Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki

Urlop - dzień 2

Sobota, 4 sierpnia 2007 · Komentarze(1)
Drugi dzień urlopu zaczął się gdzieś w środku nocy i w całości prawie upłynął na podróżowaniu. Najpierw pociągiem do Cieszyna a stamtąd po krótkiej przerwie na jedzonko i kawkę już na rowerach do Szczyrku. Jechaliśmy raczej z ominięciem najgłówniejszych dróg, przez Goleszów, w Ustroniu trawersem Lipowskiego Gronia (szła tamtędy trasa Bike Maratonu, tylko że w drugą stronę, nie zazdroszczę ;) ), Brenną i przełęcz Karkoszczonkę co zaowocowało pchaniem rowerów pod górę. No ale cóż – bez przygód byłoby nudno! Nie obeszło się bez złapania gumy, ale cóż – jw. Na szczęście była to jedyna guma podczas całego urlopu. Na ścieżce trawersującej Lipowski Groń jakiś na oko ponad 70cio letni dziadek pogratulował nam formy – my jemu skrycie też… Ciekawe czy i mnie będzie się chciało w tym wieku z kijkiem po górach łazić. A może jeszcze będę na jakimś trekkingu ciupał po terenie??


Początki jak zwykle bywały trudne...


Ale szczęśliwie dowlokłem się na dworzec PKP w Szczakowej i z przesiadką w Katowicach pomknąłem w stronę Cieszyna. Pociąg do Katowic cały był dla mnie ;)


W okolicach Cieszyna (dopiero) na horyzoncie pojawiły się góry. Jakieś takie zamglone mocno...


...i jeszcze mocniej...


Na szczęście mgła miała tendencję do opadania, więc nic złego z niej nie wyszło. W okolicach Goleszowa.




Znudzony zamglonymi górami zmieniłem okno pociągu i zacząłem oglądać pofalowane łagodnie Pogórze Cieszyńskie.


W tą stronę widoczność była znacznie lepsza.


Pola...


...pola...


I łatanie dętki. To już na początku żółtego szlaku na Karkoszczonkę w Brennej. Gumę złapałem standardowo jak na siebie - na równiutkim asfalcie.




Przełęcz Karkoszczonka. Żółty szlak z Brennej nie był najlepszym wyborem, okazał się bardzo stromy, ale za to zaoszczędził jazdy głównymi drogami. Widok na Skalite z przyległościami.

Ta przyległość nie zmieściła się w poprzednim kadrze. Skrzyczne - czyli nasz cel. Baza noclegowa znajdowała się pod Czyrną u podnóża tej wielkiej góry.

Trasa: Cieszyn – Goleszów – Ustroń – Brenna – Przełęcz Karkoszczonka – Szczyrk (~42 km) + dojazd rano na dworzec PKP (~6 km)

Krótkie i sztywne

Niedziela, 29 lipca 2007 · Komentarze(1)
Plan kolejnej wycieczki zakładał objechanie trasy chrzanowskiego maratonu. Lekkim, turystycznym tempem – po co się spieszyć. Pogoda dopisała, nie było ani za zimno ani za gorąco, i równiutko o 9 ruszyliśmy w odchudzonym o jedną osobę składzie na start maratonu. 16 km asfaltu śmignęło w niecałe 40 minut. O 10 miała do nas dojechać urocza parka Trzebińsko – Chrzanowska (?) – niestety nie dojechała :/ Po półgodzinnej zabawie na huśtawkach i karuzeli ruszyliśmy w trasę sami, mając za przewodnika mapę i opis trasy z netu. Objazd poszedł gładko, aczkolwiek nie obyło się bez błądzenia. W pobliżu Żelatowej zrezygnowaliśmy nieświadomie ze wspinania się na sam szczyt na korzyść fajnego zjazdu czarnym szlakiem rowerowym (nota bene był dość prosty – przejechałem go przez nieuwagę na zablokowanym widelcu, potem jeszcze nie mogłem dziada odblokować). Samą końcówkę trasy też pogubiliśmy zupełnie i około 3 km wracaliśmy asfaltem. Generalnie na trasie było kilka fajnych zjazdów, i sporo podjazdów, a wszystkie – jak w tytule. Niby nic specjalnego – a jednak miła odmiana od Lipowca i Tenczynka.


Start maratonu ulokowany ma być w pobliżu placu zabaw. Oczekując na wielkich nieobecnych wycieczki korzystamy z atrakcji... W końcu po pół godzinie oczekiwań ruszamy w drogę sami.


