Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2007

Święto Pieczonego Ziemniaka*

Sobota, 29 września 2007 · Komentarze(1)
Kiedyś w głowie zaświtała mi myśl, którą szybko przelałem markerem na laminowaną mapę. Idealna trasa w Beskidzie Śląskim. Długa, wymagająca, naładowana zjazdami i technicznymi odcinkami (technicznymi zjazdami również ;) ) Trasa zawiera najpiękniejsze odcinki jakie znam w tych górach, połączone w jedną całość. Projektowanie było proste, gorzej z wykonaniem – trasa musi być przejezdna w jeden dzień, tak aby dało się załapać na transport do domu. Sobotnia wycieczka była swojego rodzaju sprawdzeniem okolic Baraniej Góry – jakoś do tej pory udawało mi się omijać to potężne wzniesienie. Aby nie było nudno wycieczka obejmować miała połowę idealnej trasy – fragment od Wisły do Węgierskiej Górki. Wyszło jak wyszło. Zaczęliśmy w Wiśle Kopydło, malutki przystanek, ale za to w bezpośrednim sąsiedztwie interesujących nas szlaków. Z pomocą asfaltu i równiutkich szutrówek (w większości) docieramy na Stożek – gdzie panuje istne piekło, Sajgon, Sodoma i Gomora i inne katastrofy. Tłumy wrzeszczących turystów ze średnią wieku poniżej 16 lat wsuwają kiełbaski na gorąco i za nic mają piękno otaczającej przyrody. Nasz plan zakłada przejazd czerwonym szlakiem na Kubalonkę – jest to moim zdaniem najciekawszy odcinek do kwalifikowanej turystyki górskiej w całym Beskidzie Śląskim. Niestety nie dzisiaj. Cały szlak jest zapchany kolorowymi ludkami wołającymi “Dobrze panu idzie”, “Dajesz dajesz”, “Ciężko się tu jeździ na rowerze?” czy “A daleko jeszcze na Stożek?”. Na szczęście dość szybko zostawiamy turystów za sobą, na pocieszenie zostaje nam techniczny podjazd po korzeniach i walka z olbrzymimi kałużami. Fragment między Kubalonką a Przysłopem jest dość nudny, najprawdopodobniej zastąpię go czymś innym – jakaś propozycja była w bikeBoardzie z bodajże 2000 roku. Za to za Przysłopem zaczyna się masakryczne podejście na Baranią Górę. Jechać tamtędy się nie da, trzeba pchać rower przez 45 minut. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że ten kawałek będzie bardzo dobry w przeciwną stronę. Na szczęście widoki ze szczytu Baraniej rekompensują wszystkie niedogodności, dodatkowo, czeka tam nie byle jaki zjazd czerwonym szlakiem. Zjazd jest z gatunku technicznych, jest raczej dość trudny – bez bicia przyznam, że w kilku miejscach odpuściłem. Niestety, na Hali Baraniej zgubiliśmy szlak i zamiast na Magurkę Wiślańską i Radziechowską, po kilkunastu km zjazdu dotarliśmy do Milówki... Trochę żałuję, a że jest czego udowodnił mi Bodziek tym zdjęciem – moim zdaniem jedna z lepiej oddających magię turystyki górskiej fotek. Odnośnik do jego stronki jest na dole w menu.


Wschód słońca to zupełnie inna jakość, niż zachód - mocniejsze kolory, ostrzejsze przejścia... Tylko światła znacznie mniej i trudniej jest zrobić dobrą fotkę - szczególnie jeśli stoi się okrakiem nad rowerem.


Za około 30 minut, już na stacji PKP, niebo prezentuje się o wiele łagodniej. Niestety my łagodniejsi nie jesteśmy - miła pani o metalicznym głosie powiedziała, że nasz pociąg jest opóźniony o 15 minut...


...co bardzo zmniejsza nasze szanse na złapanie pociągu do Wisły po dojechaniu do Katowic. Z nudów robię zdjęcie pociągowi do Krakowa i miotam pod nosem znane tylko sobie zaklęcia ;)


Koniec końców udało się. Jedziemy do Wisły. Zbiornik Goczałkowicki mijamy za każdym razem na tej trasie, i za każdym razem jego ogrom robi ogromne wrażenie ;)




Nareszcie na szlaku, można z radością w oczach i śpiewem na ustach... pchać rower. Stromo tam nie było, jedynie łańcuch odmówił współpracy.


