Wpisy archiwalne w kategorii

Beskid Śląski

Urlop - dzień 5

Wtorek, 7 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Kolejny dzień urlopu przeznaczyliśmy na wycieczkę rowerową. Wycieczka wyszła całkiem spora (mogła by być jeszcze dłuższa, ale odpuściliśmy ostatni kawałek). Na początek wyjechaliśmy na Skrzyczne – tym razem wyciągiem, nie na rowerach, dalej popędziliśmy na Salmopol przez Malinowską Skałę. Sprytnym łukiem minęliśmy Malinów, co pozwoliło zaoszczędzić nieco energii potrzebnej do… wchłonięcia olbrzymich porcji naleśników w schronisku Biały Krzyż, poprzedzonych w dodatku rosołem z makaronem. Naleśniki były grzechu warte, dla Kasi wziąłem porcję z bitą śmietaną i okazało się, że jest ona własnej roboty, żadne spraye i inne cuda. Od samego początku wycieczki gdzieś w bliższej i dalszej odległości słychać było grzmoty, ale udało się nam uniknąć zmoknięcia. Z Salmopolu zrobiliśmy małe kółeczko przez Trzy Kopce Wiślańskie i Brenną z powrotem na Salmopol – znów w towarzystwie odległych burz. Swoją drogą burza w górach to musi być nieprzyjemne przeżycie, nie chciałbym oberwać jak drzewo na ostatniej fotce w galerii... Z Salmopolu stoczyliśmy się (w granicach 55 km/h) do Szczyrku.


Taki piękny mech...


...rósł sobie przy takiej niepozornej drodze. Droga ta to świetny trawers Malinowa, pozwala szybko z Przełęczy Malinowskiej dostać się na Przełęcz Salmopolską. Króciutko i łagodnie w górę, ale potem już tylko ostre grzanie w dół.


Szczerze mówiąc nie pamiętam co jest na tej panoramie, ale to nic, bo i tak drzewa zasłaniają. Gdzieś na żółtym szlaku z Salmopolu na Trzy Kopce Wiślańskie.


Żółty szlak w tą stronę częściej jest w dół, ale zdarzają się też momenty, w których trzeba zrzucić na mały blat...


Już na Trzech Kopcach Wiślańskich. Niebo niewyraźne, ale gdzieś tam przewala się jedna z mijających nas burz.


Rewelacyjny kawałek zielonego szlaku spod Trzech Kopców do Brennej.




Panowie pracujący przy tych drzewach spoglądali dość dziwnym wzrokiem podczas gdy robiłem tą fotkę. Siwy dym.


Źródełko na żółtym szlaku prowadzącym z Brennej w rejon Horzelicy.


Ponownie. Jasna plama z tyłu do dłonie mojego Szczęścia.


Zaryzykowałem zdjęcie z lampą, jak widać całkiem słusznie.


Źródełko po raz kolejny (ciągle to samo). Generalnie woda spływała tym małym wydrążonym pniem do dużego wydrążonego pnia.


Czarny szlak w stronę Przełęczy Salmopolskiej. Było troszkę pod górkę a w rejonie Grabowej było troszkę bardziej pod górkę. Prowadziliśmy.


Właśnie podczas tego prowadzenia natknęliśmy się na Nieźle Pieprznięte Drzewo. I nie chodzi tu o stan umysłu, do pioruna! ;)

Trasa: Szczyrk – Skrzyczne – Malinowska Skała – Przełęcz Salmopolska – Trzy Kopce Wiślańskie – Brenna – Horzelica – Grabowa – Przełęcz Salmopolska – Szczyrk (~38 km)

