Wpisy archiwalne w kategorii

Masyw Śnieżnika

Czarna Góra No. 2 - ENDURO TROPHY

Wtorek, 31 maja 2011 · Komentarze(6)
Będę taki i wrzucę oficjalną relację. A co. W końcu sam ją pisałem ;)

Za nami już pierwsza tegoroczna impreza z serii Enduro Trophy. Punktualnie o godzinie 9.00 ponad dziewięćdziesięciu śmiałków ruszyło na podbój pięciu odcinków specjalnych, wytyczonych w Masywie Śnieżnika. Jednak nie uprzedzajmy faktów.


Baza zawodów. Ostatnie rejestracje i tego typu sprawy. Potem odprawa i ruszamy.


OS1 - podjazd. Siła mięśni vs siła charakteru. Trzeba mieć sporo samozaparcia by pchać osiemnastokilogramowe bydlę w niemal pełnym oprzyrządowaniu.

Pierwsi zawodnicy pojawili się w bazie zawodów już w czwartek. Pierwsze objazdy trasy, pierwsze wspólne dłubanie przy sprzęcie i pogawędki przy wieczornym piwku. W końcu Enduro Trophy to nie tylko ostra rywalizacja, to również świetna atmosfera wypadu w góry ze znajomymi. Piątek to już prawdziwa nawałnica bikerów - po części znających się z forów rowerowych i poprzednich edycji ET, ale także sporej ilości nowych twarzy, które jednak szybko przestawały być nowe i stawały się dobrymi znajomymi - w końcu nic tak nie łączy ludzi jak wspólna pasja. Wieczorne before-party przeciągnęło się najwytrwalszym do drugiej nad ranem...


OS2 - trawers. Lepiej nosić jak się prosić :)


Niby płaściej a jakoś tak dalej nieprzejezdnie. Pani na zdjęciu była pierwsza wśród kobiet i dokopała 2/3 facetów...


Jupi, można jechać! Niestety tylko na chwilę, potem znów chwilowo z buta. Ale jazdy jest coraz więcej...

W sobotę rano dojechała ostatnia grupa zawodników, sprawnie przeprowadzono krótką odprawę, po której dwoma minutami ciszy uczczono pamięć Janka i Jędrka, którzy zginęli w zimowej wyprawie na Grossglockner, a byli doskonale znani większości uczestników i jeszcze rok wcześniej można było walczyć z nimi ramię w ramię na deszczowej edycji ET w Czarnej Górze. Następnie kolorowy peleton ruszył powoli w stronę schroniska pod Śnieżnikiem. Ostatnie 1,5 kilometra to już pierwszy odcinek specjalny – podjazd. Łagodne nachylenie i brak trudności technicznych sprawiły, że najlepszym do jego pokonania wystarczyło około 4 minuty! Jednak podjazd był tylko rozgrzewką przed zaczynającym się tuż za schroniskiem drugim odcinkiem specjalnym. Trawers, bo o nim tu mowa mógł wprowadzić w zakłopotanie każdego – miejscami nawet najwięksi twardziele musieli uznać wyższość natury i zejść z roweru.


...robi się też coraz ciekawsza.


Ta sekcja głazów jest jeszcze w miarę łatwa - krótka, a i nachylenie nie powoduje zawrotów głowy.


Natomiast ta zmusza do zastanowienia. Mało kto poradził sobie bez podpórki.


Na koniec jeszcze buszowanie w krzakach i finalna ścianka prowadząca do mety odcinka.

