Lepszy wróbel w garści...
Trasa: Wisła Głębce – Stożek – Kiczory – Kubalonka – Beskidek – Karolówka – Barania Góra – Magurka Wiślańska – Gawlas – Cieńków Wyżni – Cieńków Niżni – Wisła Nowa Osada – Wisła Głębce
Zapraszam do obejrzenia galerii:
Wycieczkę rozpoczynam od pobudki 15 minut po planowym wyjeździe z domu - dzięki czemu o zdążeniu na pociąg mogę tylko pomarzyć. Na szczęście szybki telefon rozwiązuje sprawę, Bodziek wraca po samochód i zabiera mój osoborower z parkingu pod SCC.
W końcu dojeżdżamy do Wisły, czekamy chwilę na resztę ekipy, która jedzie pociągiem. Na dobry początek fotografuję most kolejowy, a już chwilę później rozpoczyna się...
...akcja :) Zdobywanie Stożka w ten sposób jest na pewno przyjemniejsze niż pchanie czerwonym szlakiem - choć szlak także ma swój urok, szczególnie jesienią.
Nasz trud (ekhm...) zostaje wynagrodzony taką oto przepiękną panoramą. Co prawda jest dość ciepło i w powietrzu unosi się charakterystyczna mgiełka, ale nie ujmuje to urody widokom.
Na Stożku jem pierwszy posiłek tego dnia, całkiem niezłe naleśniki z serem. Ustalamy także plan wycieczki - Barania Góra, a potem się zobaczy. Spotykamy też Wora i Pająka z forum EMTB, gadamy przez chwilę i pędzimy na Kiczory.
Droga z Kiczorów na Kubalonkę to niezmiennie jeden z moich ulubionych kawałków w Beskidzie Śląskim, nieprzesadnie zniszczony, urozmaicony i dający mnóstwo frajdy z jazdy.
Za wzniesieniem Beskid zaczyna się seria korzennych uskoków, dających mnóstwo frajdy i materiałów na zdjęcia. Tutaj Bodziek.
Następnie Robert. W tle widoczny jakiś pieszy turysta, niestety tego dnia kręciły się tam całe pielgrzymki...
Na końcu Łukasz. Jechał z nami pierwszy raz i chcąc nie chcąc zgotowaliśmy mu brutalne spotkanie z rzeczywistością - biedak nie mógł zrozumieć, jak można jeść w każdym napotkanym po drodze schronisku ;)
Wytłumaczenie tego faktu jest jednak bardzo proste, przecież w tym wszystkim chodzi o aktywny wypoczynek i dobrą zabawę - na zdjęciu widoczne to drugie :)
Czerwony szlak za Kubalonką, w stronę Baraniej to bardzo przyjemny singielek z kilkoma niewygodnymi mostkami. Początkowo jazda nie idzie zbyt płynnie, ale gdy tylko rowy i mostki się kończą nie ma problemów ze złapaniem właściwego rytmu.
Szlak czerwony zamieniamy na czarny i dalej niebieski, którymi dotaczamy się do schroniska pod Baranią Górą.
Szlaki te nie mają niestety za wiele wspólnego z leśnymi ścieżkami, ale i tak są lepsze niż żwirowa droga w którą zmienia się w końcu szlak czerwony.
Będąc pod schroniskiem, z bólem serca odpuszczamy pyszny rosół jaki tam serwują i zaczynamy mozolnie wdrapywać się na szczyt Baraniej. Podjazd tylko na zdjęciach wygląda lekko, w rzeczywistości daje ostro popalić.
W końcu docieramy i moim oczom (oczy pozostałych już to znają) ukazuje się... sam nie wiem jak to nazwać.
Pobojowisko? Spustoszenie? Nie wiem, ale cokolwiek by to nie było nie sposób odmówić takim widokom swoistego uroku.
Widoki na stronę zachodnią nabierają intrygującego charakteru, wszystko przez nisko już wiszące Słońce.
Nawet nie próbuję odgadywać nazw pasm i pasemek wyciąganych z mgiełki przez resztki promieni słonecznych.
Na szczycie jasne jest, że dla “pociągowej” ekipy powrót do Wisły jest równoznaczny z szukaniem noclegu, dlatego postanawiamy się rozdzielić - Łukasz i Robert zjeżdżają do Węgierskiej Górki, Bodziek i ja pędzimy do Wisły.
Wybieramy trawers Baraniej szlakiem zielonym, aby dostać się na rewelacyjny zjazd z Gawlasa do Wisły, szlakiem żółtym.
Po drodze jednak trzeba wdrapać się na Magurkę Wiślańską, która nie poddaje się tak łatwo.
Gdy w końcu pokonujemy górę, ta mści się okrutnie, sprowadzając mnie na ziemię (dosłownie). Dość nieciekawie obijam sobie nadgarstek, a do Wisły jeszcze spory kawałek...
W tak zwanym międzyczasie zaczyna się ostatni tego dnia spektakl chmur i światła, zwany potocznie zachodem słońca.
Gapimy się z pełną świadomością czekającej nas jazdy po ciemku, jednak dla takich chwil warto na chwilę zwolnić.
Ciężko opisać słowami to, co się dzieje, to trzeba po prostu zobaczyć.
Słońce pomału znika za horyzontem, a my docieramy na początek żółtego szlaku. Szykuje się ostra jazda.
Światła mniej więcej tyle co na zdjęciu, a szeroka, równiuteńka droga zachęca do całkowitego puszczenia klamek. Adrenalina blokuje ból nadgarstka, pozwalam sobie nawet na skoki na korzeniach w miejscach gdzie wiem, że mogę miękko wylądować.
Ostatni fragment to palenie tarcz na stromo opadających serpentynach z widocznością na co najwyżej kilka metrów. Po zjechaniu na dół czeka nas jeszcze kilka km asfaltowania i meldujemy się pod pojazdem.
Zapraszam także do obejrzenia relacji Bodźka oraz galerii Łukasza.
To był udany wypad. Do następnego! :)