Po drodze mijamy całkiem spore kamieniołomy. Tabliczki wyglądają zachęcająco.


Kamieniołomy są naprawdę duże. I przyciągają uwagę dziwnymi czerwonymi silosami(?).


Takimi właśnie jak ten.


I ten.


I jeszcze te dwa.


W poszukiwaniu rozwiązania zagadki 'po co to?' zaglądamy do środka... Zawartość tych beczek sprawę trochę wyjaśniła.


Nie załapaliśmy się na strzelanie, niestety...


... co jednak nie przeszkadzało w ustrzeleniu kilku fotek.


Ciekawe jak mocno trzęsie się ten domek u góry, gdy na dole trwają prace...


Rejon ulicy Ściegiennego w Płazie. Pogoda nie pozwalała na specjalnie piękne widoki. Przy okazji - druty to najgorsza rzecz jaka może spotkać panoramę ;)


Iście jurajski krajobraz... tylko skałek brakuje.


Jest za to stonka ziemniaczana. Ta zrzucona przez amerykanów z 24 na 25 maja 1950 roku ;) (http://www.niniwa2.cba.pl/stonka_plaga_nadeszla_noca.htm)


A nieopodal zamku Lipowiec spotykamy kolejnego owada - tym razem szkolącego się w survivalu.


Gdy jesteśmy już bliżej końca pojawiają się i skałki. Dokładnie jedna - Skałka Triasowa w Bolęcinie.




W drodze powrotnej rozdzielamy się, i ja, jadąc przez Grodzisko spotykam po drodze kilkadziesiąt powodów aby się nie spieszyć...


...oraz jakieś bardzo dziwne zielsko.


Chyba linie wysokiego napięcia (pod którymi to rosło) mają jakiś wpływ na organizmy żywe... ;)

Trasa: skomplikowana, opis tutaj: http://maraton.orly.vel.pl/ (pokonana z drobnymi odstępstwami ~43 km) + dojazdy (~33 km)

Lajcik

Niedziela, 15 lipca 2007 · Komentarze(1)
Tym razem obyło się (musiało się obyć) bez wypadu w góry. Zamiast tego wybraliśmy się na lekutką wycieczkę na dwa zamczyska. Klasyczną trasę do Lipowca prowadzącą przez Libiąż rozszerzyliśmy aż do zamku Tęczyn w Rudnie. Trasa należy do rekreacyjnych ale ma kilka technicznych odcinków. W szczególności wart polecenia jest żółty szlak pieszy, fragment wiodący przez rezerwat Bukowica, oraz rewelacyjny zjazd z Kamionki Małej do Wąwozu Simota. Pogoda dopisała aż za bardzo – panował niesamowity upał. Odbiło się to pozytywnie na ilości wykonanych przeze mnie fotek – szczególnie w drugim zamku poświęciłem sporo czasu na chodzenie i fotografowanie ruin. Generalnie wycieczka przebiegała bez większych niespodzianek, pomijając malutki wypadek na początku (bez strat w ludziach i sprzęcie). Całą drogę powrotną mieliliśmy asfalt, co odczułem dość szczególnie, a to za sprawą opon (Conti Survival Pro, 2.3″)… Brrr, nigdy więcej!

24 zdjęcia:


Trasa do Lipowca jest dość oklepana, więc obyło się bez fotek. A na zamku zawiało egzotyką - na fotce Happy China Boy ;-)


Lipowiec w pełnej okazałości. Temat dość oklepany...


Zbliżenie na wieżę... to również dość oklepane...


Ponieważ mamy już dość tego klepania kierujemy się na zamek Tęczyn w Rudnie pospolicie nazywany Tenczynkiem. Po drodze mijamy polskie Roswell...


Po dotarciu na zamek rozbijamy "obóz", wśród całej rzeszy turystów...


... i zabieramy się za zwiedzanie. Zamek jest dość specyficzny, aby wszystko obejrzeć nieraz trzeba wspinać się trochę po murach. Te schody były wyjątkiem.


Wieża od spodu. Szkoda że nie da się w prosty sposób dostać na samą górę...


To sem ja.


Alleluja ;-)


Bulaj?


Jedna z baszt widziana ze środka w dół...


...i do góry...






















Panorama na zamek z jednego z murów.


Jeszcze rzut oka na góry... I pora wracać do domu na obiadek :) Pozdrawiam!

