Wpisy archiwalne w kategorii

Cieszyn i okolice

Wycieczka po okolicy

Sobota, 5 czerwca 2010 · Komentarze(4)
Dziś około 30 kilometrowa pętelka po okolicy, przejechana z Kaśką. Pogoda idealna (nawet ciut za gorąco), łatwa trasa, niezłe widoki. Obite kolano ładnie się rozjechało, już prawie nie boli. Garść fotek z wypadu poniżej.


Dzisiejsza wycieczka nie zmuszała na szczęście do ciągłego poruszania się nawierzchnią bitumiczną, teren zaczął się dość szybko.


Teren byłby łatwy szybki i przyjemny, gdyby nie błoto. Ilości błota znacznie przewyższały oczekiwania i utrudniały jazdę nawet mi, na szerokich terenowych oponach. Nie wspominam o Kasi, która miała w rowerze założone slicki...


Gdy kończy się błoto, zaczynają się kałuże. Jest trochę lepiej, choć niektóre ciężko ominąć, a niektóre...


...żyją już własnym życiem. Lepiej do takiej nie wjechać.


Pogoda wyśmienita. Zero chmur, tylko słońce - które fotografuję na pamiątkę, ponoć od poniedziałku znów ma lać...


Zamieniamy polne drogi na podrzędne asfalty. Jedzie się bardzo przyjemnie.


Pomału nabieramy też wysokości - zaczynają się widoki.


Jak zobaczycie na profilu trasy - nie było lekko, 3/4 po w miarę płaskim terenie, a na dobitkę wielka góra :) Na szczęście suma przewyższeń nie rzuca na kolana - 355m (wg mapy).


Widoki zaczynają urywać głowę. Jaskrawość zieleni też :) Kaśkowy Canon A610 robi sam z siebie ładne foty, ale jest strasznie wolny a automatyka balansu bieli działa jak dla mnie dość zagadkowo :)


Docieramy w końcu do Pomarańczowego Lasu, który o tej porze roku jeszcze nie dojrzał i jest całkiem zielony. Urokliwy jednak zupełnie tak samo jak na jesień.


Za lasem solidny podjazd, uprzyjemniany przez tego typu widoczki.


Czeskie Beskidy w całej okazałości. Mniam.


W końcu docieramy do Zamarsk, skąd już tylko szybki zjazd do Cieszyna.


Home, sweet home :)

Wycieczkę trzeba zaliczyć do bardzo udanych - dopisało wszystko. Całą trasę zaplanowałem przedwczoraj wieczorem za pomocą mapy online na czeskim cykloserverze (zobacz trasę) - rewelacyjne narzędzie, pozwalające szybko stwierdzić czy wycieczka będzie lajtową przejażdżką, czy kilkugodzinną mordęgą. Przy wyprawach ze swoją drugą połówką jest to nie do przecenienia :)

Pozdrawiam!

Błotne zapasy z rowerem

Piątek, 4 czerwca 2010 · Komentarze(6)
Wybrałem się dziś pokręcić nieco po okolicy. Taki mały rozjazd przed jutrzejszą wycieczką. Miał być singiel na Kopcach po raz kolejny, ale wyszło nieco inaczej. Szczegóły jak zwykle w opisach do fotek:


Początek jak zwykle - droga na Marklowice. Po drodze podjeżdżam nieco bliżej oczyszczalni ścieków, jeszcze nigdy nie fotografowałem jej z tej perspektywy. Gdzieś tam na górze, w lesie widocznym za budynkami wije się singiel na który mam zamiar jechać...


W końcu wychodzi nieco inaczej, wszystko za sprawą błota. Już pierwszy podjazd daje w kość, i to dosłownie. Podczas ciągnięcia pedału do góry wypina mi się but i z całej siły grzmocę kolanem w manetkę. Auć. Błoto uniemożliwia wręcz jazdę, ale skoro już się tu wepchałem to pełznę. Zamiast w kierunku toru MX, jadę odwrotnie. Trafiam do bajkowego lasu.


W końcu udaje się wyjechać. Błoto jest wszędzie. W 30 minut jazdy w lasku (z robieniem zdjęć) brudzę rower bardziej niż podczas całego Enduro Trophy. Do tego biegi zaczynają chodzić jak chcą, łańcuch przeskakuje...


