Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Mały

EMTB Enduro Trophy Bielsko-Biała

Wtorek, 25 maja 2010 · Komentarze(8)
Było - minęło. Wszelkie węże, owady, rybki i inne stworzonka, które nie były - niech żałują. Świetna atmosfera rowerowego święta, doprawiona typową jak na ET pogodą (choć trzeba przyznać, że było ciepło i pojawiło się nawet słońce!) - aż żal, że kolejna edycja dopiero pod koniec lipca. Aby umilić oczekiwanie, zapraszam do krótkiej relacji okraszonej kilkoma zdjęciami.

Zaczynamy!

Pobudka wcześnie rano - 5.45 w sobotę to nie jest pora odpowiednia na wstawanie. Tym razem emocje są jednak górą i nie trzeba wypychać mnie z łóżka. Szybkie śniadanko, przygotowanie kanapek do plecaka i ruszam po rower. W międzyczasie Szuwar daje znać, że już czeka. Wrzucamy rower na auto, pędzę jeszcze do mieszkania po ciuchy na zmianę, buziak dla Lepszej Połówki i w drogę. Na Przegibku lądujemy około 8.00, po drodze mijamy biedaków, którzy muszą dojechać tam na rowerze. Ludzi jeszcze niewielu, ale niebawem się to zmieni - na starcie stanęło 104 uczestników...


W oczekiwaniu na start. Składanie sprzętów, przygotowania, pogaduszki. Jak najbardziej luźna atmosfera.

W końcu jedziemy. OS podjazdowy niezbyt wymagający, aczkolwiek niektóre momenty każą prowadzić. Droga jest na przemian kamienista i błotnista, urody dodają jej olbrzymie kałuże. Nie wiem czy to kwestia błota, zmęczenia czy owczego pędu, ale wydaje mi się, że w piątek, podczas objazdu trasy, więcej tego podjazdu pokonałem nie schodząc z roweru. Podczas zawodów kilka fragmentów musiałem pokonać z buta.


OS1 - podjazd. W tle za mną widać jednego z trzech startujących w imprezie krosiarzy z Airco, którzy zmyli się od razu po zjeździe na metę. Foto - Lucek.

Po kilkunastu minutach walki docieramy na metę. Wpis czasu w kartę zawodnika, pogaduszki, zdjęcia...


Piwoźniak skrzętnie notuje czasu przyjazdu kolejnych zawodników.


Zaczynamy przepoczwarzanie - kto żyw, zakłada ochraniacze i inne ustrojstwa. Następnie ruszamy na OS2, będący pierwszym w dniu dzisiejszym odcinkiem zjazdowym.


Kolejka do startu OS2, czyli zjazdu serpentynami z Gaików. Kolejni zawodnicy są wypuszczani na trasę co 30 sekund. Organizacja była sprawna, nigdzie nie było zbyt długiego czekania.

W końcu przychodzi i moja kolej. Pierwsze spostrzeżenie - jest o wiele bardziej ślisko niż na objeździe. Mimo to, pokonywanie serpentyn nie idzie mi specjalnie gorzej. Generalnie, scenariusze walki ze zjazdem były dwa - albo delikatna jazda, albo szorowanie zwłokami o podłogę. Przynajmniej widoczność była niezła, oczywiście w porównaniu do dnia poprzedniego - z jednego zakrętu było widać kolejny. Końcówka tego zjazdu to szybka stroma droga, z solidną wyżłobioną przez wodę rynną - wielu przegrało tam walkę z naturą, na szczęście obyło się bez strat w ludziach.


Foxiu na serpentynce. Błoto, błoto i jeszcze raz błoto. W dodatku nieźle rozjeżdżone. Foto - Lucek.

Koniec odcinka drugiego to podejście po mega stromych schodach. Na każdym zjeździe podczas tej edycji był fragment pod górę, w dodatku wymagający zejścia z roweru. Nowa tradycja? Po wpisaniu czasów ruszamy na odcinek trawersowy. Trawersem prowadzi tam dojazdówka, sam odcinek to raczej jazda granią.


Dojazdówka na OS trawersowy. Bez napinki. Foto - Bodziek.


To już OS trawersowy. Wcześniej napisałem, że na podjeździe były olbrzymie kałuże, nie wiem jakiego słowa powinienem użyć tutaj. Małe jeziora? Na fotce doganiam najmłodszego uczestnika imprezy, syna Wora - wystartował razem z tatą i naprawdę nieźle dawał czadu. Foto - Lucek.

OS3 był dość krótki, ale za to bardzo przyjemny. Jednak to nie on zgarnął moją nagrodę "The Best Of ET BB". Najlepsze tuż przede mną - OS4. Wspaniały zjazd, niemal non stop singiel. Błoto, śliska trawa, trochę korzeni i kamieni, wąskie przesmyki między drzewami, przeskakiwanie powalonych drzew, przejazdy pod zwalonymi drzewami - czysta esencja. W dodatku odcinek niesamowicie płynny. Miód.


To już meta odcinka numer 4. Carlosowi wydał się za mało hardokrowy, więc postanowił zjechać na samej obręczy.

