Nowe zabawki - odsłona druga

Środa, 24 lutego 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Blog, Sprzęt
Przenoszenie starych wpisów idzie mi dość opornie ostatnio, nastrój jakiś taki nijaki, na rower wyjść ledwo rano się nie chce, a po pracy już robi się ciemno zaraz... W ramach wietrzenia mózgu urwałem się więc z pracy 30 minut wcześniej i poszedłem do pobliskiego sklepu rowerowego, gdzie za bilety Narodowego Banku Polskiego zakupiłem takie oto cuś:



Kasetę Shimano Deore XT, rozstaw 11-34, zapakowaną w ładne czarne pudełeczko. Pozostaje mi teraz uzbroić się w cierpliwość, w poniedziałek ma pójść do Shimano zamówienie na resztę moich gratów (buty i pedały, łańcuch) - kiedy one wpadną w moje łapska nastąpi oficjalne przebudzenie Smoka na sezon 2010 ;)

I jak nie zapomnę to zrobię mu jakieś foty aby się pochwalić ;)

Nowe zabawki

Piątek, 19 lutego 2010 · Komentarze(5)
Kategoria Sprzęt
Przygotowania roweru do sezonu 2010 czas zacząć :) W tym roku co prawda wielu zmian nie będzie, postanowiłem wydać więcej na wyjazdy niż na sprzęt. Na razie gotowy jest kokpit, na wymianę czekają jeszcze pedały, kaseta i łańcuch. Już niedługo będę mógł pokazać zdjęcia całego roweru :)

Wracając do kokpitu - kierownica to zakupiony na allegro za śmieszne pieniądze nowy Syncros Gain 7075, niestety okazało się że dość wąska - jedynie 630mm. Pozycja jest niby ok, ale zobaczymy w terenie. Do tego miał dojść biały mostek Truvativ AKA lub Pro FRS - skończyło się jednak na czarnym Truvativie XR, który był dostępny od ręki, miał wymagane parametry i był tańszy od wymienionych o 1/3. Wygląda też całkiem przyzwoicie. Muszę jeszcze kupić nowe korki do kierownicy bo stare nie chcą pasować - nie są przygotowane na współpracę z kierownicą o tak cienkich ściankach i po prostu nie chcą się w niej zblokować - wypadają :)

Kilka zdjęć szpeju:





Oh Shit!

Poniedziałek, 15 lutego 2010 · Komentarze(3)
Kategoria Blog
Właśnie dostałem maila, w którym stoi:

"Przypominamy, że za 21 dni upływa termin wygaśnięcia abonamentu za Państwa konto (...)"

Ponieważ przedłużać nie mam zamiaru, wychodzi, że mam 21 dni na uzupełnienie tutaj dwóch lat rowerowania. Będą długie noce, coś czuję ;)

Okolice Baraniej Góry... kopytem

Niedziela, 14 lutego 2010 · Komentarze(5)
Intensywnie zająłem się ostatnio uzupełnianiem wpisów na blogu (już cały 2009 rok przeniesiony) a tu z-cicha-pękł pojawiła się okazja na nowy, aktualny wpis :) Okazja może mało rowerowa, choć coś wspólnego z rowerami miała - tereny jakie przyszło mi odwiedzić eksploatowałem w sezonie 2009 na rowerze i to bardzo intensywnie. Mowa o Kubalonce, Stecówce i bliższych okolicach Baraniej, a wszystko widziane z sań... Moja Luba na Walentynki zarezerwowała nic nie mówiąc dwa miejsca na organizowanym przez PPG kuligu. Atrakcje: przejazd wypaśnym (miał nawet aneks kuchenny) autokarem, godzina czekania na mrozie na sanie, pijany woźnica, 1.5h jazdy saniami, rewelacyjna atmosfera, klimatyczne widoki, grzane wino, kiełbacha z ogniska i śpiewanie dziwnych piosenek. Najbardziej w pamięć, chyba ze względu na częstotliwość występowania, zapadła mi taka:

Hej, tam pod lasem coś błyszczy z dala
Banda cyganów ogień rozpala

Goń stare baby, goń stare baby, goń stare baby do lasa
Goń stare baby, goń stare baby, goń stare baby, goń


Część atrakcji starałem się uwiecznić na fotkach, zapraszam do galeryjki (20 zdjęć):


Po godzince jazdy jesteśmy na miejscu. Szybka czekolada na gorąco i jako że czasu jeszcze 40 minut ruszamy na spacer.


Trzeba zrobić kozackie foty "Tu byłam".


Równie kozackie "Tu byłem" - aż żałuję, że usunąłem konto na NK :>


Oraz kilka nieco bardziej "ambitnych". Tutaj droga, symbolizująca... a zresztą.


