Wpisy archiwalne w kategorii

Jaworzno i okolice

Retrospekcje

Niedziela, 10 stycznia 2010 · Komentarze(5)
Ponieważ sezon ogórkowy w pełni, rower stoi w pokoju a ja leniuchuję (no dobra – nie do końca, zapisałem się na siłownię) zebrało mi się na wspominki, jak to drzewiej z moim rowerowaniem bywało. Dawno, dawno temu – a konkretnie końcem roku 2000 kupiłem swój pierwszy tzw. “porządny” rower górski. GT Tempest, aluminiowa rama, amortyzator Rock Shox i tak dalej. Rower ten towarzyszył mi przez całe 7 lat, choć przy końcówce została z oryginału jedynie rama. Na tym rowerze eksplorowałem dokładnie okolice rodzimego miasta (2000 – 2007), startowałem w pierwszych zawodach (2001) czy wreszcie zaliczałem pierwsze wypady w góry (2002). Aż w końcu w roku 2003 zjadło mnie coś określane mianem “enduro” – i zjada do dziś dnia.

Poniżej kilkanaście zdjęć z pieluchowego okresu jazdy na rowerze. Foty generalnie niskiej jakości (cykane analogową małpą) ale to nie jakość jest tutaj najważniejsza.



Gdzieś między Jaworznem a Chrzanowem, lato 2001


Gdzieś w okolicach Chrzanowa, lato 2001


Okolice Chrzanowa, lato 2001


Góra Grodzisko – Jaworzno, lato 2001


Widok z Równej Górki na Elektrownię Jaworzno III, lato 2001


Start pierwszego w życiu maratonu. Liga Bikeboard, Ogrodzieniec 2002


Wjeżdżam na metę, gdzieś w połowie stawki. Wtedy byłem zawodami zafascynowany, na szczęście szybko mi przeszło :)


Pierwszy wypad w góry, jesień 2002 roku. Beskid Mały, widoczek z zielonego szlaku na zaporę w Porąbce, kawałek za Palenicą.


Dalsza część zdjęć z pierwszego wypadu...


Pamiętam jak dziś, mój pierwszy szybki i jednocześnie widokowo zjazd. Uderzenie endorfin :)


Elektrownia na górze Żar. Może kiedyś przejadę ponownie tą króciutką trasę? Ciekawe jak teraz to wszystko wygląda...


Tutaj już regularne enduro. Pierwszy wypad w góry na dłuższą trasę – 3 dni w Beskidzie Śląskim. Na focie Paweł. Niestety nie mam większych zdjęć.


Końcówka pierwszego dnia, trasa Bielsko – Szyndzielnia – Klimczok – Przełęcz Karkoszczonka – trawers Beskidka – trawers Hyrcy (przez przypadek) – Szczyrk


Dzień drugi zaczynamy od wspinaczki na Czantorię. Gdzieś w tym miejscu słynna wymiana smsów: “Jak zobaczysz laki skrec w prawo” – “Jakie laki?” – “Lonki, pole z trawa” ;)


Czantoria. Czy teraz można wjechać na szczyt z rowerem? Ponoć jakieś wypadki tam były...


Widoczki :) Okolice Soszowa bodajże – ale ręki nie dam uciąć. Jedziemy absolutny klasyk – Czantoria – Kubalonka, cały czas czerwonym.


Rafał. Jeździłem z nim chyba ostatnio w 2008 roku, nadal jeździ bez kasku. Shame ;)


Skałki przed Kiczorami. W rowerze widać pierwsze zmiany – Bomber Z5 i hamulec tarczowy (Grimeca) – zakupione za pieniądze z… odszkodowania po wypadku. Rowerowym oczywiście. Aha, buty które widać na tym zdjęciu (SH-M070) mam do dziś. Działają.


Ostatnia już fota... Nawet nie pamiętam co tu jest ;) W każdym razie trzeciego dnia jechaliśmy też lubianą przez mnie do dziś trasę Równica – Trzy Kopce Wiślańskie – Salmopol.

Teraz do Ustronia mam 11 km... więc jeśli tylko zima odpuści na pewno pojadę na trasę z drugiego lub trzeciego dnia naszej wyprawy. Szczerze mówiąc jak tylko warunki pozwolą to nie będę nawet czekał na koniec zimy. Do zobaczenia na szlaku! :)

Powrót do piaskownicy

Niedziela, 19 kwietnia 2009 · Komentarze(3)
Postanowiłem (z lenistwa oczywiście) wprowadzić małą rewolucję w opisach wycieczek – zamiast pisać tutaj kupę tekstu przedstawię tylko ogólny zarys tego co się działo, a cały opis wycieczki będzie przy fotkach – do tej pory opisy fotek, pozostawiały, moim zdaniem, nieco do życzenia. Wycieczka do piaskowni to pomysł Roberta, który chciał zobaczyć na żywo wielką zwałowarkę. Udało się i muszę przyznać, że machina robi faktycznie niezłe wrażenie. Dodatkowo cała wycieczka bardzo udana i – ze względu na wszechobecny piach – nieco inna niż pozostałe.

