Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Śląski

Retrospekcje

Niedziela, 10 stycznia 2010 · Komentarze(5)
Ponieważ sezon ogórkowy w pełni, rower stoi w pokoju a ja leniuchuję (no dobra – nie do końca, zapisałem się na siłownię) zebrało mi się na wspominki, jak to drzewiej z moim rowerowaniem bywało. Dawno, dawno temu – a konkretnie końcem roku 2000 kupiłem swój pierwszy tzw. “porządny” rower górski. GT Tempest, aluminiowa rama, amortyzator Rock Shox i tak dalej. Rower ten towarzyszył mi przez całe 7 lat, choć przy końcówce została z oryginału jedynie rama. Na tym rowerze eksplorowałem dokładnie okolice rodzimego miasta (2000 – 2007), startowałem w pierwszych zawodach (2001) czy wreszcie zaliczałem pierwsze wypady w góry (2002). Aż w końcu w roku 2003 zjadło mnie coś określane mianem “enduro” – i zjada do dziś dnia.

Poniżej kilkanaście zdjęć z pieluchowego okresu jazdy na rowerze. Foty generalnie niskiej jakości (cykane analogową małpą) ale to nie jakość jest tutaj najważniejsza.



Gdzieś między Jaworznem a Chrzanowem, lato 2001


Gdzieś w okolicach Chrzanowa, lato 2001


Okolice Chrzanowa, lato 2001


Góra Grodzisko – Jaworzno, lato 2001


Widok z Równej Górki na Elektrownię Jaworzno III, lato 2001


Start pierwszego w życiu maratonu. Liga Bikeboard, Ogrodzieniec 2002


Wjeżdżam na metę, gdzieś w połowie stawki. Wtedy byłem zawodami zafascynowany, na szczęście szybko mi przeszło :)


Pierwszy wypad w góry, jesień 2002 roku. Beskid Mały, widoczek z zielonego szlaku na zaporę w Porąbce, kawałek za Palenicą.


Dalsza część zdjęć z pierwszego wypadu...


Pamiętam jak dziś, mój pierwszy szybki i jednocześnie widokowo zjazd. Uderzenie endorfin :)


Elektrownia na górze Żar. Może kiedyś przejadę ponownie tą króciutką trasę? Ciekawe jak teraz to wszystko wygląda...


Tutaj już regularne enduro. Pierwszy wypad w góry na dłuższą trasę – 3 dni w Beskidzie Śląskim. Na focie Paweł. Niestety nie mam większych zdjęć.


Końcówka pierwszego dnia, trasa Bielsko – Szyndzielnia – Klimczok – Przełęcz Karkoszczonka – trawers Beskidka – trawers Hyrcy (przez przypadek) – Szczyrk


Dzień drugi zaczynamy od wspinaczki na Czantorię. Gdzieś w tym miejscu słynna wymiana smsów: “Jak zobaczysz laki skrec w prawo” – “Jakie laki?” – “Lonki, pole z trawa” ;)


Czantoria. Czy teraz można wjechać na szczyt z rowerem? Ponoć jakieś wypadki tam były...


Widoczki :) Okolice Soszowa bodajże – ale ręki nie dam uciąć. Jedziemy absolutny klasyk – Czantoria – Kubalonka, cały czas czerwonym.


Rafał. Jeździłem z nim chyba ostatnio w 2008 roku, nadal jeździ bez kasku. Shame ;)


Skałki przed Kiczorami. W rowerze widać pierwsze zmiany – Bomber Z5 i hamulec tarczowy (Grimeca) – zakupione za pieniądze z… odszkodowania po wypadku. Rowerowym oczywiście. Aha, buty które widać na tym zdjęciu (SH-M070) mam do dziś. Działają.


Ostatnia już fota... Nawet nie pamiętam co tu jest ;) W każdym razie trzeciego dnia jechaliśmy też lubianą przez mnie do dziś trasę Równica – Trzy Kopce Wiślańskie – Salmopol.

Teraz do Ustronia mam 11 km... więc jeśli tylko zima odpuści na pewno pojadę na trasę z drugiego lub trzeciego dnia naszej wyprawy. Szczerze mówiąc jak tylko warunki pozwolą to nie będę nawet czekał na koniec zimy. Do zobaczenia na szlaku! :)

Zjazd życia

Niedziela, 8 listopada 2009 · Komentarze(12)
Pogoda nie rozpieszczała ostatnio i pomału traciłem już nadzieję na jakieś resztki jesieni. Trochę entuzjazmu wzbudziła propozycja niedzielnego wyjazdu, jednak sobotnia aura skutecznie wdeptała go w ziemię. Mimo wszystko, ustawiłem budzik na piątą, z postanowieniem – “nie będzie padać, to jadę”. Rano wyglądam przez okno – mgła taka, że nie widać pogody. Jadę. Nagrodę otrzymałem już w pociągu – pojawiło się Słońce...

“Trasa bardzo dobrze znana, od jednego baru do baru” – śpiewał kiedyś Kazik Staszewski. Zamiast barów mieliśmy szczyty, ale reszta się zgadzała. Na dzień dobry humory poprawił nam Stożek, a dokładniej nieczynny wyciąg. Pozwoliło to na pokonanie sympatycznego podjazdu, szlakiem zielonym. Jak mam być szczery, wolę niebieski zaczynający się w Dziechcince – o wiele bardziej urozmaicony. Za Stożkiem trochę jazdy granią, i to co tygrysy lubią najbardziej – zjazd. Czekałem długą na tę chwilę, w końcu porządny test dla nowego widelca. Nie wiem co pomogło najbardziej – sprężyna, sztywna oś, regulowana kompresja czy 2 cm więcej skoku – ale tak płynnie jeszcze nigdy tam nie zjeżdżałem. Chyba polubię na nowo moje ulubione szlaki :)

Przed przełęczą Łączecko odsadziłem znacznie pozostałą część ekipy, która musiała skupić się na usuwaniu kapcia u Kondiego, postanowiłem więc przetestować możliwości wideo mojego aparatu. Bez bicia przyznam się, że kręciłem film aparatem po raz pierwszy. Na pierwszy ogień poszedł zjazd Kartona, Kondiego i Spoonmana:



Na końcu zjazdu chłopaki wypatrzyli korzenną hopkę, powstały więc kolejne filmiki:







W końcu udało się dotrzeć na Przysłop pod Baranią Górą, gdzie posiedzieliśmy nieco dłużej przy rosole i bigosie. Dodatkowo podjazd na Baranią tym razem pokonywaliśmy z buta, co zaowocowało ciemnościami na szczycie. Jako bonus, drogą którą pomału zdobywaliśmy szczyt płynęła rzeczka, a od około 1100 m npm leżało sporo śniegu. Pierwsze metry zjazdu to totalna masakra, nie widać zupełnie nic. Kondi, najlepiej wyposażony (czołówka Petzla), próbuje pokonać ściankę, niestety zalicza tam glebę w wyniku której łamie palec. Jest ciemno, zimno, na szlaku sporo śniegu, oblodzenia na korzeniach i kamieniach. O jeździe bez mocnego światła nie ma mowy, czasem nawet trudno jest iść. Za pierwszą agrafką kończy się definitywnie śnieg i lód, zaczyna natomiast padać deszcz. Znajdujemy sposób – osoby bez lamp, czyli Spoonman i ja, jadą przed osobami z lampkami – jest już wystarczająco szeroko, i nie tak trudno technicznie. Od tego momentu jazda zaczyna iść bardzo sprawnie – po 1.5 godziny od momentu w którym byliśmy na szczycie meldujemy się na zaporze w Wiśle czarne. Genialna jazda.