Ten wąski przesmyk przez pole to ścieżka którą przyjechałem. Pokrzywy do kierownicy. Wąsko i błotniście.


Piękny minimalizm :)


Cykam jeszcze jeden widoczek i zaczynam otrzepywać rower z błota.


Nie wygląda to dobrze. Glina zalepia wszystko dokładnie. Kasety nie fotografowałem, wyglądała podobnie, jeśli nie gorzej.


Słońce tymczasem zaczyna wędrówkę w dół nieboskłonu. Robi się przyjemnie.


"Kombinat pracuje, oddycha, buduje"


Rower zaczyna jako-tako działać, jadę w stronę domu. Jutro wycieczka a sprzęt nadaje się do gruntownego czyszczenia. Zaczynam kombinować.


No i wykombinowałem - taak, dobrze myślicie :)


W domu, po dodatkowym myciu okazuje się, że nie jest jednak tak wesoło. Z przodu skrzywiony ząb w małej koronce, z tyłu skrzywiony hak przerzutki. W błotnych zapasach ja vs rower 1:0 dla mnie, ale jakoś mnie to nie cieszy :>

Trasa: do obejrzenia na Cykloserverze

Pozdrawiam i do następnego :)

Česká asfalty

Piątek, 28 maja 2010 · Komentarze(5)
Dziś wycieczka z Kasią, nad jezioro Těrlicko. Sama szosa, więc nie ma się o czym rozpisywać. Widoki niesamowite, mnóstwo pagórków i niezłe asfalty - świetne rejony do jazdy szosówką. Zapraszam na kilka fotek :)


Uderzamy z Katarzyną w czeskie drogi. Pogoda wreszcie majowa.


Widoki urywają głowę.


Sielsko - wiejsko. Do tego mizerny ruch. Można wlec się 10 na godzinę i oglądać.


Na zjazdach bez żadnej pracy jest za to 50 km/h :)


Czeskie Beskydy. Wciąż czekają na eksplorację...




W końcu docieramy nad jezioro. Nie ma co tam siedzieć, pozostałościami opadów i powodzi jest, ze tak się wyrażę - dość przykry zapach.


Droga powrotna, Kasia jakaś zacukana...


...ale jest się na czym zawiesić :)


Jeszcze zbliżenie. Góry, jezioro, czego tu chcieć więcej?


I znów te świetne drogi. Niby połatane, ale gładkie. W sam raz na szosówkę (jechałem na Smoku ;) )


Ostatnia fota z mojego aparatu, przestaje się włączać. Biorę aparat Kaśki.


Mój ulubiony rodzaj chmur. Ale nie wiem jak się nazywają... ;)


Coraz bliżej domu...


Miasto już widać. Jeszcze pół godziny kręcenia i wsuwamy pyszne lody w Czeskim Cieszynie... :)

W domu okazało się, że przyczyną nie włączania się aparatu nie był padnięty akumulator, a padnięty aparat. Szlag... :/

Mała tułaczka

Czwartek, 27 maja 2010 · Komentarze(4)
Zachciało mi się dziś wyjść na rower. Zebrałem się więc przed obiadem, z zamiarem dopchania się na Małą Czantorię, i zjechania czarnym szlakiem przez Tuł, na który sporo już czasu miałem chrapkę...


Na dzień dobry, pozdrowienia z Enduro Trophy. Rower jak odstawiłem w niedzielę, tak stoi do tej pory. Trzeba się za niego zabrać... Ta kupa ziemi pod rowerem wyleciała z okolic przedniej przerzutki :)


Na tarczy dziwne ślady, jakby rdza? Przecieram palcem, pod spodem zostaje ładna fioletowo zielona plama... Chyba już wiem, czemu na piątym odcinku przez jakiś czas hamulec w ogóle nie odpowiadał :) Dotrze się, zacznie działać.


Jeszcze zmiana dętki i gotowe. W kole znajduję wodę... Nabieram podejrzeń. Pompowanie wody do kół to ulubiona zabawa chłopaków z forum EMTB.pl, tyle dobrze że ta woda była w oponie a nie w dętce.

