Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2011

NR#2

Sobota, 29 października 2011 · Komentarze(0)
Hah, jest trzecia w nocy a ja piszę relację na bikestatsa :D No, ale można by rzec, że tyle co wróciłem - niecałą godzinę temu. Dziś wyszło więcej ciut niż ostatnio - całe 16 km. Miało być jeszcze więcej, ale główne światło odmówiło współpracy - znaczy baterie padły.

Warun przyzwoity, ciepło, mgły jedynie w okolicy strumyków. Tak to można jeździć. Na powietrzu łącznie około trzech godzin, z czego samej jazdy godzina i 10 minut. Do kompletu powiem, że średnia wyszła 14, a maksymalną wykręciłem na zjeździe ul. Katowicką w stronę domu - 53 km/h z malutkim groszem. Krosiarz się ze mnie zrobił, od ET w Krynicy na kierze po prawej od mostka licznik siedzi :)

No, dość biadolenia, zapraszam na foty:


Pierwszy większy podjazd. Zdjęcie aż zrobiłem, bo zanim zdrowy rozsądek się odezwał, oczy stwierdziły: "Śnieg?!"


To już na górze. Aparat znów Katarzyny, muszę CHDK na nim zainstalować, więcej się z niego wyciśnie.


Cieszyn, osiedle Podgórze bodajże.




Te trzy światełka na krzyż to chyba Ustroń :)


Podczas robienia tego zdjęcia przejechał obok mnie pierwszy od X czasu samochód. Za chwilę zatrzymał się, wrzucił wsteczny, podjechał i zaczął się rozglądać. Trochę zdębiałem, bo sytuacja mało ciekawa. Okazało się, że gość zobaczył rower w lusterku (miałem włączone lampki) i podjechał zapytać czy coś się nie stało. Sympatycznie :)


To już kawałek dalej, ul. Słowicza. Transformator jaki jest, każdy widzi.


Aby nie wyjechać zbyt szybko w centrum odbijam w bok. Trafiam na kościół...


...i cmentarz. W nocy bardzo ciekawe miejsce :)


W końcu docieram nad drogę S1 Bielsko - Cieszyn. Długo tam stoję, bo jak na złość nic nie chce jechać. Może dlatego, że już po pierwszej było?


Przy fotce drugiej strony jeszcze gorzej. Cały jeden tir przejechał.


Tablice. Niezłe miejsce na zdjęcia jest na terenie stadniny koni, ale cykałem na szybko, bo nie chciało mi się roweru przerzucać przez barierki i został na widoku. Może kolejnym razem.


Katowicka. Miałem tylko przeciąć i śmignąć jeszcze na Kopce, niestety, zanim do Katowickiej dojechałem zabrakło prądu. A z taką lampką na kierownicy, w której baterie siedzą "nie wiem ile, ale na pewno długo" w teren się nie mam ochoty pchać :)

Pozdrawiam i do następnego :)

NR#1

Niedziela, 23 października 2011 · Komentarze(6)
Co wierniejsi czytelnicy pamiętają (a ci dociekliwi pewnie znaleźli), że dawno dawno temu wpisy zaczynałem od zdjęcia przedstawiającego zegarek. Ten też będzie taki :)

No to lecimy:


Zaczynam, że tak powiem, dość późno. Ale ochota na rower wielka.


Rzut okiem za okno - "łoooo, jest klimat". Dziesięć minut później już na siodełku. Rześko.


Jazda była od razu testem nowej lampy, niestety we mgle, więc test mało miarodajny. Lampa docelowo ma być na głowie, tym razem jednak na kierownicy - przy takiej mgle i lampce na kasku widziałbym tylko białą ścianę. Ogólne wrażenia niezłe, trochę tych lumenów jednak jest. Porównując z lampką authora, którą miałem do tej pory... no cóż, do teraz błądziłem po omacku ;)


Wbijam w teren, zamiast widoków mam niestety całkowitą ciemność i... siatkę z tabliczkami "Teren budowy". Słyszałem że mieli tor MX przerabiać, ale to już? Muszę się wybrać tam za dnia. Wylatuję w totalnym lesie, ogarniam kilka ścianek i w końcu cudem znajduję ścieżkę która wyprowadza mnie z powrotem do cywilizacji. Aż się pić zachciało. W butelce nie to co myślicie, po prostu nie miałem małej plastikowej :)


Pomału jadę w stronę domu, cykając po drodze co ciekawsze miejsca.


