Wpisy archiwalne w kategorii

Jaworzno i okolice

Pierwsza w sezonie

Sobota, 23 lutego 2008 · Komentarze(1)
Jako że zrobiło się nieco cieplej, wybrałem się w poprzedni weekend na pierwszą w sezonie przejażdżkę – w poszukiwaniu symptomów nadchodzącej wiosny. Standardowo celem wycieczki były kamieniołomy na Pieczyskach – jakoś bardzo lubię tamte tereny, może ze względu na fajnego singielka biegnącego dookoła wyrobiska… Symptomów zbyt wielu nie było, był za to zalatujący postnukleranością charakterystyczny wszystko w szaro brązowych kolorach krajobraz. Zielone były jedynie choinki – ale one zielone są zawsze. Mniejsza już o aspekty widokowe, najważniejsze dla mnie, że znów wsiadłem na rower. Zima była ciężka (jeśli chodzi o ilość pracy, nie mrozy i śniegi) i niezbyt wiele pracowałem “nad sobą” – zaskutkowało to subiektywnym wrażeniem, że przysiady będę musiał w tysiącach liczyć zanim forma będzie na jako takim poziomie. Chyba zapiszę się na jaką siłownię... będę płacił, to będzie motywacja aby ćwiczyć ;)

Tymczasem zapraszam do galerii:


Jedne z niewielu oznak wiosny jakie udało mi się znaleźć.










Te pąki, mimo całkowicie jesiennych kolorów, wręcz pulsowały życiem. Może z tą wiosną nie jest tak całkiem źle...


To zdjęcie prezentuje moc zoomu 1X. Zwróćcie uwagę na żółty domek z centrum kadru.


Natomiast to zdjęcie prezentuje moc zoomu 12X. Żółty domek jest nadal w centrum kadru - niesamowite! [-;


Iście księżycowy krajobraz - tylko skąd na księżycu woda?!




Jeszcze jedna zabawa zoomem.


Optyczne 12X to jest to! :)


Żeby nie było, że na piechotę tam chodziłem...








"Jak zobaczysz laki skrec w prawo. Jakie laki? Lonki, pole z trawa" - pamiętna wymiana smsów w 2003 roku :)




Nawet przy kiepski świetle i maksymalnym zbliżeniu można robić ostre zdjęcia - stabilizator obrazu rządzi :)


Do następnego razu - oby wiosna szybko przyszła...

Na zachód

Piątek, 21 września 2007 · Komentarze(1)
Jesień jest jedną z piękniejszych pór roku do rowerowania. Powietrze jest bardziej przejrzyste, nie jest do przesady gorąco, słońce, gdy już jest nisko, wspaniale koloruje wszystko odcieniami złota i czerwieni. Tylko niestety nisko jest już w okolicach godziny 19, i jakoś bardzo szybko spada zupełnie. Ale warto uchwycić ten moment, najlepiej na kliszę bądź matrycę. Najciekawiej z całą pewnością było by w górach, ale z braku owych trzeba zadowolić się czymś innym. Pola z industrialnymi budynkami w tle są bardzo interesującą alternatywą. Właśnie z tą myślą wybrałem się na Długoszyn – tam jest wszystko co potrzeba. Pola na pierwszym planie, elektrownia na dalszym, a do tego całkiem spore jak na nasze miasto wzniesienie, z którego wszystko pięknie widać. Efektem wycieczki jest galeria – zapraszam:


Na wycieczkę wybrałem się dość późno, aby popatrzeć obiektywem na zachód słońca. Była promocja, i księżyc dostałem gratis.


Słońce jest jeszcze ciut w prawo. Kilka następnych zdjęć chyba nie wymaga komentarza.


















Już prawie po wszystkim. Całość trwała około 15 minut. Pozostaje wracać do domu, o tej porze roku ciemno robi się błyskawicznie.


Rzut oka na tory, gdzieś na Długoszynie...