Trasa: Wisła Głębce – Wisła Łabajów – Stożek Wielki – Kiczory – Przełęcz Kubalonka – Stecówka – Karolówka – Przysłop – Barania Góra – Wisła Czarne – Wisła Nowa Osada – Wisła Uzdrowisko

Galeria zdjęć (26 fotografii):


Góry witają nas rewelacyjną pogodą. Mamy przez chwilę nadzieję na mgły w dolinach, jednak Słońce operuje tak mocno, że powietrze klaruje się zanim dojeżdżamy na start wycieczki.


Druga strona górskiego powitania to dość oryginalna reklama noclegów. No, chyba że Juzek to pseudonim / nazwisko :)


Z pociągu szybko udajemy się pod wyciąg na Stożek, jednak dziś wyciągać musimy się sami.


Ten podjazd zadecydował o naszej przyszłości, ale nie uprzedzajmy faktów.


Na Stożku mała przerwa, i suniemy na Kiczory.


Po drodze jest sporo śniegu, na szczęście sama ścieżka całkiem przejezdna.


To nie mgła w dolinie, to raczej smog...


Kiczory, jako że pozbawione drzew, bez śniegu. Cały zjazd także - i bardzo dobrze.


Karton jedzie pierwszy by rozstawić się z aparatem, cykam więc jeszcze widoczek.


W końcu ruszają Kondi i Spoonman.


Delikatny skok z przysłoniętego powaloną choinką wybicia i rura w dół po kamieniach.


No dobra, kamienie zaczynają się dopiero w widocznych w oddali krzakach ;)


Rzeczone krzaki i kamienie. Na tym zjeździe po raz pierwszy przekonałem się od wyższości nowego widelca nad starym. 100% płynności, zamiast myśleć o linii przejazdu...


...mogłem myśleć o wyborze fajnego miejsca do zdjęć. Swoją drogą, Kondi pokonywał ten zjazd pierwszy raz w życiu. Jak on się uchował?


To już single za Kubalonką, oraz doskonały przykład...


...jak ciekawy, dopracowany kolorystycznie, dynamiczny kadr spieprzyć źle położonym własnym rowerem. Grrr.... ;)


Na szczęście widoków nie zepsułem. Nie wiem czy pomiędzy pierwszym a drugim pagórkiem jest dym, czy mgła, ale wygląda to interesująco.


To samo, ale nieco inaczej ;)


Słowackie szczyty już nieźle przysypane. Tylko patrzeć jak i naszym górom solidnie się oberwie od zimy...


Mimo późnej godziny wdrapujemy się na Baranią Górę. Jeszcze przed Przysłopem nachodzą pierwsze myśli o odpuszczeniu - pomału jawi się perspektywa zjeżdżania po ciemku...


Koniec końców po ciemku nawet podjeżdżamy. Ale rosół na Przysłopie był pyszny :)


W przypominającej przystanek autobusowy wiacie przed samym szczytem zakładamy ochraniacze, kurtki itp., aby na samym szczycie siedzieć jak najkrócej.


W sumie nie ma po co tu siedzieć, wiatr urywa głowy...


...a widoki ukradła wszechobecna ciemność. Zaczynamy najgłupszą, choć dającą olbrzymią dozę satysfakcji, rzecz w życiu.


Zjazd najtrudniejszym, północnym stokiem Baraniej. Totalna ciemność (tylko 2 z 4 osób ma mocne lampy) śnieg i oblodzenia na szlaku oraz nagromadzenie przeszkód sprawiające trudności nawet w dzień. Początek to głównie spacer, za pierwszą agrafką jazda zaczyna iść zadziwiająco płynnie.


Zjazd pobiera ofiarę w postaci złamanego palca Kondiego, pomimo tego, w towarzystwie deszczu i unoszącej się nad rzeką mgły docieramy do Wisły. W centrum miasta pożegnanie ze zmotoryzowanymi i powrót pociągiem w którym było cieplej jak u mnie w domu. Brakowało tylko światła ;) Do następnego!

Lepszy wróbel w garści...

Poniedziałek, 21 września 2009 · Komentarze(6)
Informacja zamieszczona na forum poskutkowała czterema chętnymi na jazdę osobami. Początkowo mieliśmy w planach zwiedzać czeskie Beskydy, jednak okazało się, że raczej na pewno nie zmieścimy się w rozsądnym (a wyznacznikiem rozsądku była godzina odjazdu ostatniego pociągu w stronę Katowic) czasie, tak więc musieliśmy zadowolić się znaną już trasą w okolicach Baraniej Góry. “Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu”, jednak tym razem wróbel był wyjątkowo smakowity.

Trasa: Wisła Głębce – Stożek – Kiczory – Kubalonka – Beskidek – Karolówka – Barania Góra – Magurka Wiślańska – Gawlas – Cieńków Wyżni – Cieńków Niżni – Wisła Nowa Osada – Wisła Głębce

Zapraszam do obejrzenia galerii:


Wycieczkę rozpoczynam od pobudki 15 minut po planowym wyjeździe z domu - dzięki czemu o zdążeniu na pociąg mogę tylko pomarzyć. Na szczęście szybki telefon rozwiązuje sprawę, Bodziek wraca po samochód i zabiera mój osoborower z parkingu pod SCC.


W końcu dojeżdżamy do Wisły, czekamy chwilę na resztę ekipy, która jedzie pociągiem. Na dobry początek fotografuję most kolejowy, a już chwilę później rozpoczyna się...


...akcja :) Zdobywanie Stożka w ten sposób jest na pewno przyjemniejsze niż pchanie czerwonym szlakiem - choć szlak także ma swój urok, szczególnie jesienią.


Nasz trud (ekhm...) zostaje wynagrodzony taką oto przepiękną panoramą. Co prawda jest dość ciepło i w powietrzu unosi się charakterystyczna mgiełka, ale nie ujmuje to urody widokom.


Na Stożku jem pierwszy posiłek tego dnia, całkiem niezłe naleśniki z serem. Ustalamy także plan wycieczki - Barania Góra, a potem się zobaczy. Spotykamy też Wora i Pająka z forum EMTB, gadamy przez chwilę i pędzimy na Kiczory.


