Wpisy archiwalne w kategorii

Cieszyn i okolice

Pomarańczowy Las

Sobota, 27 lutego 2010 · Komentarze(10)
Wszystko zaczęło się od tego, że meteo.pl dało ciała i zapowiedziało na dzisiaj deszcz. Wstałem więc przed godziną jedenastą - szybki rzut oka za okno uświadomił mnie, że jednak nie pada. Nie chciało mi się solidnie, ale wrzuciłem na ruszt kanapki i wyruszyłem na rundkę po okolicy Cieszyna. Czasu miałem około dwie godziny...

Zapraszam do galerii (14 zdjęć):


To jeszcze podczas śniadania, gdy analizowałem mapę powiatu cieszyńskiego zastanawiając się gdzie jechać. Widok z okna.


Swoją drogą, ciekawe kiedy będę mógł wyjechać bez mapy, jeździć kilka godzin i nic mnie nie zaskoczy. Oby nigdy - to by znaczyło że czas na kolejną przeprowadzkę ;)


Wlokę się asfaltami, najpierw Pogwizdów, potem dojazd do Hażlacha... Śniegu jeszcze sporo miejscami.


W lasach mnóstwo. Ale wszystko intensywnie się topi, przydrożne rowy są równie rwące jak rzeczka na zdjęciu.


Rolnicze krajobrazy, między Cieszynem a Hażlachem jest mnóstwo podobnych do tego obrazków.


A na asfalcie jeden wielki syf. Trzeba się solidnie pilnować na szybszych winklach, bo o poślizg w takich warunkach nie trudno.


W końcu całkiem przypadkowo trafiam na Pomarańczowy Las.


Ostatnio byłem tu późną jesienią, i niestety nie robiłem zdjęć. Teraz nieco mniej pomarańczowy, ale i tak robi wrażenie.


Rosną tu niemalże same buki, które usypały solidny dywanik z liści. Miękko pod butami, na rowerze tylko w dół.


Znalazłem nawet jakąś starą hopę :) Próba podjechania z tego miejsca z powrotem do asfaltu zakończyła się fiaskiem, liście uniemożliwiały przejechanie choćby metra.


Grzecznie pcham rower do asfaltu i jadę dalej. Po drodze tylko fota z mostku.


Za Pomarańczowym Lasem czeka na mnie solidny podjazd, kończący się we wsi Zamarski. Wsi marketingiem silnej, jak widać ;)


W wiosce skręcam nie tam gdzie trzeba, i trafiam na ulicę Rajdową. Z początku nazwa wydawała mi się zupełnie do niej nie pasująca...


Widoki sugerowały by nazwanie jej ulicą Widokową... ale potem... szalony zjazd najeżony serpentynami niemal 180* doprowadza mnie pod sam Cieszyn.

Niestety od strony Pastwisk, gdzie seria krótkich ale solidnych asfaltowych ścianek rozpala ogień w udach i wbija igły w płuca...

Pozdrawiam i do następnego!

Trasa: Cieszyn - Podwizdów - Hażlach - Zamarski - Cieszyn (~22km)

Tropiąc króliki*

Niedziela, 7 lutego 2010 · Komentarze(4)
Dziś pierwsza dłuższa wycieczka sezonu. Meteo.pl podało że jest -10, jednak w słońcu wydawało się być znacznie cieplej. Wyciągnąłem więc Pomykacza z piwnicy i ruszyłem w świat ;) Uzbierało się łącznie 5h przebywania poza domem, jadąc na rowerze, prowadząc rower czy wreszcie ciągnąc go za sobą. W planach miałem Równicę, ale nie wyglądała zachęcająco, więc odpuściłem na rzecz eksploracji bliższych okolic. Wybór padł na Jasieniową, niewielką (521 m npm) górkę w okolicach Goleszowa. Dojazd jej stóp jest bardzo wygodny, niestety potem zaczynają się schody... Koniec końców pokonałem wzniesienie i dojechałem do domu robiąc ładną pętelkę.

