Enduro Trophy - Czarna Góra - 24.07.2010

Niedziela, 25 lipca 2010 · Komentarze(17)
Czwartek - Piątek: Calm before the storm

Masyw Śnieżnika i położone niedaleko Góry Bialskie nie kojarzyły mi się jak do tej pory z niczym. No, może trochę z Bielskiem - ale to na zasadzie podobnie brzmiącej nazwy a nie położenia geograficznego. Tym bardziej ucieszyłem się na wieść, że jedna z edycji Enduro Trophy odbędzie się w tym roku w tamtym rejonie. W czwartek, 22 lipca, ostatnie przygotowania, pakowanie gratów i niespokojna noc. W piątek, po 4 godzinach spędzonych w Szuwarowozie, lądujemy w Siennej - to kilka pensjonatów po środku niczego, do najbliższego sklepu jest 7 km... Piątek mija nam na spacerze po okolicy, rozmowach ze znajomymi i siedzeniu w knajpie, którą zamykają o 17 (sic!).


Cisza przed burzą...

Pod wieczór dociera ekipa z Jaworzna - udajemy się po numery startowe i około 19.30 ruszamy przyjrzeć się z bliska końcówce 5 oesu, który ma prowadzić "Kambodżą" - jedną z tras DH na Czarnej Górze. Docieramy do miejsca gdzie zaczynają się (patrząc od góry) hopy i prawdę mówiąc nie bardzo wiemy co tam robimy... W końcu udaje się zjechać, nie jest aż tak strasznie - choć ciężko. Na dole dowiadujemy się, że końcówka to najłatwiejsza część tego oesu...


Robert walczy z kamieniami. Aparat oczywiście wszystko ładnie wypłaszcza. Fotografował Nemo.


Walczę i ja. Pierwsze podejście do tego progu chybione - przy mizernych prędkościach wybór linii jest kluczową sprawą. Za drugim podejściem łykam to co na focie i znajdujący się kilkadziesiąt metrów dalej próg "nie-do-zjechania". Nie taki diabeł straszny... Foto - Nemo.

Gdy zaczyna się ściemniać wracamy do pensjonatu i zaczynamy imprezę przy herbacie i szampanie bezalkoholowym "Party Pop" ;) Rzadko się ostatnio widujemy, więc rozmowy zdają się nie mieć końca...


Sobota rano - miłe złego początki

Pobudka przed siódmą. Jest źle - pada. Niespiesznie idziemy na śniadanie. To okazuje się całkiem przyzwoite, więc siły i wola walki wracają. Jak gdzieś wyczytałem - jedyną prawdziwą miłością jest miłość do jedzenia :) Po posileniu się idziemy po rowery...


Ostatnie przygotowania. Już widać, że coś jest nie tak jak być powinno.


Jako pierwszy spiździpączkował rower Spojlera - i postanowił w nocy urwać sobie wentyl w tylnym kole. Szybka wymiana dętki i ruszamy na odprawę przed zawodami. Docieramy pod karczmę zupełnie mokrzy. Jest źle - pada.


Sobota rano - no to ruszamy

Po odprawie kawałek zjazdu po kamieniach tworzących chodnik do karczmy, zakręt, i jedyny fragment asfaltu na całej trasie - około 500 metrów. Oczywiście pod górę. Dojazdówka do pierwszego odcinka specjalnego miała ponoć około 8 kilometrów i wiodła głównie szlakami rowerowymi, przez Żmijowiec aż do schroniska pod Śnieżnikiem.


Dojazdówka numer 1. Przyjemnie, ale warunki dość uciążliwe. Robertowi zaczyna tłuc się w głowie myśl o wycofaniu się z imprezy. Dość szybko, dlatego łatwo udaje się nam wybić mu z głowy ten pomysł. Na razie.

Przy schronisku zaczyna się pierwszy odcinek specjalny. Podjazd. W zasadzie przypomina on dojazdówkę, z tym że jest nieco ciekawiej - więcej korzeni i dużych kamieni. Druga część prowadzi natomiast w dół :) Jedynie ostatnie metry do pchanie pod górę wąskim singlem.


Harry sczytuje kod kreskowy startującego zawodnika. Taki system pomiaru czasu sprawdził się przy formule ET znakomicie.


Końcówka OS1 - wąsko, mokro i zdrowo pod górę. Na końcu Piwoźniak z czytnikiem kodów i 100 metrów pchania do kolejnego odcinka specjalnego.