Po odcinku czwartym ruszamy na Magurkę Wilkowicką, skąd ostatni zjazd zaprowadzi nas do mety. Dojazdówka to jazda połączona z pchaniem, mniej więcej w stosunku 2:1. Pogoda funduje nam tutaj mały armagedon. Odgłosy burzy i pierwsze krople towarzyszyły nam już na odcinku trawersowym, ale skutecznie uciekliśmy im podczas zjazdu. Teraz pogoda zaczyna się mścić. Gdy tylko nastromienie każe zejść z roweru zaczyna się solidny deszcz. Chowamy się pod drzewem w nadziei, że przestanie padać, jednak drzewo dość szybko zaczyna przeciekać. Ruszamy dalej.


Dojazdówka do ostatniego odcinka specjalnego. Pogawędki pod drzewem w pięknych okolicznościach przyrody...

Mokre jest już dosłownie wszystko. W butach wesoło chlupoce woda. Bloki ślizgają się na mokrych kamieniach. Na szczęście robi się mniej stromo - można jechać. I w tym momencie następuje pierwsze uderzenie w kask.


Przez następne kilka minut bombarduje nas grad wielkości grochu, a może i nieco większy. Uciekamy pod drzewa najszybciej jak się da. Robi się zimno, więc gdy tylko z nieba przestaje lecieć twarde, ruszamy dalej. Na Magurce pokazuje się słońce (jak uroczo) jednak jest strasznie zimno, co w połączeniu z litrami wody umieszczonymi w naszych ciuchach powoduje, że wszyscy trzęsą się jak galareta. Pakujemy się do schroniska; podczas posiłku przychodzi mi do głowy zabawna refleksja - w tym momencie spełnieniem marzeń każdego z tych wielkich, twardych, ubłoconych na maksa facetów jest... ciepła herbata z cytrynką :)

W końcu pora zebrać się na ostatni zjazd. Wychodzimy na zewnątrz. Jezu, jak zimno! Na szczęście przemoknięta kurtka przeciwdeszczowa jest nadal wiatroszczelna, nie zmarznę do końca podczas zjazdu. 3, 2, 1 start. Zaczyna się zjazd. Na pierwszej stromiźnie od razu robi się cieplej. Odbicie w las, zajefajny singielek. Potem łąka śliska niczym lodowisko. Znów las, diablo stroma droga przy schronisku i kolejny singiel, tym razem dość krótki. Wypadamy na szeroką wysypaną kamieniami drogę, którą dodatkowo urozmaiciła spływająca woda. Gdzieś tu łapię pierwszą i jedyną gumę na całej imprezie. Udaje mi się dojechać do kolejnego singla, ale ten jest zbyt płaski i zbyt najeżony korzeniami i błotem by pokonać go bez ciśnienia. Biegnę.

Wreszcie meta. Rzucam rower w trawę i chowam się pod klapę od SUVa orgów - zaczęło znów solidnie lać. Siedzę tam dość długo - ale w końcu pojawia się Harry, który busem zabiera mnie i rower do karczmy, gdzie ma odbyć się dekoracja.

W karczmie darmowe jedzenie i piwo. Przebrałem się w suche ciuchy - jaki komfort :) Czas szybko leci na pogawędkach. Z wynikami są jakieś problemy, ale mnie wyniki akurat najmniej interesują. W końcu udaje się coś uskładać, następuje dekoracja zwycięzców i losowanie fantów od sponsorów pomiędzy uczestników.


To już w karczmie, ogłoszenie wyników. Ekipa orgów - od lewej: Harry, Piwoźniak i Paweł. Brakuje Malaucha i kilku osób wspomagających.


Zwycięzcy. Drugi raz najwyższe miejsce na pudle przypadło Brianowi. W niebieskiej koszulce Kalloya ;) nieobecny wcześniej Malauch. Kobiecej dekoracji nie było, bo wszystkie dwie panie uciekły.


Jeszcze tylko losowanie gadżetów od sponsorów (plecaki Pajak, ciuchy Endury) i rozjazd na afterparty :)

FIN :)

PS. Zapomniałem dodać, że dzięki fajnej inicjatywie oddolnej na forum EMTB.pl na imprezie były zbierane pieniądze na rzecz osób poszkodowanych przez powódź. Udało się uzbierać przyzwoitą kwotę, która została przekazana Urzędowi Gminy Czechowice i bielskiemu Caritasowi (po połowie).

Objazd trzech oesów

Piątek, 21 maja 2010 · Komentarze(2)
Urlop! i do tego lepsza pogoda! Taki zestaw mógł skutkować jedynie jazdą na rowerze. Jako, że jutro już ET ruszyliśmy z Szuwarem na objazd dwóch oesów zjazdowych należących do jutrzejszej trasy. Przypadkiem zaliczyliśmy jeszcze trawers - więc uzbierała się całkiem fajna traska. Tempo było niezłe, zaczęliśmy na Przegibku mniej więcej o 9, a o 12.30 byliśmy już z powrotem pod samochodem. Zdjęć mało, w dodatku tylko z pierwszego zjazdu - nie mniej zachęcam do rzucenia gałką.


Z Przegibka doczołgujemy się na Gaiki, gdzie zaczynają się dwa z trzech odcinków zjazdowych. Na pierwszy ogień idzie zjazd serpentynami, szlakiem niebieskim. Drugiego ognia nie będzie, przynajmniej na zdjęciach.


Zaczynamy kosić sto osiemdziesiątki.


Tzn. kto kosi ten kosi. Za często dotykam przedniego hamulca, efekty są opłakane.


Klimacik dopisuje, widoczność 20 metrów.


Szuwar przymierza się do kolejnego zakrętu.