Trasa: Cieszyn - Bażanowice - Goleszów - Jasieniowa (521) - Dzięgielów - Puńców - Cieszyn

Szczegóły w fotorelacji niżej:


Nie odjechałem daleko od Cieszyna, a już musiałem się zatrzymywać i wyciągać aparat...


Swoją drogą, skorupa śniegu na pierwszym planie była na tyle twarda, że od biedy można było jechać tam na rowerze. Jednak każdy gwałtowny ruch kończył się zapadnięciem po piasty w śniegu :)


Tuż za Goleszowem taki widok kazał mi porzucić plany wjechania na Równicę. Wybrałem eksplorację.


Zaczyna się nieźle. Lajcik. Jednak im wyżej, tym koleiny bez lodu węższe. W końcu zniknęły zupełnie...


Przebijam się pieszo przez śnieg po kolana. Na szczęście widać, ze kilka dni wcześniej ktoś tędy szedł - zgodnie z przewidywaniami śnieg jest tam bardziej ubity i nie zapadam się. Na górze herbatka z termosu w pięknych okolicznościach...


Gdzieś tam z doły przyszedłem. W tle widać góry, które odpuściłem.


Tymczasem do szczytu jeszcze spory kawał. I przedzieranie się przez krzaczory.


Podziwiam jeszcze chwilę widoki...


Niby zimno, ale w końcu nigdzie się nie spieszę.






A jest na co popatrzeć.


W końcu ruszam dalej. Kilka metrów wyżej trafiam na stokówkę, która teraz jest wąziutkim singlem. Podchodziłem kilka razy, ale nie udało się przejechać więcej niż 15 - 20 metrów. Pomyłka o 10 cm kończy się nurkowaniem po piasty w śniegu.


Stokówka skręcała w złą stronę, więc korzystając ze "wskazówek" lokalesów przecinam wzniesienie.


Oczywiście o jeździe mogę zapomnieć, targam rower za sobą.


Po półtorej godzinie widzę cudownie zieloną choinkę... Czy zamarzłem gdzieś po drodze i pukam już do bram raju? ;)


Nie zamarzłem i nie pukam, jednak raj spotykam - da się jechać!


Śnieg twardy niczym beton pozwala osiągnąć spore prędkości. Docieram do znanego mi, czarnego szlaku na Tuł.


Szlaku bardzo dobrze oznakowanego w dodatku - nie sposób się zgubić ;)


Nie jadę jednak na Tuł, lecz do Dzięgielowa.


Po drodze jeszcze kilka fotek...


I docieram do odpowiedniej drogi :)


W Dzięgielowie herbatka na przystanku PKSu. Do domu jeszcze 11.5 km asfaltowania.


Normalnie przejechałbym to w pół godziny - jednak w takich warunkach często zatrzymuję się na robienie zdjęć.


I znów kilka km szosy...


I kolejny zjazd na pobocze dla kilku fotek.


Tutejsza okolica to coś zupełnie innego niż Śląsk, więc wszędzie dopatruję się ciekawych tematów na zdjęcie.


Dodatkowo wszystko pokryte jest równą kołderką śniegu :)


I podświetlone przez słońce, które zaczyna już pomału zmierzać w stronę linii horyzontu.


Jeszcze herbatka i jadę dalej...


Oczywiście z przerwą na fotki :)




W końcu, krętymi drogami docieram do Cieszyna. Do następnego :)

* - wiem, że w lasach zdecydowanie łatwiej o zająca niż królika, ale tytuł "-ąc -ące" mi nie pasował jakoś...

Pierwsza w tym roku :)

Niedziela, 31 stycznia 2010 · Komentarze(4)
Korzystając z nieco wyższej niż -20 temperatury wybrałem się pierwszy raz w tym roku na rower. Pierwszy raz w nowym roku i pierwszy raz w nowym miejscu zamieszkania :) Czasu miałem tylko godzinę, stąd dystans jaki mi wyszedł nie imponuje - wg google maps 11,2 km... Widokowo też nie było jakoś specjalnie, ale jeździło się bardzo dobrze, po sporej jednak, dwumiesięcznej chyba, przerwie. Poziomka w siłowni nie daje jednak takich doznań jak prawdziwy rower. Żałowałem nieco, że nie chciało mi się wstać wcześniej - wyciągnąłbym smoka i pojechał na Równicę, w poszukiwaniu dobrych widoków - choć szczerze mówiąc nie wiem czy Równica wystawałaby ponad chmury. Tak czy siak - sezon rowerowy 2010 uważam za otwarty!