W końcu, po łącznie niemalże godzinie grzebania mogę wyruszyć. Zamontowałem jeszcze nowiutki błotnik RRP, zobaczymy jak będzie się spisywać :) Po drodze spotykam Szuwara, który mówi, że w okolicach Tułu jest jeszcze sporo błota. Bardzo dobrze, test błotnika będzie miarodajny. Jadymy!

Nie byłbym sobą, gdybym się nie zgubił. Tym razem nie zgubiłem się dosłownie, ale odbicie szlaku przestrzeliłem koncertowo. Dzięki temu, zamiast jechać szlakiem rowerowym tnę głównymi asfaltami, aż do początku szlaku na Tuł.


Bardziej to na szosówkę niż na Smoka...

Na szczęście zaczyna się szlak, po cichu liczę, że będzie nieco bardziej urozmaicony niż szosa.


Wjeżdżam na szlak. Pierwszy znaczek, to szlak rowerowy o nieokreślonym kolorze, potem oznaczenie trasy "szlakiem strojów cieszyńskich" czy czegoś takiego. Tabliczka na samym dole jest zastanawiająca, ale nie oznacza wcale stromego podjazdu, który trzeba pokonać jadąc tyłem, a stromy zjazd. Nie stwierdziłem takich urozmaiceń.


No tak. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Po kilku metrach jakiegoś szutru zaczyna się... asfalt. Przynajmniej widokowo jest nieco lepiej, to znaczy w ogóle coś widać.


Rolnicze krajobrazy, bardzo przyjemne - no, nie licząc zapachów :)


W końcu widać jakieś większe wzniesienia. Do tej pory były tylko odczuwalne - czasem trzeba było zrzucić z blatu. Pogoda zaczyna się pomału psuć, pojawiają się chmury, z których może pokropić deszcz...


Góry! Konkretnie jedna - Równica + jakieś pagórki. To już widok spod samej Czantorii. Odwracam się tyłem do Równicy i zaczynam podjazd żółtym szlakiem.


Szlak szybko pokazuje mi miejsce w szeregu. Po jakichś 10 minutach pchania, docieram do miejsca pokazanego na fotce. Nie wygląda najlepiej, ale nastromienie nie jest przesadne i można jechać. 1:1 i wio. Najbliższe kilkadziesiąt minut będzie właśnie tak wyglądać - kilka minut pchania, kilkanaście minut jazdy...


Tak, to ja.


Wiosna w pełni. W takich warunkach można pedałować...

Po drodze mijam jakąś szeroką szutrówkę, prawdopodobnie jest to droga, którą można dojechać na sam szczyt, ja jednak widzę strome zbocze i poręcz, za którą czai się singielek z żółtymi kreseczkami.


Zgadnijcie co wybrałem? :) Trawers przypomina te spotykane w Beskidzie Żywieckim, z tą różnicą, że jest nieco więcej luźnych kamieni. Walczę, choć czasem muszę odpuścić. Ślisko jest.

W końcu docieram do skrzyżowania szlaków. Chwila zastanowienia, czy warto atakować Czantorię, ale jakoś tak nie chce mi się. Chyba dobrze wybrałem, bo dzięki temu do domu dojechałem tuż przed deszczem... Ale nie uprzedzajmy faktów :)


W ramach odpoczynku po podjeździe fotografuję co popadnie. Tu popadło na drzewa.


Początek zjazdu, szlak czarny. Nie przepadam za tym fragmentem za bardzo, mnóstwo luźnych drobnych kamieni, do tego dość stromo. Jakoś nie palę się do puszczenia klamek i jazdy na maksa (co pewnie by ułatwiło zjazd) bo jestem tu sam, a dodatkowo plastiki, zamiast moich kolan i goleni, chronią szafkę w domu.

Dalsza część zjazdu to bajka. Szeroki singiel, dość stromo opadający, ale można popuszczać klamki. Gdy kończy się las, kończy się terenowa poezja. Ale nie można narzekać, zaczyna się poezja widokowa.


Góry, górecki :)


Przez jakiś czas szlak wiedzie nawet asfaltem. Widoki powalają na kolana. To płaskie za drzewami to już Czechy. To co dymi, to zdaje się Trzyniec.


Tuł w całej okazałości. Klimat po prostu sielski, paskudnie żywa zieleń trawy tylko potęguje chęć położenia się na tej łące i zapomnienia o wszystkim co dokoła.