I śmig :)


Nigdy nie przyglądałem się specjalnie napisom na naklejkach pod klamkami od hamulców hydraulicznych. Dziś wiem na pewno co pisze na przednim - "NIE DOTYKAĆ!"...


Te same drzewa co wyżej, tym razem kosi Szuwar.


I jeszcze zjazd koło schodów przy źródełku, krótka stroma ścianka. Akurat z tym egzemplarzem radzę sobie całkiem nieźle :)


Przelot przez rzeczkę i meta (prawie) odcinka. I to już ostatnia fotka, reszta jazdy szła płynnie bez zdjęć. Drugi OS zjazdowy to super płynny wąski singiel - z Gaików do Straconki - polecam.

No i do zobaczenia jutro! :D

EMTB Enduro Trophy atakuje!!!

Środa, 19 maja 2010 · Komentarze(2)

Przed tym nie ma ucieczki. Raz spróbujesz i utoniesz. "Zesranie się w gacie to przy tym nic" - głosi hasło imprezy z sezonu 2009 i nie ma w tym krzty przesady.

Kto jeździ enduro a nie wziął udziału w ET to tak jakby w ogóle nie jeździł (no dobra, usprawiedliwiać go może jedynie obecność na zlocie EMTB.pl). Dlatego - kto żyw, niech już w najbliższą sobotę uderza do Bielska, konkretnie na przełęcz Przegibek. Na dzień dzisiejszy Interia zapowiada słońce zza chmur i 1.3mm konwekcyjnego opadu - warunki więc idealne. Dodatkowych atrakcji dorzuci woda, której w górach spadło ostatnio pod dostatkiem - niestety boleśnie odczuwają to teraz mieszkańcy nieco bardziej odległych od gór rejonów.


Strarzaq, końcówka OS1, EMTB Enduro Trophy Brenna 2009 - "Ooooogień!!!" :)

No i jeszcze jedno. Kto pojawi się w BB będzie miał niecodzienną okazję do osobistego poznania MNIE. I choćby dlatego warto przyjechać ;)

Wszystkie szczegóły, rejestracja, regulaminy itp. na oficjalnej stronie imprezy - http://endurotrophy.pl

Retrospekcje

Niedziela, 10 stycznia 2010 · Komentarze(5)
Ponieważ sezon ogórkowy w pełni, rower stoi w pokoju a ja leniuchuję (no dobra – nie do końca, zapisałem się na siłownię) zebrało mi się na wspominki, jak to drzewiej z moim rowerowaniem bywało. Dawno, dawno temu – a konkretnie końcem roku 2000 kupiłem swój pierwszy tzw. “porządny” rower górski. GT Tempest, aluminiowa rama, amortyzator Rock Shox i tak dalej. Rower ten towarzyszył mi przez całe 7 lat, choć przy końcówce została z oryginału jedynie rama. Na tym rowerze eksplorowałem dokładnie okolice rodzimego miasta (2000 – 2007), startowałem w pierwszych zawodach (2001) czy wreszcie zaliczałem pierwsze wypady w góry (2002). Aż w końcu w roku 2003 zjadło mnie coś określane mianem “enduro” – i zjada do dziś dnia.

Poniżej kilkanaście zdjęć z pieluchowego okresu jazdy na rowerze. Foty generalnie niskiej jakości (cykane analogową małpą) ale to nie jakość jest tutaj najważniejsza.



Gdzieś między Jaworznem a Chrzanowem, lato 2001


Gdzieś w okolicach Chrzanowa, lato 2001


Okolice Chrzanowa, lato 2001


Góra Grodzisko – Jaworzno, lato 2001


Widok z Równej Górki na Elektrownię Jaworzno III, lato 2001


Start pierwszego w życiu maratonu. Liga Bikeboard, Ogrodzieniec 2002


Wjeżdżam na metę, gdzieś w połowie stawki. Wtedy byłem zawodami zafascynowany, na szczęście szybko mi przeszło :)


Pierwszy wypad w góry, jesień 2002 roku. Beskid Mały, widoczek z zielonego szlaku na zaporę w Porąbce, kawałek za Palenicą.


Dalsza część zdjęć z pierwszego wypadu...


Pamiętam jak dziś, mój pierwszy szybki i jednocześnie widokowo zjazd. Uderzenie endorfin :)


Elektrownia na górze Żar. Może kiedyś przejadę ponownie tą króciutką trasę? Ciekawe jak teraz to wszystko wygląda...


Tutaj już regularne enduro. Pierwszy wypad w góry na dłuższą trasę – 3 dni w Beskidzie Śląskim. Na focie Paweł. Niestety nie mam większych zdjęć.


Końcówka pierwszego dnia, trasa Bielsko – Szyndzielnia – Klimczok – Przełęcz Karkoszczonka – trawers Beskidka – trawers Hyrcy (przez przypadek) – Szczyrk


Dzień drugi zaczynamy od wspinaczki na Czantorię. Gdzieś w tym miejscu słynna wymiana smsów: “Jak zobaczysz laki skrec w prawo” – “Jakie laki?” – “Lonki, pole z trawa” ;)


Czantoria. Czy teraz można wjechać na szczyt z rowerem? Ponoć jakieś wypadki tam były...


Widoczki :) Okolice Soszowa bodajże – ale ręki nie dam uciąć. Jedziemy absolutny klasyk – Czantoria – Kubalonka, cały czas czerwonym.


