie nie było zbyt długiego czekania.

W końcu przychodzi i moja kolej. Pierwsze spostrzeżenie - jest o wiele bardziej ślisko niż na objeździe. Mimo to, pokonywanie serpentyn nie idzie mi specjalnie gorzej. Generalnie, scenariusze walki ze zjazdem były dwa - albo delikatna jazda, albo szorowanie zwłokami o podłogę. Przynajmniej widoczność była niezła, oczywiście w porównaniu do dnia poprzedniego - z jednego zakrętu było widać kolejny. Końcówka tego zjazdu to szybka stroma droga, z solidną wyżłobioną przez wodę rynną - wielu przegrało tam walkę z naturą, na szczęście obyło się bez strat w ludziach.


Foxiu na serpentynce. Błoto, błoto i jeszcze raz błoto. W dodatku nieźle rozjeżdżone. Foto - Lucek.

Koniec odcinka drugiego to podejście po mega stromych schodach. Na każdym zjeździe podczas tej edycji był fragment pod górę, w dodatku wymagający zejścia z roweru. Nowa tradycja? Po wpisaniu czasów ruszamy na odcinek trawersowy. Trawersem prowadzi tam dojazdówka, sam odcinek to raczej jazda granią.


Dojazdówka na OS trawersowy. Bez napinki. Foto - Bodziek.


To już OS trawersowy. Wcześniej napisałem, że na podjeździe były olbrzymie kałuże, nie wiem jakiego słowa powinienem użyć tutaj. Małe jeziora? Na fotce doganiam najmłodszego uczestnika imprezy, syna Wora - wystartował razem z tatą i naprawdę nieźle dawał czadu. Foto - Lucek.

OS3 był dość krótki, ale za to bardzo przyjemny. Jednak to nie on zgarnął moją nagrodę "The Best Of ET BB". Najlepsze tuż przede mną - OS4. Wspaniały zjazd, niemal non stop singiel. Błoto, śliska trawa, trochę korzeni i kamieni, wąskie przesmyki między drzewami, przeskakiwanie powalonych drzew, przejazdy pod zwalonymi drzewami - czysta esencja. W dodatku odcinek niesamowicie płynny. Miód.


To już meta odcinka numer 4. Carlosowi wydał się za mało hardokrowy, więc postanowił zjechać na samej obręczy.

Po odcinku czwartym ruszamy na Magurkę Wilkowicką, skąd ostatni zjazd zaprowadzi nas do mety. Dojazdówka to jazda połączona z pchaniem, mniej więcej w stosunku 2:1. Pogoda funduje nam tutaj mały armagedon. Odgłosy burzy i pierwsze krople towarzyszyły nam już na odcinku trawersowym, ale skutecznie uciekliśmy im podczas zjazdu. Teraz pogoda zaczyna się mścić. Gdy tylko nastromienie każe zejść z roweru zaczyna się solidny deszcz. Chowamy się pod drzewem w nadziei, że przestanie padać, jednak drzewo dość szybko zaczyna przeciekać. Ruszamy dalej.


Dojazdówka do ostatniego odcinka specjalnego. Pogawędki pod drzewem w pięknych okolicznościach przyrody...

Mokre jest już dosłownie wszystko. W butach wesoło chlupoce woda. Bloki ślizgają się na mokrych kamieniach. Na szczęście robi się mniej stromo - można jechać. I w tym momencie następuje pierwsze uderzenie w kask.


Przez następne kilka minut bombarduje nas grad wielkości grochu, a może i nieco większy. Uciekamy pod drzewa najszybciej jak się da. Robi się zimno, więc gdy tylko z nieba przestaje lecieć twarde, ruszamy dalej. Na Magurce pokazuje się słońce (jak uroczo) jednak jest strasznie zimno, co w połączeniu z litrami wody umieszczonymi w naszych ciuchach powoduje, że wszyscy trzęsą się jak galareta. Pakujemy się do schroniska; podczas posiłku przychodzi mi do głowy zabawna refleksja - w tym momencie spełnieniem marzeń każdego z tych wielkich, twardych, ubłoconych na maksa facetów jest... ciepła herbata z cytrynką :)

W końcu pora zebrać się na ostatni zjazd. Wychodzimy na zewnątrz. Jezu, jak zimno! Na szczęście przemoknięta kurtka przeciwdeszczowa jest nadal wiatroszczelna, nie zmarznę do końca podczas zjazdu. 3, 2, 1 start. Zaczyna się zjazd. Na pierwszej stromiźnie od razu robi się cieplej. Odbicie w las, zajefajny singielek. Potem łąka śliska niczym lodowisko. Znów las, diablo stroma droga przy schronisku i kolejny singiel, tym razem dość krótki. Wypadamy na szeroką wysypaną kamieniami drogę, którą dodatkowo urozmaiciła spływająca woda. Gdzieś tu łapię pierwszą i jedyną gumę na całej imprezie. Udaje mi się dojechać do kolejnego singla, ale ten jest zbyt płaski i zbyt najeżony korzeniami i błotem by pokonać go bez ciśnienia. Biegnę.