Zdjęć mało, ale okoliczności przyrody nie zachęcały.


Brudno i zimno. Nie taką zimę lubię.


Wolę "czysto i zimno". A już najlepiej "czysto, chłodno i bez śniegu" - ale do września / października jeszcze trochę mi przyjdzie poczekać...

Pozdrawiam i do następnego. Szykuję suplement do "Retrospekcji" ;)

Cieszyn nocą

Niedziela, 6 grudnia 2009 · Komentarze(8)
Wywiało mnie do Cieszyna definitywnie. Dzisiaj załatwiona cała przeprowadzka (podziękowania dla Taty, który skombinował Lublina, wlazły tam wszystkie moje graty i wystarczył jeden kurs). Nie skończyłem jeszcze się rozpakowywać, nie mam nawet mebli w pokoju - więc burdel panuje rodem ze stajni Augiasza... Ale nic to, specjalnie dla Was zrobiłem dwie fotki (no ok, zrobiłem więcej, wybrałem dwie) prezentujące to co widzę właśnie przez okno. Możecie zacząć zazdrościć, ja idę spać, jest prawie druga w nocy ;)

Obie fotki: RAW, priorytet czasu, 15s, ISO 80.





Jak tylko pogoda i czas pozwolą, zacznę eksplorację tego cudownego miasta. Stay tuned ;)

Asfalty okolic Cieszyna

Niedziela, 22 listopada 2009 · Komentarze(8)
Korzystając z rewelacyjnej pogody, Narzeczona wyciągnęła mnie na rower :D 40 km asfaltu, nawierzchni do której nie odnoszę się ze szczególnym entuzjazmem. Jednak w okolicach Cieszyna, a tam śmigaliśmy, można zakochać się w drogach asfaltowych. Teren pięknie pagórkowaty i niesamowite wprost widoki na góry i tereny rolnicze - te ostatnie robią na mnie, mieszkańcu Śląska szczególnie duże wrażenie. Pięciogwiazdkowa malowniczość terenu. Poniżej 31 fotek, które przybliżą nieco wycieczkę:


Uroki jazdy z krosiarzami. Próbuję ich odsadzić by zrobić im fotkę, wszyscy przyspieszają...


Jakieś 20 minut wspólnej jazdy i oddzielamy się z Kasią od reszty peletonu.


"Cały ten świat w jednej kropli zamknięty..."


Poranek, wszystko spowite mgłami.


Mokre powietrze, słońce, wstrętnie nasycona zieleń trawy - 22 listopad jak w pysk strzelił ;) Jedynie gołe drzewa zdradzają porę roku.


Katarzyna.


Pitu-pitu, a od strony zabudowań nadciąga drapieżnik.


Podrapaliśmy drapieżnika za uchem i jedziemy dalej. Cudowne okoliczności przyrody.


Taaaakie asfalty. Nie chodzi o nawierzchnię, tylko wrażenia estetyczne.


Kępa.


Drzewka.


Kolejne drzewka.


Kasia jedzie do przodu, ja znęcam się dalej.


A jest nad czym, uwierzcie.




To raczej nie lipa, ale sceneria jak u Kochanowskiego.




Przecinamy nieco terenu szutrem.




Klimaty nieco bardziej "z mojej bajki" ;)


Mgły dalej stoją, ale teraz niebo przybiera pomału inny kolor. Za około 3h zrobi się ciemno...


Trzeba więc łapać każdy promień słońca.


Stamtąd przyjechaliśmy.


Za tym wzniesieniem był rewelacyjny zjazd w pomarańczowym lesie, szkoda że nie robiłem tam zdjęć. Jednak co się odwlecze... stay tuned ;)


Agroturystyczne klimaty. Zapachy miejscami odpowiednie.


Jesiennie...