Galeria (23 zdjęcia):


Pierwsza wycieczka opisana w ten sposób - zobaczymy co z tego wyjdzie... ;) Miałem jechać do Lipowca, ale nikomu nie chciało się ruszyć tyłka, niejako w zamian Robert zaproponował poszukiwania zwałowarki w piaskowni, jak się okazuje nie ma tego złego...


Tak właśnie wygląda sprawca tego zamieszania, umówieni jesteśmy u niego około 16.30, po drodze robię jeszcze małe kółeczko po "ziemi ojców", Chorzów gdzie mieszkam obecnie, wypada przy niej dość blado...


Początkowo jedziemy szerokimi wygodnymi duktami, później też jest szeroko, choć już nie tak wygodnie - pojawia się piach.


Pewnym zaskoczeniem była dla mnie obecność Kamila, myślałem że będzie na uczelni. Kamil, brat Roberta, to ten w spodenkach w ciapki i szaro żółtym plecaku - wiecie już który? :D


W końcu docieramy do pierwszego, nieczynnego już wyrobiska, rośnie tu już mały lasek, za paręnaście lat może to wyglądać tak jak las na pierwszym zdjęciu :)


Ciekawym rozwiązaniem jest posadzenie brzóz tuż przy drodze, jak drzewa urosną będzie to świetny, jasny dukt, ze ścianą świerków (?) za brzozami.


To jest właśnie Kamil - jeśli jeszcze nie poznaliście ;)


Wracając do duktu, póki co lasek jest niziutki i widać jak destrukcyjny wpływ na otoczenie ma odkrywka. Niestety piasku nie da się wydobywać inaczej, a przecież nawet zasłużone po rowerze piwo lepiej smakuje ze szklanki...


Kominy w tle to Elektrownia Siersza, trochę psują widoki, ale taki już urok tego rejonu...


Oto i cel wyprawy. Właśnie po to tu przyjechaliśmy. Olbrzymia zwałowarka. Bliżej nie podchodziliśmy, bo kilkumetrowa piaskowa skarpa uniemożliwiła by wyjście z powrotem do góry.


Krajobrazy jak na Saharze. Trochę szkoda, że piasek nie układał się prostopadle do zachodzącego Słońca, fałdki rzucały by piękne cienie...


Z pozdrowieniami dla użytkowników forum EMTB.pl :)


A to z dedykacją dla Ukochanej (serduszko to jest, tylko troszkę koślawe ;) )


Pora zjeżdżać do domów, perspektywa prysznica i kolacji sprawia, że jedziemy aż się kurzy ;) Zjazd wcale nie był stromy, jednak gdy pokonywaliśmy go w drugą stronę piasek przysporzył trochę problemów - to nie schody :)


Dodatkowo światło pozwalało pokazać wszystko w pięknych barwach... No dobra, niektóre zdjęcia nieco podkręciłem :P


Jazda najlepiej wychodziła po zupełnie dziewiczym fragmencie zbocza, jakakolwiek próba powtórzenia czyjejś linii kończyła się zakopywaniem roweru :)


Rzut oka na horyzont... Co ciekawe, do koparki stojącej w oddali wsiadł jakiś facet i ją uruchomił. W sobotę, o godzinie 18:20. Nudziło mu się w domu? Żona go wyrzuciła?


To zdjęcie popełnił Robert. Trzeba mu przyznać, wyszło bardzo dobrze.


To również jego praca. Dusza artysty się w nim chyba odezwała ;)


Pustynny zachód.


Podczas powrotu trzeba było zarzucić bluzę, kwietniowe temperatury wczesnym rankiem jak i wieczorem nie rozpieszczają jeszcze, lecz szczerze mówiąc wolę te paręnaście stopni, niż prawie 30 - a to niechybnie nas czeka już za 2 miesiące - obym się mylił.


Gdzieś w okolicach kamieniołomów załapujemy się jeszcze na resztki zachodu nad miastem, zaraz po tym zapada noc.


W zupełnych ciemnościach (ale z oświetleniem) wracamy do domów. Na kolejny night ride przyjdzie jeszcze czas :)

Pozdrawiam i do następnego razu.