Sobota, południe - miód zmieszany z deszczem

Według założeń, oes numer 2 miał być trawersem. Początkowo nawet nim był - wymagająca, wąziutka ścieżyna najeżona głazami. Balans ciałem, podpórki - generalnie sporo pracy. Uroku odcinkowi dodawał głęboki na 10 cm strumyczek, płynący dokładnie pod (w zasadzie nad) oponą. Druga połowa trawersu wyglądała jednak zupełnie inaczej...


Zaczyna się robić ciekawie...


Kondi na głazach.

Za kamykami widocznymi na powyższych zdjęciach koło gwałtownie spadało w dół, by szukać sobie drogi między olbrzymimi głazami. Niestety lub na szczęście, rumowisko było dość krótkie i zaczęła się korzenista droga urozmaicona wystającymi gdzieniegdzie głazami, chyba jeszcze bardziej stroma niż początkowy rock-garden. Generalnie - odcinek wprost rewelacyjny, mimo naprawdę solidnej dawki utrudnień.

Po zjeździe krótka dojazdówka, znów pod schronisko gdzie setkami kłujących twarz kropelek atakuje nas deszcz padający niemal poziomo. Wbijamy do schroniska na coś ciepłego - wybieram naleśnika z jagodami i herbatę. Pycha.

Odcinek trzeci to pełnokrwisty (czyli nawet z nazwy) zjazd - czerwony szlak od schroniska, w stronę Międzygórza. Generalnie, poza pierwszymi metrami w lesie gdzie było trochę uskoków (jeden jak dla mnie nieprzejezdny) odcinek szybki i dość prosty. Za kamieniem zajmującym 2/3 drogi nawet bardzo prosty. Nie robiłem żadnych zdjęć. Po przejechaniu oesu trzeciego ruszamy dojazdówką w stronę... tak, tak, w stronę schroniska pod Śnieżnikiem. Tym razem jednak nie docieramy pod samo schronisko. Nieco wcześniej zaczyna się...


Wojna

czyli teoretycznie najtrudniejszy z odcinków specjalnych. Zjazd. Początek niewinny, kilka korzeni, jakiś uskok, głazy. I nagle... rzeka. Nie, rzeka była już wcześniej. Teraz pora na wodospad.


Kamil zbliża się do kulminacyjnego momentu.


Tutaj jego przygody niestety się kończą. Teoretycznie można było jechać jeszcze parę metrów dalej, ale niewiele to zmieniało sytuację. Pora zanurzyć nogi w rwącej, sięgającej po kostki wodzie.


Niżej nie było lepiej. Dopiero w lasku do którego zbliża się widoczny w tle Gierek na chwilę można było wsiąść na rower, by po kilku minutach dojechać do... ściany błota. Stromizna nie pozwalała schodzić - można było wyjechać na butach przed rower. Na chwilę zrobiło się lepiej - wpiąłem jedną nogę, usiadłem na oponie ("lepiej" to nie znaczy, że dało się siąść na siodełku) i spróbowałem zjechać... Po 50 metrach całowałem się już z matką. Matką Ziemią oczywiście. Na szczęście projektant trasy stanął na wysokości zadania, i wszystkim którzy zbyt mocno wytarzali się błocie zafundował głęboki po kolana strumień - w sam raz by się trochę oporządzić przed spotkaniem z Piwoźniakiem sczytującym kody...

Aha - przed 4 oesem definitywnie wycofał się Spojler. Szkoda - ale trzeba przyznać, nie wyglądał zbyt dobrze.


Sobota, popołudnie - łyk nadziei i kubeł zimnej wody

Po czwartym oesie długa na ponad 8 km dojazdówka. Jechało mi się zaskakująco dobrze. Początkowo trochę szedłem razem z ekipą, potem wsiadłem jednak na rower i pojechałem swoim tempem. Dojechałem do Nema gawędzącego z innym startującym - na chwilę powlekliśmy się razem po czym znów odjechałem. Za jakiś czas dojechała do mnie jedna z trzech startujących w zawodach pań - i znów chwila rozmowy i każdy potoczył się tak szybko jak mu pasowało. W końcu dotarłem na grzbiet. Atmosfera zgęstniała, i to dosłownie. Warunki genialne. Widoczność - przysłowiowe wyciągnięcie ręki. Wiatr. Chłód. Zresztą - rzućcie okiem:


Rewelacja. Uwielbiam takie klimaty.


Jeden z wyciągów. Do Czarnej Góry już blisko.