Stary most, na czerwonym szlaku z Długoszyna w stronę Szczakowej.


A to już widok z mostu nad kamieniołomami na Warpiu. Miałem to szczęście i w momencie robienia zdjęcia zabłysło wszystko - EJ II, EJ III i maszt na mysłowickich Kosztowach.

PS. Zupełnie z innej beczki – niejednokrotnie słyszy się, że supercienkie dętki puszczają powietrze. Sam byłem o tym przeświadczony, tym bardziej, że ostatnio potrzebowałem podskoczyć gdzieś na rowerze i musiałem pompować przednie koło (dętka Maxxis Ultralight). Nie było zupełnego flaka, ale jednak ciśnienie było zbyt niskie. Tymczasem ostatnia rutynowa kontrola (poszedłem sobie na rower popatrzeć ;) ) wykazała zupełnie coś innego:







Na razie tego nie ruszam. Dopompować raz na dwa tygodnie mogę, a jak siedzi korek to niech siedzi...

Wieczorne kręcenie

Sobota, 1 września 2007 · Komentarze(1)
W ramach oswajania czterech liter z siodełkiem przejechałem już około 70 km, rozbite na dwie wieczorne wycieczki. Powiadają, że przez pierwsze 100 – 150 km tyłek przyzwyczaja się do siodełka. W moim przypadku wypadało by to nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. Siodełko jest rewelacyjne, polecam każdemu kto będzie miał okazję je kupić. Obie wycieczki, o których wspominałem odbyły się wieczorem, tak że wracałem już zupełnie po ciemku (lampki oczywiście mam, Batmana nie udaję) Na pierwszej z nich nie zrobiłem żadnego ciekawego zdjęcia, przynajmniej tak mi się wydaje. Ponadto wszystkie fotki z tej wycieczki powstały niemalże w jednym miejscu, nie ma żadnej chronologii. Druga wycieczka jest lepiej udokumentowana – dzisiejszą galerią. W dodatku chciało mi się bawić i fotki są w technice HDR (ale nie porównujcie mnie proszę z jakimiś hadeerowymi wyjadaczami) – mają dużo kolorów, dużo szczegółów i dużo kilobajtów. Proszę o cierpliwość podczas ładowania ;)

Zapraszam do galerii:


Pierwszym celem wycieczki okazał się zalew Sosina, do którego dotarłem w miarę bezproblemowo. Na fotce Sosina z dalsza...


...i całkiem z bliska. Zdjęć podwodnych nie robiłem ;)


Kolejnym celem było Grodzisko, niestety udało mi się pogubić szlak którym jechałem i zafundowałem sobie solidną dawkę przedzierania się przez busz. Koniec końców dotarłem jednak. Pomimo, że do końca dnia zostało jeszcze trochę czasu, zachodzące słońce było już dość nisko, przez co świat nabierał ciekawych kolorów...


Przy szerokim kącie sporo było czerwieni i złota, na zbliżeniach dominowały żółcie i szarości...


...oczywiście jeśli patrzeć pod słońce. W drugą stronę wszystko prezentowało się zupełnie inaczej. Poprzednie zdjęcie było zrobione kilkanaście minut wcześniej niż to. Różnicę widać gołym okiem.


Jednak czas leciał nieubłaganie i słońce w końcu musiało schować się za horyzont. W takich warunkach zwykłe chmury wydają się ciekawe...


...szczególnie jeśli są ładnie podświetlone. I tym melancholijnym akcentem kończę niniejszą galerię. Pozdrawiam, i do zobaczenia.