Rafał. Jeździłem z nim chyba ostatnio w 2008 roku, nadal jeździ bez kasku. Shame ;)


Skałki przed Kiczorami. W rowerze widać pierwsze zmiany – Bomber Z5 i hamulec tarczowy (Grimeca) – zakupione za pieniądze z… odszkodowania po wypadku. Rowerowym oczywiście. Aha, buty które widać na tym zdjęciu (SH-M070) mam do dziś. Działają.


Ostatnia już fota... Nawet nie pamiętam co tu jest ;) W każdym razie trzeciego dnia jechaliśmy też lubianą przez mnie do dziś trasę Równica – Trzy Kopce Wiślańskie – Salmopol.

Teraz do Ustronia mam 11 km... więc jeśli tylko zima odpuści na pewno pojadę na trasę z drugiego lub trzeciego dnia naszej wyprawy. Szczerze mówiąc jak tylko warunki pozwolą to nie będę nawet czekał na koniec zimy. Do zobaczenia na szlaku! :)

Rollercoaster

Środa, 29 lipca 2009 · Komentarze(6)
Zachodnia część Beskidu Małego to maciupkie pasemko wciśnięte między Bielsko – Białą a dolinę Soły. W dodatku to właśnie tam znajdują się najwyższe szczyty całego Beskidu Małego. Właśnie dlatego jazda tam przypomina jazdę rollercoasterem – krótkie, strome zjazdy, nieraz wysypane mocno kamieniami (ok, tego nie ma w wesołych miasteczkach) a do tego mnóstwo zakrętów – bo aby ułożyć sensowną trasę trzeba to pasmo atakować raz z jednej, raz z drugiej strony. My wybraliśmy sprawdzoną już trasę, zapożyczoną ze stronki bikera z Sosnowca, i pokonaliśmy ją niemal w całości siedmioosobowym składem. Niemal – bo zjeżdżać z Hrobaczej tylko po to by znów na nią wyjechać już nam się nie chciało ;)

Trasa: Wilkowice – Łysa Przełęcz – Magurka Wilkowicka – Czupel – Koleby – Klimczaki – Czernichów – Międzybrodzie Bialskie – Nowy Świat – Gaiki – Hrobacza Łąka – Gaiki – Lipnik Górny – Bielsko Biała

Zapraszam do galerii, eksperymentalnie wszystkie fotki to HDR:


Wspinaczkę rozpoczynamy od czarnego szlaku, prowadzącego na Łysą Przełęcz. Szlak jest krótki (1,6 km) ale konkretny - jednak da się go niemal w całości wyjechać.


Wczesnym rankiem (około 9.00 ;) ) góry toną jeszcze we mgle. Niezbyt nam to przeszkadza, przynajmniej nie jest zbyt gorąco.


W końcu docieramy na Magurkę Wilkowicką, gdzie za kwotę 13 zł staję się szczęśliwym posiadaczem drugiego śniadania, w formie herbaty z cytryną i kiełbasy z rusztu. Nie daję rady całości :)


Po popasie ruszamy na Czupel, skąd widoki są już nieco lepsze.


Jednak na przykład nad górą Żar wiszą jeszcze ciężkie chmury.


Wiatr jest tak mocny, że każdy zakłada wszystkie ciuchy jakie tylko może. Na szczęście wiatr robi dobrą robotę i przegania wszystkie chmury gdzieś dalej. Już po chwili robi się słonecznie.


Zanim jednak przegoni wszystkie chmury, skutecznie przegania nas ze szczytu. W sumie nie opieramy się zbytnio, czeka na nas świetny kawałek czerwonego szlaku w stronę Łodygowic.


Po pokonaniu początkowej stromizny, potoku i singla zawieszonego na krawędzi wąwozu zatrzymujemy się na chwilę przy ciekawych formach skalnych...


...które w ciekawy sposób wykorzystuje Szczęsny, niestety na lądowanie nie ma tam za wiele miejsca, przez to skok kończy się glebą - co uwiecznił wystający w prawym dolnym rogu Kartonier.


Ponieważ nie chcemy znaleźć się w Łodygowicach, odbijamy na szlak żółty, który wiedzie niestety pod górę, jednak momentami jest całkiem widokowy.


W drugą stronę jeszcze trochę chmur, ale nie spadnie z nich na szczęście ani kropla.




Na dole kolejny popas i spory kawałek asfaltu, którym w końcu zaczynamy się pchać na Nowy Świat.


Kartonier udaje, że taka nawierzchnia sprawia mu radość, jednak gdy tylko pojawia się możliwość zjazdu w teren jest tam pierwszy. Mimo, że trzeba trochę pchać rower.


Za Nowym Światem zaczyna się długi, ale łagodny podjazd na Gaiki, z których to, przez Groniczki pędzimy na Hrobaczą Łąkę.


Zjazd przed Przełęczą U Panienki to hardokorowa, wysypana kamieniami rynna, lub ciekawa korzenna ścieżka. Robert wybiera to drugie.


Szczęsny leci na złamanie karku środkiem, po największych kamlotach.


Kamil drobi bokiem, ale po chwili odpuszcza. Pamiętam swój zjazd tędy na sztywniaku, wcale mu się nie dziwię...


Końcówka ścieżki będącej alternatywą dla rynny to sekcja sporych mocno poskręcanych korzeni i spory uskok. Na zdjęciu Atom podczas pierwszej próby przejazdu ;)


Druga próba...


Trzecia próba. Zawziął się, ale skutecznie.


Koniec korzeni, ale droga niebawem się urwie...