Maniana!


Niebo niestety nie nastraja pozytywnie. Zamiast koniecznego do pełnego relaksu słońca, jakieś ciemne chmury. Po drodze jeszcze widokowa krowa i lecę dalej.


Jeszcze jeden widoczek :)

W okolicach schroniska pod Tułem błota faktycznie dość sporo. Rower trochę schlapany, siodełko (od tej strony na którą się siada) również, więc mogę stwierdzić, że ilość błota przekraczała średnią. Jednak daleko tej ilości do standardów do jakich przyzwyczaiło mnie ostatnio Bielsko :)

Za schroniskiem zaczyna się asfalt, który, w raz lepszej a raz gorszej postaci prowadzi mnie aż do domu. Chowam rower, idę do mieszkania... Zaczyna padać. Głupi to jednak ma szczęście ;)

Pozdrawiam i do następnego :)

Kopce na deszczowo

Środa, 12 maja 2010 · Komentarze(8)
Ciągle leje. Już chyba drugi tydzień. Rano brzydko, w okolicach południa trochę lepiej, potem znów brzydko. Żyć się odechciewa, a rzyć boli od siedzenia przed kompem. Postanowiłem się ruszyć.

Wszystko zaczęło się od wtorkowego widoku z okna (zupełnie nowego widoku nota bene). Wspaniały wschód słońca zmotywował mnie do podjęcia decyzji - jutro przed pracą idę na rower. Niestety, jutro (czyli dziś) lało od samego rana...


Ganz nowy widok z okna. Wschód słońca, okolice 4:50 (tak, rano).

Postanowiłem jednak spróbować po południu. Było brzydko, ale nie padało. Wskoczyłem w ciuchy rowerowe, spakowałem aparat, wychodzę. Wróć, telefon został. Podchodzę do okna... leje... Pół godziny posiedziałem, regularny deszcz zmienił się w mikro mżawkę, można jechać. Czasu mało, więc znów rezerwat Kopce. Ciągnie mnie ten singiel :)


No to zaczynamy. Ciut wcześniej była jeszcze kałuża, gdzie udało mi się nalać wody do buta. O jeździe można zapomnieć po 30 metrach.


Las uderza zielenią. Wszystko mokre, woda podkreśla tylko kolor.


Sporo się takich tam kręciło. Widziałem łącznie 4 małe i jedną dużą, która okazała się butelką po piwie Tatra. Kolorystycznie podobne. Trzeba bardzo uważać, żeby takiego stwora nie rozjechać - są pod ścisłą ochroną (salamandry) i pięknie może na nich koło ujechać (butelki).


Ciągle pada, ale wiem, że wyjazd był dobrym pomysłem. Klimat jak z baśni jakiejś.


Dość gapienia się na kwiatki, pora płynąć dalej.


Wyjeżdżam z lasu, a tu.. nie pada! Cały deszcz w lesie to woda kapiąca z liści. Na torze MX pusto, widoki jak zwykle pierwszej klasy.


Uroku dodają niewielkie ilości mgieł w dolinach.


To już mniej urokliwe. Choć materiał na jako taki kadr jest...


Wjeżdżam w kolejny las, tym razem na sam początek singla. Ostatnio za dużo nie straciłem - wbiłem się parędziesiąt metrów za początkiem. Dziś podłoże to śliska gliniasta maź, błyskawicznie zalepiająca opony. Czyste pokonywanie zakrętów 90 stopni jest poza zasięgiem. Podpórka nogą? Przecież buty ślizgają się bardziej niż opony! Podczas sprowadzania lepiej używać hamulców, na butach jedzie się szybciej niż na rowerze. Stromiznę, którą oceniłem "musi być do zjechania" zjechałem, ale rower został u góry. Za to spodenki nabrały pięknego ziemistego koloru. A fotka przedstawia ślad hamowania, od hopy (ominąłem) do momentu w którym rower stanął. Zablokowałem oba koła, by zobaczyć ile jeszcze pojadę. Jak widać, sporo :)

Reasumując - udana wycieczka, ale kolejny raz więcej mam mycia roweru niż jazdy ;)

Singiel na Kopcach

Środa, 28 kwietnia 2010 · Komentarze(3)
Mając tak zwaną dłuższą chwilę, zebrałem w końcu d. w k. i korzystając z niezłej pogody wyruszyłem na eksplorację najbliższych miejscu zamieszkania okolic. Szczegóły z mojego porywającego wypadu poniżej, przyjemnej lektury życzę...