Droga z Kiczorów na Kubalonkę to niezmiennie jeden z moich ulubionych kawałków w Beskidzie Śląskim, nieprzesadnie zniszczony, urozmaicony i dający mnóstwo frajdy z jazdy.


Za wzniesieniem Beskid zaczyna się seria korzennych uskoków, dających mnóstwo frajdy i materiałów na zdjęcia. Tutaj Bodziek.


Następnie Robert. W tle widoczny jakiś pieszy turysta, niestety tego dnia kręciły się tam całe pielgrzymki...


Na końcu Łukasz. Jechał z nami pierwszy raz i chcąc nie chcąc zgotowaliśmy mu brutalne spotkanie z rzeczywistością - biedak nie mógł zrozumieć, jak można jeść w każdym napotkanym po drodze schronisku ;)


Wytłumaczenie tego faktu jest jednak bardzo proste, przecież w tym wszystkim chodzi o aktywny wypoczynek i dobrą zabawę - na zdjęciu widoczne to drugie :)


Czerwony szlak za Kubalonką, w stronę Baraniej to bardzo przyjemny singielek z kilkoma niewygodnymi mostkami. Początkowo jazda nie idzie zbyt płynnie, ale gdy tylko rowy i mostki się kończą nie ma problemów ze złapaniem właściwego rytmu.


Szlak czerwony zamieniamy na czarny i dalej niebieski, którymi dotaczamy się do schroniska pod Baranią Górą.


Szlaki te nie mają niestety za wiele wspólnego z leśnymi ścieżkami, ale i tak są lepsze niż żwirowa droga w którą zmienia się w końcu szlak czerwony.


Będąc pod schroniskiem, z bólem serca odpuszczamy pyszny rosół jaki tam serwują i zaczynamy mozolnie wdrapywać się na szczyt Baraniej. Podjazd tylko na zdjęciach wygląda lekko, w rzeczywistości daje ostro popalić.


W końcu docieramy i moim oczom (oczy pozostałych już to znają) ukazuje się... sam nie wiem jak to nazwać.


Pobojowisko? Spustoszenie? Nie wiem, ale cokolwiek by to nie było nie sposób odmówić takim widokom swoistego uroku.


Widoki na stronę zachodnią nabierają intrygującego charakteru, wszystko przez nisko już wiszące Słońce.


Nawet nie próbuję odgadywać nazw pasm i pasemek wyciąganych z mgiełki przez resztki promieni słonecznych.


Na szczycie jasne jest, że dla “pociągowej” ekipy powrót do Wisły jest równoznaczny z szukaniem noclegu, dlatego postanawiamy się rozdzielić - Łukasz i Robert zjeżdżają do Węgierskiej Górki, Bodziek i ja pędzimy do Wisły.


Wybieramy trawers Baraniej szlakiem zielonym, aby dostać się na rewelacyjny zjazd z Gawlasa do Wisły, szlakiem żółtym.


Po drodze jednak trzeba wdrapać się na Magurkę Wiślańską, która nie poddaje się tak łatwo.


Gdy w końcu pokonujemy górę, ta mści się okrutnie, sprowadzając mnie na ziemię (dosłownie). Dość nieciekawie obijam sobie nadgarstek, a do Wisły jeszcze spory kawałek...


W tak zwanym międzyczasie zaczyna się ostatni tego dnia spektakl chmur i światła, zwany potocznie zachodem słońca.


Gapimy się z pełną świadomością czekającej nas jazdy po ciemku, jednak dla takich chwil warto na chwilę zwolnić.


Ciężko opisać słowami to, co się dzieje, to trzeba po prostu zobaczyć.


Słońce pomału znika za horyzontem, a my docieramy na początek żółtego szlaku. Szykuje się ostra jazda.


Światła mniej więcej tyle co na zdjęciu, a szeroka, równiuteńka droga zachęca do całkowitego puszczenia klamek. Adrenalina blokuje ból nadgarstka, pozwalam sobie nawet na skoki na korzeniach w miejscach gdzie wiem, że mogę miękko wylądować.


Ostatni fragment to palenie tarcz na stromo opadających serpentynach z widocznością na co najwyżej kilka metrów. Po zjechaniu na dół czeka nas jeszcze kilka km asfaltowania i meldujemy się pod pojazdem.

Zapraszam także do obejrzenia relacji Bodźka oraz galerii Łukasza.

To był udany wypad. Do następnego! :)

Enduro Trophy

Sobota, 4 lipca 2009 · Komentarze(4)
I już po wszystkim! Padło sporo kilometrów, jeszcze więcej butelek piwa, poznałem dwa ponadprzeciętnie interesujące odcinki zjazdowe w Beskidzie Śląskim i spędziłem świetny weekend z Ukochaną, rowerem i rewelacyjną ekipą. Wielkie dzięki wszystkim za wspaniałą atmosferę, Kasi za to, że była ze mną i że godzinę siedziała na stoku dla cyknięcia kilkudziesięciu fotek, orgom za zapewnienie dobrej zabawy, grilla i piwka za friko na koniec, a uczestnikom za świetną atmosferę podczas całej imprezy. Wszystkie szczegóły imprezy, mapki, przewyższenia, galerie i wrażenia z trasy są zebrane w tym wątku na forum – gdybym chciał wymieniać ciekawe linki to było by ich co najmniej jeden ekran. Zapraszam także do galerii, gdzie umieściłem trochę fot swoich, trochę Kasi i trochę Bodźka (który u siebie też ma galerię). Kolejne ET już za rok (ponoć cztery edycje!), a może nawet wcześniej – do zobaczenia więc!

Rzeczona galeria (42 zdjęcia):


Zachód słońca w górach jest zawsze piękny. Jednak tym razem nie ma co spodziewać się tutaj kolejnej sielankowej galerii z widoczkami...


W obozie Enduro Trophy, mieszczącym się w Big Parku, w centrum Brennej trwają ostatnie przygotowania sprzętu do jutrzejszej wyrypy. Tutaj macam rower Nema, który narzekał coś na hamulec. Sprzęt sprawiał nieco problemów, ale z pomocą kolegów i przy browarku żadna usterka niestraszna.


Drugi dzień zaczynamy od porannej odprawy, i ruszamy na pierwszą dojazdówkę. Jest znacznie ostrzejsza niż sam OS podjazdowy. Tutaj metę oesu ostro atakuje Świerszczu.


Pojawiają się kolejni zawodnicy.


Bodziek...


Królik...


Nemo, a za nim ktoś jeszcze, niestety nie pamiętam ksywki - sorry.


W chwili kiedy nasza część stawki wlecze się już na Błatnią, na metę oesu pierwszego docierają zawodnicy sekcji pieszej. Na szczęście dojazdówka do oesu drugiego nie jest długa.


