Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2007

318 gram szczęścia

Poniedziałek, 27 sierpnia 2007 · Komentarze(4)
Kategoria Sprzęt
Udało mi się kupić siodełko! Swojego czasu umyśliłem sobie, że kolejnym siodełkiem jakie kupię będzie WTB Rocket V, lub Tioga Mc Groove, jednak bliższe mi było to pierwsze – szczególnie, że cieszy się ono dobrą opinią na mtbr.com. Dodatkowo, Trance na którym miałem okazję przejechać się na urlopie w Szczyrku miał to siodełko i bardzo przypadło mi do gustu. Tak więc decyzja zapadła. Będzie WTB. I od razu zaczęły się problemy. Tego siodełka nigdzie nie ma! Tzn. jeden ze sklepów internetowych ma je w swojej ofercie, ale cena jest zdecydowanie zbyt kosmiczna jak na mnie. W sumie trzy dni zajęła mi operacja kupowania siodełka. Dwa pierwsze były bezowocnym poszukiwaniem, aż w końcu wpadłem na pewien pomysł i napisałem maila, do sklepu Twomark w Chorzowie, z propozycją – kupię siodełko w zbliżonej cenie (Twomark miał te siodełka na stronie oznaczone jako dostępne, niestety były dostępne tylko wirtualnie) i sklep zamieni to co kupiłem na to co chcę w jakimś rowerze. Przystali na to! W środę wracałem już do domu z nowiutkim siodełkiem, ściągniętym z Norco za 5 kawałków…

Suche fakty:
Model: WTB Rocket V OEM (odpowiednik Race, jednak z wyglądu przypomina model Team)
Kształt zbliżony do litery V, podłużne rozszerzające się zagłębienie od środka do końca siodełka (Love Channel), na nosie od spodu wycięty jest otwór w plastiku aby zmniejszyć nacisk (Comfort Zone).
Pokrycie: Syntetyczne
Pręty: Cr-Mo
Wymiary: 130×260
Waga: 318 g (producent dla modelu Race podaje 315 g)
Wysoki współczynnik czadu ;-)

Urlop – dzień 9 i 10

Niedziela, 12 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Dwa ostatnie dni nie prezentowały sobą nic ciekawego. Przedostatni poświęciliśmy w większości na pakowanie i jazdę do Cieszyna. Jechaliśmy w miarę głównymi drogami, oczywiście bez możliwości ominięcia Salmopolu. Na szczęście cały czas lekko mżyło, więc nie wypociliśmy całej wody z organizmu na tych 7 km serpentyn. Na przełęczy spotkaliśmy rowerzystów z Łodzi, którzy rozbrajająco zapytali czy w tych górach zawsze pada, bo oni nigdy jeszcze nie trafili na słońce… Pogawędziliśmy trochę, ja nie mogłem się powstrzymać od przejechania się na jednym z ich rowerów. Stalowoniebieski Giant Trance... Ludzie, jak to chodzi... Cud miód i co tam jeszcze. Rowerzysta jest niemalże idealnie izolowany od podłoża, nic nie wybija z rytmu, a zakręty – to jest dopiero bajka. Jeździłem po trawie, z powodu mżawki była mokra jak diabli, a rower szedł jak po papierze ściernym. Delikatna praca hamulcami i można składać się w zakręt niemalże na kolano – zawieszenie _wybitnie_ pomaga w ciasnych łukach. Dodatkowo, w rowerze tym właścicielka miała siodełko WTB Rocket V, które po nawet tak krótkim czasie jazdy uznałem za najwygodniejsze siodło pod słońcem. W końcu pojechaliśmy dalej. W Wiśle pogoda była już całkiem do rzeczy, i taki stan utrzymał się do samego Cieszyna – nie było ani za gorąco, ani za zimno. Ostatni dzień to już podróż pociągiem do Katowic, i dalej rowerem do Jaworzna. Nuda. Na domiar złego przez cały czas, który spędziłem w pociągu lało. Jedynymi atrakcjami byli rowerzyści jadący z Bratysławy, a dokładniej ich rowery, tak obładowane sakwami, że nie przechodziły przez drzwi. Nie rozumiem sakwiarzy. Łyżką miodu w tej beczce dziegciu była noc z soboty na niedzielę, podczas której jeszcze w urlopowym nastroju bawiliśmy się z Kaśką w Cieszyńskim klubie...


Praktycznie przez całą drogę powrotną lało...