Po łańcuchowych perypetiach i szlakach, które wiodły płasko/pod górę docieramy do stóp Stożka - teraz będzie pod górę/bardzo pod górę ;) Stożek cały w jesiennych klimatach...


...które prezentują się co najmniej urodziwie. Pięknie jest.


Ale dość patrzenia na listki i szyszki, pora brać się do pracy. Na szczęście żółto czerwony szlak na Stożek tylko z pozoru jest nie do pokonania. Wspinaczka idzie bardzo sprawnie.


Widok ze szczytu taki sobie, góra jest mocno zalesiona. Dodatkowo z okazji zakończenia lata pełno tutaj turystów.


Przedzierając się slalomem między dziećmi docieramy na Kiczory. Stamtąd pędzimy na Kubalonkę.


Niestety, tym razem nie udało się odczuć całej siły, jaką ma w sobie odcinek Stożek - Kubalonka. Piesi skutecznie utrudniali jazdę. Pozostał tylko pewien niesmak... jak po muchomorku.


Widok chyba z Kubalonki. Nie mam pojęcia co jest na tym zdjęciu :)


Baobab w okolicach Stecówki :)


Kawałek pasma Baraniej Góry...


...i pasmo jako takie. Gdybyśmy wiedzieli co nas czeka...


Kolejny bliżej nieokreślony widok.


Czarna Wisełka.


A to już podejście na Baranią. 45 minut pchania rowerów po korzeniach, przy których te ze Stożka wydają się niczym.


Dobrze, że południowe stoki są mocno zalesione, przynajmniej nie piecze nas całkiem mocne słońce.


Na Baraniej Górze nie ma dosłownie nic, oprócz wieży widokowej. I bardzo dobrze, w spokoju można gapić się na cudowną panoramę...


...obejmującą niemalże 360 stopni.


Niemalże, ponieważ po jednej stronie drzewom się ciut za mocno urosło ;) Ta panorama wynagrodziła cały trud włożony w dotarcie na szczyt.


Zjazd z Baraniej nie należy do najłatwiejszych - przynajmniej na hardtailu. Jest za to całkiem długi...


...i widokowy. Z Hali Baraniej doskonale widać Babią Górę. Węziej...


...i szerzej.


Niestety gubimy szlak i po kolejnych nastu kilometrach non stop w dół lądujemy w Milówce. Po 2.5 godzinie czekania ładujemy się w wygodny pociąg i wracamy do domu.

Trasa: Wisła Kopydło – Stożek Wielki – Kiczory – Przełęcz Kubalonka – Przełęcz Przysłop – Barania Góra – Hala Barania – Milówka (~48 km + dojazdy ~30km)

* Święto Pieczonego Ziemniaka, jest to impreza z rozmaitymi konkursami, oraz co najważniejsze wspólnym jedzeniem pieczonych na ognisku ziemniaków, organizowana z reguły dla dzieci w wieku przedszkolnym.

Na zachód

Piątek, 21 września 2007 · Komentarze(1)
Jesień jest jedną z piękniejszych pór roku do rowerowania. Powietrze jest bardziej przejrzyste, nie jest do przesady gorąco, słońce, gdy już jest nisko, wspaniale koloruje wszystko odcieniami złota i czerwieni. Tylko niestety nisko jest już w okolicach godziny 19, i jakoś bardzo szybko spada zupełnie. Ale warto uchwycić ten moment, najlepiej na kliszę bądź matrycę. Najciekawiej z całą pewnością było by w górach, ale z braku owych trzeba zadowolić się czymś innym. Pola z industrialnymi budynkami w tle są bardzo interesującą alternatywą. Właśnie z tą myślą wybrałem się na Długoszyn – tam jest wszystko co potrzeba. Pola na pierwszym planie, elektrownia na dalszym, a do tego całkiem spore jak na nasze miasto wzniesienie, z którego wszystko pięknie widać. Efektem wycieczki jest galeria – zapraszam:


Na wycieczkę wybrałem się dość późno, aby popatrzeć obiektywem na zachód słońca. Była promocja, i księżyc dostałem gratis.