Trasa: Jaworzno – Byczyna – Libiąż – Żarki – Rezerwat Bukowica – Zamek Lipowiec – Kamionka Mała – Regulice Górne – Nieporaz – Zamek Tęczyn – Nieporaz – Bolęcin – Piła Kościelecka – Chrzanów – Byczyna – Jaworzno (~82 km)

Historyczne spotkanie

Niedziela, 8 lipca 2007 · Komentarze(1)
8 lipca podjąłem kolejną próbę przejechania całej “mega trasy” w Beskidzie Śląskim. Tym razem moim jedynym towarzyszem był Jar Jar, który w tym sezonie powrócił do jazdy na rowerze w wielkim stylu. Początek właściwej trasy nie nastręczył nam problemów, bogatszy o doświadczenia z poprzedniej wycieczki nie pogubiłem trasy, dzięki czemu pod strategicznym sklepem byliśmy półtorej godziny wcześniej niż ostatnio. Jednak dojazdówka do początku trasy pokazała jak w górach wszystko zmienia się z dnia na dzień. To co było łagodnym zjazdem przerodziło się w błotne zapasy urozmaicone przenoszeniem rowerów nad ściętymi drzewami. Za to końcówka tego zjazdu, która 2 tygodnie wcześniej zmusiła mnie do zejścia z roweru, była teraz wysypana grubym żwirem przez co całkowicie sucha i przejezdna.

Druga część trasy rozpoczęła się makabrycznym podjazdem na Skrzyczne. 11 km serpentyn bardziej niż nogi osłabiło psychikę. Po olbrzymiej stracie czasu (bo tylko tak można nazwać ten odcinek) dotarliśmy na szczyt. Droga ze szczytu była już o wiele ciekawsza, może dlatego, że w większości prowadziła w dół. Niestety nie mogliśmy delektować się najciekawszymi technicznie fragmentami, ponieważ nieubłaganie zbliżała się godzina odjazdu pociągu. Koniec końców musieliśmy odpuścić ostatnie kilka km trasy i szybkim trawersem a następnie asfaltem pędzić do Wisły – na miejscu czasu starczyło tylko na kupno biletów i browarka na drogę…

18 zdjęć:


Poranek zaczął się od podgrzewanej herbaty. Po posiłku postanowiłem umyć po sobie naczynia, co, biorąc pod uwagę godzinę (5.30), śpiących domowników oraz ilość wytwarzanych przez tą czynność dźwięków, można było nazwać sportem ekstremalnym.


Fotka upamiętniająca historyczne spotkanie. Ostatni raz taki team był w górach w rejonie 2004 roku... Paweł ma jeszcze zadowoloną minę, a ja głośno zastanawiam się co wyjdzie z tego zdjęcia.


Pierwszy poważny podjazd. Paweł tryska energią i rozrywa łańcuch.


Po to się czyści łańcuch, że jak jest brudny to strzela i trzeba go potem spinać.


Po skuciu zaczyna go zakładać - kombinuje, bo wziął się za to od dupy strony ;-)


Kochamy takie tabliczki ;-) Na szczęście nic nas nie ścięło, my też nic nie zerwaliśmy (jeszcze...)


Panorama "Pod upośledzonym drzewem". Szczyt Gawlasa, przed nami widać Magurkę Wiślańską.


Oczami robaka. Ciągle jeszcze Gawlas.


Tutaj wreszcie Paweł postanawia coś zerwać. Znów pada na łańcuch. Ku mojemu zaskoczeniu wyciąga z plecaka zapasowy. Ku jeszcze większemu zaskoczeniu mówi, że ma jeszcze zapasową przerzutkę tylną... respect ;-)


Się zerwało, się zakłada...


Kolejna panorama, tym razem ustrzelona pomiędzy Magurkami Wiślańską a Radziechowską. Gdzieś w tle majaczy Velky Rozsutec i Stoh.


Między poprzednim zdjęciem a tym, działo się mnóstwo fajnych rzeczy, dla których nie warto było schodzić z roweru, był też jeden masakryczny podjazd, który w większości (może przesadzam) pokonaliśmy obok rowerów. Skrzyczne.


Paweł obok bardzo zaaferowanej sobą pary. W tle Babia Hora.


Widok ze Skrzycznego. Zupełnie tak ładny jak na okładkach 80% wydawnictw kartograficznych o Beskidzie Śląskim.