Na dzień dobry trochę śrubkowania w piwnicy, ponieważ odebrałem z poczty moją nową bronię na podjazdy, wspomagającą niemłode już kolana. Z lewej co było (XT) z prawej co jest (niemalże DIY mości Uzurpatora), wyglądają podobnie, lecz jak to zwykle bywa diabeł tkwi w szczegółach - tym razem w zębach.


Koronkę trza było przetestować, najbliższy odpowiadający temu przedsięwzięciu podjazd mam 50 metrów od domu, ale nie popadajmy w przesadę. Wybrałem rezerwat Kopce, z którym walczyłem już jakiś czas temu. Oczywiście na zdjęciu podjazd kwalifikuje się do grupy duże kretowisko, w rzeczywistości biorę go na dwie próby - w 2/3 koło zakopuje się w liściach i jazdy koniec. Druga próba bardziej szczęśliwa.


U góry lans bauns, jaki to ja nie jestem. W rzeczywistości w jajcach kłuje jeszcze siodło (mimo że już płasko) w płucach kłuje setka igieł, a do kompletu robię do zdjęcia minę taką jak zwykle.


Kawałek dalej zaczyna się tor motokrosowy i otwiera widok na góry. Tor kiepski na rower, zawsze było trudno, a teraz każdy zjazd pokryty jest schodkowatymi muldami na długość 3/4 roweru, wymaga toto mnóstwa uwagi.


Po pokonaniu fragmentu toru, wybieram znanym tylko sobie kluczem podejście do góry, na którym to podejściu poważnie zastanawiałem się czy nie włączyć ETY. Kierownica była na takiej wysokości, że nic tylko zacisnąć na niej zęby...


Z drugiej strony, wybierając inną drogę pozbawiłbym się niewątpliwie atrakcyjnych estetycznie okoliczności przyrody. Nie pozbawiłem się, więc uwieczniam na matrycy.


W końcu u góry. Dopełzłem do zapowiadającego się bardzo ciekawie singla.


Singiel w istocie ciekawy, małe hopki, bandy i tym podobne atrakcje. Nie korzystałem, bo pierwszy raz tam, ale na pewno nauczę się obsługiwać te wszystkie urozmaicenia.


Ścieżka kończy się niemalże komuś na podwórku, spadam stamtąd szybko, bo i mój czas mija pomału. Na romantyczny zachód słońca spóźniam się trochę - będzie innym razem.

Reasumując - okolice Cieszyna niewątpliwie warte dogłębnego zbadania, co też na pewno uczynię. Tymczasem - adieu.

Tuł i troszkę dalej

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · Komentarze(4)
Korzystając z niedzieli i pięknej pogody wybraliśmy się dziś z Kasią ma odkładany już jakiś czas wypad do schroniska pod Tułem.


Początkowo trasa prowadzi asfaltami, i obfituje w przejazdy przez rzeczki (3 albo 4 były) - nad jednym z nich urządzamy krótki postój.


W końcu docieramy pod schronisko. Tuł nie jest przesadnie wysoki, ale podjazd pod schronisko pozwala poczuć nogi ;) Urządzamy dłuższą sjestę, połączoną z konsumpcją całkiem niezłego bigosu.


W końcu ruszamy dalej - w stronę Małej Czantorii. Początek to rewelacyjny kawałeczek zjazdu, niestety droga szybko zamienia się w solidny podjazd / podejście.




Jeszcze trochę pchania i można wsiadać :)


Pogoda na łąkach wybitnie wiosenna, jaskrawa zieleń aż kłuje w oczy.


Trochę zjazdu, trochę podjazdu, na szczęście można już z siodła.


Patrząc jednak całościowo, zdecydowanie lepiej jechało by się tym szlakiem w przeciwną stronę. Kiedyś trzeba spróbować.


W lesie także wiosna pełną gębą. Chciało by się powiedzieć - wreszcie.