Obijam się trochę fotografując mgłę i dociera do mnie niemal cała ekipa którą zostawiłem przedtem za sobą. Jeszcze tylko spacer stromą drogą i zdobywamy szczyt. Tam rozmowa z Harrym i zaczynamy ostatni odcinek specjalny - zjazd miksem pucharowej trasy DH i "Kambodży". Początek faktycznie trudny. Zgubienie rytmu wiąże się ze sprowadzaniem roweru spory kawałek - do miejsca gdzie jako tako można zastartować. Wbrew pozorom, płynąca tu woda ułatwia zadanie - wystarczy wycelować koło w rzekę i rower na pewno tamtędy pojedzie. Kamienie są śliskie, więc opona sama wpada w szczeliny którymi może stoczyć się na dół. Wystarczy popuścić hamulce... Niestety z tym mam wyraźne problemy ;)


Walka w górnej części trasy.

W momencie gdy zaczyna robić się łatwiej, trasa odbija w lewo, by po solidnym dropie połączyć się z "Kambodżą". Nie wiem kto i dlaczego nazwał tak tę linię, wiem tylko, że przyczepność była tam dla moich opon pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Opony nabrały ziemi między klocki i jakakolwiek taktyka zjazdu brała w łeb zanim zdążyła się narodzić. Jako tako zaczynam jechać dopiero sporo niżej niż w czasie piątkowych "treningów"...


Sobota wieczór - koniec męczarni

W końcu na mecie. Trasa, mimo tego że była niesamowicie wymagająca, dawała naprawdę dużo satysfakcji. Góry zupełnie inne niż te, do których przywykłem - ale nie tęskniłem za szerokimi autostradami wysypanymi kamieniami wielkości pięści. Stosunkowo niedużo błota. I stromo. Diabelnie stromo.


Zawodnicy na mecie. Foto - Kasia.

Z Cieszyna w tamte rejony jest około 200 km. Sporo, ale moim zdaniem warto. Najlepiej na kilka dni - by od razu odwiedzić położne nie tak daleko Rychlebskie Ścieżki...


Niedziela rano - epilog

Pobudka przed ósmą. Jest źle - nie pada. Nie mogło nie padać wczoraj? Po śniadaniu, dość skromnym (na szczęście mieliśmy własne jedzenie) opuszczamy pensjonat. Pakujemy rzeczy do auta i zaczepiamy się na chwilę w karczmie. Trochę rozmów, pożegnania i zaczynamy jazdę. Pojawia się słońce... Po czterech godzinach spędzonych w Szuwarowozie lądujemy w Cieszynie. Leje. Uff, jednak jest jakaś sprawiedliwość na świecie ;)

Trasa: dość dokładnie przedstawiona na cykloserverze (dla lubiących kilometry i profile). Do obejrzenia także jako szkic na mapie.

Polecam także lekturę wątku na EMTB.pl, od 14 strony wzwyż gdzie można znaleźć linki do galerii obrazujących co się działo (a działo się ;) ). Zapraszam.

Komentarze (17)

szczęka opada...

flash 11:04 poniedziałek, 11 października 2010

Jak uporam się z drobną awarią sprzętu to pojawie się w Brennej jako postronny obserwator :)

feels3 21:39 wtorek, 3 sierpnia 2010

Podzielam zdanie przedmówców - na fotkach to fajnie wygląda, ale nie wiem czy chciałbym przeżyć na własnej skórze coś podobnego ;) Dlatego podziwiam za odwagę (albo głupotę? ;) ).
Również czytałem komentarze na emtb.pl, oddają one hardocore tego trophy conajmniej tak dobrze jak przedstawione tu przez Ciebie fotki :) A filmiki nakręcone bodajże przez harrego oglądałem w pracy z zapartym tchem ;)
Pozdrower i czekam(y) na relację z Brennej.

siwy-zgr 20:27 niedziela, 1 sierpnia 2010

Trasę będę musiał kiedyś koniecznie przejechać, ale jak patrzę na warunki pogodowe to jakoś mi nie żal, że mnie tam nie było :)

bodziek 07:57 niedziela, 1 sierpnia 2010

Nie piździpączkuj, tylko atakuj Brenną, już za tydzień - 7 sierpnia. Najłatwiejsza ze wszystkich edycji, do tego na Twoim terenie - każdy kto był w górach na rowerze sobie tu poradzi :)

foxiu 10:29 piątek, 30 lipca 2010

Ja odkąd jestem w Beskidach, nie używam SPD, jeździłem wcześniej cały sezon, prawie dwa, i generalnie świetna sprawa i wszystko fajnie, dopóki nie trzeba się w trudnym terenie wypiąć i zaraz ponownie wpiąć, duży stres, który odrywa od trasy.
Do póki się jedzie, panowanie nad rowerem nie porównywalnie większe, ale straci się na takich kamieniach rytm, to spd to dla mnie tylko problem.

