Po Bielsku i Czarnej Górze przyszła pora na Brenną. Z Cieszyna to rzut beretem, wstyd by więc było gdyby mnie tam zabrakło. Umówiłem się z ekipą z Jaworzna, że jadąc do Brennej zawitają do Cieszyna i mnie zgarną - i w ten sposób wylądowałem na miejscu w piątek po południu. Prognozy na sobotę nie były optymistyczne, zapowiadano solidną burzę, na szczęście na prognozach się skończyło. O dostateczną ilość wody na trasie zadbało oberwanie chmury, które przetoczyło się nad tymi rejonami w piątek około południa. Wieczorem jeszcze tylko trochę serwisowania sprzętów (rano odebrałem nowe manetki i nie miałem ich kiedy założyć), potem pogawędki przy piwku i spanie...

Poranek wita nas piękną pogodą - aż chce się wsiąść na rower. Jedziemy do centrum Brennej, gdzie czeka mnie jeszcze trochę śrubkowania - na własną prośbę dostaję do przetestowania siodło Chromaga, chciałem Trailmastera, dostałem Lynxa - trudno. Szczegóły testu będą za jakiś czas.

Odprawa przed zawodami nie jest jak w zeszłym roku pod Big Parkiem, a w położonym kawałek dalej amfiteatrze. Siedzimy jakiś czas jak na tureckim kazaniu, aż w końcu orgi się litują i po kilku słowach wstępu puszczają na trasę. Zaczyna się robić fajnie. W końcu jedziemy :)

Trasa jest nieco zmodyfikowana w stosunku do wersji zeszłorocznej, tu gdzie rok temu był odcinek podjazdowy jest obecnie tylko dojazdówka - i bardzo dobrze, bo można jechać bez napinki i podziwiać okoliczności przyrody - a jak widać klimat był przedni.

Pierwszy odcinek specjalny to zjazd szlakiem harcerskim, realizuję swoje mocne postanowienie nie ścigania się, tylko robienia fot - pomimo próśb Harrego i gróźb odebrania aparatu :) W dół leci Aatom.

Następnie Bodziek.

Szlak jest bardzo urozmaicony, zatrzymywałem się kilka razy na cykanie zdjęć, łącznie spędziłem na szlaku prawie pół godziny - najlepszemu wystarczyło trochę ponad 5 minut... No ale on nie ma zdjęć ;)

Ponieważ nie może być dobrej relacji z ET bez foty z Kondim - pojawi się tu jeszcze kilka razy.

Nemo. Piździpączek z niego, wycofał się po 4 odcinku - szkoda. Pogadamy sobie na trzydniowej! ;)

Buszujący w trawie kolega na Cube Stereo - potem przy piwku dopytywał się czy zrobiłem mu choć jedno zdjęcie - niech ma :)

Na chwilę otwiera się okno na piękny widok, zawodnikom jednak nie panoramy w głowie. Wypłukana przez wodę ścieżka ukryta w gęstej trawie potrafi być zdradliwa.

Po chwili łąki ścieżyna znów ginie w lesie, zaczyna się seria potoków, każdy w swoim własnym wąwozie.

W końcu szlak harcerski się kończy, a wraz z nim odcinek zjazdowy. Teraz ujawnia się wada takiego poprowadzenia trasy - lądujemy oddaleni o 1.5 pasma od startu kolejnego odcinka. Trzeba pokonać blisko 15 km dojazdówki, w tym dwa naprawdę mocne podjazdy. Na tym drugim jest na szczęście widokowo.

Zacna ekipa, piękne widoki i przerwa na odpoczynek - że też moja praca tak nie wygląda... ;)

W końcu zbieramy się, i docieramy do Hali Jaworowej. Jest tam po prostu pięknie. Jak dla mnie, jeden z żelaznych punktów Beskidu Śląskiego - kto tam jeszcze nie był - niech nadrabia zaległości.

Odrobinę dalej rozpoczynamy drugi odcinek punktowany - interwał. Na początek ukryta między drzewami i skałami ścieżyna...