Ramka z naturalnego drewna ;)


Agroturystyka pełną gębą. Kaczyce, czy gdzieś tam.


Na tyle blisko od Cieszyna, że jeszcze nie raz zagoszczą tu takie obrazki.




Zbliża się godzina o której musiałem jechać, spadamy więc przez Pogwizdów do domu. Fin ;)

Cieszyńska setka

Niedziela, 10 maja 2009 · Komentarze(5)
Coś nie mogę się wybrać w góry w tym sezonie... Zawsze znajdzie się coś co przeszkodzi. Ale jeździć przecież trzeba, bo inaczej człowiek by się zastał :) W niedzielę miałem okazję strzelić prawdziwy maraton – 110 km po asfaltach i bezdrożach. Było ciężko ze względu na tempo, ale i przyjemnie. I z Ukochaną :*

Trasa: Cieszyn – Dębowiec – Ochaby – Zaborze – Goczałkowice – Pszczyna – Goczałkowice – Landek – Pierściec – Skoczów – Ustroń – Goleszów – Cieszyn

Galeria (10 zdjęć, czasu nie było ;)):


Endurowcy mają takie powiedzonko - "Po czym poznać dobry zjazd? Po tym, że nie ma z niego zdjęć". W przypadku krosiarzy pierwsza część mogła by brzmieć "Po czym poznać ostrą wycieczkę?"


Właśnie na taką wpadłem do Cieszyna. Duża trasa, duża grupa, do tego wszyscy kręcili mocno - nie było czasu robić zdjęć. Liczby mówią same za siebie - 34 wykonane zdjęcia kontra zwyczajowe 100 - 120...


Trasa wiodła z reguły asfaltami i szutrami, jechałem na Niebieskim Pomykaczu, z racji braku w nim jakiejkolwiek amortyzacji nadgarstki czuję do dziś... W szczególności, że oba już kiedyś mocno obiłem na rowerze ;)


Przejazd przez taki lasek, singlem na szerokość opony był niesamowicie miłą odmianą od tego co było przed nim i tego co było po nim. Urokliwe miejsce, ciekawa ścieżka, odrobina...


...hardkoru :) Można by rzec "nizinne enduro". Rowery i płeć piękna korzystają z asekuracji, płeć mniej (ale na swój sposób także) piękna wykazuje się większą samodzielnością ;)


Chodzenie po omszałych pniakach w butach spd ma w sobie coś ze sportu ekstremalnego, a fakt, że pniaki te były jakiś metr na strumykiem w którym woda sięgała kolan dodatkowo motywował wyobraźnię do generowania ciekawych wizji...


... niestety mimo trzymania kciuków, aparatu przy oku i rzucania zaklęć, nikt nie decyduje się skoczyć do wody, pokonujemy strumień sprawnie i pędzimy dalej, bo cel wycieczki coraz bliżej...


...a celem tym jest Pszczyna, z pięknym pałacem położonym w sporej wielkości parku. Co ciekawe, kiedy byłem tu ostatni raz, zarówno pałac jak i park wydawały mi się znacznie większe... Może dlatego że byłem wtedy w szkole podstawowej... bo o tym razie kiedy konsumowałem tu pewne ilości złocistego napoju nie będę wspominał ;)


Gdzieś po drodze mijamy Zbiornik Goczałkowicki - trochę żałuję, że nie zarządziłem przerwy na robienie zdjęć, bo jego ogrom robi spore wrażenie, ale jak to mówią, co się odwlecze to nie uciecze. Może jeszcze kiedyś tam zawitam.


Powrót to jedno wielkie darcie szutrami i asfaltami, bez jakichkolwiek większych odpoczynków. Po drodze zaliczamy Ustroń gdzie posilamy się w przydrożnej i nie najtańszej knajpie. Oddzielamy się z Kasią od reszty aby moc jeszcze trochę posiedzieć i wracamy do Cieszyna najkrótszą możliwą drogą. Podczas powrotu tylko rzut okiem za siebie... Ech ja chcę w góry...