Mijały mnie wściekłe rozpędzone pociągi...


Aż w końcu aparat zaparował...

Urlop - dzień 8

Piątek, 10 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Przedostatni dzień spędzony w Szczyrku upłynął w lekkiej i przyjemnej atmosferze, częściowo w domu, częściowo przy stole bilardowym. Wybraliśmy się spacerkiem do knajpki w centrum, gdzie również stał stół – z jakichś przyczyn nie zauważyliśmy jej wcześniej. Pogoda był nie najgorsza, ale czuć było, że coś wisi w powietrzu. Konkretnie – wisiała chmura, bardzo dokładnie przykrywająca królujące nad Szczyrkiem Skrzyczne. Gdy dotarliśmy do lokalu okazało się, że bilard kosztuje tam 2 złote za grę. Ciut drogo, ale nie planowaliśmy grać cały dzień i wcale nie chciało się nam lecieć do zajazdu, w którym graliśmy ostatnio. Lokal był udekorowany olbrzymimi ilościami soli, solne lampy, solne świeczniki, wszystko z soli… Na szczęście kanapy były miękkie – bardzo miękkie, aż przyjemnie było się zanurzyć. Pograliśmy nieco, wypiliśmy po piwku i ruszyliśmy dalej. Znaleźliśmy dobrze zaopatrzony sklep sportowy, w którym kupiliśmy sobie po podróbce Buffa. Oryginał jest dość drogi, podróba kosztowała 15 zł i jest bardzo przyzwoita – zachowuje wszystkie właściwości oryginału – przynajmniej mechaniczne, jak jest z oddychalnością oryginalnego materiału nie wiem. Dla niewtajemniczonych – link. Podczas pobytu w sklepie na zewnątrz rozpętało się istne piekło – na ziemię runął olbrzymi deszcz, ulice momentalnie przemieniły się w rzeki. Deszcz nie chciał ustąpić, więc uzbroiliśmy się w kurtki przeciwdeszczowe i ruszyliśmy do domu. Wróciliśmy doszczętnie zmoknięci...


Dzień zacząłem od robienia dziwnych fotek. A łyżka na to - niemożliwe...


Los tej kropli wody waży się na ostrzu noża...


Eksperymentowałem też z lampką rowerową.


Efekty jakie są, każdy widzi.


Szybko po wyjściu z domu okazało się, że wyjazd na Skrzyczne nie byłby dziś dobrym pomysłem.


Idąc dalej spacerowym krokiem spotykamy coś dziwnego. Jak to interpretować?


W końcu docieramy do knajpy ze stołem bilardowym. Innej niż poprzednio, położonej znacznie bliżej. Niestety bilard droższy...


Jednak w grze to nie przeszkadzało, a cudownie miękkie kanapy wynagradzały wszystko.


Que pasa, amigo? ;)

Urlop - dzień 7

Czwartek, 9 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
W jednym z ostatnich dni urlopu góry pokazały pazur. Potężna burza z gradem przetoczyła się tuż nad naszymi głowami. Wszystko zaczęło się standardowo – kolejka na Skrzyczne, dalej zielonym przez Malinowską Skałę w stronę Baraniej Góry. Zjazd zielonym szlakiem z Malinowskiej Skały jest kapitalny – techniczny, ale pozwala na rozwijanie rozsądnych prędkości. Niestety dalej zaczęliśmy pchać się na Zielony Kopiec, zamiast ominąć go maratońskim trawersem. Jedynie widoki wynagradzały nasz trud. Po drodze spotkaliśmy trzech rowerzystów pokonujących tę trasę w przeciwną stronę – pytali nas czy uciekamy przed deszczem. My niestety posuwaliśmy się w stronę deszczu. Hardkor rozpętał się w rejonach zabudowań pod Cieńkowem Wyżnim – całe szczęście, że znaleźliśmy dach nad głowę, nie chciałbym skończyć jak widziane wcześniej Nieźle Pieprznięte Drzewo… Dalszy zjazd do Wisły bardziej przypominał spływ pontonem niż wycieczkę rowerową. W Wiśle Czarne pyszny obiadek w molochowatym schronisku PTTK i powrót asfaltem do bazy. Przez Salmopol... :/


Ten dzień okazał się naprawdę hardkorowy. Niestety, nieświadomi niczego, ignorując oczywiste znaki (wyschnięte groźne badyle) brnęliśmy ku przeznaczeniu.