Pomiędzy Skrzycznem a tym zdjęciem też działo się mnóstwo interesujących rzeczy, łącznie ze stwierdzeniem, że do pociągu jeszcze godzina a my wciąż w lesie.


Błyskawiczna pani konduktor. Aparat miał biedę ostrość złapać ;-)


"Lekko przykurzone". Po rowerze Pawła niewiele widać. Coś się chłop obijał...


Nawet w pierwszej klasie nie ma takich warunków ;-) Swoją drogą, była to pierwsza podroż powrotna, która nie skończyła się dla mnie bólem głowy - dotychczas zawsze byłem zmuszony do siedzenia na słońcu.

Trasa: Wisła Głębce – Wisła Czarne – Cieńków Wyżni (957) – Gawlas (1077) – Magurka Wiślana (1140) – Magurka Radziechowska (1108) – Radziechowy – Twardorzeczka – Ostre – Skrzyczne (1257) – Malinowska Skała (1152) – Przełęcz Salmopolska – Wisła Malinka – Wisła (~70 km) + dojazdy (~30 km)

50% Normy

Niedziela, 24 czerwca 2007 · Komentarze(0)
24 czerwca 2007 o godzinie, której bliżej do późnego wieczora niż wczesnego poranka przeraźliwy dźwięk budzika zasygnalizował początek kolejnej wycieczki w góry.


Zabójcza godzina jak na wstawanie.

Tym razem miała dopisać pogoda (około 20 stopni, bez deszczu i wiatru) i ekipa forumowiczów – razem ze mną miało nas być 5 osób. Plan zakładał przejechanie trasy którą znalazłem na stronce bikera z Sosnowca. Ponieważ start oryginalnej wycieczki wypadał gdzie indziej niż Wisła Głębce, dokąd wiózł nas pociąg, trzeba było ciut wydłużyć trasę, o dojazd na miejsce startu. Dzięki temu wycieczka miała się zacząć, jak na góry, nietypowo, bo zjazdem.


Jak widać nie trzeba na rowerze jeździć aby się cieszyć. Wystarczy wiedzieć, że jeździć się będzie...


Za nami czai się tajemnicza ręka...


Hura! Góry już widać!

Po wyjściu z pociągu od razu skierowaliśmy koła na czarny szlak, który miał nas zaprowadzić na początek trasy. Oczywiście szybko go zgubiliśmy. Znalazł się jednak, ale za chwilę stracił się znowu. Postanowiliśmy jechać bez szlaku. Zjazd był szybki i łagodny, jedynie końcówka mocno opadała. Mając chyba więcej szczęścia jak rozumu, trafiliśmy dokładnie na początek trasy.


Zjazd na czarny szlak.

Zaczęło się bardzo niewinnie, asfaltem, praktycznie płasko. Potem zrobiło się lekko pod górkę, potem bardziej pod górkę a potem dziwnie w dół – w końcu doszliśmy do wniosku że nie jedziemy w dobrym kierunku – trasa zakładała jazdę bez szlaku. Postanowiliśmy spytać się kogoś jak trafić tam gdzie chcemy podjechaliśmy w stronę stojącego nieopodal domu (na polance w środku lasu). Wokół domku nie było żywego ducha, ale za to… usłyszeliśmy głosy. Jazda w ich kierunku doprowadziła do kolejnego domku gdzie byli jacyś ludzie. Zapytałem o drogę, a jakaś miła pani pokazała mi na starszego gościa – “To jest gospodarz, on tu wszystko zna to wam powie”. No OK. Zapytałem gospodarza o Cieńków Wyżni (931) – nasz cel. I co usłyszałem? “Nie ma w ogóle takiego.”. Z krótkiej wymiany zdań wynikło, że ja mówię o górze a on o osiedlu. W końcu gdy rozmowie padła magiczna fraza “żółty szlak”, facet się znacznie ożywił i zaatakował wiązanką w stylu: “Aaaa, żółty szlak! To musicie tam do końca, potem w lewo, potem w prawo, przez polanę do góry na końcu w lewo, tylko pamiętajcie w prawo, potem prosto, 3 razy do tyłu, w lewo, w prawo, w kółko i będziecie”. No, może jakbym tam mieszkał 30 lat i schodził każdą ścieżkę to połapałbym się o co mu chodzi. Odjechaliśmy kawałek i męska decyzja. Skoro szlak idzie grzbietem to pchamy się pierwszą drogą, która idzie do góry. I tak po 15 minutach solidnego pchania byliśmy już na szlaku.