Do następnego ;)

Ondraszki

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(4)
W ostatnią niedzielę, w ramach jazdy na rowerze z moją Ukochaną, wybraliśmy się na wycieczkę organizowaną przez cieszyńskie PTTK, a dokładniej Turystyczny Klub Kolarski “Ondraszek” Cieszyn. Dla mnie uczestnictwo w takiej masowej imprezie było całkowitą nowością, dla Kasi już nie, choć zachowanie tłumu nieraz cisnęło jej przekleństwa na usta, co było czymś nowym ;) Generalnie wycieczka inna, bardzo lekka, ale przyjemna. Pogoda dopisała, humory również – czego chcieć więcej. Jak to czego?! Zdjęć!

Są i zdjęcia (29 sztuk):


Na cieszyńskim rynku, około godziny 10.00 w niedzielę, gołębie jak zapewne codziennie pożyczają wodę z fontanny. Oddają później w nieco innej formie...


Jednak formy oddawania wody zostawmy na boku, gołębie również. Rynek jest bowiem oblegany przez tłumy rowerzystów - szykuje się wycieczka z cieszyńskim PTTKiem.


Wśród całej ekipy, prócz rowerzystów cieszyńskich, są goście z Czech, Jastrzębia a nawet z Tychów - przyjechali na rowerach - wielki szacun.


Jesteśmy także i my - widoczna na poprzednim zdjęciu Kasia i ja. Jak widać nie bardzo wiem co tutaj robię, ale skoro powiedziało się A, to trzeba też powiedzieć "psik"...


W końcu cała ekipa - ponoć 88 osób - rusza przed siebie, biorąc pod uwagę tę liczbę rowerzystów prezentujących rozmaity poziom, można spodziewać się wszystkiego...


Są rowerzyści w wieku 10 lat, którzy jadą jakby mieli 18, są też tacy którzy w okolicach 40 zachowują się jakby pierwszy raz wsiedli na rower; jednym słowem - Sodoma i Gomora ;)


Na szczęście trasa jest bardzo widokowa, aż prosi się aby często się zatrzymywać i wyjmować cegłę z plecaka - dzięki temu wlokę się na końcu i mam trochę komfortu ;)


Często jednak jadę z moją Lubą, w końcu nie jestem tu sam. Tak czy siak - ile widziałem tyle moje ;)


Trasa wiedzie nas na górę Chełm, góra to może zbyt duże słowo jak na wzniesienie wystające 461 m npm, niemniej jesteśmy na Pogórzu Cieszyńskim, więc zupełnie płasko nie jest.


Wiosna w pełni, a jako że krajobrazy tam są typowo rolnicze widać to pełnej krasie... i tak samo wyraźnie czuć. Jednak naturalne nawozy są bardzo rozpoznawalne ;)


Gdzieś po drodze mijamy Kisielów, gdzie jeszcze nie tak dawno temu mieliśmy okazję bawić się z Kasią na weselu koleżanki. Góry cały czas gdzieś tam niedaleko, aż czuć ten zew....


Może w końcu wszystko ułoży się tam że będę mógł w nie wyskoczyć, w końcu nie po to kupowałem rower ze 150 mm skokiem aby tłuc się po asfaltach ;)


Na szczęście tutaj byłem niejako incognito, na rowerze siostry, stalowym sztywniaku na którym pokonywanie równych dróg to przyjemność - o ile jazdę asfaltem można rozpatrywać w ramach przyjemności...


W końcu docieramy na Chełm, widoczność powala, posiadacze sokolego wzroku zauważają "tę wielką elektrownię w Jaworznie" moje okulary ani aparat niestety tego nie potrafią.


Cieszymy z Kasią oczy bliższymi okolicami, a też jest co podziwiać.


Tymczasem ciężarowcy zasiedli do piwa, ciekawą opcją było by zawiadomienie policji o grupie pijanych rowerzystów, panowie wyrobili by chyba normę z całego miesiąca ;)


Nam bardziej niż piwo smakuje Mountain Dew, oraz pyszne widoki. Focimy więc ;)


Na szczycie Chełmu stoi pomnik, nie bardzo wiem co ma sobą przedstawiać, żadnej tabliczki też nie znaleźliśmy.