Kolejne trzy odcinki specjalne to odcinki zjazdowe – pierwszy z nich, korzeniasto-kamienista ścieżka wiodąca spod schroniska pod Śnieżkiem, wymagał skupienia, ale dostarczył każdemu mnóstwa frajdy z jazdy. Kolejny, z pozoru prosty i szybki, zmienił się nie do poznania jak tylko spadły nań pierwsze krople deszczu – o czym przekonało się całkiem liczne grono uczestników. Warto dodać, że przez cały dzień pogoda była wprost idealna, jedynie przy czwartym odcinku specjalnym mała ulewa przypomniała zawodnikom, że "prawdziwe enduro to nie zabawa dla piździpączków" – jak głosi napis na koszulce ubiegłorocznej serii ET. Ostatni odcinek specjalny to Kambodża, trasa zjazdowa wytyczona na stokach Czarnej Góry. Wymagający technicznie oraz kondycyjnie, ale dający w zamian potężny zastrzyk adrenaliny oraz endorfin.


Korzenie na początku OS3. Optyka oczywiście nachylenie wyrzuciła, ale po skali rowerzysty do wypukłości terenu można przynajmniej oszacować rozmiar przeszkody.


Tutaj to samo miejsce, a wydaje się ścieżką dla trekingów :)


W ogóle na trzecim oesie korzeni było pod dostatkiem. Te schodki zatrzymały niejednego.


OS5 - Kambodża. Po zjeździe ręce bolały jakby kto zrzucił na nie jaki napalm :) Niezłe widoki, nie? Dla porównania - w zeszłym roku było tak: KLIK


Zjazd wzdłuż lasu i w momencie gdzie robi się łatwiej skręt w lewo.


A tutaj jest co robić. Drzewa jakoś tak ciaśniej rosną, zakrętów więcej...


A trasa wpada pod kolejkę. Tutaj amortyzacja musi się zdrowo napracować - tego fragmentu zwyczajnie nie da się przejechać powoli. Trzeba naginać, albo rower wpadnie w jaką dziurę i nie pojedzie dalej.


Na koniec przyjemna sekcja w lesie. W miarę gładko, co jakiś czas mały dropik. Tak może być jak dla mnie :)


A propos mnie - i ja tam byłem, foty robiłem, się nie ścigałem, relację pisałem, o! :D Zamówię sobie jakiś numerek startowy z napisem fotograf czy coś, i tak nie jadę przecież w klasyfikacji.

Na mecie ciepły posiłek i zimne piwko dla każdego startującego w zawodach, a kilkanaście minut po sklasyfikowaniu ostatniego zawodnika ogłoszenie wyników i dekoracja zwycięzców. Jak zwykle, w serii ET, nagrody przyznawano w czterech kategoriach – kobiecej, podjazdów, zjazdów i generalnej. Wśród piękniejszej części uczestników pierwsze miejsce wywalczyła Agnieszka Balcerek, pokonując tym samym drugą ze startujących pań – Beatę Bembenek. W kategoriach brzydszych, najlepszym uphillowcem okazał się Marcin Motyka, wyprzedzając o ponad 3 minuty Mariusza Bryję i znanego dobrze ze sceny DH Wojtka Koniuszewskiego, w kategorii zjazdowej wygrał zjazdowiec, który jeszcze nie tak dawno temu reprezentował Polskę w imprezach Pucharu Świata – Maciek Kucbora, jednak po piętach deptali mu Marcin Motyka (strata 3 sekund) oraz Tomek Dębiec (strata 16 sekund). W klasyfikacji generalnej zwyciężył Marcin Motyka, za nim uplasował się ubiegłoroczny zwycięzca serii – Mariusz Bryja, trzecie miejsce zajął Wojtek Koniuszewski, który tak skomentował swój pierwszy start w Enduro Trophy:

"Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem trudności ET. Wydawało mi się, że to będzie lajtowe rowerowanie, a okazało się, że cały dzień na rowerze wymaga żelaznej kondycji i umiejętnego rozłożenia sił. Odcinki zjazdowe też niczego sobie, tylko to podjeżdżanie-podchodzenie mnie dobijało. Fajna imprezka."


Kieliszki dla zwycięzców. A na afterku się nieźle lało ;)

Po dekoracji zwycięzców nie mogło zabraknąć znaku rozpoznawczego serii Enduro Trophy – doskonałego after-party, trwającego do późnych godzin wieczornych... a może wczesnych porannych?