Niemniej pod górę trzeba się nieco napracować. Dezerter dociąża przód jak tylko może ;)


Wiem, że chwilę temu było podobne zdjęcie, ale nie mogłem się zdecydować, które lepsze - wstawiam więc oba :)


OS2 to zjazd harcerskim szlakiem z Błatniej - jest to szybki singiel trawersujący zbocze. Szybki, co nie znaczy że przesadnie prosty. Już tutaj zdarzają się pierwsze konkretne gleby. Między innymi moja - sztuk dwie. Po dojechaniu do mety rozstawiam się z aparatem i fotografuję techniki zjazdu - tutaj technika “na wdechu”...


Królik wyznacza linię zjazdu lewym okiem. Uśmiech Mony Lisy zdradza jego niecne wobec mnie zamiary...


Matek, jeszcze z wszystkimi palcami, wpycha się przed sam obiektyw. Młody jest, ma parcie na szkło ;)


Valdar zdradza lekkie objawy strachu. A może to jest kac? Impreza integracyjna trwała u nich długo... I jeszcze długo już po tym jak z Kasią wyszliśmy ;)


Gierek zjeżdża w pełni skoncentrowany.


Natomiast kolega Strarzaq może krzyczeć w takich momentach tylko jedno - "Ooooogień!!!"


Tomek jak zwykle - widzi fotografów to przybiera pozycję gwiazdy. Uśmiech, wzrok - wprost na okładkę Singletracka. Albo Przyjaciółki :D


Niektórzy próbują przemknąć chyłkiem, tuż za tyłkiem... Na szczęście obsługa jest czujna, i każdy ma zarejestrowany czas przejazdu.


Po OSie drugim rozpoczyna się masakrycznie długa dojazdówka na trzeci odcinek specjalny.


Bywa, że jest mocno pod górę...


Nic dziwnego. Stracone na szaleńczym, wiodącym szlakiem narciarskim (ta ścieżyna na samej górze), zjeździe metry trzeba nadrobić.


W momencie gdy kończy się pchanie a zaczyna jazda, decydujemy się na mały popas.


Bufety w końcu nieźle zaopatrzone... Jajka każdy ma, a jajecznica z grzybami to jest to ;)


Śmigamy dalej. Godziny lecą, a my coraz bardziej zastanawiamy się, jak długo będą na nas czekać ludzie na 3 odcinku punktowanym...


W końcu dotaczamy się pod Hyrcę. Góra ta wzbudza same negatywne emocje - głównie ze względu na solidne nastromienie.


Kawałeczek za samym szczytem siedzą znudzeni Robert i Ślicznotka, którzy puszczają zawodników na odcinek trawersowy - OS3. Zdjęć stamtąd nie mam, więc wstawiam jakieś sprzed Hyrcy, autorstwa Bodźka. Podobnie jak poprzednie.


I jeszcze widoczek na Skrzyczne. Także przed Hyrcą. Ustrzeliłem go podczas popasu, na którym dojechał nas Marciniak, zamykający trasę i zbierający oznaczenia z dojazdówek.


Marciniak kolejny raz dopada nas w knajpie na Salmopolu. Zrezygnowanym głosem dzwoni do Harrego, który puszcza zawodników na 4 OS - “tutaj jeszcze czterech je obiad, poczekajcie chwilę...”. Sam oes genialny, początkowo żółty szlak, a gdy wreszcie robi się mniej stromo organizatorzy fundują zjazd potokiem... na zdjęciu jeszcze dojazdówka, na oesie było gorzej :)


Tymczasem Katarzyna ustawia się na stoku - końcówce ostatniego zjazdu z Horzelicy. Biedna nie wie, że przyjdzie jej tam siedzieć prawie godzinę...


W końcu jednak pojawiają się zawodnicy. Z karkołomnego zjazdu szlakiem czarnym odbicie w krótki singiel i wylot na stromy stok...


Ponoć wyjeżdżaliśmy z lasu bardzo szybko :)


Niestety kamienisty zjazd nie był zbyt łaskawy dla dętek, dlatego sporo osób wylatywało na stok właśnie tak...


Nowa konkurencja - bieg z rowerem?


Większości jednak udaje się pokonać kamienistą sekcję bez drażnienia węży. Tutaj Dezerter.






Robert z przerażeniem wpatruje się w przepaść przed sobą. Co za pajac poprowadził zjazd stokiem? :D


Na ostatnim oesie, niecne plany realizuje Królik. “Foxiu, jakbyś tak wypadł na zakręcie to cię wyprzedzę”. Wypadłem, co było zrobić ;)


Z uśmiechem gwiazdora z lasu wybiega Tomek. Zastanawiam się czy to nie taki objaw alergii na aparaty, bo uśmiech na jego twarzy pojawia się przy fotografowaniu zawsze, nawet w tak ekstremalnych sytuacjach...


Świerszczu jest oczarowany widoczną w dole panoramą Brennej. Z zachwytu nie zamykają mu się usta... ;)


Ścieżyna na stoku wiedzie zawodników z powrotem do lasu, gdzie ostatnie kilkaset metrów kamienistej rzeźni dobija tych, którzy jakoś uniknęli snejka czy gleby wcześniej (zdrowiej Nemo!). Z kamieni wylatuje się na betonowe płyty, z których można szurnąć prosto w krzaki. Znaleźli się tacy, którzy to przetestowali :)


Na końcu pojawia się jedyna klasyfikowana kobieta w wyścigu. Wielki szacunek dla Agnieszki, za pokonanie całej trasy. I, jako że to już ostatnie zdjęcie - do następnego :)

Whistler.PL

Wtorek, 9 czerwca 2009 · Komentarze(9)
To była jak na razie najlepsza wycieczka sezonu. Prowadząca najlepszymi szlakami Beskidu Śląskiego. W zeszłym roku, mianem zjazdu roku ochrzciłem czerwony szlak ze Skrzycznego – ale tylko dlatego, że nie jechałem niebieskim z Baraniej Góry. Ze wszystkich szlaków które znam – zdecydowanie najlepszy, najtrudniejszy, najbardziej techniczny szlak Beskidu Śląskiego. Do tego gęsty las, mnótwo wody i zero ludzi. A końcówka… niesamowicie klimatyczna szybkościówka w tonach błota i ciemnym lesie. Skojarzenia z Whistler jak najbardziej na miejscu :)

Trasa: Wisła Dziechcinka – Stożek Wielki – Kiczory – Przełęcz Kubalonka – Stecówka – Karolówka – Przysłop – Barania Góra – Wisła Czarne – Wisła Dziechcinka

Ciekawe linki:
Galeria Kartoniera: http://kartonier.lap.pl/gallery/album/5345048583667574961

Galeria mi się nie podoba, bo nie miałem weny do zdjęć. Mimo to – zapraszam (22 zdjęcia):


Druga górska wycieczka tego sezony miała być fajna, ale to co się działo przerosło wszelkie oczekiwania... Nic nie zapowiadało takich wydarzeń, a dzień zacząłem glebą przy nieudanym skoku z 3 schodków...