Słońce jest jeszcze ciut w prawo. Kilka następnych zdjęć chyba nie wymaga komentarza.


















Już prawie po wszystkim. Całość trwała około 15 minut. Pozostaje wracać do domu, o tej porze roku ciemno robi się błyskawicznie.


Rzut oka na tory, gdzieś na Długoszynie...


Stary most, na czerwonym szlaku z Długoszyna w stronę Szczakowej.


A to już widok z mostu nad kamieniołomami na Warpiu. Miałem to szczęście i w momencie robienia zdjęcia zabłysło wszystko - EJ II, EJ III i maszt na mysłowickich Kosztowach.

PS. Zupełnie z innej beczki – niejednokrotnie słyszy się, że supercienkie dętki puszczają powietrze. Sam byłem o tym przeświadczony, tym bardziej, że ostatnio potrzebowałem podskoczyć gdzieś na rowerze i musiałem pompować przednie koło (dętka Maxxis Ultralight). Nie było zupełnego flaka, ale jednak ciśnienie było zbyt niskie. Tymczasem ostatnia rutynowa kontrola (poszedłem sobie na rower popatrzeć ;) ) wykazała zupełnie coś innego:







Na razie tego nie ruszam. Dopompować raz na dwa tygodnie mogę, a jak siedzi korek to niech siedzi...

Wieczorne kręcenie

Sobota, 1 września 2007 · Komentarze(1)
W ramach oswajania czterech liter z siodełkiem przejechałem już około 70 km, rozbite na dwie wieczorne wycieczki. Powiadają, że przez pierwsze 100 – 150 km tyłek przyzwyczaja się do siodełka. W moim przypadku wypadało by to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. Siodełko jest rewelacyjne, polecam każdemu kto będzie miał okazję je kupić. Obie wycieczki, o których wspominałem odbyły się wieczorem, tak że wracałem już zupełnie po ciemku (lampki oczywiście mam, Batmana nie udaję) Na pierwszej z nich nie zrobiłem żadnego ciekawego zdjęcia, przynajmniej tak mi się wydaje. Ponadto wszystkie fotki z tej wycieczki powstały niemalże w jednym miejscu, nie ma żadnej chronologii. Druga wycieczka jest lepiej udokumentowana – dzisiejszą galerią. W dodatku chciało mi się bawić i fotki są w technice HDR (ale nie porównujcie mnie proszę z jakimiś hadeerowymi wyjadaczami) – mają dużo kolorów, dużo szczegółów i dużo kilobajtów. Proszę o cierpliwość podczas ładowania ;)

Zapraszam do galerii:


Pierwszym celem wycieczki okazał się zalew Sosina, do którego dotarłem w miarę bezproblemowo. Na fotce Sosina z dalsza...


...i całkiem z bliska. Zdjęć podwodnych nie robiłem ;)


Kolejnym celem było Grodzisko, niestety udało mi się pogubić szlak którym jechałem i zafundowałem sobie solidną dawkę przedzierania się przez busz. Koniec końców dotarłem jednak. Pomimo, że do końca dnia zostało jeszcze trochę czasu, zachodzące słońce było już dość nisko, przez co świat nabierał ciekawych kolorów...


Przy szerokim kącie sporo było czerwieni i złota, na zbliżeniach dominowały żółcie i szarości...


...oczywiście jeśli patrzeć pod słońce. W drugą stronę wszystko prezentowało się zupełnie inaczej. Poprzednie zdjęcie było zrobione kilkanaście minut wcześniej niż to. Różnicę widać gołym okiem.


Jednak czas leciał nieubłaganie i słońce w końcu musiało schować się za horyzont. W takich warunkach zwykłe chmury wydają się ciekawe...


...szczególnie jeśli są ładnie podświetlone. I tym melancholijnym akcentem kończę niniejszą galerię. Pozdrawiam, i do zobaczenia.