A było przez co brnąć. Przez połowę wycieczki mroczny cień rzucał na nas Zielony Kopiec. Tutaj jedna z panoram ustrzelona po drodze na tą górę.


Im wyżej, tym ciekawiej...


...ale tylko w stronę Skrzycznego. Południowo zachodnia strona nie prezentowała się ciekawie. Cel naszej wycieczki przykryty chmurami, z których pada deszcz przy akompaniamencie grzmotów.


Niemniej jednak na drugą stronę warto popatrzeć. To już widok ze szczytu.


Niestety, nadeszło nieuniknione. Szczęściem w nieszczęściu byliśmy akurat przy jedynych zabudowaniach w okolicach Cieńkowa Wyżniego...


W końcu burza minęła a my doturlaliśmy się do Salmopolu i dalej do domu...

Trasa: Szczyrk – Skrzyczne – Malinowska Skała – Zielony Kopiec – Cieńków Wyżni – Cieńków Niżni – Wisła – Przełęcz Salmopolska – Szczyrk (~36 km)

Urlop - dzień 6

Środa, 8 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Znów lekki i przyjemny dzień, który upłynął pod znakiem bilarda i burzy. Ale od początku. Wybraliśmy się na spacer, i po jakimś czasie Kasia zaproponowała bilard. Czemu nie. Ale niestety, po 15 minutach spaceru stołu ani śladu. W końcu doszliśmy do jakiejś większej knajpy, w której rozmawiający z barmanem gość powiedział, że na początku Szczyrku jest zajazd i tam mają stół. Owszem, mieli, ale o tym przekonaliśmy się dopiero po 30 minutach spaceru. To był naprawdę sam początek Szczyrku. Bilard okazał się być bardzo tani, więc wzięliśmy po piwku, kije i bile zapłaciliśmy za godzinę gry i zeszliśmy do sali bilardowej mieszczącej się w piwnicy. Stół nie był najwyższych lotów, ale dało się wytrzymać. Podczas gry wpadłem na pomysł robienia ciekawych fotek, czego efektem jest galeria do tego wpisu. W końcu wyszliśmy z lochów, a na górze okazało się, że… leje i to mocno. Postaliśmy trochę czekając aż przejdzie, ale niestety deszcz tylko zelżał. Poszliśmy więc w stronę przystanku autobusowego i chyba nie muszę mówić, że po kilkunastu krokach deszcz znów zaczął wściekle lać. Zmokliśmy lekko. Po kilku minutach podjechał autobus i zabrał nas do skąpanego w słońcu centrum Szczyrku, gdzie poszliśmy znów na pizzę. W drodze powrotnej do domu zdążyliśmy zupełnie wyschnąć.


Zaraz na początku spaceru na jednym z podwórek zauważamy samochód. Hand-made...


Idąc dalej mijamy ciekawy stragan...


...oraz wypucowaną do granic Toyotę Hilux. Ta przynajmniej jest użyteczna. Tylko zbyt wysoko aparat trzymałem.


W końcu dochodzimy do celu wędrówki - knajpy ze stołem bilardowym.


Cena: 5 zł za godzinę. Jak za darmo. Gramy więc...








...gramy...










...pijemy markowe piwo...


...i w końcu docieramy do restauracji, tej co poprzednio. Znów na pizzę. Tylko siadamy w innym miejscu - też uroczym.


Lampion wiszący nad stołem. Pobieżny rzut okiem pozwolił stwierdzić, że nad każdym stołem wisi nieco inny. Hand-made...

Urlop - dzień 5

Wtorek, 7 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Kolejny dzień urlopu przeznaczyliśmy na wycieczkę rowerową. Wycieczka wyszła całkiem spora (mogła by być jeszcze dłuższa, ale odpuściliśmy ostatni kawałek). Na początek wyjechaliśmy na Skrzyczne – tym razem wyciągiem, nie na rowerach, dalej popędziliśmy na Salmopol przez Malinowską Skałę. Sprytnym łukiem minęliśmy Malinów, co pozwoliło zaoszczędzić nieco energii potrzebnej do… wchłonięcia olbrzymich porcji naleśników w schronisku Biały Krzyż, poprzedzonych w dodatku rosołem z makaronem. Naleśniki były grzechu warte, dla Kasi wziąłem porcję z bitą śmietaną i okazało się, że jest ona własnej roboty, żadne spraye i inne cuda. Od samego początku wycieczki gdzieś w bliższej i dalszej odległości słychać było grzmoty, ale udało się nam uniknąć zmoknięcia. Z Salmopolu zrobiliśmy małe kółeczko przez Trzy Kopce Wiślańskie i Brenną z powrotem na Salmopol – znów w towarzystwie odległych burz. Swoją drogą burza w górach to musi być nieprzyjemne przeżycie, nie chciałbym oberwać jak drzewo na ostatniej fotce w galerii... Z Salmopolu stoczyliśmy się (w granicach 55 km/h) do Szczyrku.