Podsumowując – pierwszą tegoroczną edycję ET trzeba zaliczyć do bardzo udanych – przyzwoita frekwencja, dobra pogoda, doskonała, kumplowska atmosfera przy jednocześnie wysokim sportowym poziomie – to musiało się udać. Enduro Trophy to miejsce spotkania różnych stylów MTB. W czołówce ścierają się typowi zawodnicy (znani choćby ze sceny DH) z twardymi "turystami" wywodzącymi się wprost z nurtu enduro. Te zawody to także wyzwanie dla dobrze zjeżdżających maratończyków. Czy mają szanse wbić się na podium? Być może przekonamy się już na kolejnej edycji w Bielsku Białej. Jedno jest pewne – wszyscy, niezależnie od swoich rowerowych korzeni mogą liczyć na doskonałą zabawę doprawioną do smaku szczyptą rywalizacji.


Tymczasem na podium... ;)

Następne ET w Bielsku, chcecie przeżyć przygodę ;) to się zarejestrujcie, ja mam tylko nadzieję że pojeżdżę jeszcze trochę przed imprezą. Do zobaczenia!

Czarna Góra No. 1

Wtorek, 24 maja 2011 · Komentarze(4)
Pierwszy dzień pobytu w Siennej upłynął na spacerowaniu, drugi dzień to już kilka chwil solidnej jazdy. Wybrałem się z Pawłem na objazd i dokończenie znakowania 3, 4 i 5 odcinka specjalnego trasy Enduro Trophy. W sumie razem jechaliśmy tylko OS3 i kawałek podjazdówki, resztę przebyłem sam. Kilka zdjęć z wypadu:


Zaczynamy od podjazdu pod schronisko pod Śnieżnikiem. Idziemy na łatwiznę i większość pokonujemy busem Harrego - w siodle robimy tylko około 1.5 km pod górę :)


Spod schroniska startuje OS3, który pędzi w dół czerwonym szlakiem (początek obok, bo szlak omija fajną sekcję korzeni). Odcinek trzeba doznakować, co też Paweł czyni. Przy okazji - na focie jeden z nielicznych zupełnie gładkich fragmentów :)


Lecimy dalej, tym razem zdjąć strzałki ze źle poprowadzonej dojazdówki - jest na niej fajna ścianka, ale droga wylatuje nie tam gdzie byśmy chcieli, po za tym 1/3 trasy to pchanie...


Paweł przymierza się do kamienistej sekcji, nieco dalej jest gładziej ale za to stromizna każe się zastanowić nad sensem życia ;) Umiejętne (czytaj - minimalne) używanie hamulców pozwala pokonać ścianę, próby mocniejszego hamowania kończą się ślizgiem w krzaki.


Odcinek czwarty pomijam, bo jest krótki i nie dzieje się na nim zbyt wiele (chyba że poleje - wtedy zmienia się w rzekę, podobnie jak rok temu. Wykrzykniki na zdjęciu to już początek OS5, oznaczają chyba, że widoki urywają d...


A nie mówiłem? :) Fakty niestety są takie, że trasa zjazdowa którą poprowadzony jest piąty odcinek jest tak wymagająca technicznie, że na podziwianie widoków zwyczajnie nie ma czasu. Zjazd ciut ponad moje umiejętności, tym bardziej każda przejechana sekcja cieszy podwójnie. A nieskromnie przyznam, że choć z przerwami, to zjechałem całość, bez sprowadzania roweru z choćby jednego kamienia :)


Na wieczór obowiązkowe grzebanie przy sprzęcie, pogaduszki okołorowerowe i piwko. Nazajutrz wielki dzień - ale o tym już w kolejnej relacji.

