1557
Trasa: Węgierska Górka – Żabnica – Hala Rysianka – Pilsko – Hala Miziowa – Hala Rysianka – Hala Boracza – Żabnica – Węgierska Górka
Ciekawe linki:
Galeria Kartoniera: http://kartonier.lap.pl/gallery/album/5346511227696742865
Galeria Kamila: http://picasaweb.google.com/kamo6061/11CzerwiecZywiecPilsko
Galeria Marcina: http://picasaweb.google.com/marcingilner/20090611
Relacja Kuby: http://bikefama.pl/blogs/entry/Herosi-na-Pilsku (uwaga: długie i trochę filozoficzne!)
Galeria (40 zdjęć):
W pociągu do Węgierskiej Górki Marcin relaksuje się z igłą i nitką, ponoć to tylko naprawa rękawiczek, jednak wprawa z jaką to robi sugeruje, że robótki ręczne to jego drugie hobby ;)
Po wyjściu z pociągu zaczyna się długi i nudnawy asfalt przez Żabnicę, który prowadzi nas do zielonego szlaku, wspinającego się stromym trawersem na Rysiankę. Czasem jednak da się jechać - i od razu widać różnicę między Beskidem Żywieckim a Śląskim.
Po drodze podziwiamy leżącą tuż obok Romankę, prezentuje się zacnie - trzeba się tam w końcu wybrać. Pogoda jak widać idealna...
My jednak wspinamy się dalej, schronisko na Hali Rysiance coraz bliżej.
W końcu jesteśmy. Tutaj realizuje swoje marzenie - zawsze chciałem zrobić zdjęcie słupkowi na którym jest pełno tabliczek ;)
Nie wspominałem jeszcze, że jedzie nas całe czternaście osób - na szczęście grupa dzieli się szybko na mniejsze podgrupki, które jadą różnym tempem, a nawet różnymi trasami - dzięki temu wszystko idzie bardzo sprawnie. Spotykamy się w charakterystycznych punktach trasy, więc na pogadanie także jest czas. Tutaj wycinaki z BT planują co robić dalej...
Widoki zapierają dech, choć dalej będzie tylko lepiej...
Mała Fatra w całej okazałości. Pojawi się jeszcze dziś kilka razy, nabieram na to pasmo coraz większej ochoty. Ponoć nie jest tam łatwo, ale... im gorzej, tym lepiej!
U góry kadru widać pierwsze ciemne chmury, na szczęście ta, oraz kolejna ulewa mijają się z nami o ładnych parę kilometrów - nie chciałbym na przykład być w tym dniu w Beskidzie Małym...
Zjazdy w Żywieckim można podzielić na dwa rodzaje - albo bardzo szybkie, albo bardzo trudne. Jako że nie lubię szybkościówek, zjazd z Hali Rysianki nie idzie mi zbyt dobrze, potem jednak udaje mi się przekonać do prędkości...
Gdzieś za szczytem, bodajże Trzy Kopce wyłania się przed nami taki przepiękny kawałek singla. Singiel okazuje się szeroką drogą, jedna mimo wszystko - piękna okolica, piękna pogoda i brak kamieni wynagradzają wszystkie braki.
Na drodze są dodatkowo wielkie koleiny, tak więc każda próba zmiany linii zjazdu może zakończyć się skokiem przez kierownicę. Tutaj na szczęście skoczyło tylko ciśnienie ;)
Piękna jazda. Dodatkowo, wielkie wrażenie robi fakt, że na próżno wypatrywać można jakichś zabudowań czy linii wysokiego napięcia. Wokół tylko góry. Czego chcieć więcej?
Jeden podjazd i jeden zjazd później wyłania się przed nami potężna ściana, z wąziutką wstążką niebieskiego słowackiego szlaku. Zaczyna się podejście na Pilsko.
Szlak doprowadza nach w górne partie Hali Miziowej, robimy tu przerwę na odpoczynek, oraz techniczną...