Nocne manewry

Sobota, 4 kwietnia 2009 · Komentarze(5)
Zawsze kiedyś przychodzi taki czas, że jazda na rowerze staje się nieco nudna. Kiedy człowiek pomyśli o jeździe na rowerze to momentalnie się tego odechciewa. Aby rozwiązać ten problem widzę trzy sposoby. Pierwszy – najbardziej oczywisty – zmienić teren do jazdy. Niestety nie zawsze to jest możliwe, warunki pogodowe, ramy czasowe, zobowiązania wobec innych osób, czy choćby ilość gotówki w portfelu nie zawsze pozwalają wyrwać się gdzieś dalej by pojeździć. Drugi sposób to zmiana towarzystwa – pomysł spala na panewce, bo z reguły na wycieczki jedzie się ze zgraną ekipą i choćby dla tych ludzi warto czasem ruszyć tyłek z domu. I wreszcie ostatnie rozwiązanie, może niezbyt oczywiste – zmiana godziny wyjazdu – i nie mówię tu o przełożeniu wycieczki z 10:00 na 14:00. Właśnie na taki pomysł wpadł Nemo organizując ostatni wypad. Zbiórka pod halą MCKiS w Jaworznie o godzinie 22:00. Już samo to było chyba tak ekscytujące, że wszyscy przybyli parę minut przed czasem. Skład – 8 osób – Nemo, Robert, Kamil, Świerszczu, Lama, Tomek, Van i ja. Trasa bardzo dobrze znana, jednak nigdy nie przejechana w takich warunkach. Dokoła ciemno jak w przysłowiowej dupie. Zwykłe lampki i kilka niskobudżetowych czołówek (z wyjątkiem Kamila, świeżo upieczonego posiadacza Bocialarki), ale podczas jazdy w grupie nie jest najgorzej. Jedziemy przez Chrząstówkę na zalew Sosina. Na Pieczyskach spotykamy pierwszych zdumionych lokalesów (“Ja pi..., co to jest?”). Na Sośce mała przerwa na sesję foto i zabieramy się za objechanie bajora wokoło. Najpierw piach, potem sakramenckie błoto – zalanie błockiem tarczy 160 nie jest w tych warunkach żadną abstrakcją. Jakimś cudem nie pływam w butach, tylko do jednego dostaję się parę kropel zimnej wody. Z Sosiny ścieżkami na przestrzał dojeżdżamy do kamieniołomów na Warpiu, skąd, odstawiając po drodze Kamila do domu (od tej pory jest znacznie ciemniej :P), jedziemy do sklepu nocnego na Podwalu celem uzupełnienia zapasów. Tutaj druga porcja zadziwionych (“Ooo, UFO!”, “Patrzcie, górnik! I jeszcze jeden!” – to o posiadaczach czołówek ;) ) Niestety kolejka do sklepu przywodzi na myśl PRL, więc ewakuujemy się do centrum i postanawiamy zajrzeć na tor do 4×4 w okolicach Grodziska, po drodze zahaczając o kolejny sklep nocny – gdzie jak się okazuje nie ma takich kolejek. Część ekipy wymięka na wskutek chłodu, ale udaje się ich zapędzić do jazdy – i bardzo dobrze, w okolicach Grodziska inwersja, u góry temperatura odczuwalna zdaje się być o 10 stopni wyższa. Dodatkowo piękna panorama miasta sprzyja piknikowi i pogawędkom. W końcu zaczynamy się zbierać, ostatni terenowy zjazd i... snejk – na szczęście nie mój. Tym razem wąż atakuje dętkę Vana. Kiedy Van łata, reszta zajmuje się okolicznymi schodami. W końcu jednak zbieramy się i wracamy pod halę, skąd rozjeżdżamy się do domów. W domciu prysznic, kolacja, szybki rzut oka na fotki... w łóżku melduję się około 3:30...

Galeria (15 zdjęć):


Ekipa prawie w komplecie, od lewej: Kamil, Van, Tomek, Robert, ja i Świerszczu. W głębokim cieniu Lama, za obiektywem Nemo.


Zalew Sosina, hotel Wodnik o dobrze oświetlony parking przy nim.


Atmosfera jak widać panowała wesoła. Wbrew opisowi fotkę robił Nemo. Zastanawia mnie tylko co chce swoim gestem przekazać Tomek stojący u góry kadru... ;)


Ratownicy Nemo i Robert pilnują szpeju zgromadzonego na dole ;)


...


Zabawa z cieniasami. Pierwszy raz widzę określenie "Kalarepa" zastosowane do nielubianej drużyny.


Chwilę później wpadamy w misterną zasadzkę która bardzo spowalnia jazdę i zostajemy zaatakowani przez setki żab. Chcąc nie chcąc dziesiątkujemy szeregi wroga (bo prawie ich nie widać pod kołami) i uciekamy.


