Jesienny rowerowy kac

Wtorek, 1 listopada 2011 · Komentarze(5)
Korzystając z uroków długiego weekendu, możliwości leniuchowania, wyspania się, etc. postanowiłem wybrać się na rower. Za dnia. Zrzuciłem więc z wyra swoje zwłoki około 5.30 rano, aby godzinę później wyruszyć w trasę. Góry odpuściłem, ze względu na małą ilość jazdy w tym roku i jeszcze mniejszą w ostatnich tygodniach, miast tego wybrałem się na spokojną wycieczkę w okolicach Cieszyna. Wyszło tego całe 45 km, a jak wyglądało - możecie zobaczyć poniżej:


Przez pierwsze kilometry wymarzłem niesamowicie, dopiero po około piątce zrobiło mi się jako tako ciepło. W Pogwizdowie wita mnie wstające słoneczko.


W lesie lekka mgła, która będzie towarzyszyć mi cały czas.


W tym miejscu przychodzi mi na myśl, by nie jechać na Skoczów, tylko zupełnie nową (dla mnie) trasą na Zebrzydowice.


Ta decyzja szybko okazuje się brzemienna w skutki, po drodze mijam dość częsty na polskich szlakach rowerowych przypadek - dwie krzyżujące się prostopadle drogi i kompletny brak oznaczeń. Droga wiodąca prosto kończy się za kilkaset metrów w jakichś chaszczach.


Godzinę później... znajduję w lesie bojler.


Na skraju takiego lasu, mówiąc konkretnie. Obok bojlera jest jakiś budynek i zarośnięta szutrowa droga, która prowadzi mnie...


...do cywilizacji. Jadąc wzdłuż torów docieram do czegoś przypominającego stację PKP z czasów Gierka, analiza brudu na ścianie (napisu już brak) pozwala stwierdzić, że to Kaczyce. Rzucam okiem na mapę - łooo, w 1.5 godziny zrobiłem 2.5 kilometra, jak miło.


Na szczęście w Kaczycach szybko znajduję szlak którym miałem jechać i ruszam w stronę Zebrzydowic. Robi się całkiem przyjemnie.


Ruch na drogach znikomy, pomimo że to 01.11, więcej aut tylko w okolicach kościołów i cmentarzy.


Jest już całkiem fajnie, aż tu nagle... biało. Warunki znów takie, że czasem drogę można przeoczyć nie mówiąc już o oznaczeniach szlaku.


W dwóch czy trzech miejscach tnę otaczające mnie mleko rozdzierającym wyciem tarcz - tam gdzie skręt w lewo należy wykonać przed znakiem z rowerem i strzałką :)


W końcu pojawia się światełko w tunelu - to już cel!


Przez Zebrzydowice przejeżdżam niezauważony, prawdę powiedziawszy ja też nikogo nie zauważam - miejscowość jakby jeszcze nie obudziła się do życia. To w sumie dość dziwne, jest już niemalże dziewiąta, a ja przemykam przez samo centrum...


Mgły pomalutku ustępują, robi się też coraz cieplej. Zaczynam odczuwać specyfikę trasy - pierwsze 20 km po płaskim, drugie 20 to same pagórki :)


Resztki lata jak co roku walczą z nadciągającą zimą, serwując nam, ludziom, piękny choć krótkotrwały spektakl barw i kontrastów.


Robię dłuższą przerwę, temperatura w słońcu zachęca do wyciągnięcia się w trawie, niestety...


... z jednej strony zaorane pole, z drugiej natomiast...


... pełno wody :) Zamiast wyciągać, składam się w harmonijkę i łapię w kadry kilka pajęczyn z kropelkami rosy.


Po przerwie solidna porcja zjazdu. Docieram do Pomarańczowego Lasu, który jest już całkiem pomarańczowy :)


Stamtąd spokojne młynkowanie pod chyba największą górę dzisiejszego dnia - na odcinku około 1.5 km trzeba odrobić blisko 100 metrów w pionie. Na szczęście największa jest zarazem ostatnią - do domu już tylko w dół :)


A teraz, skoro już dotarliście do tego momentu - pytanie związane z tytułem. Często zdarza się, że po powrocie z roweru czuje się dokładnie tak, jakbym miał kaca. Brakuje tylko trampka w gębie, ale reszta objawów się zgadza - ból głowy, niechęć do jedzenia, senność i ogólnie złe samopoczucie. Dodatkowo z reguły jest tak, że w nogach znalazłbym jeszcze siłę na kilkanaście kilometrów. Co może być przyczyną takiego stanu rzeczy? Mam kilka typów, ale nie chcę nikogo nakierowywać, ciekaw jestem czy ktoś z Was miał podobne doświadczenia i czy znalazł przyczynę problemu...


Pozdrawiam i do następnego :)

Komentarze (5)

Kolejna przyczyna bólu łowy to odwodnienie man :]

spoonman 22:53 czwartek, 3 listopada 2011

hmm, jeździsz po tych wszystkich wertepach to wiadomo, że orzeszkiem wytrzęsie solidnie pod kopułką stąd ten ból głowy. zmęczenie to za pewne efekt poruszania się rowerem enduro po asfaltach a senność to naturalna reakcja: szybciej położysz się spać, szybciej wstaniesz i znowu możesz iść na rower. martwi mnie tylko niechęć do jedzenia...nic innego mi do głowy nie przychodzi :)

k4r3l 09:01 czwartek, 3 listopada 2011

Ból głowy, przegrzaniem sobie zawszę tłumaczę. Natomiast "brak trampka" raczej mnie by cieszył ;) A zdjęcia jak zwykle rządzą :D

artd70 08:23 czwartek, 3 listopada 2011

Ja po cało nocnej jeździe i trzech godzinach snu, też czułem się jakby mnie ktoś młotkiem zdzielił, ale warto było.

andrzejr76 23:15 środa, 2 listopada 2011

Miód na serce fotografa :)

vanhelsing 22:34 środa, 2 listopada 2011
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zwina

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]