Pozdrawiam i do zobaczenia niebawem :)

Enduro Trophy - Czarna Góra - 24.07.2010

Niedziela, 25 lipca 2010 · Komentarze(17)
Czwartek - Piątek: Calm before the storm

Masyw Śnieżnika i położone niedaleko Góry Bialskie nie kojarzyły mi się jak do tej pory z niczym. No, może trochę z Bielskiem - ale to na zasadzie podobnie brzmiącej nazwy a nie położenia geograficznego. Tym bardziej ucieszyłem się na wieść, że jedna z edycji Enduro Trophy odbędzie się w tym roku w tamtym rejonie. W czwartek, 22 lipca, ostatnie przygotowania, pakowanie gratów i niespokojna noc. W piątek, po 4 godzinach spędzonych w Szuwarowozie, lądujemy w Siennej - to kilka pensjonatów po środku niczego, do najbliższego sklepu jest 7 km... Piątek mija nam na spacerze po okolicy, rozmowach ze znajomymi i siedzeniu w knajpie, którą zamykają o 17 (sic!).


Cisza przed burzą...

Pod wieczór dociera ekipa z Jaworzna - udajemy się po numery startowe i około 19.30 ruszamy przyjrzeć się z bliska końcówce 5 oesu, który ma prowadzić "Kambodżą" - jedną z tras DH na Czarnej Górze. Docieramy do miejsca gdzie zaczynają się (patrząc od góry) hopy i prawdę mówiąc nie bardzo wiemy co tam robimy... W końcu udaje się zjechać, nie jest aż tak strasznie - choć ciężko. Na dole dowiadujemy się, że końcówka to najłatwiejsza część tego oesu...


Robert walczy z kamieniami. Aparat oczywiście wszystko ładnie wypłaszcza. Fotografował Nemo.


Walczę i ja. Pierwsze podejście do tego progu chybione - przy mizernych prędkościach wybór linii jest kluczową sprawą. Za drugim podejściem łykam to co na focie i znajdujący się kilkadziesiąt metrów dalej próg "nie-do-zjechania". Nie taki diabeł straszny... Foto - Nemo.

Gdy zaczyna się ściemniać wracamy do pensjonatu i zaczynamy imprezę przy herbacie i szampanie bezalkoholowym "Party Pop" ;) Rzadko się ostatnio widujemy, więc rozmowy zdają się nie mieć końca...


Sobota rano - miłe złego początki

Pobudka przed siódmą. Jest źle - pada. Niespiesznie idziemy na śniadanie. To okazuje się całkiem przyzwoite, więc siły i wola walki wracają. Jak gdzieś wyczytałem - jedyną prawdziwą miłością jest miłość do jedzenia :) Po posileniu się idziemy po rowery...


Ostatnie przygotowania. Już widać, że coś jest nie tak jak być powinno.


Jako pierwszy spiździpączkował rower Spojlera - i postanowił w nocy urwać sobie wentyl w tylnym kole. Szybka wymiana dętki i ruszamy na odprawę przed zawodami. Docieramy pod karczmę zupełnie mokrzy. Jest źle - pada.


Sobota rano - no to ruszamy

Po odprawie kawałek zjazdu po kamieniach tworzących chodnik do karczmy, zakręt, i jedyny fragment asfaltu na całej trasie - około 500 metrów. Oczywiście pod górę. Dojazdówka do pierwszego odcinka specjalnego miała ponoć około 8 kilometrów i wiodła głównie szlakami rowerowymi, przez Żmijowiec aż do schroniska pod Śnieżnikiem.


Dojazdówka numer 1. Przyjemnie, ale warunki dość uciążliwe. Robertowi zaczyna tłuc się w głowie myśl o wycofaniu się z imprezy. Dość szybko, dlatego łatwo udaje się nam wybić mu z głowy ten pomysł. Na razie.

Przy schronisku zaczyna się pierwszy odcinek specjalny. Podjazd. W zasadzie przypomina on dojazdówkę, z tym że jest nieco ciekawiej - więcej korzeni i dużych kamieni. Druga część prowadzi natomiast w dół :) Jedynie ostatnie metry do pchanie pod górę wąskim singlem.