W końcu pod SCC podjeżdża czerwony bus, którym jedziemy do Wisły. Tam czekamy chwilę na Kartoniera i zaczynamy wspinaczkę na Stożek.


Droga jest długa, ale podjeżdżalna. Pogoda póki co nie rozpieszcza, ale nie tracimy humorów. Już w założeniach miało być ciężko.


W niedługim czasie można jednak zobaczyć odcienie błękitu.




Nawet podjazd robi się piękniejszy, szczególnie w takim prześwietlanym przez Słońce lasku...


Uśmiechy trzymają się gęb, nawet na fragmentach przygotowanych chyba dla matek z dziećmi w wózkach.


Enduro nie do końca na tym polega... Chcemy czegoś trudniejszego!


...więc trudniejsze spada na nas jak grom z jasnego nieba.


W końcu udaje się jednak dotrzeć na Stożek.


Ze Stożka jedziemy w stronę Kubalonki, czerwony szlak który nas tam prowadzi to jeden z lepszych kawałków w Beskidzie Śląskim. Rozryty przez leśników tylko w minimalnym stopniu - wśród kamieni nie mają na szczęście czego szukać.


Za Kubalonką podejmujemy dramatyczną, biorąc pod uwagę nastromienie terenu, decyzję dalszej jazdy szlakiem czerwonym. Jak się szybko okazuje był to strzał w dziesiątkę.


Cudowny singiel, wijący się między drzewami, praktycznie nie ruszony sprzętem... Co prawda tony błota nie umożliwiały stuprocentowo płynnej jazdy...


...ale zgodnie stwierdziliśmy że warto było go pokonać - nawet gdyby nie wiódł nas tam gdzie chcieliśmy dojechać.


A celem naszym była Barania Góra. Kiedy zdobywałem ją poprzednim razem przeklinałem na czym świat stoi - non stop pchanie. Ale wtedy byłem na hardtailu, no i nie jadłem pysznego rosołu na Przysłopie ;)


Tym razem udowodniłem sam sobie, że szlak z Przysłopu na Baranią jest całkowicie podjeżdżalny, nawet jeśli płynie nim strumień. Aby nie było tak pięknie, na wieży widokowej okazało się, że zapomniałem z domu filtra polaryzacyjnego...


...tak więc zamiast krystalicznych widoków są takie właśnie malarskie impresje...






Po niedługim czasie na szczyt dociera reszta naszej siedmioosobowej ekipy i pracowicie bierze się za odpoczynek. Przed nami bowiem punkt kulminacyjny - rewelacyjny trawers Baraniej szlakiem niebieskim, wiodącym najbardziej stromym, północnym zboczem.


Szlak momentami za trudny jak dla mnie, najgorsze fragmenty pokonywałem bez wstydu z buta - jednak ponad 90% to świetna techniczna jazda. Za rekomendację niech służy fakt, że ze zjazdu zdjęć nie ma ;)


Na koniec tylko grupowe foto, i pakowanie ubłoconego ma maksa sprzętu do auta. Pozdrawiam i do następnego :)

9 km zabawy

Sobota, 23 maja 2009 · Komentarze(8)
Udało się! W końcu, po wielu przymiarkach znalazłem się w górach. Trasa co prawda nie była żadną nowością, ale ekipa, pogoda i samopoczucie dopisały wyśmienicie. Wróciłem do domu pełen pozytywnej energii. Co prawda tylko psychicznej, bo fizyczną chyba zgubiłem gdzieś w lesie, ale co tam. Wycieczka pokazała, że żółtym szlakiem można podjechać Salmpol, czerwony z Salmopolu na Malinów, czy zielony na Zielony Kopiec to także nic strasznego...

Trasa: Wisła Uzdrowisko – Ustroń Polna – Równica – Orłowa – Trzy Kopce Wiślańskie – Przełęcz Salmopolska – Malinów – Zielony Kopiec – Gawlas – Cieńków – Wisła Nowa Osada – Wisła Uzdrowisko

Galeria (33 zdjęcia):


Pierwszym wzniesieniem na naszej drodze jest Równica, zazwyczaj pchaliśmy się tam asfaltem, ale tym razem...


...wybieramy przecinający asfalt szlak czerwony. Bardzo dobry wybór, nigdy więcej asfaltu.


Szlak może nie jest najłatwiejszy - w szczególności dla Walaja, który przyjechał tu aż z Wielkopolski, ale...


...da się go pokonać na rowerach - a zawsze można powrócić do asfaltu. My jednak pozostajemy przy szlaku.


W końcu docieramy pod schronisko, gdzie za przewodnika obieramy szlak niebieski - początek klasycznej do bólu trasy w Beskidzie Śląskim.


Trasa ta jednak pozwala poczuć pod kołami wszystko co Beskid Śląski jest w stanie zaoferować - korzenie, kamienie, błoto, czy wreszcie stromizny.


Wielkopolski kolega wydaje się być bardzo zadowolony; co prawda z reguły zamyka tyły, ale przecież to nie wyścigi, tu liczy się fun.


A tego nie brakowało. Szybkie kamieniste zjazdy uzupełniane były soczystymi widokami - na przykład taką sielanką z motywem przewodnim w postaci starej syrenki.


Dla Kartoniera należy się pełen szacunek, skakał na wszystkim na czym się dało, podjeżdżał nawet tam gdzie się nie dało...


Może nie miał przy tym podjeżdżaniu uśmiechu na ustach - ale w zdobywaniu kolejnych metrów mu to nie przeszkadzało.


Walaj zdobywa te same metry w nieco inny sposób - niemniej tak samo skuteczny.


Po drodze znajduje się nawet miejsce gdzie można poćwiczyć co nie co przed Malauchowym EnduroTrophy - co prawda tu jest tylko jeden taki próg a nie cała seria, ale zawsze to coś.


Gdy docieramy na Trzy Kopce niebo, spowite do tej pory chmurami zaczyna się przecierać.


Robi się cieplej, pojawiają się coraz lepsze widoki, jedzie się coraz przyjemniej...


...Kartonier nabiera ochoty na wykonanie rzeczy niemożliwych - na przykład podjechanie Salmopolu żółtym szlakiem, dokładnie pod schody do asfaltu... Respekt.


Jakby mu było mało, podjeżdża jeszcze Malinów, czerwonym szlakiem z Salmopolu. Mi niestety ta sztuka się nie udaje, i fragmenty pokonuję z buta.


Na Malinów nie dał namówić się Walaj, który zjeżdża asfaltem do samochodu. Nie wie chłop co stracił...