Nie jedziemy na Czantorię, odbijamy asfaltem na Dzięgielów. Zjazd jest masakrycznie szybki, trzeba często macać klamki.


Wycieczkę kończymy u Kasi na działce, grillem. Tylko piwka brakowało.

Do następnego!

Bikeporn

Środa, 31 marca 2010 · Komentarze(15)
Zauważyliście taką dziwną regułę, że najczęściej komentowane są wpisy / zdjęcia dotyczące sprzętu? Weźmy na przykład taką sytuację - przejechałem super wycieczkę w górach, wrzucam kilkanaście fot z których jestem zadowolony, publikuję wpis. Najczęściej komentują znajomi którzy jeżdżą "nieźle czadu daliście", ci którzy nie jeżdżą "podziwiam zapał, mi by się tak nie chciało", ewentualnie ludzie którym wpadnie w oko jakieś zdjęcie "fota nr 6 jest cudna". Ale niech no na choćby jednym zdjęciu pojawi się kawałek lub cały rower... "Widzę, że sprzęcik dopisał", "Jak się ma takiego fulla to można jeździć... ;)" itd. itp...

A teraz weźmy pod uwagę poprzedni mój wpis. Trochę paplaniny, dwa lipne zdjęcia... i rekord ilości komentarzy pod jednym wpisem. Zeszły rok - podobnie. Dwa lata temu - tak samo. Co takiego jest w fotkach rowerów, że tak do nich ciągnie? Mnie też to dotyczy - kiedyś odezwał się kumpel na gg - i tak od słowa do słowa, że zaczyna znów jeździć na poważnie, że musimy ugadać się w góry itp. No i w końcu:

- mam cały nowy napęd (...) daj maila, wyślę fotkę
- ok


I najbliższe kilkanaście minut poświęciłem na kontemplowaniu zdjęć roweru który dobrze znam, ALE ze zmienionym napędem. Uzależnienie jakieś ;)

Aby nie było tu tak pusto, wrzucam sobotnie zdjęcie nieboskłonu. Dzięki tym chmurom nie odbyła się niedzielna wycieczka. Zaczęło z nich lać. U Pepików słońce, Katarzyna stwierdziła że musieli mniej grzeszyć - święta prawda, w końcu oni w większości ateiści... ;)


Sporo osób dla urozmaicenia daje na koniec wpisu teledyski z jutubca, ja daję widoki z okna ;)

Przebudzenie Smoka

Piątek, 26 marca 2010 · Komentarze(16)
Dziś był wyjątkowo udany dzień. Dopisała pogoda, dopisał humor i dopisał urlop :) Na początek pojechałem do Szuwara założyć do roweru nowe graty - czyli kasetę i łańcuch kupione niedawno, oraz linki, kupione 1.5 roku temu. Czas szybko zleciał na pogawędkach z kolegą po fachu (powiedzmy - ja już się tym nie zajmuję) i składaniu sprzętu. Z ciekawości zważyłem starą kasetę - 450g! Nowa 150g mniej... Masakra ;) Po złożeniu oczywiście ważenie całości, zupełnie pro wagą Park Toola. Smok waży słuszne 15.10 kg, czyli tyle samo co w dniu w którym go przygarnąłem. Uważam ten wynik za bardzo dobry, ponieważ w stosunku do wersji stockowej ma o wiele mocniejsze (i cięższe) koła, dłuższą o 5 cm sztycę, przybyło mu 20 mm skoku z przodu, w dodatku na sztywną oś... Tak więc utrzymanie dotychczasowej wagi przy jednoczesnym zwiększeniu wytrzymałości i funkcjonalności sprzętu to pewnego rodzaju sukces. Po złożeniu trzeba było wypróbować - zrobiłem małą rundkę po Cieszynie, znalazłem nawet fajne miejsce do zrobienia fotek. Aby się tam dostać musiałem pokonać mały podjazd... i tu niestety przegrałem. W pierwszej próbie zapomniałem włączyć ETĘ i w okolicach połowy górki przednie koło poszybowało do góry - ledwo się wyratowałem przed glebą. Zjechałem więc na dół, obniżyłem widelec... i w 3/4 podjazdu przy redukcji łańcuch powędrował w szprychy. Po założeniu nowego szpeju regulowałem przerzutkę tylko na stojaku ;) Zjazd z miejsca robienia fot też nie poszedł po mojej myśli, na początku miał kilka kamieni, na których można się było wybić, potem wąski, leżący w poprzek drogi pień do przeskoczenia i na koniec dwie większe stromizny. Pień przeskoczyłem, ale jechałem jakoś zachowawczo. A kto hamuje - przegrywa ;)

Rozpisałem się, pora na fotki sprzętu:


Smoczysko w wersji na sezon 2010.