Krótkie i sztywne

Niedziela, 29 lipca 2007 · Komentarze(1)
Plan kolejnej wycieczki zakładał objechanie trasy chrzanowskiego maratonu. Lekkim, turystycznym tempem – po co się spieszyć. Pogoda dopisała, nie było ani za zimno ani za gorąco, i równiutko o 9 ruszyliśmy w odchudzonym o jedną osobę składzie na start maratonu. 16 km asfaltu śmignęło w niecałe 40 minut. O 10 miała do nas dojechać urocza parka Trzebińsko – Chrzanowska (?) – niestety nie dojechała :/ Po półgodzinnej zabawie na huśtawkach i karuzeli ruszyliśmy w trasę sami, mając za przewodnika mapę i opis trasy z netu. Objazd poszedł gładko, aczkolwiek nie obyło się bez błądzenia. W pobliżu Żelatowej zrezygnowaliśmy nieświadomie ze wspinania się na sam szczyt na korzyść fajnego zjazdu czarnym szlakiem rowerowym (nota bene był dość prosty – przejechałem go przez nieuwagę na zablokowanym widelcu, potem jeszcze nie mogłem dziada odblokować). Samą końcówkę trasy też pogubiliśmy zupełnie i około 3 km wracaliśmy asfaltem. Generalnie na trasie było kilka fajnych zjazdów, i sporo podjazdów, a wszystkie – jak w tytule. Niby nic specjalnego – a jednak miła odmiana od Lipowca i Tenczynka.


Start maratonu ulokowany ma być w pobliżu placu zabaw. Oczekując na wielkich nieobecnych wycieczki korzystamy z atrakcji... W końcu po pół godzinie oczekiwań ruszamy w drogę sami.


Po drodze mijamy całkiem spore kamieniołomy. Tabliczki wyglądają zachęcająco.


Kamieniołomy są naprawdę duże. I przyciągają uwagę dziwnymi czerwonymi silosami(?).


Takimi właśnie jak ten.


I ten.


I jeszcze te dwa.


W poszukiwaniu rozwiązania zagadki 'po co to?' zaglądamy do środka... Zawartość tych beczek sprawę trochę wyjaśniła.


Nie załapaliśmy się na strzelanie, niestety...


... co jednak nie przeszkadzało w ustrzeleniu kilku fotek.


Ciekawe jak mocno trzęsie się ten domek u góry, gdy na dole trwają prace...


Rejon ulicy Ściegiennego w Płazie. Pogoda nie pozwalała na specjalnie piękne widoki. Przy okazji - druty to najgorsza rzecz jaka może spotkać panoramę ;)


Iście jurajski krajobraz... tylko skałek brakuje.


Jest za to stonka ziemniaczana. Ta zrzucona przez amerykanów z 24 na 25 maja 1950 roku ;) (http://www.niniwa2.cba.pl/stonka_plaga_nadeszla_noca.htm)


A nieopodal zamku Lipowiec spotykamy kolejnego owada - tym razem szkolącego się w survivalu.


Gdy jesteśmy już bliżej końca pojawiają się i skałki. Dokładnie jedna - Skałka Triasowa w Bolęcinie.




W drodze powrotnej rozdzielamy się, i ja, jadąc przez Grodzisko spotykam po drodze kilkadziesiąt powodów aby się nie spieszyć...


...oraz jakieś bardzo dziwne zielsko.


Chyba linie wysokiego napięcia (pod którymi to rosło) mają jakiś wpływ na organizmy żywe... ;)

Trasa: skomplikowana, opis tutaj: http://maraton.orly.vel.pl/ (pokonana z drobnymi odstępstwami ~43 km) + dojazdy (~33 km)