Taki piękny mech...


...rósł sobie przy takiej niepozornej drodze. Droga ta to świetny trawers Malinowa, pozwala szybko z Przełęczy Malinowskiej dostać się na Przełęcz Salmopolską. Króciutko i łagodnie w górę, ale potem już tylko ostre grzanie w dół.


Szczerze mówiąc nie pamiętam co jest na tej panoramie, ale to nic, bo i tak drzewa zasłaniają. Gdzieś na żółtym szlaku z Salmopolu na Trzy Kopce Wiślańskie.


Żółty szlak w tą stronę częściej jest w dół, ale zdarzają się też momenty, w których trzeba zrzucić na mały blat...


Już na Trzech Kopcach Wiślańskich. Niebo niewyraźne, ale gdzieś tam przewala się jedna z mijających nas burz.


Rewelacyjny kawałek zielonego szlaku spod Trzech Kopców do Brennej.




Panowie pracujący przy tych drzewach spoglądali dość dziwnym wzrokiem podczas gdy robiłem tą fotkę. Siwy dym.


Źródełko na żółtym szlaku prowadzącym z Brennej w rejon Horzelicy.


Ponownie. Jasna plama z tyłu do dłonie mojego Szczęścia.


Zaryzykowałem zdjęcie z lampą, jak widać całkiem słusznie.


Źródełko po raz kolejny (ciągle to samo). Generalnie woda spływała tym małym wydrążonym pniem do dużego wydrążonego pnia.


Czarny szlak w stronę Przełęczy Salmopolskiej. Było troszkę pod górkę a w rejonie Grabowej było troszkę bardziej pod górkę. Prowadziliśmy.


Właśnie podczas tego prowadzenia natknęliśmy się na Nieźle Pieprznięte Drzewo. I nie chodzi tu o stan umysłu, do pioruna! ;)

Trasa: Szczyrk – Skrzyczne – Malinowska Skała – Przełęcz Salmopolska – Trzy Kopce Wiślańskie – Brenna – Horzelica – Grabowa – Przełęcz Salmopolska – Szczyrk (~38 km)

Urlop - dzień 4

Poniedziałek, 6 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Poniedziałek był dniem bardzo lajtowym. Długie spanie, późne śniadanko i wycieczka – tym razem piesza. Było ciepło, świeciło słoneczko (co miało swoje skutki ale o tym później). Plan zakładał wjazd na Skrzyczne, zresztą cóż w Szczyrku innego ;) Doczłapaliśmy do kolejki, zapłaciliśmy 18 zł za bilety na samą górę, przy okazji pytając panią w okienku jak wygląda kwestia jazdy z rowerami. Otóż rower jedzie za darmo, na odpowiedzialność ridera. Trzeba go sobie trzymać, najlepiej mocno – podobno komuś już spadł ;) Na Skrzycznem widoki takie sobie, wszystkie góry za mgłą. Ze szczytu wybraliśmy zielony szlak, jako najdłuższy wariant i zaczęliśmy iść na dół. Właśnie podczas tego spacerku obudziła się ukryta moc słonka, które przez dwie i pół (może 3) godziny przygrzewało mi cały czas z jednej strony w kark. Piekąca sprawa... Szlak zielony jest po prostu kapitalny, w przynajmniej połowie prowadzi wąskim technicznym singletrackiem, w pewnych miejscach jak na moje umiejętności nieprzejezdnym – tak ciasne switchbacki widziałem do tej pory jedynie na plakatach ze znanymi freeriderami… (dla mało zorientowanych co to switchback – link). W okolicach Lanckorony zaczęliśmy wyraźniej odczuwać głód, więc przyspieszyliśmy kroku i dotarliśmy do restauracji w centrum Szczyrku, gdzie rzuciliśmy się na pyszną pizzę...