Pokonanie jej płynnie wymaga nie lada umiejętności.

Sporo osób radzi sobie właśnie tak - wśród nich byłem i ja :) Ścieżką docieramy do czerwonego szlaku w okolicach Kotarza, skąd już tylko trochę pod górę i lądujemy na Salmopolu.

Tam ulokowany jest start kolejnego OSu, podjazdowego. Dla większości, początek podjazdu na Malinów to odcinek podchodzony, potem da się już w miarę jechać.

Ale uśmiechu na twarzy ta jazda nie powoduje.

U góry kolejna przerwa. Strasznie zarósł ten Malinów, coraz mniej widać.

W końcu ruszamy dalej - znów na Salmopol. Najpierw zjazd czerwonym szlakiem na Przełęcz Malinowską i trawers Malinowa szeroką szutrową autostradą.

Za Salmopolem, w miejscu gdzie żółty szlak przecina asfalt zaczyna się 4 odcinek specjalny. Początek to zjazd po korzeniach i kamieniach - teren jest tu naprawdę mocno nachylony. Następnie kawałek singla i wjazd w strumień. Robi się ciekawie.

Nie jest łatwo, ale po znalezieniu swojego rytmu da się jechać.

Ilość śliskich kamieni znacznie powyżej przeciętnej. Hardkor jest, co tu dużo mówić :)

Gdy kończy się rzeka, można się nieco bardziej rozpędzić i mocnym tempem dojechać do mety. Tam krótka przerwa i ostatnia dojazdówka - na szczęście w tym roku mocno skrócona.

Co prawda przez to że krótsza to bardzo stroma, ale gdy już skończy się pchanie to można pędzić grzbietem wśród pięknych widoków.

Pięknie jest. I późno - słońce pomału chyli się ku zachodowi.

Na starcie 5 odcinka spotykamy Malaucha, który kwitnie tam od 3 godzin... Niech w ramach nagrody za spędzony tam czas ma swoje miejsce w galerii ;)

Końcówka piątego odcinka jest nieco zmodyfikowana i prowadzi szlakiem DH a nie stokiem narciarskim. Zmiana bardzo na plus w moim odczuciu - jest dużo ciekawiej.

Dropa nikt z mojej grupy nie skoczył - ktoś próbował? Przyznawać się ;)

W końcu na mecie. Po błyskawicznym prysznicu dekoracja zwycięzców w amfiteatrze. Każda z pań startujących znalazła się na podium - kolejne 2 albo 3 nie dojechały w ogóle do Brennej. Szkoda, było by więcej walki :)

Tu już komplet nagrodzonych. Po chwili dla reporterów pakujemy z orgami manatki i spadamy do Big Parku - tam rozkręca się już afterparty.

Atrakcjom nie ma końca - co prawda pokaz pirotechniczny towarzyszył weselu a nie nam, ale był? - był :)

Dobrze, że to fajerwerki, można sobie pozwolić na czasy rzędu 5 sekund pstrykane z ręki :)


A na sali imprezka się rozkręca. Każdy chce potrzymać choć przez chwilę puchar - Karton dyskretnie zasłania napis głoszący że to trzecie miejsce w kategorii kobiet ;)

Potańcówka trwała długo. Na tyle długo, że niektórzy nie pamiętają końca :)



My zmywamy się stamtąd koło drugiej. Pięć kilometrów do domu, w stanie wskazującym na spożycie to nie lada wyczyn, gdy udaje nam się je pokonać padamy do łóżek i od razu zasypiamy...
W niedzielę tylko chwila rozmowy z jakąś taką wymiętą ekipą i powrót do Cieszyna... W sumie nie wiem co było cięższe - cały dzień kręcenia po górach czy te kilka godzin tańczenia, śpiewania, rozmów przy złotym trunku i nauki picia po góralsku ;) Jedno jest pewne - jak mówią wszyscy dookoła, taka atmosfera jest tylko na EMTB Enduro Trophy!
Pozdrawiam i do zobaczenia!