Lajcik

Niedziela, 15 lipca 2007 · Komentarze(1)
Tym razem obyło się (musiało się obyć) bez wypadu w góry. Zamiast tego wybraliśmy się na lekutką wycieczkę na dwa zamczyska. Klasyczną trasę do Lipowca prowadzącą przez Libiąż rozszerzyliśmy aż do zamku Tęczyn w Rudnie. Trasa należy do rekreacyjnych ale ma kilka technicznych odcinków. W szczególności wart polecenia jest żółty szlak pieszy, fragment wiodący przez rezerwat Bukowica, oraz rewelacyjny zjazd z Kamionki Małej do Wąwozu Simota. Pogoda dopisała aż za bardzo – panował niesamowity upał. Odbiło się to pozytywnie na ilości wykonanych przeze mnie fotek – szczególnie w drugim zamku poświęciłem sporo czasu na chodzenie i fotografowanie ruin. Generalnie wycieczka przebiegała bez większych niespodzianek, pomijając malutki wypadek na początku (bez strat w ludziach i sprzęcie). Całą drogę powrotną mieliliśmy asfalt, co odczułem dość szczególnie, a to za sprawą opon (Conti Survival Pro, 2.3″)… Brrr, nigdy więcej!

24 zdjęcia:


Trasa do Lipowca jest dość oklepana, więc obyło się bez fotek. A na zamku zawiało egzotyką - na fotce Happy China Boy ;-)


Lipowiec w pełnej okazałości. Temat dość oklepany...


Zbliżenie na wieżę... to również dość oklepane...


Ponieważ mamy już dość tego klepania kierujemy się na zamek Tęczyn w Rudnie pospolicie nazywany Tenczynkiem. Po drodze mijamy polskie Roswell...


Po dotarciu na zamek rozbijamy "obóz", wśród całej rzeszy turystów...


... i zabieramy się za zwiedzanie. Zamek jest dość specyficzny, aby wszystko obejrzeć nieraz trzeba wspinać się trochę po murach. Te schody były wyjątkiem.


Wieża od spodu. Szkoda że nie da się w prosty sposób dostać na samą górę...


To sem ja.


Alleluja ;-)


Bulaj?


Jedna z baszt widziana ze środka w dół...


...i do góry...






















Panorama na zamek z jednego z murów.


Jeszcze rzut oka na góry... I pora wracać do domu na obiadek :) Pozdrawiam!

Trasa: Jaworzno – Byczyna – Libiąż – Żarki – Rezerwat Bukowica – Zamek Lipowiec – Kamionka Mała – Regulice Górne – Nieporaz – Zamek Tęczyn – Nieporaz – Bolęcin – Piła Kościelecka – Chrzanów – Byczyna – Jaworzno (~82 km)

Upgrade roweru, testów napędu ciąg dalszy...

Wtorek, 12 czerwca 2007 · Komentarze(2)
Po długaśnej przerwie, 10 czerwca znów wsiadłem na rower. Rower trochę odświeżony, ponieważ z nową klamką hamulca tylnego, linką do tegoż hamulca i co najważniejsze, nową kierownicą! Klamka to znany i lubiany Avid FR-5, linka nie mam pojęcia jaka, bo skombinowałem ją spod jakiegoś regału dawno temu, gdy pracowałem jednym z serwisów. Jest pokryta teflonem i niewiarygodnie giętka – wręcz jak sznurek. Do tego ma bardzo zdrową tendencję samoczynnego prostowania się. Oba te elementy bardzo pomogły pracy hamulca (LX 2004), ale niestety do ideału brakuje jeszcze czegoś i nie za bardzo wiem czego. Nie mogę osiągnąć takiego stanu, że naciskam klamkę, klocki dochodzą do obręczy i koniec. Zawsze pozostaje mi uczucie nieco gumowej klamki...

Z kierownicą sprawa ma się o wiele lepiej. Kupiłem kierę Tiogi, Taskforce FR. Jest szeroka (680), czarna i świetnie wygląda. Po zajęciu pozycji na siodełku czuję się jak w ciężarówce ;) . Kierownica jest superwygodna, nie sądziłem, że 4 cm w kazdą stronę będzie tak odczuwalne. Pomijając, że pierwszy ostry zakręt skończył się prawie upadkiem – rower zupełnie inaczej reaguje na kręcenie taką kierownicą – stwierdzam co następuje:

- przednie koło jest znacznie łatwiej wyrwać do góry
- podczas jazdy na stojąco mam o wiele lepszą kontrolę nad rowerem
- i uwaga: po dłuższej jeździe nie bolą mnie plecy!