PS. Przesyłam niezobowiązujące pozdrowienia dla kelnerki, którą nazwałem wredną, ponoć nieco głośniej niż mi się zdawało :P


Dolna stacja wyciągu na Skrzyczne wita właśnie w ten sposób. Do ubrań brudnych na inne sposoby najwyraźniej nie mają zastrzeżeń ;)


To już regulamin schroniska na Skrzycznem. W sumie całkiem słuszny, jednakże zwracam uwagę na pisownię.


Panorama ze Skrzycznego nie powaliła nas w tym dniu. Babiej prawie nie widać. Aczkolwiek rolnicze tereny w bliższym sąsiedztwie prezentują się bardzo uroczo.


Czy wspominałem już, że kiedyś tak muszę spróbować?


Wolność w czystej postaci...






Start. Bez huku, kurzu, spalin i innych czynników szkodliwych dla środowiska. Czysta (dosłownie) poezja.


Ten pan ma brzydszą paralotnię, dlatego ma tylko dwa zdjęcia.


Szlak zielony. Szalenie widokowy, wąski i techniczny. 2 albo 3 _bardzo_ ciasne switchbacki. Rowerem? Będzie ciężko, ale... koniecznie.


To widok z zielonego szlaku, bardzo interesujący.


A to już 3 godziny później. W samym sercu Szczyrku, w zalatującej orientem restauracji. Potrawy były jednak mniej orientalne niż wystrój. Oczekujemy na pizzę.


... :*

Trasa: Szczyrk – Skrzyczne – Szczyrk (pieszo, szlak zielony ~5km)

Urlop - dzień 3

Niedziela, 5 sierpnia 2007 · Komentarze(1)
Kolejny dzień urlopu upłynął pod znakiem zdobywania Skrzycznego – o zgrozo – na rowerach, a dokładniej rzecz ujmując najczęściej obok rowerów. Ja kiedyś już wchodziłem na tę górę, od strony Ostrego i powiedziałem sobie “nigdy więcej” ale… czego się nie robi dla ukochanej kobiety ;) Na szczęście ta jedna wycieczka przekonała także i ją do korzystania z niewątpliwego dobrodziejstwa jakim jest wyciąg krzesełkowy. I to pomimo wszystkich niesprzyjających okoliczności – z rowerem na krzesełku trzeba siedzieć samemu, raczej nie da się zamknąć zabezpieczenia, a Kasia ma lęk wysokości. Naprawdę ją podziwiam. Na górze nie zabawiliśmy zbyt długo ze względu na mocny wiatr. Ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Malinowskiej Skały, następnie w stronę Malinowa i omijając trawersem (znów droga maratońska) Malinów wylądowaliśmy na Przełęczy Salmopolskiej. Stamtąd zjazd asfaltowymi serpentynami do Szczyrku zakończył naszą króciutką wycieczkę.


W pięknych okolicznościach przyrody rozpoczynamy marsz na Skrzyczne. Na szczęście jest to pierwszy i ostatni raz...


Niebieski szlak. Jeszcze około 0.5 godziny i szczyt.


Panorama na Beskid Węgierski. Jakieś drzewa zasłaniają widok.


Na szczycie paralotniarze zdominowali niebo. Tego dnia mocno wiało.


Antenka. Tutaj chyba każda sieć komórkowa ma zasięg ;)


Panorama ze szczytu. Chmury i paralotnie.


Czy mówiłem już, że mocno wiało?


Fajnie tak... kiedyś na pewno tego spróbuję.




Ten to wygląda zupełnie jak ja. Tylko jakieś głupie miny robi.


Tak też można... Nie pytajcie mnie co robi ta pani.


Już za Skrzycznem, kierunek - Małe Skrzyczne. Jedziemy/idziemy wolno i podziwiamy widoki.


A jest co podziwiać, zarówno w stronę Babiej...


Jak i w stronę Czantorii...


A to już podejście na Malinowską Skałę. Jedna z opcji.


A to druga opcja. Kamienie, korzenie, pełny serwis.


Malinowska Skała.




Ech, ci turyści, wszędzie wlezą...


Sporawe te kamyczki, sporawe...


Kaskady, które mieliśmy tuż pod domem.