Już blisko, coraz bliżej :)
Babia Góra, widziana z innej niż zwykle strony. Królowa pełną gębą. Szkoda, że nie można tam wjechać legalnie. Pozostaje tam wje... a zresztą, co będę mówić :P
W czasie gdy znęcam się na widokami, Kamil znęca się na kołem, z którego, łutem szczęścia na podejściu, z wielkim hukiem zsuwa się opona UST. Swojego czasu zastanawiałem się nad tym systemem - już przestałem :)
W polskich górach pada, a nawet leje. Na zdjęciu widać uzupełnianie stanu wody w Jeziorze Żywieckim.
Pilsko!!! Wiatr i widoki urywają głowę. Jest bosko i zimno. Po lewej stronie kadru czają się Tatry...
Znów Babia, widoczna jak na dłoni. Zdjęcie pokazuje nawet nitkę szlaku na szczyt.
Szersza perspektywa pokazuje za to to, co zaczyna się dziać nad polskimi górami. Nerwowo przełykamy ślinę i coraz częściej mówimy, że trzeba by zjechać na dół...
...ale te widoki na Słowacką stronę... Tego miejsca nie można tak po prostu opuścić.
Cud miód malina. Dla takich widoków warto pchać rower pod największe wzniesienia.
W końcu na szczyt docierają wycinaki, którzy jechali nieco inaczej - i wspinaczkę na szczyt zaczęli pod schroniskiem na Miziowej. Ponoć siedzieli tam dość długo czekając na nas, ale my w to nie wierzymy ;)
Oto Keny. Chłopak miał groźny wypadek niedawno, więc lepiej nie przejmować się jego wyrazem twarzy :P
Rzut oka w stronę w którą będziemy jechać - i zapada decyzja - spadamy stąd i to jak najszybciej. Kilka zdjęć ze zjazdu cyknął jak zwykle niezastąpiony Kartonier.
Jakimś cudem jednak chmury znów nas omijają i pogoda szybko się poprawia. Wracamy czerwonym szlakiem na Rysiankę.
Gadu gadu, dreptu dreptu...
Aż w końcu zaczyna się zjazd, na którym jest nawet trochę kamieni. Jednak w porównaniu do Beskidu Śląskiego to i tak luksusowa nawierzchnia.
Na zjeździe jest też kilka maciupeńkiem uskoków z korzeniami, na jednym z nich podskakują widoczny w poprzednim kadrze Wooyek i widoczny w tym kadrze Marcin.
Znów to samo miejsce i ten sam widok. Jednak warunki pogodowe ciut inne. Zaczyna kropić.
Słowacja wciąż jeszcze skąpana w Słońcu.
Na nami warunki zgoła odmienne. Wielkość i kolor chmury nie pozostawiają złudzeń. Zmokniemy.
Deszcz łapie nas tuż przed schroniskiem. Pakujemy rowery pod drzewa a siebie do sieni schroniska i cierpliwie czekamy.
Po 15 minutach jakby się przejaśnia, więc ruszamy na Halę Lipowską. Tam łapie nas kolejna fala ulewy, która nie odpuszcza już tak łatwo. Po ponad 30 minutach czekania decydujemy się na jazdę w deszczu.
A zjazd z Lipowskiej to przepiękny kamienno korzeniasty singiel trawersujący zbocza Boraczego i Redykalnego Wierchu. Na mokrych korzeniach trzymanie boczne opony jest pojęciem czysto teoretycznym, o czym boleśnie przekonuje się Marcin, wypadając z trasy za jednym z zakrętów. Na szczęście nic mu się nie stało.
Gdy docieramy na Halę Boraczą, deszcz odpuszcza, i możemy nasycać się do woli beskidzkimi widokami na koniec dnia.
W końcu docieramy do Węgierskiej Górki gdzie zaopatrujemy się w cztery duże pizze, które pochłaniamy w 15 minut na peronie. Na zdjęciu klimatyczny zachód widziany już z pociągu.
Podróż mija dość szybko, w końcu towarzystwo pierwsza klasa. Do następnego!