O właśnie. Aby nie nabrać zbyt dużej prędkości, kolega wspomaga w specyficzny sposób pracę hamulców...


Jednak udaje się! Nie do końca czysto, ale co tam. Szacunek dla Atoma, objechał nas tam na sztywniaku ;)


Na Hrobaczej kolejny już dziś popas. Uwieczniam Kartoniera, który z nieukrywanym zdziwieniem i rozczarowaniem ogląda puszkę, w której nie ma jego ulubionego, złocistego izotoniku... ;)


Po posileniu się (polecam bigos) jedziemy na chwilę na szczyt podziwiać widoki. Widać sporo, ale płasko tam jest, że aż strach.


A jednak nie do końca płasko. Daleko na horyzoncie majaczą jakieś pasma górskie. Ktoś może mi powiedzieć co to jest?


Przerwa nieoczekiwanie się wydłuża, Szczęsny w schronisku zjadł tyle, że teraz, pomimo ciśnienia 3 barów, złapał snejka przy wjeżdżaniu na platformę widokową...


Jest więc czas na kolejne fotki. To zdjęcie cykał chyba Robert, nie wierzcie podpisowi ;) Ja tylko obrabiałem...


W czasie gdy Szczęsny zmienia dętkę, my oddajemy się małym przyjemnościom w postaci małych skoków z platformy widokowej na ziemię, Mało tam miejsca było na rozpęd, bez mocnego pedalkicka skok wyglądał właśnie tak.


Z Hrobaczej leniwym tempem wleczemy się z powrotem na Gaiki, gdzie udaje nam się spotkać się z Harrym. Wspólnie zabieramy się za niebieski szlak z Gaików - serię bardzo ciasnych agrafek. Zabawa jest przednia.


Agrafki zamieniają się w wąskiego singla, który wije się po zboczu i kończy taką właśnie stromą ścianką. Wiem, że nie widać stromizny.


Tu może nieco bardziej. Szlak robi się potem zdecydowanie mniej techniczny, ale nadal jedzie się przyjemnie. Koniec końców leśna droga zamienia się w asfalt, którym (na szczęście niemal non stop w dół) jedziemy do Bielska na pociąg powrotny...

Galeria okiem Kartoniera: http://kartonier.lap.pl/gallery/album/5363552990201822817

Do następnego! :)

AM weekend

Poniedziałek, 4 sierpnia 2008 · Komentarze(6)
Pierwsza większa wycieczka tego sezonu – dwa dni w górach, nocowanie w schronisku, trasa obejmująca dwa pasma Beskidów – Mały i Śląski. To było coś. Pogoda dopisywała przez 75% czasu, pozostała część ciężka, ale też mająca swój urok. Zaczęliśmy w Suchej Beskidzkiej, na początek pokonać trzeba było Pasmo Żurawnicy, które początkowo swoim charakterem przypomina mocno Beskid Makowski. Na szczęście szybo zaczyna się ciekawsza jazda – singiel w rejonach skałek to coś pięknego, dalszy zjazd również. Przejeżdżamy przez Krzeszów, i kierując się ciągle czerwonymi oznaczeniami zdobywamy Leskowiec. W schronisku uzupełnienie sił witalnych, i dalej już praktycznie bez postojów pędzimy na Przełęcz Kocierską, gdzie czeka na nas gorący obiadek. W knajpie meldujemy się tuż przed uderzeniem deszczu. Gdy przestaje padać ruszamy dalej, początkowo czerwonym, dalej niebieskim i na końcu żółtym szlakiem. Niestety po pół godzinie spokoju znów zaczyna lać – i jest tak już prawie do końca dnia. W szczególności zapamiętać dał się przjazd przez szczyt Jaworzyny – w chmurze. Widoczność 5 metrów, wilgotność 100%, i zupełna cisza – nie licząc odgłosu padającego deszczu. Uderzało w psychikę… Do schroniska na Magurce Wilkowickiej docieramy w zupełnych ciemnościach, kilka minut przed godziną 22. Drugi dzień rozpoczął się szybkim zjazdem do Bielska Białej, gdzie obecna ekipa ewakuowała się na pociąg, ja natomiast ruszyłem na Szyndzielnię, na spotkanie z kolejnymi kumplami. Trasa drugiego dnia to klasyk Beskidu Śląskiego, z Szyndzielni błyskawicznie przenosimy się na Klimczok, dalej masakryczny początkowo zjazd niebieskim szlakiem do Szczyrku, gdzie urządzamy sobie dłuższy popas, przed zdobywaniem jedyną słuszną drogą najwyższego szczytu Beskidu Śląskiego. Mówię oczywiście o Skrzycznem i wyciągu ;) Ze Skrzycznego kierujemy się na Magurkę Wiślańską, pokonując po drodze Malinowską Skałę i Zielony Kopiec. Z Magurki świetnie widać ogrom spustoszeń wśród beskidzkich lasów – to co robią leśnicy (może lepiej – drwale) przechodzi ludzkie pojęcie. Koniec końców docieramy na Magurkę Radziechowską, skąd czerwonym szlakiem, a potem mocno opadającą stokówką z olbrzymimi ilościami błota docieramy do małej wioski w pobliżu Węgierskiej Górki. Korzystając z 10 minutowego skrótu podpowiedzianego przez lokalesa jedziemy do Węgierskiej, skąd pociągiem wracamy do Katowic...