Urlop - dzień 4

Poniedziałek, 6 sierpnia 2007 · Komentarze(0)
Poniedziałek był dniem bardzo lajtowym. Długie spanie, późne śniadanko i wycieczka – tym razem piesza. Było ciepło, świeciło słoneczko (co miało swoje skutki ale o tym później). Plan zakładał wjazd na Skrzyczne, zresztą cóż w Szczyrku innego ;) Doczłapaliśmy do kolejki, zapłaciliśmy 18 zł za bilety na samą górę, przy okazji pytając panią w okienku jak wygląda kwestia jazdy z rowerami. Otóż rower jedzie za darmo, na odpowiedzialność ridera. Trzeba go sobie trzymać, najlepiej mocno – podobno komuś już spadł ;) Na Skrzycznem widoki takie sobie, wszystkie góry za mgłą. Ze szczytu wybraliśmy zielony szlak, jako najdłuższy wariant i zaczęliśmy iść na dół. Właśnie podczas tego spacerku obudziła się ukryta moc słonka, które przez dwie i pół (może 3) godziny przygrzewało mi cały czas z jednej strony w kark. Piekąca sprawa... Szlak zielony jest po prostu kapitalny, w przynajmniej połowie prowadzi wąskim technicznym singletrackiem, w pewnych miejscach jak na moje umiejętności nieprzejezdnym – tak ciasne switchbacki widziałem do tej pory jedynie na plakatach ze znanymi freeriderami… (dla mało zorientowanych co to switchback – link). W okolicach Lanckorony zaczęliśmy wyraźniej odczuwać głód, więc przyspieszyliśmy kroku i dotarliśmy do restauracji w centrum Szczyrku, gdzie rzuciliśmy się na pyszną pizzę...

PS. Przesyłam niezobowiązujące pozdrowienia dla kelnerki, którą nazwałem wredną, ponoć nieco głośniej niż mi się zdawało :P


Dolna stacja wyciągu na Skrzyczne wita właśnie w ten sposób. Do ubrań brudnych na inne sposoby najwyraźniej nie mają zastrzeżeń ;)


To już regulamin schroniska na Skrzycznem. W sumie całkiem słuszny, jednakże zwracam uwagę na pisownię.


Panorama ze Skrzycznego nie powaliła nas w tym dniu. Babiej prawie nie widać. Aczkolwiek rolnicze tereny w bliższym sąsiedztwie prezentują się bardzo uroczo.


Czy wspominałem już, że kiedyś tak muszę spróbować?


Wolność w czystej postaci...






Start. Bez huku, kurzu, spalin i innych czynników szkodliwych dla środowiska. Czysta (dosłownie) poezja.


Ten pan ma brzydszą paralotnię, dlatego ma tylko dwa zdjęcia.


Szlak zielony. Szalenie widokowy, wąski i techniczny. 2 albo 3 _bardzo_ ciasne switchbacki. Rowerem? Będzie ciężko, ale... koniecznie.


To widok z zielonego szlaku, bardzo interesujący.


A to już 3 godziny później. W samym sercu Szczyrku, w zalatującej orientem restauracji. Potrawy były jednak mniej orientalne niż wystrój. Oczekujemy na pizzę.


... :*

Trasa: Szczyrk – Skrzyczne – Szczyrk (pieszo, szlak zielony ~5km)

Urlop - dzień 3

Niedziela, 5 sierpnia 2007 · Komentarze(1)
Kolejny dzień urlopu upłynął pod znakiem zdobywania Skrzycznego – o zgrozo – na rowerach, a dokładniej rzecz ujmując najczęściej obok rowerów. Ja kiedyś już wchodziłem na tę górę, od strony Ostrego i powiedziałem sobie “nigdy więcej” ale… czego się nie robi dla ukochanej kobiety ;) Na szczęście ta jedna wycieczka przekonała także i ją do korzystania z niewątpliwego dobrodziejstwa jakim jest wyciąg krzesełkowy. I to pomimo wszystkich niesprzyjających okoliczności – z rowerem na krzesełku trzeba siedzieć samemu, raczej nie da się zamknąć zabezpieczenia, a Kasia ma lęk wysokości. Naprawdę ją podziwiam. Na górze nie zabawiliśmy zbyt długo ze względu na mocny wiatr. Ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Malinowskiej Skały, następnie w stronę Malinowa i omijając trawersem (znów droga maratońska) Malinów wylądowaliśmy na Przełęczy Salmopolskiej. Stamtąd zjazd asfaltowymi serpentynami do Szczyrku zakończył naszą króciutką wycieczkę.


W pięknych okolicznościach przyrody rozpoczynamy marsz na Skrzyczne. Na szczęście jest to pierwszy i ostatni raz...


Niebieski szlak. Jeszcze około 0.5 godziny i szczyt.


Panorama na Beskid Węgierski. Jakieś drzewa zasłaniają widok.


Na szczycie paralotniarze zdominowali niebo. Tego dnia mocno wiało.


Antenka. Tutaj chyba każda sieć komórkowa ma zasięg ;)


Panorama ze szczytu. Chmury i paralotnie.


Czy mówiłem już, że mocno wiało?


Fajnie tak... kiedyś na pewno tego spróbuję.