Tutaj miła pani ze stróżówki straszyła mnie terenem kolei, ale zdjęcie i tak cyknąłem. Dobrze, że SOKistami nie straszyła ;)


Piknik pod sklepem nocnym. Może mało romantycznie, ale praktyczności nikt nie może odmówić...


Romantyzmem tchnęło pod Grodziskiem. Niestety panoramy miasta cyknięte z kolana nie nadają się do publikacji. Polecam galerię Vana (link na dole).


Sjesta o 1:30 AM.


Chwilę później pssss... i kolejna przerwa. Tym razem techniczna.


Nemo z Vanem szukają dziury. Sprawna dętka nadciąga z odsieczą.


Chłopaki odsyłają ją do właściciela stwierdzeniem "Co, my nie damy rady?" i biorą się za klejenie.


W tak zwanym międzyczasie Kuba buja się na swoim nowym nabytku na okolicznych schodach. Tuż po tym zwijamy się do domów...

Polecam także:
Relacja Vana: http://vanhelsing.bikestats.pl/index.php?did=161556
Filmik (też Vana): http://vanhelsing.bikestats.pl/index.php?did=162242

Do następnego!

Dobry początek

Niedziela, 15 marca 2009 · Komentarze(2)
Sezon rozpoczął się dość późno i co najmniej mocno podejrzanie. Dość późno, bo warunki pogodowe oraz inne tzw. “siły wyższe” nie pozwoliły wcześniej: była dobra pogoda – działały siły wyższe, siły odpuszczały – lało, waliło śniegiem etc... Podejrzanie, bo jak wytłumaczyć fakt, że w jednym miesiącu cztery doskonale znające się osoby kupują sprzęt na łączną kwotę niemalże 25k PLN? Nie mam w domu telewizora – ale może tvn czy inny polsat informował o zuchwałym obrobieniu jakiegoś banku przez bandę czterech napastników w buffach na gębach? ;) Żarty żartami, ale sytuacja wesoła nie jest. Jest 16 marca, a ja mam przejechane raptem około 70 km, z czego tylko 23 w terenie... Na szczęście, jako że do testowania były 3 nowiutkie fulle (czwarty się dopiero składa) wybraliśmy najciekawsze miejscówki “AM” w Jaworznie – czyli kamieniołomy na Pieczyskach, oraz położony niedaleko nich tor dla samochodów terenowych. Pogoda nie rozpieszczała zanadto, od mniej więcej połowy wypadu kropiło, były tony błota i niedobitki śniegu, ale było bosko. Na tyle bosko, że zaklinałem się że moje siodło (WTB Devo) jest wygodne; tyłek boli do teraz, więc wypada mi to odszczekać ;) Oby wiosna przyszła jak najszybciej bo kolejny tydzień zapowiada się także ciekawie...

Zapraszam do galeryjki (22 zdjęcia):


Teren doskonale znany i lubiany. Woda przez nurków, ścieżki wysoko nad wodą przez rowerzystów :)


Nadciąga Świerszczu, na swojej Konie, która po niecałym roku (?) idzie na emeryturę. Rama spod znaku listka klonu i widelec z lisią kitą już czekają na złożenie...


Następnie Lama. Nie wygląda przyjemnie, i na pytania czemu nie jeździ w kasku odpowiada coś niekulturalnego o carach i pewnej części ciała ;)


Robert i jego 17 kg. W terenie poczynają sobie bardzo przyzwoicie.


Świerszczu once again.


Jumping Lama :)


Nemo. Z rowerem zaszalał, w terenie takoż.


Bazarowe szpejstwo. Czego to ludzie do lasu nie wyrzucą...


Uśmiech proszę, jesteś w ukrytej kamerze :P


Haha! Załapałem się na foto! Ewenement!


Kolejne foto ze mną. Zaczyna mi się to podobać ;)


Zjazd tą rynną wyglądał masakrycznie. Kask nałożyliśmy Lamie niemal siłą.


Aparat bardzo wypłaszcza, a zjazd był krótki ale bardzo stromy. Robert wygląda jak ludzik LEGO.


Przy wytachaniu roweru do góry trza było chłopu pomóc...


To już na torze dla terenówek. Zjazdy w grząskiej ziemi. Nachylenie 40 - 45%


Lama wygląda tu jak dresiarz, który właśnie zajumał rower :P


Kuba pozwolił sobie na mały skok...


... i bardzo szybko ewakuuje się z kadru.


Robert woli ujęcia a'la Nasza-Klasa... :D


Deszcz padał coraz mocniej, obiektyw lekko zaparował...