Harry sczytuje kod kreskowy startującego zawodnika. Taki system pomiaru czasu sprawdził się przy formule ET znakomicie.


Końcówka OS1 - wąsko, mokro i zdrowo pod górę. Na końcu Piwoźniak z czytnikiem kodów i 100 metrów pchania do kolejnego odcinka specjalnego.


Sobota, południe - miód zmieszany z deszczem

Według założeń, oes numer 2 miał być trawersem. Początkowo nawet nim był - wymagająca, wąziutka ścieżyna najeżona głazami. Balans ciałem, podpórki - generalnie sporo pracy. Uroku odcinkowi dodawał głęboki na 10 cm strumyczek, płynący dokładnie pod (w zasadzie nad) oponą. Druga połowa trawersu wyglądała jednak zupełnie inaczej...


Zaczyna się robić ciekawie...


Kondi na głazach.

Za kamykami widocznymi na powyższych zdjęciach koło gwałtownie spadało w dół, by szukać sobie drogi między olbrzymimi głazami. Niestety lub na szczęście, rumowisko było dość krótkie i zaczęła się korzenista droga urozmaicona wystającymi gdzieniegdzie głazami, chyba jeszcze bardziej stroma niż początkowy rock-garden. Generalnie - odcinek wprost rewelacyjny, mimo naprawdę solidnej dawki utrudnień.

Po zjeździe krótka dojazdówka, znów pod schronisko gdzie setkami kłujących twarz kropelek atakuje nas deszcz padający niemal poziomo. Wbijamy do schroniska na coś ciepłego - wybieram naleśnika z jagodami i herbatę. Pycha.

Odcinek trzeci to pełnokrwisty (czyli nawet z nazwy) zjazd - czerwony szlak od schroniska, w stronę Międzygórza. Generalnie, poza pierwszymi metrami w lesie gdzie było trochę uskoków (jeden jak dla mnie nieprzejezdny) odcinek szybki i dość prosty. Za kamieniem zajmującym 2/3 drogi nawet bardzo prosty. Nie robiłem żadnych zdjęć. Po przejechaniu oesu trzeciego ruszamy dojazdówką w stronę... tak, tak, w stronę schroniska pod Śnieżnikiem. Tym razem jednak nie docieramy pod samo schronisko. Nieco wcześniej zaczyna się...


Wojna

czyli teoretycznie najtrudniejszy z odcinków specjalnych. Zjazd. Początek niewinny, kilka korzeni, jakiś uskok, głazy. I nagle... rzeka. Nie, rzeka była już wcześniej. Teraz pora na wodospad.


Kamil zbliża się do kulminacyjnego momentu.


Tutaj jego przygody niestety się kończą. Teoretycznie można było jechać jeszcze parę metrów dalej, ale niewiele to zmieniało sytuację. Pora zanurzyć nogi w rwącej, sięgającej po kostki wodzie.


Niżej nie było lepiej. Dopiero w lasku do którego zbliża się widoczny w tle Gierek na chwilę można było wsiąść na rower, by po kilku minutach dojechać do... ściany błota. Stromizna nie pozwalała schodzić - można było wyjechać na butach przed rower. Na chwilę zrobiło się lepiej - wpiąłem jedną nogę, usiadłem na oponie ("lepiej" to nie znaczy, że dało się siąść na siodełku) i spróbowałem zjechać... Po 50 metrach całowałem się już z matką. Matką Ziemią oczywiście. Na szczęście projektant trasy stanął na wysokości zadania, i wszystkim którzy zbyt mocno wytarzali się błocie zafundował głęboki po kolana strumień - w sam raz by się trochę oporządzić przed spotkaniem z Piwoźniakiem sczytującym kody...

Aha - przed 4 oesem definitywnie wycofał się Spojler. Szkoda - ale trzeba przyznać, nie wyglądał zbyt dobrze.