Impreza świetna, może jak jeszcze pojeżdżę trochę, to w przyszłym roku wybiorę się na jakieś Trophy zobacze ile jestem wart w prawdziwym terenie :)

feels 10:12 piątek, 30 lipca 2010

@mamba - generalnie tak, ale na takiej trasie i w takich warunkach to bidnie było. Wypniesz się celem podparcia i masz stres przez najbliższe 100 metrów, bo nie ma czasu na szukanie nogą zatrzasku - podskakujący na kamieniach rower wcale tego nie ułatwia. Za mną coraz bardziej chodzą platformy i porządne buty do nich. Może dopiero jak podszkolę technikę na zjazdach (czytaj: zjadę całość bez podpierania) wrócę do spd... Zobaczymy. Na Brenną testowo założę stare Fishbone'y, jak uznam, że jest ok zainwestuje w coś lepszego, zarówno jeśli chodzi o pedały (straitline? tylko ta cena...) jak i buty (Shimano DX budżetowo, lub Five Ten idąc na maksa).

foxiu 20:49 poniedziałek, 26 lipca 2010

SPD daje zupełnie inne panowanie nad rowerem.

mamba 20:35 poniedziałek, 26 lipca 2010

Ja Cię podziwiam w tych SPD:)
Fajna impreza:)

Rafaello 19:37 poniedziałek, 26 lipca 2010

No prawdziwe Trophy :)Respekt dla wszystkich którzy nie wymiękli.
Byłam w okolicy i zastanawiałam się czy może nie wpaść, ale dzień wczesniej w takiej samej rzece po mega opadach schodziłam pieszo i doszłam do wniosku, że chyba nie chcę wiedzieć, jak to jest rowerem :)
A, no i zjazd czerwonym zaliczyłam na maratonie w Międzygórzu, miły fragment :)

mamba 12:57 poniedziałek, 26 lipca 2010

to ja już może lepiej przestanę narzekać, że mnie trochę schlapało na asfalcie:D totalny hardkor wam się trafił, zarówno pogodowy jak i terenowy, biedne rowerki:)

k4r3l 07:37 poniedziałek, 26 lipca 2010

W zeszłym roku latem przejechałem się trasami, które stanowiły OS1 i OS2. Za trzy tygodnie, na 90% jadę znów w ten rejon, więc może OS3 i OS4 tez zwiedzę (bo trasę zjazdową z Czarnej góry widziałem z wyciągu i chyba sobie póki co daruję). Ja jeździłem tam głównie na sucho i przy ładnym słoneczku, a mokro zjechałem tylko raz na krechę z Czarnej Góry w kierunku północnym. Stromizna miejscami rzedu 30%, kamienie, błoto... no rower na zblokowanych kołach zsuwał się bokiem.
Podziwiam, bo w tych warunkach, oesy musiały być naprawdę masakryczne.

Aha.. Masyw Śneiznika, nie Góry Bialskie. One sąsiadują z nim od strony zachodniej i zaczynaja się dopiero od Przełęczy Płoszczyna. Ale to szczegół... :)

bendus 06:25 poniedziałek, 26 lipca 2010

Komenty na emtb.pl wymatają, zwłaszcza te o stratach. Zjeżdżałam tam na nartach, ale o rowerze nie myślałam. Zamglone foty magiczne, dodają temu wydarzeniu takiego nieco bardziej surrealistycznego klimatu. Na Rychlebskie aż nabrałam ochoty ;p

Djablica 02:07 poniedziałek, 26 lipca 2010

Ślisko ,mokro ,mglisto. Też uwielbiam takie klimaty ,ale... chyba wolę je oglądać na zdjęciach ;) Nurzanie się w strumieniach głebokich po kolana -dziękuję bardzo :] Relacja -jak zwykle -konkretna i soczyście napisana.

marusia 23:09 niedziela, 25 lipca 2010

świetne foty. cieszę się że się jednak nie wybrałem, a przez moment myślałem nad tym żeby spróbować swoich sił w dojechaniu do mety;-) sądzę jednak że mój rower (i ja) moglibyśmy tego nie przeżyć

shovel 22:06 niedziela, 25 lipca 2010

Podziwiam was za taki hardkorowy wypad, a za razem rajd ino w taką pogodę :D
Zdjęcie z mgłą w lesie naprawdę nadaje zajebisty klimat.
Pozdrawiam.

sikor4fun-remove 22:02 niedziela, 25 lipca 2010
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa utree

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]