Kolejny raz ja, po tylnym kole widać ilość ziemi :)


the End ;)

PS. A tak w ogóle, to witam po długaśnej przerwie i zapraszam do śledzenia co się tu dzieje i komentowania :)

Tenczynek i dalej

Sobota, 24 maja 2008 · Komentarze(2)
W sobotę wybrałem się na rower około 15.00, z zamiarem objechania okolicznych ścieżek, skończyło się na przyzwoitym wyniku około 65 km i powrocie pociągiem z Krzeszowic… Przy okazji niejako znalazłem niesamowitą wprost ścieżkę po drodze do Lipowca. Aż wstyd się przyznać, że ścieżka ta to… żółty szlak pieszy, a mi jakoś nigdy wcześniej nie przyszło do głowy aby go nieco mocniej sprawdzić. Może dlatego, że zawsze jeździłem ciekawym dość szlakiem rowerowym przez Libiąż, który jednak mimo że znacznie dłuższy, może się schować w porównaniu do nowo odkrytego fragmentu. Ale idąc po kolei: zacząłem w Jaworznie, skąd dojechałem do Byczyny i wsiadłem w zielony szlak rowerowy. Początek tego szlaku jest nudny jak flaki z olejem, tzw. rowerowa autostrada – szeroki dukt leśny, w dodatku ktoś mądry postanowił utwardzić i tak bardzo dobrą drogę. Mam nadzieję, że tego nie wyasfaltują. Na szczęście w rejonie Osiedla Stella w Chrzanowie zaczyna robić się ciekawiej, pojawiają się pierwsze fragmenty singli. Radzę w tym rejonie nie pędzić na złamanie karku, tylko wypatrywać żółtego szlaku pieszego. Zaczyna się niepozornie, lecz już po chwili jedziemy dnem nieziemskiego wąwozu, wąską ścieżyną tuż nad strumyczkiem. Po kilkuset metrach sielskiego pedałowania szlak zaczyna trawersować strome zbocze wąwozu, kończą się przełożenia, rośnie ilość błota, trzeba zejść z roweru – mijamy ukryte w korzeniach drzewa źródełko. Po nim jeszcze kilkadziesiąt metrów ostrego pedałowania do góry i zaczyna się druga część atrakcji. Mocno opadający w dół wąziutki i gładki singiel, urozmaicony jedną czy dwoma hopkami. Końcówka jest naprawdę stroma, dodatkowo na ścieżce woda wyżłobiła głębokie koleiny. Dalsza część szlaku, którą dojeżdżamy do samego zamku Lipowiec, nie podnosi już aż tak poziomu adrenaliny, ale fragment prowadzący przez rezerwat Bukowica jest ciekawy i bardzo ładny. Do zamku w Rudnie można dostać się na wiele sposobów, dobrym rozwiązaniem jest trzymanie się dalej żółtego szlaku pieszego, ze względu na bardzo ciekawy zjazd do Wąwozu Simota. Po dojechaniu do Regulic zmieniamy szlak żółty na czarny rowerowy – raczej asfaltowy, ale atrakcyjny widokowo. Z zamku Tęczyn mocny zjazd w dół, w stronę Tenczynka i czerwonym szlakiem rowerowym do samego dworca PKP w Krzeszowicach. Fragmentu Lipowiec – Krzeszowice nie opisywałem zbyt dokładnie, ale nie ma w nim nic specjalnego (oprócz Wąwozu), jest po prostu przyjemny. Reasumując – każdemu mogę polecić tę trasę.

Zapraszam do galerii:


Niesamowity wąwóz, dnem którego biegnie żółty szlak pieszy. Jedno z miejsc w których trzeba być.


Szlak zaczyna trawersować zbocze wąwozu. W korzeniach olbrzymiego drzewa ukryte jest źródełko...


Kolejne urokliwe miejsce - rezerwat Bukowica.




Pierwszy charakterystyczny punkt na trasie - Lipowiec.


Na zamek nie wjeżdżałem, zadowoliłem się zbliżeniem na wieżę.


Po drodze z Lipowca na Tenczynek, skręcając nie tam gdzie trzeba napotykam taką oto atrakcję turystyczną. Ten dropik to początek całej serii hop.


Wg mapy - "Jaja kosmitów". Nie chcę wiedzieć jakiej wielkości są inne części ich ciała... :P


Ruiny zamku Tęczyn - sporo ciekawsze niż Lipowiec.


Może to nie góry, ale dla takich widoków także warto sporo się nakręcić.


Szczególnie, że wieczorową porą _zawsze_ znajdzie się coś wartego uwiecznienia aparatem.


Choćby pięknie podświetlone chmury.