Pchanko na żółtym.


Mała przerwa... Jak widać wszyscy dobrze się bawią.


Panorama na ekipę. Na tej drodze mijało nas 3 freeridowców. Pozdrawiamy ;)


Pozują od lewej: Kuba, Robert (przysypia czy co?) i Kamil.

Szlak ten nie był zbyt urozmaicony i mało widokowy, lecz mimo wszystkich swoich niedogodności doprowadził nas do zielonego, od którego zaczęła się najciekawsza część całej wycieczki – byliśmy już na wysokości ponad 1000m, tak więc jazda była urozmaicona – ciut w górę, ciut w dół, do tego z reguły otwartymi halami co gwarantowało niesamowite widoki. A widoczność tego dnia była przednia.


Widok nr 1.


Marcin próbuje mnie wyminąć ;)


Panorama nr 1.


Robert walczy z drogą, która spycha go na trawę. W tle Kuba jadący na rowerze pod górę - rzadki widok ;)


Wymieniony wyżej Kuba. Uśmiecha się, widać nie było tam stromo ;)


Dojeżdża i Kamil. Kuba w ramach zdobywania popularności nie opuszcza kadru, a z prawej strony pojawia się po raz drugi dzisiaj tajemnicza ręka.


Zaczyna się robić pomału w dół...






Panorama w jedną stronę z siodła pomiędzy Gawlasem a Magurką Wiślaną.


Panorama w drugą stronę z siodła pomiędzy Gawlasem a Magurką Wiślaną.


Romantyczna dusza podziwia widoki. Pragmatyczna dusza wyciąga jedzenie. Zazdrosna dusza podziwia jedzenie ;)




Skałki na czerwonym szlaku.


Te same skałki.

Począwszy od Magurki Radziechowskiej było już tylko w dół… Na początku dość stromo i technicznie, ścieżką usłaną kamieniami i korzeniami. Potem zrobiło się łagodniej a ścieżka przybrała formę gładziutkiego singletracka o szerokości około 20 cm! Po prostu bosko.


Czerwone szlaki w Beskidach zawsze są ciekawe ;)


Chłopaki zamiast pomóc to stoją i się gapią ;)


Tak jak mówiłem, widoczność była przednia. W oddali widać Małą Fatrę...


...ale pokręciłem trochę i pasmo znacznie się zbliżyło. Zoomem oczywiście, nie korbami ;)


Jezioro Czerniańskie. Nie tak dawno tam byliśmy.


Babia Góra. Usiłuje schować się za drzewem, ale złe drzewo wybrała ;)


Słuchaj stary, ten fragment był zaje... ;)

Szlak czerwony zamieniliśmy za chwilę na niebieski. Po sforsowaniu kilku powalonych drzew naszym oczom ukazała się fenomenalna techniczna ścieżka wśród korzeni. Zjazd był rewelacyjny, ale końcówka była strasznie stroma i do tego śliska – błoto, mokra trawa i kamienie. Sprowadzaliśmy rowery ślizgając się na butach. Niebieskim szlakiem dojechaliśmy do Radziechowa, gdzie załapaliśmy się fuksem na czynny sklep. Po krótkiej analizie zegarka, mapy i samopoczucia kompanów rezygnujemy ze Skrzycznego i toczymy się do Żywca, na pociąg – odpuszczamy połowę trasy. Pociągiem dojechaliśmy do Katowic, skąd lajtowym tempem pokręciliśmy w stronę domu, by wrócić do pracy, obowiązków, i myślenia o następnej wycieczce w górach.


Niektórym niewiele do szczęścia potrzebne - starczy miejsce między dwoma rowerami... ;)




Chrrr...


Sprawca całego zamieszania.


A to się Dartmoor przybrudził ;)

Trasa: Wisła Głębce – Wisła Czarne – Cieńków Wyżni (957) – Gawlas (1077) – Magurka Wiślana (1140) – Magurka Radziechowska (1108) – Radziechowy – Twardorzeczka – Żywiec (~50 km) + dojazdy (~30 km)

Upgrade roweru, testów napędu ciąg dalszy...