Sobota, popołudnie - łyk nadziei i kubeł zimnej wody

Po czwartym oesie długa na ponad 8 km dojazdówka. Jechało mi się zaskakująco dobrze. Początkowo trochę szedłem razem z ekipą, potem wsiadłem jednak na rower i pojechałem swoim tempem. Dojechałem do Nema gawędzącego z innym startującym - na chwilę powlekliśmy się razem po czym znów odjechałem. Za jakiś czas dojechała do mnie jedna z trzech startujących w zawodach pań - i znów chwila rozmowy i każdy potoczył się tak szybko jak mu pasowało. W końcu dotarłem na grzbiet. Atmosfera zgęstniała, i to dosłownie. Warunki genialne. Widoczność - przysłowiowe wyciągnięcie ręki. Wiatr. Chłód. Zresztą - rzućcie okiem:


Rewelacja. Uwielbiam takie klimaty.


Jeden z wyciągów. Do Czarnej Góry już blisko.

Obijam się trochę fotografując mgłę i dociera do mnie niemal cała ekipa którą zostawiłem przedtem za sobą. Jeszcze tylko spacer stromą drogą i zdobywamy szczyt. Tam rozmowa z Harrym i zaczynamy ostatni odcinek specjalny - zjazd miksem pucharowej trasy DH i "Kambodży". Początek faktycznie trudny. Zgubienie rytmu wiąże się ze sprowadzaniem roweru spory kawałek - do miejsca gdzie jako tako można zastartować. Wbrew pozorom, płynąca tu woda ułatwia zadanie - wystarczy wycelować koło w rzekę i rower na pewno tamtędy pojedzie. Kamienie są śliskie, więc opona sama wpada w szczeliny którymi może stoczyć się na dół. Wystarczy popuścić hamulce... Niestety z tym mam wyraźne problemy ;)


Walka w górnej części trasy.

W momencie gdy zaczyna robić się łatwiej, trasa odbija w lewo, by po solidnym dropie połączyć się z "Kambodżą". Nie wiem kto i dlaczego nazwał tak tę linię, wiem tylko, że przyczepność była tam dla moich opon pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Opony nabrały ziemi między klocki i jakakolwiek taktyka zjazdu brała w łeb zanim zdążyła się narodzić. Jako tako zaczynam jechać dopiero sporo niżej niż w czasie piątkowych "treningów"...


Sobota wieczór - koniec męczarni

W końcu na mecie. Trasa, mimo tego że była niesamowicie wymagająca, dawała naprawdę dużo satysfakcji. Góry zupełnie inne niż te, do których przywykłem - ale nie tęskniłem za szerokimi autostradami wysypanymi kamieniami wielkości pięści. Stosunkowo niedużo błota. I stromo. Diabelnie stromo.


Zawodnicy na mecie. Foto - Kasia.

Z Cieszyna w tamte rejony jest około 200 km. Sporo, ale moim zdaniem warto. Najlepiej na kilka dni - by od razu odwiedzić położne nie tak daleko Rychlebskie Ścieżki...


Niedziela rano - epilog

Pobudka przed ósmą. Jest źle - nie pada. Nie mogło nie padać wczoraj? Po śniadaniu, dość skromnym (na szczęście mieliśmy własne jedzenie) opuszczamy pensjonat. Pakujemy rzeczy do auta i zaczepiamy się na chwilę w karczmie. Trochę rozmów, pożegnania i zaczynamy jazdę. Pojawia się słońce... Po czterech godzinach spędzonych w Szuwarowozie lądujemy w Cieszynie. Leje. Uff, jednak jest jakaś sprawiedliwość na świecie ;)

Trasa: dość dokładnie przedstawiona na cykloserverze (dla lubiących kilometry i profile). Do obejrzenia także jako szkic na mapie.

Polecam także lekturę wątku na EMTB.pl, od 14 strony wzwyż gdzie można znaleźć linki do galerii obrazujących co się działo (a działo się ;) ). Zapraszam.