Zjazd życia
“Trasa bardzo dobrze znana, od jednego baru do baru” – śpiewał kiedyś Kazik Staszewski. Zamiast barów mieliśmy szczyty, ale reszta się zgadzała. Na dzień dobry humory poprawił nam Stożek, a dokładniej nieczynny wyciąg. Pozwoliło to na pokonanie sympatycznego podjazdu, szlakiem zielonym. Jak mam być szczery, wolę niebieski zaczynający się w Dziechcince – o wiele bardziej urozmaicony. Za Stożkiem trochę jazdy granią, i to co tygrysy lubią najbardziej – zjazd. Czekałem długą na tę chwilę, w końcu porządny test dla nowego widelca. Nie wiem co pomogło najbardziej – sprężyna, sztywna oś, regulowana kompresja czy 2 cm więcej skoku – ale tak płynnie jeszcze nigdy tam nie zjeżdżałem. Chyba polubię na nowo moje ulubione szlaki :)
Przed przełęczą Łączecko odsadziłem znacznie pozostałą część ekipy, która musiała skupić się na usuwaniu kapcia u Kondiego, postanowiłem więc przetestować możliwości wideo mojego aparatu. Bez bicia przyznam się, że kręciłem film aparatem po raz pierwszy. Na pierwszy ogień poszedł zjazd Kartona, Kondiego i Spoonmana:
Na końcu zjazdu chłopaki wypatrzyli korzenną hopkę, powstały więc kolejne filmiki:
W końcu udało się dotrzeć na Przysłop pod Baranią Górą, gdzie posiedzieliśmy nieco dłużej przy rosole i bigosie. Dodatkowo podjazd na Baranią tym razem pokonywaliśmy z buta, co zaowocowało ciemnościami na szczycie. Jako bonus, drogą którą pomału zdobywaliśmy szczyt płynęła rzeczka, a od około 1100 m npm leżało sporo śniegu. Pierwsze metry zjazdu to totalna masakra, nie widać zupełnie nic. Kondi, najlepiej wyposażony (czołówka Petzla), próbuje pokonać ściankę, niestety zalicza tam glebę w wyniku której łamie palec. Jest ciemno, zimno, na szlaku sporo śniegu, oblodzenia na korzeniach i kamieniach. O jeździe bez mocnego światła nie ma mowy, czasem nawet trudno jest iść. Za pierwszą agrafką kończy się definitywnie śnieg i lód, zaczyna natomiast padać deszcz. Znajdujemy sposób – osoby bez lamp, czyli Spoonman i ja, jadą przed osobami z lampkami – jest już wystarczająco szeroko, i nie tak trudno technicznie. Od tego momentu jazda zaczyna iść bardzo sprawnie – po 1.5 godziny od momentu w którym byliśmy na szczycie meldujemy się na zaporze w Wiśle czarne. Genialna jazda.
Trasa: Wisła Głębce – Wisła Łabajów – Stożek Wielki – Kiczory – Przełęcz Kubalonka – Stecówka – Karolówka – Przysłop – Barania Góra – Wisła Czarne – Wisła Nowa Osada – Wisła Uzdrowisko
Galeria zdjęć (26 fotografii):
Góry witają nas rewelacyjną pogodą. Mamy przez chwilę nadzieję na mgły w dolinach, jednak Słońce operuje tak mocno, że powietrze klaruje się zanim dojeżdżamy na start wycieczki.
Druga strona górskiego powitania to dość oryginalna reklama noclegów. No, chyba że Juzek to pseudonim / nazwisko :)
Z pociągu szybko udajemy się pod wyciąg na Stożek, jednak dziś wyciągać musimy się sami.
Ten podjazd zadecydował o naszej przyszłości, ale nie uprzedzajmy faktów.
Na Stożku mała przerwa, i suniemy na Kiczory.
Po drodze jest sporo śniegu, na szczęście sama ścieżka całkiem przejezdna.
To nie mgła w dolinie, to raczej smog...
Kiczory, jako że pozbawione drzew, bez śniegu. Cały zjazd także - i bardzo dobrze.
Karton jedzie pierwszy by rozstawić się z aparatem, cykam więc jeszcze widoczek.
W końcu ruszają Kondi i Spoonman.
Delikatny skok z przysłoniętego powaloną choinką wybicia i rura w dół po kamieniach.
No dobra, kamienie zaczynają się dopiero w widocznych w oddali krzakach ;)
Rzeczone krzaki i kamienie. Na tym zjeździe po raz pierwszy przekonałem się od wyższości nowego widelca nad starym. 100% płynności, zamiast myśleć o linii przejazdu...
...mogłem myśleć o wyborze fajnego miejsca do zdjęć. Swoją drogą, Kondi pokonywał ten zjazd pierwszy raz w życiu. Jak on się uchował?
To już single za Kubalonką, oraz doskonały przykład...
...jak ciekawy, dopracowany kolorystycznie, dynamiczny kadr spieprzyć źle położonym własnym rowerem. Grrr.... ;)
Na szczęście widoków nie zepsułem. Nie wiem czy pomiędzy pierwszym a drugim pagórkiem jest dym, czy mgła, ale wygląda to interesująco.
To samo, ale nieco inaczej ;)
Słowackie szczyty już nieźle przysypane. Tylko patrzeć jak i naszym górom solidnie się oberwie od zimy...
Mimo późnej godziny wdrapujemy się na Baranią Górę. Jeszcze przed Przysłopem nachodzą pierwsze myśli o odpuszczeniu - pomału jawi się perspektywa zjeżdżania po ciemku...
Koniec końców po ciemku nawet podjeżdżamy. Ale rosół na Przysłopie był pyszny :)
W przypominającej przystanek autobusowy wiacie przed samym szczytem zakładamy ochraniacze, kurtki itp., aby na samym szczycie siedzieć jak najkrócej.
W sumie nie ma po co tu siedzieć, wiatr urywa głowy...
...a widoki ukradła wszechobecna ciemność. Zaczynamy najgłupszą, choć dającą olbrzymią dozę satysfakcji, rzecz w życiu.
Zjazd najtrudniejszym, północnym stokiem Baraniej. Totalna ciemność (tylko 2 z 4 osób ma mocne lampy) śnieg i oblodzenia na szlaku oraz nagromadzenie przeszkód sprawiające trudności nawet w dzień. Początek to głównie spacer, za pierwszą agrafką jazda zaczyna iść zadziwiająco płynnie.
Zjazd pobiera ofiarę w postaci złamanego palca Kondiego, pomimo tego, w towarzystwie deszczu i unoszącej się nad rzeką mgły docieramy do Wisły. W centrum miasta pożegnanie ze zmotoryzowanymi i powrót pociągiem w którym było cieplej jak u mnie w domu. Brakowało tylko światła ;) Do następnego!