Jako że PTTK u celu każdej wycieczki organizuje konkursy, tym razem było to zwijanie sznurka i jazda na rowerze wg wytyczonej linii, ten pan szykuje się na pobicie rekordu na odcinku slalomu... ;)


Tłum, tłum i jeszcze raz tłum, a powiadają, że najlepszą ilością osób na wycieczkę rowerową jest 3.


To chyba psiak jakiegoś pieszego, nie pamiętam aby ktoś przemycał go na bagażniku czy w sakwie, jakkolwiek, jemu tak wielka ilość osób bardzo się podobała :)


Wreszcie zwijanie sznurka, aby nie było zbyt łatwo sznurek miał na końcu obciążnik, który ciągnął się po trawie. Na zdjęciu ręce Kasi, ja w swojej kategorii zrobiłem trzeci czas - dostałem za to śmierdzące gumy do montowania bagażu, made in China. Do wyboru był jeszcze bidon, nie chcę wiedzieć czy też śmierdział...


Widok na południe sponsorowała Republika Czeska, ale prawdę mówiąc nie było to nic specjalnego, polskie Beskidy widziane z tego rejonu znacznie ładniejsze.


Czeskie góry mają oczywiście ogromy potencjał, jednak trzeba w nie trochę wjechać aby go docenić - przyczyną może być to, że najbliższe czeskie pasma ukryte są za polskimi ;)


Ze zbocza próbował startować glajaciarz, ale nie szło mu to zbyt dobrze - może złapał tremę, widownię miał sporą ;)


Koniec końców impreza się zamyka, i pora rozjechać się do domów. Na szczęście powrót we własnym zakresie, wybieramy więc czarny szlak pieszy który prowadzi bardzo ciekawymi okolicami.


Może nie jest nie trudny technicznie, ale jazda w takim bukowym lesie dostarcza pięknych wrażeń.


Niestety fragment terenowy jest krótki, potem kilka wyasfaltowanych pagórków i docieramy do Cieszyna. Tam frytki, rundka na drugą stronę miasta i powrót do domu.


Podsumowując - inaczej niż zwykle, ale całkiem przyjemnie.

Do następnego ;)

Urlop – dzień 9 i 10

Niedziela, 12 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Dwa ostatnie dni nie prezentowały sobą nic ciekawego. Przedostatni poświęciliśmy w większości na pakowanie i jazdę do Cieszyna. Jechaliśmy w miarę głównymi drogami, oczywiście bez możliwości ominięcia Salmopolu. Na szczęście cały czas lekko mżyło, więc nie wypociliśmy całej wody z organizmu na tych 7 km serpentyn. Na przełęczy spotkaliśmy rowerzystów z Łodzi, którzy rozbrajająco zapytali czy w tych górach zawsze pada, bo oni nigdy jeszcze nie trafili na słońce… Pogawędziliśmy trochę, ja nie mogłem się powstrzymać od przejechania się na jednym z ich rowerów. Stalowoniebieski Giant Trance... Ludzie, jak to chodzi... Cud miód i co tam jeszcze. Rowerzysta jest niemalże idealnie izolowany od podłoża, nic nie wybija z rytmu, a zakręty – to jest dopiero bajka. Jeździłem po trawie, z powodu mżawki była mokra jak diabli, a rower szedł jak po papierze ściernym. Delikatna praca hamulcami i można składać się w zakręt niemalże na kolano – zawieszenie _wybitnie_ pomaga w ciasnych łukach. Dodatkowo, w rowerze tym właścicielka miała siodełko WTB Rocket V, które po nawet tak krótkim czasie jazdy uznałem za najwygodniejsze siodło pod słońcem. W końcu pojechaliśmy dalej. W Wiśle pogoda była już całkiem do rzeczy, i taki stan utrzymał się do samego Cieszyna – nie było ani za gorąco, ani za zimno. Ostatni dzień to już podróż pociągiem do Katowic, i dalej rowerem do Jaworzna. Nuda. Na domiar złego przez cały czas, który spędziłem w pociągu lało. Jedynymi atrakcjami byli rowerzyści jadący z Bratysławy, a dokładniej ich rowery, tak obładowane sakwami, że nie przechodziły przez drzwi. Nie rozumiem sakwiarzy. Łyżką miodu w tej beczce dziegciu była noc z soboty na niedzielę, podczas której jeszcze w urlopowym nastroju bawiliśmy się z Kaśką w Cieszyńskim klubie...