Ten to wygląda zupełnie jak ja. Tylko jakieś głupie miny robi.


Tak też można... Nie pytajcie mnie co robi ta pani.


Już za Skrzycznem, kierunek - Małe Skrzyczne. Jedziemy/idziemy wolno i podziwiamy widoki.


A jest co podziwiać, zarówno w stronę Babiej...


Jak i w stronę Czantorii...


A to już podejście na Malinowską Skałę. Jedna z opcji.


A to druga opcja. Kamienie, korzenie, pełny serwis.


Malinowska Skała.




Ech, ci turyści, wszędzie wlezą...


Sporawe te kamyczki, sporawe...


Kaskady, które mieliśmy tuż pod domem.

Trasa: Szczyrk – Skrzyczne – Malinowska Skała – Przełęcz Salmopolska – Szczyrk (~25 km)

Urlop - dzień 2

Sobota, 4 sierpnia 2007 · Komentarze(1)
Drugi dzień urlopu zaczął się gdzieś w środku nocy i w całości prawie upłynął na podróżowaniu. Najpierw pociągiem do Cieszyna a stamtąd po krótkiej przerwie na jedzonko i kawkę już na rowerach do Szczyrku. Jechaliśmy raczej z ominięciem najgłówniejszych dróg, przez Goleszów, w Ustroniu trawersem Lipowskiego Gronia (szła tamtędy trasa Bike Maratonu, tylko że w drugą stronę, nie zazdroszczę ;) ), Brenną i przełęcz Karkoszczonkę co zaowocowało pchaniem rowerów pod górę. No ale cóż – bez przygód byłoby nudno! Nie obeszło się bez złapania gumy, ale cóż – jw. Na szczęście była to jedyna guma podczas całego urlopu. Na ścieżce trawersującej Lipowski Groń jakiś na oko ponad 70cio letni dziadek pogratulował nam formy – my jemu skrycie też… Ciekawe czy i mnie będzie się chciało w tym wieku z kijkiem po górach łazić. A może jeszcze będę na jakimś trekkingu ciupał po terenie??


Początki jak zwykle bywały trudne...


Ale szczęśliwie dowlokłem się na dworzec PKP w Szczakowej i z przesiadką w Katowicach pomknąłem w stronę Cieszyna. Pociąg do Katowic cały był dla mnie ;)


W okolicach Cieszyna (dopiero) na horyzoncie pojawiły się góry. Jakieś takie zamglone mocno...


...i jeszcze mocniej...


Na szczęście mgła miała tendencję do opadania, więc nic złego z niej nie wyszło. W okolicach Goleszowa.




Znudzony zamglonymi górami zmieniłem okno pociągu i zacząłem oglądać pofalowane łagodnie Pogórze Cieszyńskie.


W tą stronę widoczność była znacznie lepsza.


Pola...


...pola...


I łatanie dętki. To już na początku żółtego szlaku na Karkoszczonkę w Brennej. Gumę złapałem standardowo jak na siebie - na równiutkim asfalcie.




Przełęcz Karkoszczonka. Żółty szlak z Brennej nie był najlepszym wyborem, okazał się bardzo stromy, ale za to zaoszczędził jazdy głównymi drogami. Widok na Skalite z przyległościami.

Ta przyległość nie zmieściła się w poprzednim kadrze. Skrzyczne - czyli nasz cel. Baza noclegowa znajdowała się pod Czyrną u podnóża tej wielkiej góry.

Trasa: Cieszyn – Goleszów – Ustroń – Brenna – Przełęcz Karkoszczonka – Szczyrk (~42 km) + dojazd rano na dworzec PKP (~6 km)

Historyczne spotkanie

Niedziela, 8 lipca 2007 · Komentarze(1)
8 lipca podjąłem kolejną próbę przejechania całej “mega trasy” w Beskidzie Śląskim. Tym razem moim jedynym towarzyszem był Jar Jar, który w tym sezonie powrócił do jazdy na rowerze w wielkim stylu. Początek właściwej trasy nie nastręczył nam problemów, bogatszy o doświadczenia z poprzedniej wycieczki nie pogubiłem trasy, dzięki czemu pod strategicznym sklepem byliśmy półtorej godziny wcześniej niż ostatnio. Jednak dojazdówka do początku trasy pokazała jak w górach wszystko zmienia się z dnia na dzień. To co było łagodnym zjazdem przerodziło się w błotne zapasy urozmaicone przenoszeniem rowerów nad ściętymi drzewami. Za to końcówka tego zjazdu, która 2 tygodnie wcześniej zmusiła mnie do zejścia z roweru, była teraz wysypana grubym żwirem przez co całkowicie sucha i przejezdna.