...a stracił 9 km pysznej zabawy. Niestety aby zjechać trzeba podjechać, a na drodze staje nam Zielony Kopiec, który zazwyczaj kojarzy się z pchaniem...


...ale nie Kartonierowi, któremu chyba udaje się pokonać wszystko z siodła. Chyba, bo podczas gdy Karton z Robertem znęcali się nad podjazdem ja znęcałem się fotograficznie...


Na niebie pojawił się mój ulubiony gatunek chmur, musiałem więc zatrzymać się i obfotografować wszystko dokładnie...


W końcu docieram też na górę, stamtąd kolejna porcja zdjęć :)


Ze szczytu rozciąga się wspaniała panorama, kiedyś robiłem ją w całości, tym razem jednak skupiłem się na szczegółach.


Słońce grzało niemiłosiernie, jednak warto było trochę się spiec...


...choćby dla zrobienia takich zdjęć jak to.


Chmury błyskawicznie zmieniały kształty, łapię na matrycę każdą ulotną chwilę...




Spustoszenia w drzewostanie nie robią już takiego wrażenia jak w zeszłym roku. Dodatkowo, brak drzew otwiera nowe horyzonty...


...co w komplecie z bardzo dobrą tego dnia widocznością pozwala oglądać zębate ośnieżone szczyty na horyzoncie. Tatry? Przydało by się więcej zoomu...


Nasyciwszy się widokami zaczynamy grzać żółtym szlakiem przez Cieńków, niesamowita wprost zabawa przy której udaje mi się przesunąć nieco moją granicę bezpiecznej jazdy - widać progres :)


Korzystając z faktu, że na chwilę robi się pod górkę zatrzymujemy się pocykać kolejne zdjęcia...


Łąka jest niesamowita, światło może jeszcze nie najlepsze, ale kładzie już całkiem długie cienie - do tego to cudowne niebo.


Aż chce się wracać w takie miejsca.


W końcu zbieramy się i kończymy zjazd do Wisły. Potem jeszcze kilka km asfaltem i docieramy do oczekującego w wozie Walaja. Na ten dzień to już koniec, ale ile zostało w głowie i na kartach pamięci tyle nasze.

Do następnego :)

Ostatnie tchnienie lata?

Niedziela, 12 października 2008 · Komentarze(5)
Równiutko rok temu, dokładnie 14 października 2007 byłem na samotnej wycieczce w Beskidzie Śląskim, która nie skończyła się zbyt dobrze. Opisałem to wszystko w odpowiedniej relacji. W tym roku ciągnęło mnie bardzo, aby znów pojechać w tamte rejony i pokonać tę trasę jeszcze raz, tym razem bez żadnych problemów. Wyszło nieco inaczej, ale zdecydowanie na plus. Przede wszystkim nie jechałem sam, towarzyszył mi Kartonier z forum emtb dzięki któremu miałem okazję poznać świetny kawałek zjazdu – po prostu coś epickiego. Technicznie raczej prosty, ale po prostu piękny. Małe uskoki, miejscami mocne zakręty, niekiedy dość stromo, czasem całkiem płasko – nie sposób się nudzić. Do tego przepiękna aura – pełne słońce, letnie temperatury i pełna paleta jesiennych kolorów. Jakby tego było mało – na całym odcinku ani żywej duszy. To wszystko tuż obok uginającego się niemalże pod ciężarem turystów Klimczoka. Na mapie możecie tego szlaku nie znaleźć, ale zjeżdżając z Klimczoka w stronę Błatniej wypatrujcie pomarańczowej strzałki szlaku narciarskiego, skierowanej w lewo. Cała trasa, mimo że dość krótka, dała mi solidnie w kość. Przez ostatni miesiąc nie wsiadałem na rower, ba, nie robiłem dokładnie nic i wyszło to wszystko jak na dłoni… Przez zimę będę musiał trochę popracować, nie chcę stracić połowy przyszłego sezonu na odbudowywanie formy... Tymczasem zapraszam do galerii.


Ta magiczna chwila o poranku, kiedy niebo gwałtownie zmienia swój kolor. Za kilka chwil po różu nie zostanie nawet wspomnienie.


W lesie natomiast nie brakuje wszelkich odcieni żółtego. Pod kołami stoki pierwszej dziś góry - Szyndzielni.


Panoramka z Klimczoka. Na horyzoncie majaczy...


...latający szczyt ;)


Joga najlepiej relaksuje po podjazdach. Szczególnie w połączeniu z kanapką z serem ;)


Jesień...


Jazda po miękkim dywanie z liści to coś wspaniałego. Liście pięknie szeleszczą i świetnie skrywają wszelkie niebezpieczeństwa :)


Kartonier przecenił nieco możliwości pożyczonego semi-slicka. Wąż happens.


Korzystając z chwili przerwy znęcam się nad pięknymi widokami. Tutaj Skrzyczne.


Jak to dobrze, że Kartonier nie złapał gumy w gęstym lesie ;)




Hala Jaworowa - niestety można tu dojechać autem...


...i zamiast próbować objąć całość hali muszę zadowolić się marnym fragmentem (by żadne auto nie wlazło w kadr).


Kolory uderzają różnorodnością.


Ostatni rzut oka i szybki zjazd do Wisły...

Trasa: Bielsko-Biała – Szyndzielnia (1028) – Klimczok (1117) – Przełęcz Karkoszczonka – Hyrca (929) – Kotarz (985) – Hala Jaworowa – Przełęcz Salmopolska – Trzy Kopce Wiślańskie (810) – Wisła