Wtorek, 12 czerwca 2007 · Komentarze(2)
Po długaśnej przerwie, 10 czerwca znów wsiadłem na rower. Rower trochę odświeżony, ponieważ z nową klamką hamulca tylnego, linką do tegoż hamulca i co najważniejsze, nową kierownicą! Klamka to znany i lubiany Avid FR-5, linka nie mam pojęcia jaka, bo skombinowałem ją spod jakiegoś regału dawno temu, gdy pracowałem jednym z serwisów. Jest pokryta teflonem i niewiarygodnie giętka – wręcz jak sznurek. Do tego ma bardzo zdrową tendencję samoczynnego prostowania się. Oba te elementy bardzo pomogły pracy hamulca (LX 2004), ale niestety do ideału brakuje jeszcze czegoś i nie za bardzo wiem czego. Nie mogę osiągnąć takiego stanu, że naciskam klamkę, klocki dochodzą do obręczy i koniec. Zawsze pozostaje mi uczucie nieco gumowej klamki...

Z kierownicą sprawa ma się o wiele lepiej. Kupiłem kierę Tiogi, Taskforce FR. Jest szeroka (680), czarna i świetnie wygląda. Po zajęciu pozycji na siodełku czuję się jak w ciężarówce ;) . Kierownica jest superwygodna, nie sądziłem, że 4 cm w kazdą stronę będzie tak odczuwalne. Pomijając, że pierwszy ostry zakręt skończył się prawie upadkiem – rower zupełnie inaczej reaguje na kręcenie taką kierownicą – stwierdzam co następuje:

- przednie koło jest znacznie łatwiej wyrwać do góry
- podczas jazdy na stojąco mam o wiele lepszą kontrolę nad rowerem
- i uwaga: po dłuższej jeździe nie bolą mnie plecy!

Trzeci argument jest mocno subiektywny, ale naprawdę, pozycja jaką przyjmuję na rowerze musi być ciut inna niż dotychczas, bo po przejechaniu 20 kilku kilometrów mam ochotę jechać dalej, bez zatrzymywania się lub robienia dziwnych rzeczy na siodełku celem wyprostowania pleców i rozluźnienia mięśni grzbietu. Myślałem, że to wina złej długości mostka – a pomogła wymiana kierownicy.

W kwestii nowego napędu – działa nieskazitelnie, łańcuch wyczyściłem szejkując go benzynie nałożyłem nowy smar i śmigam. Mrowienie pod korbami ustało – i bardzo dobrze.

Na fotkach: napęd w całej okazałości, i rower w całej okazałości (z zaakcentowanym przodem i odświeżonym kokpitem ;)


Napęd.


Rower.


Przód.

PS. Wszystkie testy odbywały się w drodze do i z Katowic, oraz w lasach na Gliwickich Łabędach, gdzie pętla treningowa mojej Lubej zapisała się w gronie moich ulubionych ścieżek. Może kiedyś pokuszę się o zrobienie listy moich ulubionych tras.

Gruntowny test nowego napędu

Sobota, 26 maja 2007 · Komentarze(1)
W okolicach 24 maja udało mi się wreszcie złożyć rower – wymieniałem cały napęd plus pakiet. Z pakietem pobiłem chyba rekord – robiłem to sobie na koniec dnia, w serwisie w MK Bike’u i cała operacja (począwszy od zdjęcia starych korb, skończywszy na założeniu nowych tak abym do domu dojechał, gdzieś po drodze pakiet zmieniałem) zajęła mi równe 20 minut. Na zdjęciu niżej super fajne auto ściągacze firmy FSA do korb (nigdy mi nie zadziałały, ale wyglądają kozacko).


Niedziałające auto ściągacze do korb.

Nowy napęd trzeba było solidnie przetestować – sprzyjającą temu okazją była wycieczka do Gliwic w sobotę (26.05). Zrobiłem w tym dniu łącznie 146.46 km. Po takim dystansie stwierdzam co następuje: jeszcze trochę oryginalnego smaru SRAMa na łańcuchu PC-48 zostało (warunki były pustynne), pakiet zaczął minimalnie cykać – trzeba będzie dokręcić. Dodatkowo, na początku wycieczki przy nacisku na lewą korbę, na biegach 3-5, 3-6 czułem mrowienie w pedałach, pod koniec było znacznie słabsze. Nie mam pojęcia co to było (napęd się musi do siebie dotrzeć?), mam nadzieję, że przejdzie zupełnie...


Życiówka...


...okupiona, może nie krwią, ale i tak przyjemnie nie było ;)

Trasa maratonu nie biegnie przez Trzy Kopce!