Zapraszam do sporej (35 zdjęć) galerii:


Początek pierwszego dni to przebijanie się przez Pasmo Żurawnicy - ciągnące się w nieskończoność szutry w stylu Beskidu Makowskiego.


Na szczęście przy samych skałkach zaczyna się świetny singiel, trochę w górę, trochę w dół...


...zakończony świetnym zjazdem. No, może oprócz sporego uskoku, zdecydowanie nie na moje umiejętności.


W dalszej kolejności czeka około 6 km podjazdu na Leskowiec - w 95% przejezdny, co jest jego wielką zaletą. To już ostatnia fotka z pierwszego dnia. Czas i warunki pogodowe skutecznie zniechęcały do wyciągania aparatu.


Drugi dzień rozpoczynamy szybkim zjazdem z Magurki Wilkowickiej do BB.




Widok z Łysej przełęczy, godzina 10 rano. Ostatnio fotografowałem tę górę w promieniach zachodzącego Słońca...


Zjazd jest szybki i mało wymagający.


Prowadzenie jedną ręką w zupełności wystarcza ;)


Koledzy odpuszczają jazdę, ja pcham się dalej na Szyndzielnię, gdzie czeka na mnie kolejna ekipa. Po drodze panoramka na Bielsko.


To już Szczyrk ze zjazdu niebieskim szlakiem z Klimczoka - typowa beskidzka rzeź, nie polecam.


Ze Szczyrku dostajemy się na Skrzyczne jedyną słuszną drogą - wyciągiem.


Widok ze Skrzycznego, taki sam jak zwykle.


Droga przed Małym Skrzycznem, małe pobojowisko. Dalej będzie gorzej, ale nie uprzedzajmy faktów...


Enduro w wersji bardziej hałaśliwej.


Wronek.


i brat Wronka - Tomek. Chłopaki nie dorośli jeszcze do jazdy w kaskach.




Widok z Zielonego Kopca.


Skrzyczne.


Babia Hora.


Mały popas i jedziemy dalej.




Prawie jak połonina... Niestety prawie czyni wielką różnicę, ale skala wycinki lasu w rejonach Magurki Wiślańskiej i Radziechowskiej przyprawia o zawrót głowy.




Za nami rozpętała się mała ulewa. Podkręcamy tempo :)








Masakry ciąg dalszy... Dość powiedzieć, że skałki przed Magurką Radziechowską, które zawsze były w głębokim lesie, teraz stoją na brzegu polany...


Deszcz dopada nas dopiero przed Węgierską Górką, ale i bez niego jesteśmy mokrzy - po kilku km zjazdu błotnistą stokówką.


Na koniec jeszcze klimatyczny zachodzik widziany już z pociągu.






I asfaltowa dojazdówka do Chorzowa. Teraz czas na zupełnie inną jazdę - szczegóły niebawem :)

Trasa: Sucha Beskidzka – Zembrzyce – Żurawnica (724) – Krzeszów – Leskowiec (922) – Łamana Skała (929) – Przełęcz Kocierska – Przełęcz Cisowa – Jaworzyna (864) – Tresna – Czernichów – Międzybrodzie Bialskie – Magurka Wilkowicka (909) – Łysa Przełęcz – Bielsko Biała – Szyndzielnia (1028) – Przełęcz Kowiorek – Szczyrk – Skrzyczne (1257) – Malinowska Skała (1152) – Zielony Kopiec (1152) – Magurka Wiślańska (1140) – Magurka Radziechowska (1108) – Glinne (1034) – Przybędza – Węgierska Górka

Enduro, wersja deluxe

Niedziela, 29 czerwca 2008 · Komentarze(2)
Jakoś tak się złożyło, że nigdy wcześniej nie miałem okazji pokręcić po wschodniej części Beskidu Małego, no, może za wyjątkiem okolic najbliższych Porąbce. Ostatnio jednak przeglądałem jakiś stary bikeBoard, gdzie jeden z redaktorów bardzo zachwalał trasę z Suchej Beskidzkiej do Żywca – i coś mi powiedziało – absolutnie _musisz_ tam pojechać. Szybki rzut oka na stronę mojego ulubionego, he he, przewoźnika i miłe zaskoczenie – jest pociąg do Suchej B. jadący z Katowic o normalnej godzinie! Pozostało tylko zebrać ekipę i w drogę. Na mój post na forum, na którym ostatnio się udzielam odpowiedziały dwie osoby – Kartonier i Dezerter. Dodatkowo Dezerter miał do dyspozycji samochód – tak więc mała modyfikacja trasy, tak aby tworzyła pętlę i jazda. Zaczęliśmy w Krzeszowie, małej wsi nieopodal Suchej Beskidzkiej, co pozwoliło na zaoszczędzenie jazdy asfaltem i pod górę. Tuż obok miejsca gdzie zaczynaliśmy szedł czerwony szlak pieszy prowadzący na Leskowiec i właśnie on był naszym przewodnikiem przez połowę całej trasy, aż do Przełęczy Kocierskiej. Sam szlak jest po prostu rewelacyjny, a przez to, że raczej interwałowy, nie sposób się nudzić – pełno na nim krótkich podjazdów i świetnych gładkich zjazdów na których może nie da się rozpędzić do kosmicznych prędkości, ale zapewniają maksymalną radość z jazdy. Niestety cały szlak upstrzony był olbrzymimi niczym stawy kałużami, przez które nie raz musieliśmy sprawdzać skuteczność hamulców. Po dotarciu na przełęcz zafundowaliśmy sobie pyszny obiadek i po dłuższym popasie ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem szlakiem zielonym. Sam początek to świetny zjazd laskiem, czyimś podwórkiem i sporą łąką, niestety dość stromy, co dało się odczuć tuż po jego ukończeniu – straconą wysokość trzeba było odzyskać, a czekało na nas około 40 minut pchania szeroką zasypaną głębokim szutrem i kamieniami drogą. Morale nieco spadło, ale na szczęście dalsza część szlaku pozwoliła znów cieszyć się jazdą, do tego fundowała wspaniałe widoki na Beskid Żywiecki i część Beskidu Małego. Końcówka szlaku to bardzo urozmaicony, dość długi fragment zjazdu – świetna rzecz na koniec wycieczki. Ogólnie była to, jak do tej pory, jedna z bardziej udanych wycieczek tego sezonu, a Beskid Mały odwiedzę jeszcze na pewno nie jeden raz.