Trasa: Szczyrk – Skrzyczne – Malinowska Skała – Przełęcz Salmopolska – Szczyrk (~25 km)

Urlop - dzień 2

Sobota, 4 sierpnia 2007 · Komentarze(1)
Drugi dzień urlopu zaczął się gdzieś w środku nocy i w całości prawie upłynął na podróżowaniu. Najpierw pociągiem do Cieszyna a stamtąd po krótkiej przerwie na jedzonko i kawkę już na rowerach do Szczyrku. Jechaliśmy raczej z ominięciem najgłówniejszych dróg, przez Goleszów, w Ustroniu trawersem Lipowskiego Gronia (szła tamtędy trasa Bike Maratonu, tylko że w drugą stronę, nie zazdroszczę ;) ), Brenną i przełęcz Karkoszczonkę co zaowocowało pchaniem rowerów pod górę. No ale cóż – bez przygód byłoby nudno! Nie obeszło się bez złapania gumy, ale cóż – jw. Na szczęście była to jedyna guma podczas całego urlopu. Na ścieżce trawersującej Lipowski Groń jakiś na oko ponad 70cio letni dziadek pogratulował nam formy – my jemu skrycie też… Ciekawe czy i mnie będzie się chciało w tym wieku z kijkiem po górach łazić. A może jeszcze będę na jakimś trekkingu ciupał po terenie??


Początki jak zwykle bywały trudne...


Ale szczęśliwie dowlokłem się na dworzec PKP w Szczakowej i z przesiadką w Katowicach pomknąłem w stronę Cieszyna. Pociąg do Katowic cały był dla mnie ;)


W okolicach Cieszyna (dopiero) na horyzoncie pojawiły się góry. Jakieś takie zamglone mocno...


...i jeszcze mocniej...


Na szczęście mgła miała tendencję do opadania, więc nic złego z niej nie wyszło. W okolicach Goleszowa.




Znudzony zamglonymi górami zmieniłem okno pociągu i zacząłem oglądać pofalowane łagodnie Pogórze Cieszyńskie.


W tą stronę widoczność była znacznie lepsza.


Pola...


...pola...


I łatanie dętki. To już na początku żółtego szlaku na Karkoszczonkę w Brennej. Gumę złapałem standardowo jak na siebie - na równiutkim asfalcie.




Przełęcz Karkoszczonka. Żółty szlak z Brennej nie był najlepszym wyborem, okazał się bardzo stromy, ale za to zaoszczędził jazdy głównymi drogami. Widok na Skalite z przyległościami.

Ta przyległość nie zmieściła się w poprzednim kadrze. Skrzyczne - czyli nasz cel. Baza noclegowa znajdowała się pod Czyrną u podnóża tej wielkiej góry.

Trasa: Cieszyn – Goleszów – Ustroń – Brenna – Przełęcz Karkoszczonka – Szczyrk (~42 km) + dojazd rano na dworzec PKP (~6 km)

Urlop - dzień 1

Piątek, 3 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Kategoria Blog
Dziś zacząłem urlop! Możliwość wstania w dzień roboczy około godziny 10 to coś pięknego. Jutro niestety już nie będzie tak wesoło, ponieważ muszę wstać około 5 rano… Rowerem do Szczakowej, ciufą do Cieszyna, i dalej z moją Lepszą Połówką już na rowerach do Szczyrku, gdzie zostajemy na tydzień. Cały dzisiejszy dzień upłynął mi na nicnierobieniu, przerywanym przez załatwianie resztek zakupów, przygotowania roweru itp. Pozostało mi jeszcze tylko wrzucić wszystko do plecaka i iść spać. Samo wrzucanie jednak to nie taka prosta czynność, ponieważ plecak ma tylko 14 litrów z czego 2 od razu trzeba odjąć na bukłak z piciem. Niemniej jednak, testy wykazały, że bez trudu upcham się w ten plecak na, w sumie, 8 dni. Ponieważ urlop będziemy spędzać aktywnie, na rowerze, postaram się opisać trasy i zamieścić jakieś fotki, ale następny urlopowy wpis pojawi się dopiero po powrocie, czyli po przyszłej niedzieli (raczej grubo po niedzieli). Również po niedzieli postaram się dopisać do tego postu listę rzeczy które zabieram – taki plan minimum na wypady rowerowe, gdzie taskać na plecach 20 kg bagażu jest rzeczą nie do pomyślenia – może komuś się to przyda. Do zobaczenia (przeczytania?).


To...


...i to...


...trzeba zapakować do tego.


Już prawie gotowe...


...i jest. Kupka z lewej to rzeczy, które ubiorę na siebie. Reklamówka z prawej to ciuchy cywilne, specjalnie na imprezę, które poczekają na mnie w Cieszynie. To coś w środku to plecak :)