Wycieczkę kończę na dworcu PKP w Krzeszowicach...


...skąd pociąg zawozi mnie do Jaworzna. Jeszcze piątka kręcenia i jestem w domu.

Do następnego! :)

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Chrzanów Os. Stella – Rezerwat Bukowica (Zagórze) – Zamek Lipowiec (Wygiełzów) – Wąwóz Simota (Regulice) – Nieporaz – Zamek Tęczyn (Rudno) – Tenczynek – Krzeszowice – Jaworzno Szczakowa – Jaworzno (~65 km)

Ognisko integracyjne

Czwartek, 22 maja 2008 · Komentarze(5)
Miałem ambitny plan. Wyjechać z domu, pokręcić przez Lipowiec, Tenczynek, i jakieś dolinki do Krakowa, wrócić pociągiem. W tym momencie odezwał się do mnie Keny z Biker Trzebinii:

keny (BT):
czesc, robimy ognicho i prawdopodobnie pieczone nad zalewem chechlo jutro jak bedzie pogoda, moze wpadniesz/wpadniecie ? :>

Plan się posypał. Wpadniemy. Na szczęście szybko powstał plan B – wstanę rano, zbiorę jakąś ekipę, pojedziemy na Tenczynek i w drodze powrotnej wpadniemy na ognisko. Start zakładałem o 10.00, potem przestawiłem na jedenastą, koniec końców ekipa nie wyrażała chęci, a ja wstałem o dwunastej z minutami.

Plan się posypał. Jednak nie było tak dobrze, trochę jazdy musiało być. Wymyśliłem, aby pojechać sobie do Byczyny, tam wsiąść w zielony rowerowy szlak i dojechać aż nad Chechło, tak aby zminimalizować ilość asfaltu na trasie. Wyszło niestety tak, że sztywniaki z którymi jechałem (fajna nazwa dla właścicieli hardtaili :D), gdy tylko zobaczyli asfalt, zaczęli tak ciąć, że szlak momentalnie zgubiliśmy. Potem się znalazł, niestety jakoś tak wyszło że pojechaliśmy w złą stronę i rezultacie zrobiliśmy kółko. Nad Chechło dojechaliśmy w końcu szosą.

Plan się posypał. Może wreszcie dwa słowa o samym ognisku – z inicjatywy BT miało integrować BT z jaworznickimi riderami i z KTK Chrzanów. Z naszej strony integracja wyszła, przyjechaliśmy w cztery osoby, KTK stawiło się w nieco mniejszym składzie. Impreza jako taka była bardzo przyjemna. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pojedliśmy. Zbierać zaczęliśmy się około godziny 22.00, z zamiarem spokojnego dojechania do domów, niestety po drodze, niejako przy okazji, zatrzymała nas policja.

Plan się posypał. Na szczęście skończyło się na pouczeniu ;)

Zapraszam do ogniskowej (ognistej?) galerii:


Pomimo godziny spóźnienia załapujemy się na rozpalanie ognia... a myśleliśmy, że przyjedziemy na gotowe :)


Jak widać nie tylko my przybyliśmy na rowerach.


Wreszcie udało się - w ogniu ląduje pierwszy gar.


Nad garem złowrogo pochylają się kiełbaski...


Ramtamtam tamtam tam :) Pełna prędkość wsuwania pieczonych ziemniaków.


Ja postanawiam jeść dopiero z drugiej porcji, fotografuję więc Chechło.




Wojtek.


Keny i Gosia.


Rozwell w kontekście (szczegóły później). W tle mistrz drugiego planu, Robert.


Gosia once again :)


Świerszczu aka Kuba Lolski ;)


Annihilator kombinuje z pieczeniem kiełbasy. W ognisku dochodzi moja porcja pieczonych :)






Rozwell wyrwany z kontekstu :)


Kiełbaska Gosi... Jakkolwiek to brzmi...


Gosia: "Przez sekundę wiele może się zdarzyć". Zgadzam się :)


Feel da heat - ale zupełnie w innym znaczeniu.




