Cieszyńska setka
Trasa: Cieszyn – Dębowiec – Ochaby – Zaborze – Goczałkowice – Pszczyna – Goczałkowice – Landek – Pierściec – Skoczów – Ustroń – Goleszów – Cieszyn
Galeria (10 zdjęć, czasu nie było ;)):
Endurowcy mają takie powiedzonko - "Po czym poznać dobry zjazd? Po tym, że nie ma z niego zdjęć". W przypadku krosiarzy pierwsza część mogła by brzmieć "Po czym poznać ostrą wycieczkę?"
Właśnie na taką wpadłem do Cieszyna. Duża trasa, duża grupa, do tego wszyscy kręcili mocno - nie było czasu robić zdjęć. Liczby mówią same za siebie - 34 wykonane zdjęcia kontra zwyczajowe 100 - 120...
Trasa wiodła z reguły asfaltami i szutrami, jechałem na Niebieskim Pomykaczu, z racji braku w nim jakiejkolwiek amortyzacji nadgarstki czuję do dziś... W szczególności, że oba już kiedyś mocno obiłem na rowerze ;)
Przejazd przez taki lasek, singlem na szerokość opony był niesamowicie miłą odmianą od tego co było przed nim i tego co było po nim. Urokliwe miejsce, ciekawa ścieżka, odrobina...
...hardkoru :) Można by rzec "nizinne enduro". Rowery i płeć piękna korzystają z asekuracji, płeć mniej (ale na swój sposób także) piękna wykazuje się większą samodzielnością ;)
Chodzenie po omszałych pniakach w butach spd ma w sobie coś ze sportu ekstremalnego, a fakt, że pniaki te były jakiś metr na strumykiem w którym woda sięgała kolan dodatkowo motywował wyobraźnię do generowania ciekawych wizji...
... niestety mimo trzymania kciuków, aparatu przy oku i rzucania zaklęć, nikt nie decyduje się skoczyć do wody, pokonujemy strumień sprawnie i pędzimy dalej, bo cel wycieczki coraz bliżej...
...a celem tym jest Pszczyna, z pięknym pałacem położonym w sporej wielkości parku. Co ciekawe, kiedy byłem tu ostatni raz, zarówno pałac jak i park wydawały mi się znacznie większe... Może dlatego że byłem wtedy w szkole podstawowej... bo o tym razie kiedy konsumowałem tu pewne ilości złocistego napoju nie będę wspominał ;)
Gdzieś po drodze mijamy Zbiornik Goczałkowicki - trochę żałuję, że nie zarządziłem przerwy na robienie zdjęć, bo jego ogrom robi spore wrażenie, ale jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze. Może jeszcze kiedyś tam zawitam.
Powrót to jedno wielkie darcie szutrami i asfaltami, bez jakichkolwiek większych odpoczynków. Po drodze zaliczamy Ustroń gdzie posilamy się w przydrożnej i nie najtańszej knajpie. Oddzielamy się z Kasią od reszty aby moc jeszcze trochę posiedzieć i wracamy do Cieszyna najkrótszą możliwą drogą. Podczas powrotu tylko rzut okiem za siebie... Ech ja chcę w góry...
Do następnego ;)