Druga część trasy rozpoczęła się makabrycznym podjazdem na Skrzyczne. 11 km serpentyn bardziej niż nogi osłabiło psychikę. Po olbrzymiej stracie czasu (bo tylko tak można nazwać ten odcinek) dotarliśmy na szczyt. Droga ze szczytu była już o wiele ciekawsza, może dlatego, że w większości prowadziła w dół. Niestety nie mogliśmy delektować się najciekawszymi technicznie fragmentami, ponieważ nieubłaganie zbliżała się godzina odjazdu pociągu. Koniec końców musieliśmy odpuścić ostatnie kilka km trasy i szybkim trawersem a następnie asfaltem pędzić do Wisły – na miejscu czasu starczyło tylko na kupno biletów i browarka na drogę…

18 zdjęć:


Poranek zaczął się od podgrzewanej herbaty. Po posiłku postanowiłem umyć po sobie naczynia, co, biorąc pod uwagę godzinę (5.30), śpiących domowników oraz ilość wytwarzanych przez tą czynność dźwięków, można było nazwać sportem ekstremalnym.


Fotka upamiętniająca historyczne spotkanie. Ostatni raz taki team był w górach w rejonie 2004 roku... Paweł ma jeszcze zadowoloną minę, a ja głośno zastanawiam się co wyjdzie z tego zdjęcia.


Pierwszy poważny podjazd. Paweł tryska energią i rozrywa łańcuch.


Po to się czyści łańcuch, że jak jest brudny to strzela i trzeba go potem spinać.


Po skuciu zaczyna go zakładać - kombinuje, bo wziął się za to od dupy strony ;-)


Kochamy takie tabliczki ;-) Na szczęście nic nas nie ścięło, my też nic nie zerwaliśmy (jeszcze...)


Panorama "Pod upośledzonym drzewem". Szczyt Gawlasa, przed nami widać Magurkę Wiślańską.


Oczami robaka. Ciągle jeszcze Gawlas.


Tutaj wreszcie Paweł postanawia coś zerwać. Znów pada na łańcuch. Ku mojemu zaskoczeniu wyciąga z plecaka zapasowy. Ku jeszcze większemu zaskoczeniu mówi, że ma jeszcze zapasową przerzutkę tylną... respect ;-)


Się zerwało, się zakłada...


Kolejna panorama, tym razem ustrzelona pomiędzy Magurkami Wiślańską a Radziechowską. Gdzieś w tle majaczy Velky Rozsutec i Stoh.


Między poprzednim zdjęciem a tym, działo się mnóstwo fajnych rzeczy, dla których nie warto było schodzić z roweru, był też jeden masakryczny podjazd, który w większości (może przesadzam) pokonaliśmy obok rowerów. Skrzyczne.


Paweł obok bardzo zaaferowanej sobą pary. W tle Babia Hora.


Widok ze Skrzycznego. Zupełnie tak ładny jak na okładkach 80% wydawnictw kartograficznych o Beskidzie Śląskim.


Pomiędzy Skrzycznem a tym zdjęciem też działo się mnóstwo interesujących rzeczy, łącznie ze stwierdzeniem, że do pociągu jeszcze godzina a my wciąż w lesie.


Błyskawiczna pani konduktor. Aparat miał biedę ostrość złapać ;-)


"Lekko przykurzone". Po rowerze Pawła niewiele widać. Coś się chłop obijał...


Nawet w pierwszej klasie nie ma takich warunków ;-) Swoją drogą, była to pierwsza podroż powrotna, która nie skończyła się dla mnie bólem głowy - dotychczas zawsze byłem zmuszony do siedzenia na słońcu.

Trasa: Wisła Głębce – Wisła Czarne – Cieńków Wyżni (957) – Gawlas (1077) – Magurka Wiślana (1140) – Magurka Radziechowska (1108) – Radziechowy – Twardorzeczka – Ostre – Skrzyczne (1257) – Malinowska Skała (1152) – Przełęcz Salmopolska – Wisła Malinka – Wisła (~70 km) + dojazdy (~30 km)

50% Normy

Niedziela, 24 czerwca 2007 · Komentarze(0)
24 czerwca 2007 o godzinie, której bliżej do późnego wieczora niż wczesnego poranka przeraźliwy dźwięk budzika zasygnalizował początek kolejnej wycieczki w góry.