Chechło wieczorową porą. Powrót wąskimi dróżkami z mnóstwem zakrętów z lampką tylko na kierownicy to jest coś czego się nie zapomina :)

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Chrzanów – Chrzanów – Piła Kościelecka (zalew Chechło) – Chrzanów – Jaworzno (~53 km)

Piątek i niedziela

Niedziela, 13 kwietnia 2008 · Komentarze(2)
W piątek wiosna niczym Chuck Norris znokautowała wszystkich kopniakiem z półobrotu. 20 stopni, słońce i brak wiatru przywodziły na myśl raczej połowę czerwca niż początek kwietnia. Do pełni szczęścia nie brakowało dosłownie nic, ponieważ tak się złożyło, że w tym dniu miałem urlop. Grzechem było by więc spędzenie tego czasu w sposób inny niż jazda na rowerze – szczególnie, że rower jeszcze nowy ;) Niestety zmuszony byłem do samotnej jazdy, stąd też najsensowniejszym pomysłem było objechanie lokalnych ścieżek, składających się w czerwony szlak pieszy, tworzący pętlę obejmującą (mniej więcej) całe Jaworzno. Teren raczej prosty, ale po pierwsze – teren, a po drugie przejechanie całości powoduje pojawienie się na liczniku ponad 60 km. Ze względu na pewne ograniczenia czasowe nie przejechałem szlaku w całości, ale dystans ciut powyżej 50 km nie był wcale najgorszy. Kolejna wycieczka wypadła dopiero w ostatnią niedzielę, i w pewnym względzie różniła się od poprzedniej diametralnie – było zimno i mokro. Plan z którego nie wyszło absolutnie nic zakładał poranny wyjazd z ekipą do Kazimierza Górniczego (Sosnowiec), niestety deszczowy poranek nie nastrajał nikogo na jazdę. Znośnie zrobiło się dopiero po południu, i około godziny 15 wyruszyłem sam w stronę Sosnowca. Trasa, którą obrałem bardzo powoli zbliżała mnie do wyznaczonego celu, ale była dość ciekawą kompilacją rozmaitych ścieżek które lubię. Koniec końców do Kazimierza jako takiego nie trafiłem, ale zadowolony z jazdy, z dystansem 37 km wróciłem do domu. Przyszły tydzień zapowiada się bardziej interesująco...

Zapraszam do galerii (24 zdjęcia):


Zalew Tarka - już nikt nie pamięta jego świetności...


Jedna z setek żab.


Czysta energia.






Klimat trochę jak z Fallouta - tyle, że tam były problemy z wodą.


Sosina skąpana w zachodzącym słońcu.




Kolejnej wycieczce towarzyszyła zgoła inna pogoda.


Cały czas nad głową wisiały mi ciemne chmury.




Droga jak do raju. Intensywność zapachu wprost proporcjonalna do ilości...








Szyny gdzieś na Maczkach. Pora myśleć o powrocie do domu.


Jeszcze tylko fotka choinek.


I jeszcze jedna ;)






Swoją przygodę z amorami również zaczynałem od RS.


Rwąca i cuchnąca - Biała Przemsza dwoma słowami...


Wpaść pod takie coś to raczej żadna przyjemność.


Kolos, ale z jaką prezencją.

Trasa 1: Czerwony szlak pieszy (tylko Jaworzno), Centrum – Grodzisko – Byczyna – Jeleń – EJ III – Łubowiec – Długoszyn – Sosina – Centrum (~50 km)

Trasa 2: Jaworzno Centrum – Dobra – Warpie – Osiedle Stałe – Długoszyn – Sosnowiec Maczki – Jaworzno Szczakowa – Dobra – Centrum (~37 km )

6.0

Sobota, 5 kwietnia 2008 · Komentarze(11)

Powiadają, że wystarczy bardzo chcieć, a cały świat po cichutku pomaga realizować to co się chce. Od dłuższego już czasu chciałem stać się wreszcie szczęśliwym posiadaczem fulla. Dodatkowo, po tym jak miałem okazję pobujać się na Giancie Trance wiedziałem już czego chcę – Maestro. Jednak ceny zawsze były zbyt zaporowe. Aż w końcu… Trafiła się okazja, właściwe miejsce właściwy czas. Od kilku dni posiadam rower z wymarzonym zawieszeniem i to nie byle jaki – Reign 2. Może skończę na tym, bo po dzisiejszym docieraniu sprzętu w kamieniołomach sam miód leje mi się z ust w stronę roweru. Zamiast pierwszych wrażeń zacytuję dialog z kumplem, z którym spotkałem się dziś w sklepie rowerowym:

Po dokładnym zgnojeniu roweru (“męskich nie było?” itp.) wychodzimy na zewnątrz – Ja i Marek:

M: Czterozawiasy są kijowe, szybko luzy łapią.
J: …
M: Daj się przejechać.
J: Masz.
M (po chwili): Ty, no fajnie ci ten tył pracuje.