Trzeci argument jest mocno subiektywny, ale naprawdę, pozycja jaką przyjmuję na rowerze musi być ciut inna niż dotychczas, bo po przejechaniu 20 kilku kilometrów mam ochotę jechać dalej, bez zatrzymywania się lub robienia dziwnych rzeczy na siodełku celem wyprostowania pleców i rozluźnienia mięśni grzbietu. Myślałem, że to wina złej długości mostka – a pomogła wymiana kierownicy.

W kwestii nowego napędu – działa nieskazitelnie, łańcuch wyczyściłem szejkując go benzynie nałożyłem nowy smar i śmigam. Mrowienie pod korbami ustało – i bardzo dobrze.

Na fotkach: napęd w całej okazałości, i rower w całej okazałości (z zaakcentowanym przodem i odświeżonym kokpitem ;)


Napęd.


Rower.


Przód.

PS. Wszystkie testy odbywały się w drodze do i z Katowic, oraz w lasach na Gliwickich Łabędach, gdzie pętla treningowa mojej Lubej zapisała się w gronie moich ulubionych ścieżek. Może kiedyś pokuszę się o zrobienie listy moich ulubionych tras.

Gruntowny test nowego napędu

Sobota, 26 maja 2007 · Komentarze(1)
W okolicach 24 maja udało mi się wreszcie złożyć rower – wymieniałem cały napęd plus pakiet. Z pakietem pobiłem chyba rekord – robiłem to sobie na koniec dnia, w serwisie w MK Bike’u i cała operacja (począwszy od zdjęcia starych korb, skończywszy na założeniu nowych tak abym do domu dojechał, gdzieś po drodze pakiet zmieniałem) zajęła mi równe 20 minut. Na zdjęciu niżej super fajne auto ściągacze firmy FSA do korb (nigdy mi nie zadziałały, ale wyglądają kozacko).


Niedziałające auto ściągacze do korb.

Nowy napęd trzeba było solidnie przetestować – sprzyjającą temu okazją była wycieczka do Gliwic w sobotę (26.05). Zrobiłem w tym dniu łącznie 146.46 km. Po takim dystansie stwierdzam co następuje: jeszcze trochę oryginalnego smaru SRAMa na łańcuchu PC-48 zostało (warunki były pustynne), pakiet zaczął minimalnie cykać – trzeba będzie dokręcić. Dodatkowo, na początku wycieczki przy nacisku na lewą korbę, na biegach 3-5, 3-6 czułem mrowienie w pedałach, pod koniec było znacznie słabsze. Nie mam pojęcia co to było (napęd się musi do siebie dotrzeć?), mam nadzieję, że przejdzie zupełnie...


Życiówka...


...okupiona, może nie krwią, ale i tak przyjemnie nie było ;)