Niedziela, 13 maja 2007 · Komentarze(1)
13 maja po raz pierwszy w tym sezonie znalazłem się w górach. Na dobry początek wybrałem prościutką trasę z Równicy na Salmopol przez Trzy Kopce – trasa ta uległa lekkiej modyfikacji, ale o tym później. Jechałem w doborowym towarzystwie dwóch forumowiczów – Roberta MTB i Miski. Wszystko zaczęło się w środku nocy – trzeba było zdążyć na pociąg ze Szczakowej o 6.17. W Katowicach przesiadka – PKP próbowało nas jeszcze zrobić w balona podstawiając pociąg na inny peron...


Noc!!!


Zaspani w pociągu.

...i po dwóch godzinach jazdy wysiadamy w Ustroniu Polanie. Ustroń wita nas długim asfaltowym podjazdem na Równicę. Na szczęście nie jest ciężko – w sam raz na rozgrzewkę.


Podjazd na Równicę.


Podjazd na Równicę.

Prawie na samej górze podziwiamy ładny widok oraz letni tor saneczkowy (?) z którego oczywiście korzystamy. Przy okazji wychodzi na jaw pierwsza dobra rada – nigdy nie zjeżdżajcie na zablokowanym widelcu! Tor pozwala za cenę 5 PLN poczuć trochę adrenaliny i wiatr we włosach. Saneczki pędzą po “torach” około 40 km/h.


Panorama z Równicy.


Saneczkarz Miska.


Bobsleista Robert.


Deskorolkarz foxiu.

Po dobrej zabawie ruszamy dalej w drogę, za niebieskim szlakiem. Szlak ten będzie nam towarzyszyć dość długo, i bardzo dobrze, bo jest całkiem urozmaicony. Na początku jest nieco pod górkę, potem świetny techniczny kawałek po korzeniach (ale niezbyt trudny) gdzie w ogóle nie ma ścieżki, następnie płasko i w dół.


Niebieski szlak.


Niebieski szlak.


Po podjeździe.

Niebieski szlak w okolicach Orłowej łączy się na chwilę z żółtym, ale ten ostatni niewiele nas obchodzi. Na samym początku podjazdu na Orłową spotykamy bikera z Rudy Śląskiej, który radzi nam aby nie pchać się na Trzy Kopce, tylko zjechać zielonym do Brennej, znaleźć tam żółty, podjechać nim do czarnego, który to z kolei dochodzi do czerwonego i w ten sposób znajdziemy się na Salmopolu.


Po podjeździe.

Obiecujemy mu sprawdzić ten wariant. Tymczasem przy zjeździe z Orłowej pojawia się nagle druga porada dnia – dopasujcie prędkość do warunków na drodze! W końcu dojeżdżamy do rozjazdu, gdzie powinniśmy skręcić za zielonym szlakiem do Brennej. Postanawiamy zatrzymać się tam na chwilę. Rozmawiamy między innymi o mijających nas praktycznie od Orłowej tłumach rowerzystów. W końcu jacyś zatrzymują się przy nas i ucinamy krótką pogawędkę. Okazuje się, że w połowie czerwca na tych terenach jest organizowany maraton rowerowy. Pomimo że trasa maratonu nie biegnie przez Trzy Kopce, spora część rowerzystów siłą rozpędu, w pocie czoła pokonuje podjazd na tą górę – stąd w pobliżu naszego biwaku co rusz zatrzymuje się ktoś i dzwoni za kumplami że pojechali nie tak jak trzeba. W końcu zbieramy się i my, i ruszamy zgodnie z zaleceniami śląskiego kolegi po fachu. Szlak zielony nie jest non-stop w dół, ale przynajmniej początek ma bardzo fajny. Potem niestety zaczynają się betonowe płyty. Dojeżdżamy nim do asfaltu, skręcamy w lewo i za kilka minut odnajdujemy szlak żółty, w okolicach szkoły – jednak został on przeniesiony i zaczyna się przed szkołą, a nie za, jak pokazuje mapa. Szlak jest bardzo ciężki, cały czas pod górę, ale za to jest całkowicie przejezdny. Widoki na szlaku czarnym do którego prowadzi żółty całkowicie wynagradzają te 40 minut zapychania pod górę z prędkością rzędu 5 km/h.


Początek czarnego szlaku.


Widoki z czarnego.

Czarny szlak łączy się z czerwonym, którym dojeżdżamy na Salmopol. Stamtąd serpentynami asfaltu do Wisły, gdzie pozostaje tylko zjeść pizzę, napić się piwka i zapakować do pociągu...