Kijowe są ;)

Jeszcze fotka całości:

Lipowiec z innej perspektywy

Niedziela, 30 marca 2008 · Komentarze(0)
Na dobry początek sezonu należy zaliczyć dwa niedalekie zamki – Lipowiec w Wygiełzowie i Tęczyn w Rudnie. Pierwszy z nich w połowie XIII wieku pełnił zaszczytną funkcję strażnicy przygranicznej, następnie był siedzibą biskupów i więzieniem. Biskupi krzyki torturowanych wytrzymywali przez ponad dwa stulecia, aż w końcu wynieśli się, a cały zamek stał się regularnym więzieniem i pełnił tę funkcje aż do roku 1789. Drugie zamczysko nie ma tak pasjonującej historii, a tę, którą ma opiszę przy okazji wycieczki w tamtą stronę. Tak się bowiem składa, że w marcu nie wszystkim uczestnikom starczyło by krzepy aby strzelić wycieczkę na 100km. Uzyskany jednak przez nas wynik i tak był dość zadowalający. Obraliśmy doskonale znaną i opisywaną już chyba na tej stronie trasę, przez Libiąż. Trasa momentami wymagająca, ale bardzo urozmaicona. Ma też bardzo istotną zaletę – tworzy pętlę. Dodatkowo, ze względu na porę roku co rusz było widać niewielkie jeszcze, ale wyraźne już eksplozje panoszącej się wiosny. Żyć nie umierać!

Zapraszam do galerii (17 zdjęć - wszystkie moja mają skopany WB, sorry...):


Na dobry początek coś dużego.


Wieża widokowa w Libiążu.




Zabawy w wodzie.










Ambitne przez przypadek?




Zmęczona twarz po podjeździe ;)




Kuba romantyk.


Zamek Lipowiec z nieco innej niż zwykle perspektywy.






Banan i w drogę.

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Libiąż – Żarki – Rezerwat Bukowica – Wygiełzów – Zamek Lipowiec – Pogorzyce – Zagórze (Góry Zagórze) – Chrzanów Os. Stella – Chrzanów Borowiec I – Jaworzno Byczyna – Jaworzno (~62 km)

He he Che-chło

Niedziela, 9 marca 2008 · Komentarze(4)
Najbardziej jajcarska wycieczka w tym sezonie. Teraz może być tylko gorzej ;) Zaczynając od końca. Ponad 46 km, niecałe 3h na siodełku – ponad 6 godzin po za domem. Przez te nadmiarowe 3 godziny coś się musiało dziać. Tekstów cytować nie będę, bo wyrwane z kontekstu nie miałyby sensu (umieszczone w kontekstach też sensu nie miały, przynajmniej w jakiejś części). Generalnie wycieczka była inna niż wszystkie do tej pory, ponieważ to nie ja ją organizowałem. Wspaniałe uczucie jechać sobie jako zwykły szary uczestnik i nabijać się z prowadzącego po zgubieniu szlaku ;) Dodatkowo, była to pierwsza wycieczka na której nie tylko ja robiłem zdjęcia – dzięki temu pojawiłem się na kilku fotografiach. Jednak nie jestem do końca przekonany czy to dobrze… Plan wycieczki zakładał przejażdżkę nad Chechło, jeziorko odrobinę za Chrzanowem. Szczęśliwie w obie strony prowadzi zielony szlak rowerowy, który jest zaprojektowany bardzo przytomnie – miłośnik każdego stylu jazdy znajdzie tam coś dla siebie. Nad samym jeziorem spotkaliśmy parkę ciekawskich łabędzi, nastawionych bardzo przyjacielsko pod warunkiem zachowania około 1m odstępu. Po przekroczeniu tej niewidocznej granicy atakowały bez ostrzeżenia :) Po drodze mijaliśmy świetny, dwupoziomowy kamieniołom (Kopalnia i Prażalnia Dolomitu “Żelatowa”), ale zresztą – jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów.

Niniejszym zapraszam do galerii (30 zdjęć):






Nowy członek jaworznickiej ekipy - Nemo.


Kuba testuje lokalną twórczość. Okolice Żelatowej.






Z poświęceniem...




Szybki okaz tamtejszej fauny :)


Koparki zawsze wzbudzają zainteresowanie.


Szczególnie jeśli są duże...




Całość.


Każdy... rowerzysta ma swój słupek :P












Bananowa młodzież.


Łabędź numer 2. Miał parcie na szkło, podchodził bardzo blisko.


Kubę bardzo zainteresowało to drzewko. Ciekawe z czym miał skojarzenia...


Shit happens.


Kolega świruje lekko...


Nikt się nie zatrzymał - mieli nieogolone nogi.


Ostatni pojazd...


Zmęczenie na twarzach.


Umieranie na drodze.


Podziwianie widoków - ot całe nizinne enduro ;)


Prawie jak western - tylko rumaki z metali kolorowych.

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Chrzanów, os. Borowiec – Źrebce – Piła Kościelecka – Chrzanów – Jaworzno Byczyna – Jaworzno (~46 km)