Galeria Kartoniera: http://kartonier.lap.pl/gallery/album/5256515369418292865

Lokalne szutry

Niedziela, 7 września 2008 · Komentarze(6)
Zawody organizowane przez Horizon Five to pewna nowość w naszym kraju. 8 lub 24 godziny ścigania się na okrągło po sporej i do tego trudnej pętli. Nie inaczej było w Brennej – pętla 8.2 km, ponad 500 metrów w pionie… dość powiedzieć, że okrzyknięty najtrudniejszym, wyścig MTB Trophy (razem 265 km, 9000 metrów deniwelacji), po uśrednieniu, na 8.2 km wymagał by pokonania raptem 280 metrów… Ale dość liczb i opowiadania o trudności wyścigów – w końcu w żadnym z nich nie startowałem. Jednak w niedzielę przyjechałem do Brennej, aby przyłączyć się do organizowanej dla niedobitków wyścigu wycieczki. Nie miałem pojęcia jak taka wycieczka może wyglądać, w głowie kołatał się tylko mętny obraz objazdu lokalnych szutrów z grupką wymęczonych wyścigiem krosiarzy ;) Naskrobałem więc maila do Harrego (jeden z organizatorów). Na odpowiedź nie musiałem długo czekać: “Darku, czy my wyglądamy na ludzi którzy jeżdżą po szutrach? :P” – to zdanie w pełni przekonało mnie aby porzucić wszystkie plany “B” i wbijać do Brennej. Aby nie było zbyt prosto, wycieczkę zaczęliśmy w Skoczowie, i od razu pojechaliśmy szlakami w stronę Błatniej, by tuż przed nią odbić na Brenną. Odcinek miał może 20 km, a jednak udało mi się złapać tam dwie gumy (później złapałem jeszcze trzecią). W ogóle na trasie pełno było węży, pokąsały łącznie około 10 dętek. Trasa jaką pokonywaliśmy od Brennej to, poza pierwszym odcinkiem zielonego, w ogóle nieznanego mi szlaku, taki mój beskidzki klasyk, z tym że przejechany w odwrotnym kierunku. Trasa pokonywana w tą stronę była bardzo wymagająca, ale… wisienką (wielkości arbuza) na tym torcie był zjazd czerwonym szlakiem ze Skrzycznego. Poezja! Wąski, techniczny, a przy tym nawet w kamienistych odcinkach w niczym nie przypominał beskidzkich rzeźni typu niebieski szlak z Klimczoka do Szczyrku. Bez cienia wątpliwości zjazd roku. Niestety na samym jego początku pecha miał Harry, który upadł tak nieszczęśliwie, że uszkodził jakąś kość w stopie… wracaj do zdrowia! Szlak kończył się w Buczkowicach, skąd już asfaltem doturlaliśmy się do Bielska na pociąg... Zapraszam do krótkawej galerii.


Początek jakże klasyczny. Jednak dzięki niemu poznałem świetny odcinek na zjazd...


Niewyraźne ale szczere - pozdrowienia dla małopolskiej frakcji EMTB :)


Odcinek między Grabową i Salmopolem, zawsze przyjemne...


...krótkie...


...i mokre 1.3 km.


Malauch na Malinowskiej Skale. Jedna z nielicznych fot na której widać stromiznę. Oba koła dotykają podłoża...


To już zjazd ze Skrzycznego, odcinek na którym było na tyle szeroko by rozłożyć się do robienia fot :) Kuba zalicza niezbyt czysto zjazd.


Kolega z drugiej strony czyściej, choć za chwilę ląduje na drzewie :) I to już niestety koniec galeryjki...

Trasa: Skoczów – Górki Wielkie – Zebrzydka (577) – Mały Cisowy (829) – Szarówka – Brenna – Horzelica (797) – Grabowa (907) – Przełęcz Salmopolska – Malinów (1117) – Malinowska Skała (1152) – Skrzyczne (1257) – Lanckorona (831) – Buczkowice – Bielsko Biała

To se ne vrati

Niedziela, 24 sierpnia 2008 · Komentarze(3)
Podobno jeden kilometr nowego szlaku jest lepszy niż dziesięć kilometrów znanego. Prawdę powiedziawszy, z perspektywy tygodnia czasu od ostatniego wypadu, chyba wolałbym jednak śmignąć czymś znanym, ale ciekawym. Chociaż… pewnie teraz bym już tego nie pamiętał. Trasa była pętelką z Wisły do Wisły, gdzie zostawiliśmy samochód. Sam początek to niebieski szlak z Wisły Dziechcinki pod Stożek, na który wdrapaliśmy się szlakiem żółtym i dalej czerwonym. Ze Stożka fajny fragment na Kiczory, i tutaj największa zmiana – zamiast czerwonym dalej, w stronę Kubalonki, pojechaliśmy żółtym szlakiem w stronę Istebnej. Szlak jest taki sobie, chociaż na pewno jest w nim coś przez co może się podobać. Początek lekko techniczny, po mocno siedzących w ziemi kamieniach, a dalej niesamowicie szybka, gładka stokówka. W ostaniej chwili przed Istebną porzuciliśmy ją na korzyść opadającego łagodnie w dół asfaltu, który kończył się nieczynnym przejściem granicznym, i wylądowaliśmy w Bukovcu. Tam popas przy taniej jak barszcz herbacie i dalsza jazda, która wybitnie nie przypominała tego co zwykłem nazywać jazdą po górach. Asfalt. Dużo asfaltu. I w dodatku zdecydowanie pod górę. Po jakimś czasie asfalt zmienił się w szutrówkę, raz lepszej, raz gorszej jakości, która ciągnęła się i ciągnęła… Na szczęście, na końcu podjazdu czekała na nas piękna panorama części czeskich Beskidów, oraz szybki zjazd… szutrówką. W pobliżu Stożka odbiliśmy na polską stronę, i wróciliśmy zapomnianym nieco niebieskim szlakiem do Wisły. Początek szlaku to fajny kamienisty singiel, schowany w lesie tak, że nie raz nie widać co czai sie za zakrętem. Niestety, zamiast jak normalni ludzie trzymać się szlaku, zostawiliśmy go na rzecz jakiejś paskudnej drogi zwózkowej – która była i tak ciekawsza jak czeskie asfalty. Reasumując – polskie szlaki i czeskie widoki – świetna sprawa, wielkie ilości asfaltu i szutrówek – mam nadzieję, że “to se ne vrati”. Zapraszam do galerii.


Po długotrwałym omawianiu trasy za pośrednictwem internetu, przyszła pora na spotkanie "w realu"... ;)


Na parking pod wyżej wymienionym podjeżdża "Biker Bus"...


I jedziemy nim do Wisły, gdzie jak zwykle na początku wycieczki jest bardziej lub mniej pod górę.


Gdzie jest Nemo? :)


Widok na Gościejów.


Energia Kubę jak widać rozpiera. Łańcuch rwie się jak rozgotowany makaron.


Chłopaki pozazdrościli kolegom z EMTB. Facet z tyłu przygląda się z politowaniem :)




Jeden podjazd później lądujemy na Stożku.


Skąd błyskawicznie przenosimy się na Kiczory. Podjazd na nie - bajka.


Z Kiczorów tniemy szybkim i jak widać rekreacyjnym szlakiem w stronę Istebnej.


Szlak to właśnie taka stokówka. Tzw. lufa i ognień. Poniżej 40 km/h to wstyd :)


Jednak złapanie gumy przy 40 km/h mogło się źle skończyć. Na szczęście tylko w teorii.


Nad Olzą zamieniamy szlak na asfalcik w dół i lądujemy w Czechach. Konkretnie w Bukovcu. Herbata po słownie: złoty czterdzieści!!


Czeskie szlaki to szerokie łagodnie falujące autostrady. Nasza fala szła pod górę. Przez jakieś 8 km.


Na szczęście coraz lepsze widoki wynagradzały trud.




Już prawie na szczycie. Okolice 900m npm.


Robimy fotki, bo...


...w końcu goniące nas chmury ustępują miejsca słońcu.


Niektórym czeskie powietrze nie służy, więc zwijamy się przez Stożek z powrotem do auta... Adieu!