Wreszcie meta. Rzucam rower w trawę i chowam się pod klapę od SUVa orgów - zaczęło znów solidnie lać. Siedzę tam dość długo - ale w końcu pojawia się Harry, który busem zabiera mnie i rower do karczmy, gdzie ma odbyć się dekoracja.

W karczmie darmowe jedzenie i piwo. Przebrałem się w suche ciuchy - jaki komfort :) Czas szybko leci na pogawędkach. Z wynikami są jakieś problemy, ale mnie wyniki akurat najmniej interesują. W końcu udaje się coś uskładać, następuje dekoracja zwycięzców i losowanie fantów od sponsorów pomiędzy uczestników.


To już w karczmie, ogłoszenie wyników. Ekipa orgów - od lewej: Harry, Piwoźniak i Paweł. Brakuje Malaucha i kilku osób wspomagających.


Zwycięzcy. Drugi raz najwyższe miejsce na pudle przypadło Brianowi. W niebieskiej koszulce Kalloya ;) nieobecny wcześniej Malauch. Kobiecej dekoracji nie było, bo wszystkie dwie panie uciekły.


Jeszcze tylko losowanie gadżetów od sponsorów (plecaki Pajak, ciuchy Endury) i rozjazd na afterparty :)

FIN :)

PS. Zapomniałem dodać, że dzięki fajnej inicjatywie oddolnej na forum EMTB.pl na imprezie były zbierane pieniądze na rzecz osób poszkodowanych przez powódź. Udało się uzbierać przyzwoitą kwotę, która została przekazana Urzędowi Gminy Czechowice i bielskiemu Caritasowi (po połowie).

Objazd trzech oesów

Piątek, 21 maja 2010 · Komentarze(2)
Urlop! i do tego lepsza pogoda! Taki zestaw mógł skutkować jedynie jazdą na rowerze. Jako, że jutro już ET ruszyliśmy z Szuwarem na objazd dwóch oesów zjazdowych należących do jutrzejszej trasy. Przypadkiem zaliczyliśmy jeszcze trawers - więc uzbierała się całkiem fajna traska. Tempo było niezłe, zaczęliśmy na Przegibku mniej więcej o 9, a o 12.30 byliśmy już z powrotem pod samochodem. Zdjęć mało, w dodatku tylko z pierwszego zjazdu - nie mniej zachęcam do rzucenia gałką.


Z Przegibka doczołgujemy się na Gaiki, gdzie zaczynają się dwa z trzech odcinków zjazdowych. Na pierwszy ogień idzie zjazd serpentynami, szlakiem niebieskim. Drugiego ognia nie będzie, przynajmniej na zdjęciach.


Zaczynamy kosić sto osiemdziesiątki.


Tzn. kto kosi ten kosi. Za często dotykam przedniego hamulca, efekty są opłakane.


Klimacik dopisuje, widoczność 20 metrów.


Szuwar przymierza się do kolejnego zakrętu.


I śmig :)


Nigdy nie przyglądałem się specjalnie napisom na naklejkach pod klamkami od hamulców hydraulicznych. Dziś wiem na pewno co pisze na przednim - "NIE DOTYKAĆ!"...


Te same drzewa co wyżej, tym razem kosi Szuwar.


I jeszcze zjazd koło schodów przy źródełku, krótka stroma ścianka. Akurat z tym egzemplarzem radzę sobie całkiem nieźle :)


Przelot przez rzeczkę i meta (prawie) odcinka. I to już ostatnia fotka, reszta jazdy szła płynnie bez zdjęć. Drugi OS zjazdowy to super płynny wąski singiel - z Gaików do Straconki - polecam.

No i do zobaczenia jutro! :D

EMTB Enduro Trophy atakuje!!!