Pan pizzojad.


Pan pizzojadek.


Pan pizzożerca.

Z Katowic niezdrowym tempem dotarliśmy do Jaworzna, gdzie trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości, i niecierpliwie czekać na kolejny wypad. Ahoj!


Zmęczeni ale szczęśliwi.


Zmęczony ale szczęśliwy.

Trasa: Ustroń – Równica – Orłowa – Trzy Kopce Wiślańskie – Brenna – Horzelica – Grabowa – Przełęcz Salmopolska – Wisła

Wycieczka do źródeł piwa…

Wtorek, 1 maja 2007 · Komentarze(0)
W święto pracy postanowiłem popracować nieco (nogami!) i wybrałem się na wycieczkę do źródeł piwa, czyli do Żywca. Plan był taki, że ruszę około 10, dojadę do Ż. a potem się zobaczy. Niestety z różnych przyczyn (między innymi guma w tylnym kole, chyba od stania) wyjechałem z domu dopiero koło południa, i wtedy byłem już pewien, że tym co 'się zobaczy' będzie pociąg do Katowic o 17.07... Zgodnie z zaleceniami różnych ludzi (pozdrowienia dla ekipy BikerTrzebinia) jechałem przez Chrzanów, potem Płazę – w kierunku Zatora i dalej Andrychowa. Kiedy zobaczyłem podjazd na Płazę przypomniałem sobie dlaczego z reguły omijam tę trasę szerokim łukiem… Na szczęście podjazd okazał się być prostszy niż wyglądał i dał się połknąć z blatu, a w oddali coraz wyraźniej majaczył cel podróży – góry... Za Andrychowem, zgodnie z poradami dot. trasy miałem zamiar kierować się na przełęcz Kocierską i dalej do Żywca. Niestety od czasu do czasu pojawiały się tablice ze złośliwie przekreślonym czerwonymi taśmami ‘roboty drogowe’ słowem ‘Żywiec’, a ponadto za Andrychowem zaczął się… asfalt. Nie wiem jak drogowcy go zrobili, ale był całkowicie czarny, czuć było jak klei się do opon i w sposób naturalny ograniczał prędkość do około 20 km/h – i to uzyskanych z wysiłkiem. Opuściłem czym prędzej tę drogę, skręcając na Porąbkę. Zrobiło się wąsko, pojawiła się tablica informująca, że zimą ta droga jest wyłączona z utrzymania a mi zrobiło się dziwnie gorąco, prędkość też jakoś spadła… do 7,5 km/h. Na szczęście potem był niesamowicie szybki zjazd i prawdziwie górskie krajobrazy… Widoczność tego dnia była wyśmienita – dość powiedzieć, że na horyzoncie królowała Babia Góra, jeszcze w śnieżnym kubraczku... Te piękne okoliczności przyrody zachęcały wręcz do częstego zatrzymywania się i focenia panoram. W końcu dotarłem do Żywca – tam, jak się okazało, czekała na mnie największa niespodzianka dzisiejszego dnia – spotkanie ze znajomymi z Jaworzna, pod budką z fast foodem koło dworca. Pozdrawiam! Z Żywca pociąg w ciągu 2 godzin zawiózł mnie do Katowic, skąd już przy zapadającym powoli zmroku doturlałem się do domu...

Trasa: Jaworzno – Chrzanów – Płaza – Zator – Andrychów – Porąbka – Czernichów – Żywiec + Katowice – Jaworzno

Galeria zdjęć:















































Motokros w Cieszynie

Poniedziałek, 9 kwietnia 2007 · Komentarze(0)
Totalnie zapomniana wycieczka, miałem przygotowaną galerię, jedynie opisu zabrakło... i wycieczka nie znalazła się na stronie. Pora to uporządkować :) Zdjęcia są z toru motokrosowego w Cieszynie - Boguszowicach, gdzie wybraliśmy się z Kasią, ponieważ właśnie tam miały być rozgrywane zawody XC - Mistrzostwa Szkół Wyższych. Poza tym to fajna miejscówka jest :)


Tor znajduje się dokładnie tam gdzie powinien - na ulicy Motokrosowej.


Jeździł po nim nawet jeden motocyklista.


Katarzyna.


Ja. Bez kasku, ałć :>


Tu już mocniej, więc kask na łeb włożyłem :)










Powrót.


Ostatni podjazd i dom :)