Trasa: Wisła – Wisła Dziechcinka – Kobyla – Wielki Stożek (978) – Kiczory (989) – Uwaczka – Kukuczka – Bukovec – Pìsek – Bahenec – Sedlo Gruniček (824) – Kyrkawica (973) – Wisła Łabajów – Wisła

AM weekend

Poniedziałek, 4 sierpnia 2008 · Komentarze(6)
Pierwsza większa wycieczka tego sezonu – dwa dni w górach, nocowanie w schronisku, trasa obejmująca dwa pasma Beskidów – Mały i Śląski. To było coś. Pogoda dopisywała przez 75% czasu, pozostała część ciężka, ale też mająca swój urok. Zaczęliśmy w Suchej Beskidzkiej, na początek pokonać trzeba było Pasmo Żurawnicy, które początkowo swoim charakterem przypomina mocno Beskid Makowski. Na szczęście szybo zaczyna się ciekawsza jazda – singiel w rejonach skałek to coś pięknego, dalszy zjazd również. Przejeżdżamy przez Krzeszów, i kierując się ciągle czerwonymi oznaczeniami zdobywamy Leskowiec. W schronisku uzupełnienie sił witalnych, i dalej już praktycznie bez postojów pędzimy na Przełęcz Kocierską, gdzie czeka na nas gorący obiadek. W knajpie meldujemy się tuż przed uderzeniem deszczu. Gdy przestaje padać ruszamy dalej, początkowo czerwonym, dalej niebieskim i na końcu żółtym szlakiem. Niestety po pół godzinie spokoju znów zaczyna lać – i jest tak już prawie do końca dnia. W szczególności zapamiętać dał się przjazd przez szczyt Jaworzyny – w chmurze. Widoczność 5 metrów, wilgotność 100%, i zupełna cisza – nie licząc odgłosu padającego deszczu. Uderzało w psychikę… Do schroniska na Magurce Wilkowickiej docieramy w zupełnych ciemnościach, kilka minut przed godziną 22. Drugi dzień rozpoczął się szybkim zjazdem do Bielska Białej, gdzie obecna ekipa ewakuowała się na pociąg, ja natomiast ruszyłem na Szyndzielnię, na spotkanie z kolejnymi kumplami. Trasa drugiego dnia to klasyk Beskidu Śląskiego, z Szyndzielni błyskawicznie przenosimy się na Klimczok, dalej masakryczny początkowo zjazd niebieskim szlakiem do Szczyrku, gdzie urządzamy sobie dłuższy popas, przed zdobywaniem jedyną słuszną drogą najwyższego szczytu Beskidu Śląskiego. Mówię oczywiście o Skrzycznem i wyciągu ;) Ze Skrzycznego kierujemy się na Magurkę Wiślańską, pokonując po drodze Malinowską Skałę i Zielony Kopiec. Z Magurki świetnie widać ogrom spustoszeń wśród beskidzkich lasów – to co robią leśnicy (może lepiej – drwale) przechodzi ludzkie pojęcie. Koniec końców docieramy na Magurkę Radziechowską, skąd czerwonym szlakiem, a potem mocno opadającą stokówką z olbrzymimi ilościami błota docieramy do małej wioski w pobliżu Węgierskiej Górki. Korzystając z 10 minutowego skrótu podpowiedzianego przez lokalesa jedziemy do Węgierskiej, skąd pociągiem wracamy do Katowic...

Zapraszam do sporej (35 zdjęć) galerii:


Początek pierwszego dni to przebijanie się przez Pasmo Żurawnicy - ciągnące się w nieskończoność szutry w stylu Beskidu Makowskiego.


Na szczęście przy samych skałkach zaczyna się świetny singiel, trochę w górę, trochę w dół...


...zakończony świetnym zjazdem. No, może oprócz sporego uskoku, zdecydowanie nie na moje umiejętności.


W dalszej kolejności czeka około 6 km podjazdu na Leskowiec - w 95% przejezdny, co jest jego wielką zaletą. To już ostatnia fotka z pierwszego dnia. Czas i warunki pogodowe skutecznie zniechęcały do wyciągania aparatu.


Drugi dzień rozpoczynamy szybkim zjazdem z Magurki Wilkowickiej do BB.




Widok z Łysej przełęczy, godzina 10 rano. Ostatnio fotografowałem tę górę w promieniach zachodzącego Słońca...


Zjazd jest szybki i mało wymagający.


Prowadzenie jedną ręką w zupełności wystarcza ;)


Koledzy odpuszczają jazdę, ja pcham się dalej na Szyndzielnię, gdzie czeka na mnie kolejna ekipa. Po drodze panoramka na Bielsko.


To już Szczyrk ze zjazdu niebieskim szlakiem z Klimczoka - typowa beskidzka rzeź, nie polecam.


Ze Szczyrku dostajemy się na Skrzyczne jedyną słuszną drogą - wyciągiem.


Widok ze Skrzycznego, taki sam jak zwykle.


Droga przed Małym Skrzycznem, małe pobojowisko. Dalej będzie gorzej, ale nie uprzedzajmy faktów...


Enduro w wersji bardziej hałaśliwej.


Wronek.


i brat Wronka - Tomek. Chłopaki nie dorośli jeszcze do jazdy w kaskach.




Widok z Zielonego Kopca.


Skrzyczne.


Babia Hora.


Mały popas i jedziemy dalej.




Prawie jak połonina... Niestety prawie czyni wielką różnicę, ale skala wycinki lasu w rejonach Magurki Wiślańskiej i Radziechowskiej przyprawia o zawrót głowy.




Za nami rozpętała się mała ulewa. Podkręcamy tempo :)








Masakry ciąg dalszy... Dość powiedzieć, że skałki przed Magurką Radziechowską, które zawsze były w głębokim lesie, teraz stoją na brzegu polany...


Deszcz dopada nas dopiero przed Węgierską Górką, ale i bez niego jesteśmy mokrzy - po kilku km zjazdu błotnistą stokówką.


Na koniec jeszcze klimatyczny zachodzik widziany już z pociągu.






I asfaltowa dojazdówka do Chorzowa. Teraz czas na zupełnie inną jazdę - szczegóły niebawem :)

Trasa: Sucha Beskidzka – Zembrzyce – Żurawnica (724) – Krzeszów – Leskowiec (922) – Łamana Skała (929) – Przełęcz Kocierska – Przełęcz Cisowa – Jaworzyna (864) – Tresna – Czernichów – Międzybrodzie Bialskie – Magurka Wilkowicka (909) – Łysa Przełęcz – Bielsko Biała – Szyndzielnia (1028) – Przełęcz Kowiorek – Szczyrk – Skrzyczne (1257) – Malinowska Skała (1152) – Zielony Kopiec (1152) – Magurka Wiślańska (1140) – Magurka Radziechowska (1108) – Glinne (1034) – Przybędza – Węgierska Górka