Praktycznie przez całą drogę powrotną lało...


Mijały mnie wściekłe rozpędzone pociągi...


Aż w końcu aparat zaparował...

Urlop - dzień 2

Sobota, 4 sierpnia 2007 · Komentarze(1)
Drugi dzień urlopu zaczął się gdzieś w środku nocy i w całości prawie upłynął na podróżowaniu. Najpierw pociągiem do Cieszyna a stamtąd po krótkiej przerwie na jedzonko i kawkę już na rowerach do Szczyrku. Jechaliśmy raczej z ominięciem najgłówniejszych dróg, przez Goleszów, w Ustroniu trawersem Lipowskiego Gronia (szła tamtędy trasa Bike Maratonu, tylko że w drugą stronę, nie zazdroszczę ;) ), Brenną i przełęcz Karkoszczonkę co zaowocowało pchaniem rowerów pod górę. No ale cóż – bez przygód byłoby nudno! Nie obeszło się bez złapania gumy, ale cóż – jw. Na szczęście była to jedyna guma podczas całego urlopu. Na ścieżce trawersującej Lipowski Groń jakiś na oko ponad 70cio letni dziadek pogratulował nam formy – my jemu skrycie też… Ciekawe czy i mnie będzie się chciało w tym wieku z kijkiem po górach łazić. A może jeszcze będę na jakimś trekkingu ciupał po terenie??


Początki jak zwykle bywały trudne...


Ale szczęśliwie dowlokłem się na dworzec PKP w Szczakowej i z przesiadką w Katowicach pomknąłem w stronę Cieszyna. Pociąg do Katowic cały był dla mnie ;)


W okolicach Cieszyna (dopiero) na horyzoncie pojawiły się góry. Jakieś takie zamglone mocno...


...i jeszcze mocniej...


Na szczęście mgła miała tendencję do opadania, więc nic złego z niej nie wyszło. W okolicach Goleszowa.




Znudzony zamglonymi górami zmieniłem okno pociągu i zacząłem oglądać pofalowane łagodnie Pogórze Cieszyńskie.


W tą stronę widoczność była znacznie lepsza.


Pola...


...pola...


I łatanie dętki. To już na początku żółtego szlaku na Karkoszczonkę w Brennej. Gumę złapałem standardowo jak na siebie - na równiutkim asfalcie.




Przełęcz Karkoszczonka. Żółty szlak z Brennej nie był najlepszym wyborem, okazał się bardzo stromy, ale za to zaoszczędził jazdy głównymi drogami. Widok na Skalite z przyległościami.

Ta przyległość nie zmieściła się w poprzednim kadrze. Skrzyczne - czyli nasz cel. Baza noclegowa znajdowała się pod Czyrną u podnóża tej wielkiej góry.

Trasa: Cieszyn – Goleszów – Ustroń – Brenna – Przełęcz Karkoszczonka – Szczyrk (~42 km) + dojazd rano na dworzec PKP (~6 km)

Motokros w Cieszynie

Poniedziałek, 9 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Totalnie zapomniana wycieczka, miałem przygotowaną galerię, jedynie opisu zabrakło... i wycieczka nie znalazła się na stronie. Pora to uporządkować :) Zdjęcia są z toru motokrosowego w Cieszynie - Boguszowicach, gdzie wybraliśmy się z Kasią, ponieważ właśnie tam miały być rozgrywane zawody XC - Mistrzostwa Szkół Wyższych. Poza tym to fajna miejscówka jest :)


Tor znajduje się dokładnie tam gdzie powinien - na ulicy Motokrosowej.


Jeździł po nim nawet jeden motocyklista.


Katarzyna.


Ja. Bez kasku, ałć :>


Tu już mocniej, więc kask na łeb włożyłem :)










Powrót.


Ostatni podjazd i dom :)