Może zabrzmi to głupio, ale tak daleko od domu to na rowerze jeszcze nie jeździłem. Trzy godziny spędzone w samochodzie, niemal 180 km w jedną stronę... przejechane tylko po to aby przez 3 czy 4 godzinki uginać amortyzatory w terenie. Głupie? Ależ skąd! Rychlebskie ścieżki to zdecydowanie najlepsza miejscówka jaką dane mi było odwiedzić do tej pory. Ponad 20 km permanentnego rock gardena z wijącym się między skałami singlem, wielkie głazy, uskoki, kładki, przejazdy przez strumyki... Niesamowita wprost jazda - zresztą spójrzcie na zdjęcia:
Zaczyna się niewinnie. Ot, zwykły szutrowy podjazd, w dodatku ciągnący się dość długo. Fragmentami zdrowo stromy, ale nigdzie nie trzeba pchać.
W końcu robi się ciekawie. Przejazd przez rzekę i od razu wąski singiel. Kilka zakrętów, wjazd w las i...
Pojawia się pierwsza kładka. W dalszej części będzie ich trochę, niektóre dość hardkorowe...
Ścieżka wije się niczym wąż między olbrzymimi głazami.
Nie sposób się nudzić. Podjazd nie jest wcale stromy, ale pot leje się strumieniami. Nie ma żmudnego kręcenia na 1:1 i rozmyślania nad sensem życia.
Teren w niczym nie przypomina Beskidów.
Na starcie spotykamy kilka osób związanych z forum EMTB, potem spotykamy drugą, znacznie większą forumową ekipę - robi się nam mini zlot.
Zdjęcie słabo to oddaje, ale pod prawą ręką było naprawdę sporo powietrza, muszę przyznać, że podczas pierwszego przejazdu tą kładką przełknąłem nerwowo ślinę :)
Malowniczość trasy nie daje się opisać słowami. Co najlepsze, na całej trasie były chyba tylko dwa punkty widokowe - może to i dobrze, dzięki temu na pewno było bezpieczniej...
To już jazda w dół. W dół to może mało precyzyjne określenie, 3/4 zjazdu wiodło po opadającym terenie, jednak głazy wymuszały ciągłe kręcenie pedałami.
Fragmenty takie jak ten, kilka metrów bez kamieni i zakrętów pozwalały złapać oddech, niemal zawsze po takim fragmencie był mały uskok i znów sekcja głazów...
Było stromiej niż się wydaje, przy pierwszym przejeździe mignęła mi myśl by odpuścić, ale w grupie skill rośnie :)
Kolejny korzenno - skalisty fragment.
Ostatnia fota, okolice 2/3 pierwszego przejazdu, potem nie wyciągałem już aparatu... szkoda było się zatrzymywać...
Na zakończenie, zapraszam jeszcze do obejrzenia filmiku nakręconego przez Kazika, oraz do jego galerii zdjęć. Jak ktoś ma jeszcze jakieś foty - przyznawać się w komentarzach.
Podsumowując - absolutne muszę-tu-być każdego szanującego się enduroridera, jak dla mnie objawienie. Poziom trudności (w sensie techniki jazdy, nie olbrzymiej stromizny której można się po prostu bać zjechać) i radość z jazdy deklasuje wszystko co znałem do tej pory. Polecam, ja wrócę tam na pewno. Nie raz.
Ja też przyznam, że jestem cienka jak barszcz, ale i tak bym tam chętnie pojeździła. Może w jakiś weekend uda się wyskoczyć. My z Adamem mamy jakieś 300 km, ale już nie takie rzeczy się ze szwagrem robiło :P Tylko, że nie miałabym wytłumaczenia, że zamulam przez HT :)
a ja się przyznam, że : a) nie mam techniki b) i tak lubię zamulać, bo wtedy dłużej ma się przyjemność z jazdy-dłużej się jedzie po takich fajnych kładeczkach :-)
Ahoj!
Czeskim pozdrowieniem witam z prawie w Czechach Pogwizdowa. Niegdyś naprawiałem rowery w Jaworznie, potem zacząłem stukać w klawiaturę. Za tę zdradę wyrzuciłem się do Chorzowa. Z Hanysami wytrzymałech rok, padoć nie zaczołech, ino dalej mówię. Obecnie podglądam Czechów z drugiego brzegu Olzy - a gdzie mnie dalej poniesie - Knedliki, diabeł i ja sam nie wiemy.
Jeżdżę od dawna, bloga prowadzę od trochę mniej dawna, na bikestats jestem od nie tak dawna (luty 2010). Administrowałem sobie też chyba już największym w PL endurowym forum - emtb.pl, następnie endurotrophy.pl (które również współorganizowałem przez jakieś dwa lata.) Teraz wracam do tego co najlepsze, czyli jazdy na rowerze. Bez spiny.
Pisuję, fotografuję i wrzucam tu (i nie tylko, moje teksty pojawiły się nawet w wersji drukowanej) co ciekawsze rowerowe przeżycia, więc... enjoy!