Zapraszam do galerii:


Kartonier zdaje się przeczuwać co będzie się działo już w drodze na miejsce. Ten uśmiech zdradza wszystko...


Początek podjazdu na Leskowiec łagodnie prowadzi nas do góry przez pola. Później nie jest już tak sielankowo.


Na szczęście widoki wynagradzają trud.


Pomimo chmur widoczność jest całkiem niezła.


Już na szczycie.


Szybki batonik i najprzyjemniejsza część wycieczki - zjazd :)


Gdzieś w drodze na Łamaną Skałę las otwiera się na moment, serwując widoki na północną stronę.


Tuż przed Łamaną Skałą. Zgodnie z komentarzem pieszego turysty, "tutaj skręca się na Ojców"...


To już Potrójna, chwila odpoczynku w cieniu po męczącym podjeździe widoczną na zdjęciu drogą, w pełnym słońcu.


Jak widać, nie tylko my przysiedliśmy odpocząć ;)


Po pysznym zjeździe czas na pyszny obiadek - zapełniona ludźmi olbrzymia knajpa na Przełęczy Kocierskiej.


Jak się ma przed sobą "Cycyek z kurczaka" to trzeba się uśmiechnąć! ;)


Nagroda za 40 minut pchania szlakiem, który z lekka obniżył nam morale.


Sowita nagroda.




Widoki ciągle na Beskid Żywiecki, ale...


...czego tu chcieć więcej?


Świetny kawałek singla... który niestety nie dał się pokonać na rowerze - przynajmniej nie po tylu km jazdy.


Generalnie powrót był mniej widokowy, każda otwarta przestrzeń była pretekstem do przerwy na podziwianie widoków...


...w szczególności, że wreszcie można było podziwiać panoramę Beskidu Małego.


Uśmiech Mony Lisy ;)


Ostatni rzut oka na horyzont...


...i na ekipę, dalej był już tylko soczysty zjazd.


Na dole można wreszcie uzupełnić zapasy płynów...


... i ciał stałych ;) Na szczęście sklep przy którym zostawiliśmy wóz był czynny.


Jeszcze tylko parę fotek zrobionych już podczas jazdy samochodem...


(wcale to nie takie proste jak by się mogło wydawać)


...i można myśleć o kolejnym wypadzie.


Na koniec bonus - na drodze do Pszczyny spotykamy taki oto przejaw ułańskiej fantazji. Pozdrowienia dla właściciela ;)

Do zobaczenia!

Trasa: Krzeszów Górny – Groń Jana Pawła II (890) – Leskowiec (922) – Łamana Skała (929) – Potrójna (892) – Przełęcz Kocierska (718) – Kocierz Górny – Ścieszków Groń (779) – Kucówki (832) – Mlada Hora (872) – Paczkówka – Krzeszów Górny