W końcu ruszamy i od razu jest jak w rosyjskiej bajce. Im dalej w las, tym straszniej.


Wszechobecna mgła przybiera na sile z każdym metrem zdobywanej wysokości. Klimat jest niesamowity.


Jedziemy w pierwszych saniach, w porównaniu do tych jadących za nami (na fotce) mamy niezły luksus - kabriolet.


Towarzystwo umila sobie czas rozmowami, śpiewaniem oraz spożywaniem, w tempie około litra na godzinę (to ostatnie nie dotyczy dzieci, one nie spożywały ;))


Tematy rozmów zahaczyły też o olimpiadę w Vancouver, panie próbują swych sił w bobslejach.


A dokoła szumi las ;)






Jedzie się tak dobrze, że doganiamy nawet grupy wcześniejsze.


Niewiele one jednak nas obchodzą (prócz tych jadących z przeciwka, którym można pomachać i zaintonować "Goń stare baby..." ;)


Co ciekawe wszyscy jadący z przeciwka krzyczeli "nie jedźcie tam". Nie wiem czy wiedzieli, że tam jednak nie jedziemy. Większość kończyła na Stecówce, u nas plan zakładał dojechanie do Wisły Czarne.


Klimat!








W końcu dojeżdżamy do celu. Kiełbaska, winko i tańce do "Mydełka Fa". Ech, co tu dużo mówić ;)

Tropiąc króliki*

Niedziela, 7 lutego 2010 · Komentarze(4)
Dziś pierwsza dłuższa wycieczka sezonu. Meteo.pl podało że jest -10, jednak w słońcu wydawało się być znacznie cieplej. Wyciągnąłem więc Pomykacza z piwnicy i ruszyłem w świat ;) Uzbierało się łącznie 5h przebywania poza domem, jadąc na rowerze, prowadząc rower czy wreszcie ciągnąc go za sobą. W planach miałem Równicę, ale nie wyglądała zachęcająco, więc odpuściłem na rzecz eksploracji bliższych okolic. Wybór padł na Jasieniową, niewielką (521 m npm) górkę w okolicach Goleszowa. Dojazd jej stóp jest bardzo wygodny, niestety potem zaczynają się schody... Koniec końców pokonałem wzniesienie i dojechałem do domu robiąc ładną pętelkę.

Trasa: Cieszyn - Bażanowice - Goleszów - Jasieniowa (521) - Dzięgielów - Puńców - Cieszyn

Szczegóły w fotorelacji niżej:


Nie odjechałem daleko od Cieszyna, a już musiałem się zatrzymywać i wyciągać aparat...


Swoją drogą, skorupa śniegu na pierwszym planie była na tyle twarda, że od biedy można było jechać tam na rowerze. Jednak każdy gwałtowny ruch kończył się zapadnięciem po piasty w śniegu :)


Tuż za Goleszowem taki widok kazał mi porzucić plany wjechania na Równicę. Wybrałem eksplorację.


Zaczyna się nieźle. Lajcik. Jednak im wyżej, tym koleiny bez lodu węższe. W końcu zniknęły zupełnie...


Przebijam się pieszo przez śnieg po kolana. Na szczęście widać, ze kilka dni wcześniej ktoś tędy szedł - zgodnie z przewidywaniami śnieg jest tam bardziej ubity i nie zapadam się. Na górze herbatka z termosu w pięknych okolicznościach...


Gdzieś tam z doły przyszedłem. W tle widać góry, które odpuściłem.


Tymczasem do szczytu jeszcze spory kawał. I przedzieranie się przez krzaczory.


Podziwiam jeszcze chwilę widoki...


Niby zimno, ale w końcu nigdzie się nie spieszę.






A jest na co popatrzeć.


W końcu ruszam dalej. Kilka metrów wyżej trafiam na stokówkę, która teraz jest wąziutkim singlem. Podchodziłem kilka razy, ale nie udało się przejechać więcej niż 15 - 20 metrów. Pomyłka o 10 cm kończy się nurkowaniem po piasty w śniegu.


Stokówka skręcała w złą stronę, więc korzystając ze "wskazówek" lokalesów przecinam wzniesienie.


Oczywiście o jeździe mogę zapomnieć, targam rower za sobą.


Po półtorej godzinie widzę cudownie zieloną choinkę... Czy zamarzłem gdzieś po drodze i pukam już do bram raju? ;)


Nie zamarzłem i nie pukam, jednak raj spotykam - da się jechać!


Śnieg twardy niczym beton pozwala osiągnąć spore prędkości. Docieram do znanego mi, czarnego szlaku na Tuł.


Szlaku bardzo dobrze oznakowanego w dodatku - nie sposób się zgubić ;)


Nie jadę jednak na Tuł, lecz do Dzięgielowa.