Tu się niestety ostrość zapodziała gdzieś w trawie ;)

A teraz zagadka - kto mi powie co mnie chroni przed błotem chlapiącym w twarz? :)

Poszukiwanie wiosny

Niedziela, 21 marca 2010 · Komentarze(4)
Ustawiliśmy się na cieszyńskim forum, wyszła spora ekipa - 6 osób. Plan zakładał wycieczkę rozgrzewkowym tempem po czeskich asfaltach. Tempo może i było przyjemne, jednak dystans jakiego nie powstydziłbym się w środku sezonu - 72 km. Dla Kasi była to pierwsza wycieczka tego roku... i muszę powiedzieć, że dała radę lepiej niż ja. Jakieś 15 km przed końcem byłem dosłownie wyczerpany walką z bólem nóg, głodem i bocznym wiatrem. Na szczęście, dzięki jabłku od Ukochanej (jak biblijnie... ;) ) udało się uratować sytuację i końcówka była całkiem ok. Pomykacz trochę daje mi w kość na takich dystansach, czuję to w plecach i nadgarstkach. Wiosnę udało się znaleźć pod jakimś drewnianym kościółkiem w Czechach, po za tym udało się znaleźć trochę deszczu i beczkę dobrego nastroju na nadchodzący tydzień. Podejrzewam też, ze kilka takich mocnych wycieczek z krosiarzami nieźle poprawi moją formę w środku sezonu - nic tylko jeździć.

Zapraszam na fotki:


Na początku jedziemy polskimi pofalowanymi asfaltami. Tu akurat dziur nie ma, ale chyba nie muszę mówić jak większość dróg wygląda po zimie.


Docieramy w końcu do byłego przejścia granicznego w Lesznej Górnej. Pomykacz spisywał się dzielnie.


To już na asfaltach czeskich. O niebo lepsze, choć bywalcy twierdzą że i tak się już psują. Czeskie drogi mają natomiast jeden pozimowy feler - naniesiony szuter, którego nikt nie sprząta - Czesi czekają aż spłynie z deszczem. Szybsze zakręty podnosiły dzięki niemu poziom adrenaliny :)


Tam niestety nie jechaliśmy, choć odrobina terenu na naszej wycieczce była :)


Przez całą drogę towarzyszył nam Javorový vrch. I watr wiejący od jego strony. Góra była raz bliżej, raz dalej, wiatr raz mocniejszy, raz słabszy. Ale piździło cały czas.


Wspominany wcześniej teren - 3 km błota zaprawianego śniegiem. Kolega na pierwszym planie klął na czym świat stoi, Wielka Wąska Kicha nie sprawdza się w takich warunkach ;)


Mały, z terenowymi oponami radził sobie całkiem przyzwoicie. Ja też przejechałem bez problemów - w Pomykaczu jeszcze trochę bieżnika jest :)


Pasmo Javorovego. Śniegu jeszcze sporo, ale biorąc pod uwagę wiatr jestem dobrej myśli. Za tydzień pierwsza jazda po polskich Beskidach :)


Jeden z gorszych podjazdów na trasie. Dość zróżnicowany, także trzeba było mieszać biegami by jechało się równo, do tego masakrycznie długi.


Jednak widok z końcówki to było coś.


W końcu udało się! Znaleźliśmy wiosnę. Teraz już można było zabrać się za kręcenie do domu.


Koledzy byli tak podbudowani kwiatkami, że postanowili nawet skrócić nieco trasę.


Dzięki temu do domu mieliśmy "tylko" około 20 km... I paskudny, zrzucający z drogi wiatr z lewej strony.

Do następnego :)

Trasa: nie mam pojęcia gdzie byliśmy, mniej więcej: Cieszyn - jakieś wioski - Trzyniec - Cieszyn (~72km)