Uwielbiam takie klimaty! Prawie jak Fallout ;)


Mgła nie ustępuje.


To już KRAFT, gdzie robią wasze ulubione Prince Polo, znak że do domu jeszcze kilkaset metrów... Zdjęcie z samochodem trochę fuksem, liczba aut w ruchu które widziałem zmieściła by się na palcach jednej ręki...


Po drodze zaglądam na Kaufland, aby skoczyć z 30 cm krawężnika (fajne miejsce na test zawieszenia). Zajeżdżam, a tam... leży sobie wózek. To trzeba było uwiecznić :)


Jeszcze tylko rondo i wbijam do chaty. Wyszło wszystkiego około dwóch godzin, w tym niecała godzina samej jazdy :)

Pozdrawiam i do następnego :)

Wakacje 2011

Sobota, 8 października 2011 · Komentarze(3)
Kategoria Blog, Fotografia
Tym razem wpis absolutnie nierowerowy. Jako, że za oknem nieciekawie a i temperatury ostatnio nie nastrajają pozytywnie, poniżej kilka widoczków wybranych spośród tego co zaserwowało Kasi i mnie nasze polskie morze, w dniach 23.09 - 08.10 :) Zapraszam do galerii:


Pierwszy dzień i pierwszy zachód słońca. Mieliśmy oglądać codziennie, skończyło się na dwóch.


Zachody są bez dwóch zdań piękne, jednak do bólu przewidywalne.


Ponadto brak jakichkolwiek elementów terenowych powoduje, że w kadrze panuje tylko feeria barw, niebezpiecznie dążąca w stronę kiczu. No ileż można :)


Lepiej pocykać równie kiczowate "pocztówki znad morza" robione w pełnym słońcu ;)


Za dnia przynajmniej jakieś ptaki się trafią, lub inne nieprzewidywalne elementy.


No dobra, bywało że się nie trafiały ;)


O, to był nieprzewidywalny element. Tyle dobrze, że nie element marginesu społecznego. Proszę państwa, Morze Bałtyckie, 1 października 2011. Na zdjęciu moja skromna persona (tak, to ten w gaciach w różowe kwiatki).


Niestety już kilka dni później róże trzeba było zmienić na moro, i do tego dołożyć kurtkę. Skończyło się lato, zaczęła się jesień.


Jedyny podczas wyjazdu wypad do Wolińskiego Parku Narodowego, ciut szkoda teraz, bo tereny rewelacyjne. Zarówno pod buty, jak i (tym bardziej) pod koła roweru - i to mtb. Lokalesi, wolno tam śmigać po parku?


Tak, zlało nas i to solidnie.


Dzień po sztormie i na plaży pełno nowych patyków :) Kto wie skąd przypłynął. Może to fragment jakiegoś zagubionego galeonu? :D


W okolicach 0 m n. p. m. płasko i nudnawo, więc niebo nadrabia zaległości.


Duże fale uformowały nawet taki mini klif, miało toto wysokość gdzieś do kolan :)


Przedostatni i ostatni dzień już brzydsze. Morze żegna nas za to tęczą.


Potem kilka godzin w aucie i Vítáme Vás v Těšíně :)


Wakacje mega luzackie, wypoczynek pełną gębą. Szczęście mieliśmy niesamowite, urlop rezerwowany był początkiem marca, po drodze zdążyliśmy zapomnieć w jakim pensjonacie mamy pokój (sic!), a jak przyjechaliśmy to z całych dwóch tygodni połowa nadawała się do leżenia na plaży, kilka dni było wręcz gorących - można było się spokojnie kąpać w morzu. Padało tylko przez jedno popołudnie. Dodatkowo termin wczasów pozwolił uniknąć tłumów rozwrzeszczanych dzieciaków i ich otumanionych słońcem rodziców na plaży. Cisza, spokój, żyć nie umierać :)