Po drodze jeszcze kilka fotek...


I docieram do odpowiedniej drogi :)


W Dzięgielowie herbatka na przystanku PKSu. Do domu jeszcze 11.5 km asfaltowania.


Normalnie przejechałbym to w pół godziny - jednak w takich warunkach często zatrzymuję się na robienie zdjęć.


I znów kilka km szosy...


I kolejny zjazd na pobocze dla kilku fotek.


Tutejsza okolica to coś zupełnie innego niż Śląsk, więc wszędzie dopatruję się ciekawych tematów na zdjęcie.


Dodatkowo wszystko pokryte jest równą kołderką śniegu :)


I podświetlone przez słońce, które zaczyna już pomału zmierzać w stronę linii horyzontu.


Jeszcze herbatka i jadę dalej...


Oczywiście z przerwą na fotki :)




W końcu, krętymi drogami docieram do Cieszyna. Do następnego :)

* - wiem, że w lasach zdecydowanie łatwiej o zająca niż królika, ale tytuł "-ąc -ące" mi nie pasował jakoś...

Pierwsza w tym roku :)

Niedziela, 31 stycznia 2010 · Komentarze(4)
Korzystając z nieco wyższej niż -20 temperatury wybrałem się pierwszy raz w tym roku na rower. Pierwszy raz w nowym roku i pierwszy raz w nowym miejscu zamieszkania :) Czasu miałem tylko godzinę, stąd dystans jaki mi wyszedł nie imponuje - wg google maps 11,2 km... Widokowo też nie było jakoś specjalnie, ale jeździło się bardzo dobrze, po sporej jednak, dwumiesięcznej chyba, przerwie. Poziomka w siłowni nie daje jednak takich doznań jak prawdziwy rower. Żałowałem nieco, że nie chciało mi się wstać wcześniej - wyciągnąłbym smoka i pojechał na Równicę, w poszukiwaniu dobrych widoków - choć szczerze mówiąc nie wiem czy Równica wystawałaby ponad chmury. Tak czy siak - sezon rowerowy 2010 uważam za otwarty!


Zdjęć mało, ale okoliczności przyrody nie zachęcały.


Brudno i zimno. Nie taką zimę lubię.


Wolę "czysto i zimno". A już najlepiej "czysto, chłodno i bez śniegu" - ale do września / października jeszcze trochę mi przyjdzie poczekać...

Pozdrawiam i do następnego. Szykuję suplement do "Retrospekcji" ;)

Wkurzyłem się

Czwartek, 28 stycznia 2010 · Komentarze(10)
Kategoria Blog
Wkurzyłem się, i wracam do siebie. Byłem już w 100% zdecydowany na pozostanie na BS i... wczoraj przed południem kiedy próbowałem uzupełnić zaległości tutaj BS leżało. Leżało i kwiczało.

Tak więc pomimo całej sympatii jaką zdążyłem poczuć do tego serwisu mówię bye-bye i wracam na stare wordpressowe śmieci.

Zapraszam! :)

http://foxiu.com

Retrospekcje

Niedziela, 10 stycznia 2010 · Komentarze(5)
Ponieważ sezon ogórkowy w pełni, rower stoi w pokoju a ja leniuchuję (no dobra – nie do końca, zapisałem się na siłownię) zebrało mi się na wspominki, jak to drzewiej z moim rowerowaniem bywało. Dawno, dawno temu – a konkretnie końcem roku 2000 kupiłem swój pierwszy tzw. “porządny” rower górski. GT Tempest, aluminiowa rama, amortyzator Rock Shox i tak dalej. Rower ten towarzyszył mi przez całe 7 lat, choć przy końcówce została z oryginału jedynie rama. Na tym rowerze eksplorowałem dokładnie okolice rodzimego miasta (2000 – 2007), startowałem w pierwszych zawodach (2001) czy wreszcie zaliczałem pierwsze wypady w góry (2002). Aż w końcu w roku 2003 zjadło mnie coś określane mianem “enduro” – i zjada do dziś dnia.

Poniżej kilkanaście zdjęć z pieluchowego okresu jazdy na rowerze. Foty generalnie niskiej jakości (cykane analogową małpą) ale to nie jakość jest tutaj najważniejsza.



Gdzieś między Jaworznem a Chrzanowem, lato 2001


Gdzieś w okolicach Chrzanowa, lato 2001


Okolice Chrzanowa, lato 2001


Góra Grodzisko – Jaworzno, lato 2001


Widok z Równej Górki na Elektrownię Jaworzno III, lato 2001


Start pierwszego w życiu maratonu. Liga Bikeboard, Ogrodzieniec 2002


Wjeżdżam na metę, gdzieś w połowie stawki. Wtedy byłem zawodami zafascynowany, na szczęście szybko mi przeszło :)


Pierwszy wypad w góry, jesień 2002 roku. Beskid Mały, widoczek z zielonego szlaku na zaporę w Porąbce, kawałek za Palenicą.