Środa, 19 maja 2010 · Komentarze(2)

Przed tym nie ma ucieczki. Raz spróbujesz i utoniesz. "Zesranie się w gacie to przy tym nic" - głosi hasło imprezy z sezonu 2009 i nie ma w tym krzty przesady.

Kto jeździ enduro a nie wziął udziału w ET to tak jakby w ogóle nie jeździł (no dobra, usprawiedliwiać go może jedynie obecność na zlocie EMTB.pl). Dlatego - kto żyw, niech już w najbliższą sobotę uderza do Bielska, konkretnie na przełęcz Przegibek. Na dzień dzisiejszy Interia zapowiada słońce zza chmur i 1.3mm konwekcyjnego opadu - warunki więc idealne. Dodatkowych atrakcji dorzuci woda, której w górach spadło ostatnio pod dostatkiem - niestety boleśnie odczuwają to teraz mieszkańcy nieco bardziej odległych od gór rejonów.


Strarzaq, końcówka OS1, EMTB Enduro Trophy Brenna 2009 - "Ooooogień!!!" :)

No i jeszcze jedno. Kto pojawi się w BB będzie miał niecodzienną okazję do osobistego poznania MNIE. I choćby dlatego warto przyjechać ;)

Wszystkie szczegóły, rejestracja, regulaminy itp. na oficjalnej stronie imprezy - http://endurotrophy.pl

Kopce na deszczowo

Środa, 12 maja 2010 · Komentarze(8)
Ciągle leje. Już chyba drugi tydzień. Rano brzydko, w okolicach południa trochę lepiej, potem znów brzydko. Żyć się odechciewa, a rzyć boli od siedzenia przed kompem. Postanowiłem się ruszyć.

Wszystko zaczęło się od wtorkowego widoku z okna (zupełnie nowego widoku nota bene). Wspaniały wschód słońca zmotywował mnie do podjęcia decyzji - jutro przed pracą idę na rower. Niestety, jutro (czyli dziś) lało od samego rana...


Ganz nowy widok z okna. Wschód słońca, okolice 4:50 (tak, rano).

Postanowiłem jednak spróbować po południu. Było brzydko, ale nie padało. Wskoczyłem w ciuchy rowerowe, spakowałem aparat, wychodzę. Wróć, telefon został. Podchodzę do okna... leje... Pół godziny posiedziałem, regularny deszcz zmienił się w mikro mżawkę, można jechać. Czasu mało, więc znów rezerwat Kopce. Ciągnie mnie ten singiel :)


No to zaczynamy. Ciut wcześniej była jeszcze kałuża, gdzie udało mi się nalać wody do buta. O jeździe można zapomnieć po 30 metrach.


Las uderza zielenią. Wszystko mokre, woda podkreśla tylko kolor.


Sporo się takich tam kręciło. Widziałem łącznie 4 małe i jedną dużą, która okazała się butelką po piwie Tatra. Kolorystycznie podobne. Trzeba bardzo uważać, żeby takiego stwora nie rozjechać - są pod ścisłą ochroną (salamandry) i pięknie może na nich koło ujechać (butelki).


Ciągle pada, ale wiem, że wyjazd był dobrym pomysłem. Klimat jak z baśni jakiejś.


Dość gapienia się na kwiatki, pora płynąć dalej.


Wyjeżdżam z lasu, a tu.. nie pada! Cały deszcz w lesie to woda kapiąca z liści. Na torze MX pusto, widoki jak zwykle pierwszej klasy.


Uroku dodają niewielkie ilości mgieł w dolinach.


To już mniej urokliwe. Choć materiał na jako taki kadr jest...


Wjeżdżam w kolejny las, tym razem na sam początek singla. Ostatnio za dużo nie straciłem - wbiłem się parędziesiąt metrów za początkiem. Dziś podłoże to śliska gliniasta maź, błyskawicznie zalepiająca opony. Czyste pokonywanie zakrętów 90 stopni jest poza zasięgiem. Podpórka nogą? Przecież buty ślizgają się bardziej niż opony! Podczas sprowadzania lepiej używać hamulców, na butach jedzie się szybciej niż na rowerze. Stromiznę, którą oceniłem "musi być do zjechania" zjechałem, ale rower został u góry. Za to spodenki nabrały pięknego ziemistego koloru. A fotka przedstawia ślad hamowania, od hopy (ominąłem) do momentu w którym rower stanął. Zablokowałem oba koła, by zobaczyć ile jeszcze pojadę. Jak widać, sporo :)

Reasumując - udana wycieczka, ale kolejny raz więcej mam mycia roweru niż jazdy ;)