Wycieczki pieszo rowerowe

Niedziela, 11 maja 2008 · Komentarze(9)
Zachodnia część Beskidu Małego to maciupeńki fragment gór wciśnięty między Bielsko Białą na zachodzie i dolinę rzeki Soły na wschodzie. Właśnie w tym malutkim fragmenciku znajduje się najwyższy szczyt całego Beskidu Małego – Czupel (933m), a oprócz niego jeszcze kilka szczytów wznoszących się na ponad 800m. To wszystko sprawia, że szlaki są tam z reguły bardzo strome. Właśnie w takiej scenerii miałem przyjemność jeździć na rowerze. Wszystko zaczęło się około 9 rano, gdy na dworcu w Bielsku-Białej wysypaliśmy się w 5 osób z pociągu. Na peronie czekało na nas jeszcze dwóch kumpli i po krótkiej wymianie uścisków dłoni i zdań ruszamy w trasę. Przy tak wielkiej grupie wszystko idzie dość wolno – zanim wjeżdżamy w teren zaliczamy jeszcze po drodze kilka sklepów. W końcu zaczyna się teren, a wraz z nim pchanie. Podejście na Gaiki od strony Straconki jest masakryczne, ale patrząc z szerszej perspektywy wcale nie takie złe. Ale nie uprzedzajmy faktów, jak mawia pan Wołoszański. Z Gaików czeka na nas zjazd na przełęcz U Panienki – na początku łatwy i szybki, końcówka natomiast stroma i mocno kamienista – wystarczająco aby zabarwić mi kolano i goleń na żywy czerwony kolor ;) Z przełęczy zaglądamy do Źródła Maryjnego – prowadzi tam wąska, stroma i bardzo techniczna ścieżka, w większości do przejechania, choć nie ma to większego sensu – za parę minut i tak pchamy rowery do góry. Tuż przed Hrobaczą Łąką poważna awaria – Kamil traci tylny hamulec. Na szczęście śrubkę trzymającą klocki w zacisku da się zastąpić odpowiednio spreparowaną i skróconą szprychą. Zjazd z Hrobaczej jest rewelacyjny, 5km grzania w dół, nie jest ani zbyt trudno, ani zbyt łatwo, po prostu miód. Po tym odcinku trzeba dopchać się asfaltem do Międzybrodzia Bialskiego. Tam z chmur towarzyszących nam już od Hrobaczej Łąki zaczyna padać deszcz. Dodatkowo, czerwony szlak, którym pchamy się (dosłownie) pod górę jest niesamowicie stromy. Jedyne pocieszenie to to, że szybko nabieramy wysokości. Deszcz także szybko się kończy, i już w suchych warunkach możemy podziwiać panoramę rozpościerającą się ze szczytu Czupla. Zjazd z tej góry jest szeroki i łatwy, choć, jak udowadnia Adrian, można zgubić na nim łańcuch ;) Po przerwie technicznej napieramy na Magurkę Wilkowicką. W schronisku ciepła herbatka i jedzonko – kiełbasa na gorąco pozytywnie mnie zaskoczyła – szczególnie jeśli chodzi o jej ilość. Po za tym wszystko w górach smakuje lepiej ;) Z Magurki błyskawicznym czerwonym szlakiem mkniemy do Wilkowic i dalej szosą do Bielska. A tam, przemiła pani o metalicznym głosie informuje, że pociąg do Katowic jadący planowo o 20.00 jest opóźniony o 50 minut... Zawiało grozą, na szczęście kolejny skład (z 20.10) był podstawiany w Bielsku i ruszył bez opóźnień...

Zapraszam do galerii:


Do BB jedziemy w mocnym, pięcioosobowym składzie. Na miejscu dołączy do nas jeszcze dwóch zapaleńców.


Początek czerwonego szlaku zmylił nas dokładnie. Było lekko pod górę, ale z ciekawymi przerywnikami. Potem tylko pchanie.




Gdzieś po drodze łapię na matrycę widok na górę z charakterystyczną antenką. Skrzyczne - pokonam cię znów w tym roku. Znów wyciągiem ;)


W bliskim sąsiedztwie Gaików znów można jechać, co prezentują kolejni uczestnicy wycieczki...






Będąc niemalże na szczycie urządzamy mały popas, po czym rozpoczynamy dość przygodowy odcinek (gleby, awarie, itd.)


Koniec końców, docieramy na Hrobaczą Łąkę.


Przy pogodzie jaka była, punkt widokowy nie był przesadnie widokowy...


Jednak domki po zbliżeniu są jak na dłoni :)


Na chwilę zaglądamy do schroniska, skąd widać co nie co po drugiej stronie.


Nadciąga ciemna strona mocy ;)


...która błyskawicznie daje o sobie znać - na początku zjazdu Tomek łapie gumę. Wymiana dętki ciężka sprawa, trzeba dwóch chłopa ;)


Ja tymczasem zajmuję się robieniem zdjęć.


Dalszy zjazd obywa się bez awarii i bardzo dobrze - bo można było nieźle grzać.




Feel da heat :)






Zjazd prowadzi nas w okolice zapory w Porąbce.


Tam krótki postój - debatujemy co dalej.


Niestety ciemna strona znów się odzywa - psuje się pogoda. Dodatkowo wybrany przez nas szlak każe ciągnąć, pchać i nosić rowery na plecach.


Wreszcie można jechać! To niestety oznacza, że już coraz bliżej do ostatniego celu wycieczki...




...którym jest Magurka Wilkowicka. Po drodze na szczęście jest Czupel skąd rozpościera się całkiem przyzwoita panorama.


Zbliżenie na Jezioro Międzybrodzkie. Nie tak dawno byliśmy na tej zaporze.


Czas jednak ruszać dalej - po kilku chwilach docieramy do schroniska.


Tę panoramkę i Tomka na poprzedniej fotce łapię stojąc na kamiennym słupie od ogrodzenia :)


Z Magurki wiedzie szybki zjazd czerwonym szlakiem, przez Łysą Przełęcz, na której fotografuję taki widok. Czyżby bazar? :)


Omijam handlarzy rowerów i zaczynam fotografować widoczny z przełęczy fragment Beskidu Śląskiego. Jak na zamówienie pięknie doświetla go słońce. Strzelam więc aparatem raz za razem...






Niestety, choć z każdą minutą coraz piękniej, to z każdą minutą bliżej do odjazdu pociągu. Czas wracać do domu...

Pozdrawiam!

Trasa: Bielsko-Biała – Straconka - Gaiki – Przełęcz U Panienki – Hrobacza Łąka – Porąbka – Międzybrodzie Bialskie – Czupel – Magurka Wilkowicka – Łysa Przełęcz (Siodło) – Wilkowice – Bielsko-Biała (~43km)

Ciekawe linki:
Galeria Tomka: http://all-mountain.vot.pl/zdjecia/g28/index.html
Galeria Marcina: http://picasaweb.google.co.uk/marcingilner/GRyPoRazKolejny
Galeria Kamila: http://picasaweb.google.com/kamo6061/BeskidMaY11Maja2008
Galeria Roberta: http://picasaweb.google.pl/robert.bista/BaskidMaY110508