Dalsza część zdjęć z pierwszego wypadu...


Pamiętam jak dziś, mój pierwszy szybki i jednocześnie widokowo zjazd. Uderzenie endorfin :)


Elektrownia na górze Żar. Może kiedyś przejadę ponownie tą króciutką trasę? Ciekawe jak teraz to wszystko wygląda...


Tutaj już regularne enduro. Pierwszy wypad w góry na dłuższą trasę – 3 dni w Beskidzie Śląskim. Na focie Paweł. Niestety nie mam większych zdjęć.


Końcówka pierwszego dnia, trasa Bielsko – Szyndzielnia – Klimczok – Przełęcz Karkoszczonka – trawers Beskidka – trawers Hyrcy (przez przypadek) – Szczyrk


Dzień drugi zaczynamy od wspinaczki na Czantorię. Gdzieś w tym miejscu słynna wymiana smsów: “Jak zobaczysz laki skrec w prawo” – “Jakie laki?” – “Lonki, pole z trawa” ;)


Czantoria. Czy teraz można wjechać na szczyt z rowerem? Ponoć jakieś wypadki tam były...


Widoczki :) Okolice Soszowa bodajże – ale ręki nie dam uciąć. Jedziemy absolutny klasyk – Czantoria – Kubalonka, cały czas czerwonym.


Rafał. Jeździłem z nim chyba ostatnio w 2008 roku, nadal jeździ bez kasku. Shame ;)


Skałki przed Kiczorami. W rowerze widać pierwsze zmiany – Bomber Z5 i hamulec tarczowy (Grimeca) – zakupione za pieniądze z… odszkodowania po wypadku. Rowerowym oczywiście. Aha, buty które widać na tym zdjęciu (SH-M070) mam do dziś. Działają.


Ostatnia już fota... Nawet nie pamiętam co tu jest ;) W każdym razie trzeciego dnia jechaliśmy też lubianą przez mnie do dziś trasę Równica – Trzy Kopce Wiślańskie – Salmopol.

Teraz do Ustronia mam 11 km... więc jeśli tylko zima odpuści na pewno pojadę na trasę z drugiego lub trzeciego dnia naszej wyprawy. Szczerze mówiąc jak tylko warunki pozwolą to nie będę nawet czekał na koniec zimy. Do zobaczenia na szlaku! :)

Wesołych Świąt

Piątek, 25 grudnia 2009 · Komentarze(3)
Kategoria Blog
Ciut późno chyba, ale nie samym internetem człowiek żyje – wcześniej nie zdążyłem. Wesołych świąt życzę! Niech wszystkim którzy tu zaglądają noga podaje, podjazdy się wypłaszczą, zjazdy dostarczą satysfakcji, sprzęt nie zawiedzie, kontuzje ominą. Tym którzy nie zaglądają życzę tego samego, sobie natomiast – by zajrzeli. No i rowerowych prezentów pod choinką (ja dostałem klucz dynamometryczny :P). Do zobaczenia na szlaku!

Cono Sur

Niedziela, 6 grudnia 2009 · Komentarze(8)
Zaczynam nową serię :) "Pyszna jazda, pyszne jedzenie" - w tym cyklu będę opisywał rzeczy, o których myśli każdy facet (gdy nie myśli o seksie) - czyli o rozmaitych pysznościach. Na pewno to znacie - po dobrej jeździe najlepiej smakuje zimne piwko, doskonale wiecie jaka potrawa jest najlepsza w danym schronisku, i tak dalej...

W pierwszym odcinku serii chciałbym zaproponować wino idealnie nadające się do wspominania wypraw rowerowych przejechanych ze swoją drugą połówką. Czerwone wino wytrawne Cono Sur, bo o nim mowa, charakteryzuje się głębokim rubinowym kolorem - w normalnym świetle wydaje się niemal czarne, z rubinowymi refleksami. W smaku w pierwszym momencie kwaskowate, potem przebijają się mocne akcenty wiśni. Doskonale będzie pasować do ostro doprawionego gyrosa domowej roboty. Opakowanie zwraca też uwagę szczegółami - woskiem zamiast folii aluminiowej w roli uszczelnienia, oraz... rowerem na etykiecie. Cena umiarkowanie wysoka - 27 zł za butelkę (Kaufland, Cieszyn). Polecam z czystym sumieniem.

Cztery zdjęcia (tak wiem, że scena marnie zaaranżowana):