Wycieczka do źródeł piwa…

Wtorek, 1 maja 2007 · Komentarze(0)
W święto pracy postanowiłem popracować nieco (nogami!) i wybrałem się na wycieczkę do źródeł piwa, czyli do Żywca. Plan był taki, że ruszę około 10, dojadę do Ż. a potem się zobaczy. Niestety z różnych przyczyn (między innymi guma w tylnym kole, chyba od stania) wyjechałem z domu dopiero koło południa, i wtedy byłem już pewien, że tym co 'się zobaczy' będzie pociąg do Katowic o 17.07... Zgodnie z zaleceniami różnych ludzi (pozdrowienia dla ekipy BikerTrzebinia) jechałem przez Chrzanów, potem Płazę – w kierunku Zatora i dalej Andrychowa. Kiedy zobaczyłem podjazd na Płazę przypomniałem sobie dlaczego z reguły omijam tę trasę szerokim łukiem… Na szczęście podjazd okazał się być prostszy niż wyglądał i dał się połknąć z blatu, a w oddali coraz wyraźniej majaczył cel podróży – góry... Za Andrychowem, zgodnie z poradami dot. trasy miałem zamiar kierować się na przełęcz Kocierską i dalej do Żywca. Niestety od czasu do czasu pojawiały się tablice ze złośliwie przekreślonym czerwonymi taśmami ‘roboty drogowe’ słowem ‘Żywiec’, a ponadto za Andrychowem zaczął się… asfalt. Nie wiem jak drogowcy go zrobili, ale był całkowicie czarny, czuć było jak klei się do opon i w sposób naturalny ograniczał prędkość do około 20 km/h – i to uzyskanych z wysiłkiem. Opuściłem czym prędzej tę drogę, skręcając na Porąbkę. Zrobiło się wąsko, pojawiła się tablica informująca, że zimą ta droga jest wyłączona z utrzymania a mi zrobiło się dziwnie gorąco, prędkość też jakoś spadła… do 7,5 km/h. Na szczęście potem był niesamowicie szybki zjazd i prawdziwie górskie krajobrazy… Widoczność tego dnia była wyśmienita – dość powiedzieć, że na horyzoncie królowała Babia Góra, jeszcze w śnieżnym kubraczku... Te piękne okoliczności przyrody zachęcały wręcz do częstego zatrzymywania się i focenia panoram. W końcu dotarłem do Żywca – tam, jak się okazało, czekała na mnie największa niespodzianka dzisiejszego dnia – spotkanie ze znajomymi z Jaworzna, pod budką z fast foodem koło dworca. Pozdrawiam! Z Żywca pociąg w ciągu 2 godzin zawiózł mnie do Katowic, skąd już przy zapadającym powoli zmroku doturlałem się do domu...

Trasa: Jaworzno – Chrzanów – Płaza – Zator – Andrychów – Porąbka – Czernichów – Żywiec + Katowice – Jaworzno

Galeria zdjęć:















































Wycieczka do Tenczynka

Niedziela, 1 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
W niedzielę, Prima Aprilis, wybraliśmy się do Tenczynka. Dystans wyszedł konkretny, u mnie 68.36 km i to wcale nie są żarty. Pogoda dopisała wybitnie, frekwencja również (7 osób!). Jechaliśmy przez Chechło i potem puszczę Dulowską. Powrót asfaltem okolicami Bolęcina i Chrzanowa i z zawrotnymi prędkościami. Dość powiedzieć, że tam jechaliśmy prawie 3 godziny, z powrotem – półtorej… Niżej kilka fotek które ustrzeliłem:


Nad Chechłem.


Już w okolicy zamku.


Zamek.


Baszta na bramą wjazdową.


Mury.

Wycieczka do Lipowca

Niedziela, 25 marca 2007 · Komentarze(0)
W niedzielę, 25 marca, z ludźmi z forum (z trzema raptem) urządziliśmy sobie wycieczkę do Lipowca. Zaczęło się nieciekawie, padł mi telefon i wstałem 11 minut po planowym starcie ;) Pędem zajechałem pod halę i powiedziałem gościom żeby poczekali na mnie jeszcze trochę. Potem kupowałem picie w Żabce, pech chciał, że akurat kończyła się msza i było pełno ludzi. Ruszyliśmy w końcu z prawie półtoragodzinnym opóźnieniem. Na szczęście pogoda przynajmniej dopisała, a w Libiążu pobłądziliśmy i dzięki temu znaleźliśmy sposób jak ominąć pewien nieprzejezdny kawałek. Trasa jak trasa, opiszę ją kiedyś na stronie, moim zdaniem jest bardzo dobra – występują wszystkie rodzaje nawierzchni, są kawałki proste, są techniczne – nie sposób się nudzić. Przy powrocie zaszaleliśmy w dół ze wzgórza zamkowego nieco inną drogą niż zwykle, a trochę nawet bez drogi ;) – prawdziwe enduro...

Dwie fotki: