Javorový

Sobota, 20 września 2014 · Komentarze(1)

Po raz pierwszy od zdecydowanie-zbyt-długo wybrałem się w góry na rower. Padło na Javorový i jego przyległości, po których oprowadził mnie znajomy z pracy (tak, to ten z fotki). Terenu około 30 km, z asfaltami dobiłem do 72 km. Endomondo powiedziało dziś nie - bo nie, tak więc trasę musiałem wyklikać ręcznie, na cykloatlasie:

http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d...

Generalnie, wycieczka fajna, choć sama jazda mało wymagająca technicznie. Proste podjazdy (jedynie pierwszy trawers zielonym pozytywnie się wyróżniał), proste zjazdy, raczej nieprzesadnie stromo - ot, robienie kondycji. A ponieważ moja leży (i nawet już nie kwiczy, ona po prostu umarła) to takie wypady są dla mnie obecnie jak znalazł.

Fotorelacja? Jest powyżej. Tak, naprawdę zrobiłem tylko to jedno zdjęcie :)

Cieniutko

Piątek, 4 lipca 2014 · Komentarze(0)

Na dokładnie 32C. Skrzyżowania wyłożone kostką brukową znów dostarczają emocji. Jak za czasów kiedy nie umiałem jeszcze ręki wystawić do skrętu. Jazdy nic moc, rano do pracy po południu z pracy.

"Pan to się lubi w święto w błocie ubabrać?"

Czwartek, 26 czerwca 2014 · Komentarze(2)
To miała być lajtowa wycieczka dla widoków, skończyło się na przepychankach (słownych) z jakimiś cepami ze wsi i wyjaśnianiem sprawy w radiowozie... Krótko mówiąc cepom ktoś coś podwędził z chaty a ponieważ z obcych był zauważony tylko rowerzysta na czerwonym rowerze zaczął się pościg na auto cywilne i dwa radiowozy. Skończyło się na stracie czasu przez wszystkich i przeprosinach ze strony Policji - którą muszę mimo wszystko pochwalić za profesjonalne podejście do sprawy. Jedynie jedna policjantka (ruda i niska, wszystkie stereotypy mi się przypomniały) okazała się być wredna - ale na szczęście to nie ona załatwiała całą sprawę i szybko się zmyła. Tytuł wpisu to cytat z jej powitania :) Główną rzeczą ratującą moją dupę było endomondo z przebiegiem trasy - gdybym nie mógł pokazać że w okolicy miejsca zdarzenia spędziłem 10 minut, w dodatku pokonując przez ten czas 3 km było by tylko słowo przeciwko słowu...









Kolejne wycieczki raczej na Czechy będę robił, szlaki lepsze a ludzie spokojniejsi :)

Piechotą na Baranią G.

Sobota, 7 czerwca 2014 · Komentarze(1)
Jakiś czas temu miałem przyjemność zdobycia Baraniej przy okazji "Wellness Week" promowanego w pracy u mojej małżonki. W ramach takiego zdrowego tygodnia organizowane są różne ciekawe imprezy, szkolenia (np. nordic walking na którym byliśmy w ubiegłym roku), pracownicy dostają jabłka itp. Samo zdrowie :) Wybraliśmy się więc na wycieczkę. Dojazd własny, organizator zapewniał za to ciepły posiłek na koniec i powrót podstawionym autobusem. Nic tylko korzystać. Garść zdjęć poniżej.








Zielony Kopiec - zdecydowanie moja ulubiona góra w Beskidzie Śląskim.













Pogoda jak widać dopisała. Ale Beskid Śląski to już nie ten Beskid co kiedyś. Pojedyncze odcinki szlaków jeszcze zachowane, ale cała reszta... Zresztą, rzućcie okiem na zdjęcie powyżej - ono najlepiej obrazuje stan tej części polskich gór.

Piiiiiiiiii

Środa, 9 stycznia 2013 · Komentarze(3)
Słyszycie jak bieda piszczy? Wycieczkowa i fotograficzna. Suchary sprzed dwóch miesięcy muszę wrzucać.









Dawno mnie nie było, no nie? Sporo się w tak zwanym międzyczasie zmieniło, długo by opowiadać. Może innym razem. I może nie o 1.15 w nocy.

Idę spać. Bez odbioru.

Torba

Niedziela, 5 lutego 2012 · Komentarze(9)
Jestem uzależniony od torby.

Uwaga, będzie cool story.

Wszystko zaczęło się, kiedy dawno temu napisałem tzw. "list miesiąca" do bikeBoardu i dostałem za to sporą torbę Gianta. Taką co pomieści laptopa i zapas piwa na cały weekend. Dawała radę przez spory okres czasu i pewnie dawała by dalej, ale zrobiła się w niej dziura i w ogóle zbrzydła (obiektywnie, nie mnie zbrzydła). Poszła więc do kosza. Zostałem jak bez ręki :)

Jakiś czas później wpadła mi w oko w Silesia City Center fajna torba Burtona, ale była w jakiejś dziwnej wersji kolorystycznej, no i kosztowała ponad dwie stówy. Odpuściłem.

Aż w końcu... nastał nowy sezon, Burton zrobił nowe torby a tę która wpadła mi w oko wypatrzyłem w sklepie netowym w Czechach, za 150 zł, w dobrym kolorze. Nic tylko brać. Spojrzałem w dane kontaktowe... Trzyniec. Toż to rzut beretem. Zamówiłem na osobni odber i trza było się kopsnąć :)

Ale na zewnątrz minus dwadzieścia...

Więc - grube skarpety, ocieplana polarem lajkra, koszulka rowerowa, ocieplana polarem bluza do biegania. Bojówki, druga bluza. Kurtka z membraną, dwie kominiarki, ciepła czapa, wysokie buty trekingowe, dwie pary rękawic i w drogę. Na gębę oczywiście gruba warstwa tłustego kremu.


Henryk na wale. To równe białe to rz. Olza :)

Pojechałem wałem. Tak się składa, że obrzeżami Trzyńca, podobnie jak środkiem Cieszyna płynie Olza - więc z Cieszyna do Trzyńca można łatwo się dostać jadąc ścieżką wiodącą po wale przeciwpowodziowym. Oczywiście po czeskiej stronie, po polskiej nie ma wałów, są "tereny zalewowe" - czyli te z prywatnymi domkami. Ech, co za kraj ;)


Tutaj już widać rzekę. Miejscami nie była zamarznięta.


Strzał w stronę Trzyńca, już podczas drogi powrotnej. Warunki były dobre, tylko ta temperatura...

W tamtą stronę nie zmarzłem wcale, w drodze powrotnej było pod wiatr, więc zmarzło mi czoło i trochę dłonie. Muszę zainwestować w rowerowe rękawice zimowe. Po powrocie rozgrzewający strzał z domowej wiśniówki i tak oto otwarłem rowerowy sezon 2012 :)


No i jeszcze na koniec, zakupiona torba ;)

Pozdrawiam i do następnego :)

Stwarzanie pozorów

Sobota, 31 grudnia 2011 · Komentarze(7)
Mało się ostatnio tutaj dzieje, rower stoi w kącie. Mam niby zaległą wycieczkę na 40 kilka kilometrów, ale nie mam z niej zdjęć, bo aparat ładnie mi powiedział "Brak karty pamięciowej" na co ja mu mniej ładnie "nosz... nieważne" ;) Relacji bez zdjęć nie chcę wstawiać, bo to nie ma sensu moim zdaniem, mam nadzieję, że do poziomu "DPD" temu blogowi daleko i mam też nadzieję nie zbliżać się do niego za bardzo.

No, ale. Znajomi patrzą, więc jakieś pozory stwarzać trzeba. Stwarzaliśmy więc, pięcioosobowym składem, w Beskidzie Żywieckim, na tyle intensywnie, że kolano zepsułem. Galeria ze stwarzania poniżej, zapraszam.

PS. Mimo że sam już w to nie wierzę - naprawdę tak było jak na zdjęciach. Dla niezorientowanych - to białe to śnieg.

PPS. Ale i tak wolę aurę jaka panuje obecnie, czyli prawie 10 stopni w plusie :) Może sobie lać :D


Zaczynamy, gdzieś w Rycerce Górnej, uderzamy w zielony szlak na Przegibek. Zielony traci nam się szybko na rzecz czarnego rowerowego - w końcu sami rowerzyści idą ;)


To już na Przegibku, tutaj przychodzi nam zmierzyć się z fragmentem szlaku czarnego. Zmierzyć to dobre określenie, bo od tej pory szlak był zupełnie nieprzetarty.


Brniemy więc, po kolana w śniegu :)


Robi się wąsko i całkiem przyjemnie. Nemo opowiada jak śmigał tędy na rowerze, na ostatniej trzydniowej (tej co ostatni dzień odpuściłem). Szlaczek bardzo zacny.


Przed samą bacówką zaczyna się kosmos.


A to już finałowa polana i bacówka. Szczerze mówiąc, oglądając drzewa w ostatnim lesie przed, zastanawialiśmy się, czy w ogóle domek zobaczymy, czy tylko wielką kupę białego...


W schronisku siedzimy około pół godziny, po czym zwijamy się z powrotem. Pogoda robi się nieco lepsza, choć po tym zdjęciu tego nie widać. Polana nie jest odśnieżona (jak to?! :D), więc do szlaku wracamy po własnych śladach, znów zapadając się po kolana.


Coś tam widać.


W końcu docieramy do Przegibka, idzie o wiele sprawniej, bo trochę grup wydeptało już niezłą ścieżkę. Okolice Przegibka przejechane już ratrakiem, orczyk śmiga, sporo narciarzy.


Pogoda coraz lepsza, chmury ustępują miejsca słońcu.


Jak znalazł, bo na koniec roku złota godzina wypada około 15.00 :)


Cykam nieco więcej fot, przez co ekipa znika mi w lesie. Jedynie Spojler dotrzymuje towarzystwa.


Tymczasem jest coraz lepiej. Obraz w wizjerze przypomina mi widziane w sieci zdjęcia IR. Czad.


Drzewa i zaspy rzucają fantastyczne długie cienie.


Na niebie odrobina błękitu.


...


...


Ludzie też rzucają cienie, z którymi nieudolnie walczę stemplem. Ma ktoś jakiś dobry sposób na likwidację cieni na zdjęciu?


Jeszcze kilka ostatnich zakrętów...


Na jednym z nich spotykamy Kamila, który odłączył się od wcześniejszej gry i czekał na nas. W końcu docieramy do aut.

I to by było na tyle, 7 godzin łażenia w dwudziestu kadrach. Mam nadzieję, że się podobało - bo mi łazikowanie zimą przypadło do gustu i takie galerie jeszcze się tu pojawią :)

Pozdrawiam i do następnego :)

Back to click (NR#3)

Sobota, 5 listopada 2011 · Komentarze(5)
Króciutki wypad na miasto, ot, raptem 12 km. Bardziej na foty niż na dystans, ale jakoś i jedno i drugie mizerne. Testy nowego szpeju. Wyniki jak zwykle na obrazkach...


Dziś jazda bez celu trochę, próbuję dostać się na ulicę Majową i skoczyć na Kopce, ale nie udaje mi się ta sztuka i trafiam na most nad przejściem granicznym dla ciężarówek.


Następnie śmigam w dół ulicą Kościelną, faktycznie mijam jakiś kościół - o istnieniu którego nawet nie wiedziałem. Świątynia jak sto innych, ale nieco niżej trafia się taka industrialna perełka. Uwielbiam takie klimaty :) To ten sam wiadukt, który fotografowałem przy okazji NR#1, teraz jednak mam trochę lepszą perspektywę.


A to nowe szpeje. Do kompletu buty Shimano MT41, nie kombinowałem wiele i wybrałem marki które najlepiej mi się sprawdziły.


Rezygnuję z Kopców, skręcam w drogę oznaczoną jako "ślepa ulica". Okazuję się, że ślepa wkrótce przestanie być, asfalt dochodzi z dwóch stron do torów, brakuje tylko przejazdu. Dla roweru to nie jest akurat problem :)


Wyjeżdżam na deptaku nad Olzą, po drodze straszę jakąś parę na ławce i fotografuję rzekę :)


Na koniec jeszcze dwa charakterystyczne obiekty pod zamkiem, sztuka nowoczesna w postaci różowego jelenia...


...oraz bardziej klasyczna w postaci cieszyńskiej Nike. Stamtąd już prosto do domu.

Pozdrawiam i do następnego :)

Jesienny rowerowy kac

Wtorek, 1 listopada 2011 · Komentarze(5)
Korzystając z uroków długiego weekendu, możliwości leniuchowania, wyspania się, etc. postanowiłem wybrać się na rower. Za dnia. Zrzuciłem więc z wyra swoje zwłoki około 5.30 rano, aby godzinę później wyruszyć w trasę. Góry odpuściłem, ze względu na małą ilość jazdy w tym roku i jeszcze mniejszą w ostatnich tygodniach, miast tego wybrałem się na spokojną wycieczkę w okolicach Cieszyna. Wyszło tego całe 45 km, a jak wyglądało - możecie zobaczyć poniżej:


Przez pierwsze kilometry wymarzłem niesamowicie, dopiero po około piątce zrobiło mi się jako tako ciepło. W Pogwizdowie wita mnie wstające słoneczko.


W lesie lekka mgła, która będzie towarzyszyć mi cały czas.


W tym miejscu przychodzi mi na myśl, by nie jechać na Skoczów, tylko zupełnie nową (dla mnie) trasą na Zebrzydowice.


Ta decyzja szybko okazuje się brzemienna w skutki, po drodze mijam dość częsty na polskich szlakach rowerowych przypadek - dwie krzyżujące się prostopadle drogi i kompletny brak oznaczeń. Droga wiodąca prosto kończy się za kilkaset metrów w jakichś chaszczach.


Godzinę później... znajduję w lesie bojler.


Na skraju takiego lasu, mówiąc konkretnie. Obok bojlera jest jakiś budynek i zarośnięta szutrowa droga, która prowadzi mnie...


...do cywilizacji. Jadąc wzdłuż torów docieram do czegoś przypominającego stację PKP z czasów Gierka, analiza brudu na ścianie (napisu już brak) pozwala stwierdzić, że to Kaczyce. Rzucam okiem na mapę - łooo, w 1.5 godziny zrobiłem 2.5 kilometra, jak miło.


Na szczęście w Kaczycach szybko znajduję szlak którym miałem jechać i ruszam w stronę Zebrzydowic. Robi się całkiem przyjemnie.


Ruch na drogach znikomy, pomimo że to 01.11, więcej aut tylko w okolicach kościołów i cmentarzy.


Jest już całkiem fajnie, aż tu nagle... biało. Warunki znów takie, że czasem drogę można przeoczyć nie mówiąc już o oznaczeniach szlaku.


W dwóch czy trzech miejscach tnę otaczające mnie mleko rozdzierającym wyciem tarcz - tam gdzie skręt w lewo należy wykonać przed znakiem z rowerem i strzałką :)


W końcu pojawia się światełko w tunelu - to już cel!


Przez Zebrzydowice przejeżdżam niezauważony, prawdę powiedziawszy ja też nikogo nie zauważam - miejscowość jakby jeszcze nie obudziła się do życia. To w sumie dość dziwne, jest już niemalże dziewiąta, a ja przemykam przez samo centrum...


Mgły pomalutku ustępują, robi się też coraz cieplej. Zaczynam odczuwać specyfikę trasy - pierwsze 20 km po płaskim, drugie 20 to same pagórki :)


Resztki lata jak co roku walczą z nadciągającą zimą, serwując nam, ludziom, piękny choć krótkotrwały spektakl barw i kontrastów.


Robię dłuższą przerwę, temperatura w słońcu zachęca do wyciągnięcia się w trawie, niestety...


... z jednej strony zaorane pole, z drugiej natomiast...


... pełno wody :) Zamiast wyciągać, składam się w harmonijkę i łapię w kadry kilka pajęczyn z kropelkami rosy.


Po przerwie solidna porcja zjazdu. Docieram do Pomarańczowego Lasu, który jest już całkiem pomarańczowy :)


Stamtąd spokojne młynkowanie pod chyba największą górę dzisiejszego dnia - na odcinku około 1.5 km trzeba odrobić blisko 100 metrów w pionie. Na szczęście największa jest zarazem ostatnią - do domu już tylko w dół :)


A teraz, skoro już dotarliście do tego momentu - pytanie związane z tytułem. Często zdarza się, że po powrocie z roweru czuje się dokładnie tak, jakbym miał kaca. Brakuje tylko trampka w gębie, ale reszta objawów się zgadza - ból głowy, niechęć do jedzenia, senność i ogólnie złe samopoczucie. Dodatkowo z reguły jest tak, że w nogach znalazłbym jeszcze siłę na kilkanaście kilometrów. Co może być przyczyną takiego stanu rzeczy? Mam kilka typów, ale nie chcę nikogo nakierowywać, ciekaw jestem czy ktoś z Was miał podobne doświadczenia i czy znalazł przyczynę problemu...


Pozdrawiam i do następnego :)