Zabójcza godzina jak na wstawanie.

Tym razem miała dopisać pogoda (około 20 stopni, bez deszczu i wiatru) i ekipa forumowiczów – razem ze mną miało nas być 5 osób. Plan zakładał przejechanie trasy którą znalazłem na stronce bikera z Sosnowca. Ponieważ start oryginalnej wycieczki wypadał gdzie indziej niż Wisła Głębce, dokąd wiózł nas pociąg, trzeba było ciut wydłużyć trasę, o dojazd na miejsce startu. Dzięki temu wycieczka miała się zacząć, jak na góry, nietypowo, bo zjazdem.


Jak widać nie trzeba na rowerze jeździć aby się cieszyć. Wystarczy wiedzieć, że jeździć się będzie...


Za nami czai się tajemnicza ręka...


Hura! Góry już widać!

Po wyjściu z pociągu od razu skierowaliśmy koła na czarny szlak, który miał nas zaprowadzić na początek trasy. Oczywiście szybko go zgubiliśmy. Znalazł się jednak, ale za chwilę stracił się znowu. Postanowiliśmy jechać bez szlaku. Zjazd był szybki i łagodny, jedynie końcówka mocno opadała. Mając chyba więcej szczęścia jak rozumu, trafiliśmy dokładnie na początek trasy.


Zjazd na czarny szlak.

Zaczęło się bardzo niewinnie, asfaltem, praktycznie płasko. Potem zrobiło się lekko pod górkę, potem bardziej pod górkę a potem dziwnie w dół – w końcu doszliśmy do wniosku że nie jedziemy w dobrym kierunku – trasa zakładała jazdę bez szlaku. Postanowiliśmy spytać się kogoś jak trafić tam gdzie chcemy podjechaliśmy w stronę stojącego nieopodal domu (na polance w środku lasu). Wokół domku nie było żywego ducha, ale za to… usłyszeliśmy głosy. Jazda w ich kierunku doprowadziła do kolejnego domku gdzie byli jacyś ludzie. Zapytałem o drogę, a jakaś miła pani pokazała mi na starszego gościa – “To jest gospodarz, on tu wszystko zna to wam powie”. No OK. Zapytałem gospodarza o Cieńków Wyżni (931) – nasz cel. I co usłyszałem? “Nie ma w ogóle takiego.”. Z krótkiej wymiany zdań wynikło, że ja mówię o górze a on o osiedlu. W końcu gdy rozmowie padła magiczna fraza “żółty szlak”, facet się znacznie ożywił i zaatakował wiązanką w stylu: “Aaaa, żółty szlak! To musicie tam do końca, potem w lewo, potem w prawo, przez polanę do góry na końcu w lewo, tylko pamiętajcie w prawo, potem prosto, 3 razy do tyłu, w lewo, w prawo, w kółko i będziecie”. No, może jakbym tam mieszkał 30 lat i schodził każdą ścieżkę to połapałbym się o co mu chodzi. Odjechaliśmy kawałek i męska decyzja. Skoro szlak idzie grzbietem to pchamy się pierwszą drogą, która idzie do góry. I tak po 15 minutach solidnego pchania byliśmy już na szlaku.


Pchanko na żółtym.


Mała przerwa... Jak widać wszyscy dobrze się bawią.


Panorama na ekipę. Na tej drodze mijało nas 3 freeridowców. Pozdrawiamy ;)


Pozują od lewej: Kuba, Robert (przysypia czy co?) i Kamil.

Szlak ten nie był zbyt urozmaicony i mało widokowy, lecz mimo wszystkich swoich niedogodności doprowadził nas do zielonego, od którego zaczęła się najciekawsza część całej wycieczki – byliśmy już na wysokości ponad 1000m, tak więc jazda była urozmaicona – ciut w górę, ciut w dół, do tego z reguły otwartymi halami co gwarantowało niesamowite widoki. A widoczność tego dnia była przednia.


Widok nr 1.


Marcin próbuje mnie wyminąć ;)


Panorama nr 1.


Robert walczy z drogą, która spycha go na trawę. W tle Kuba jadący na rowerze pod górę - rzadki widok ;)


Wymieniony wyżej Kuba. Uśmiecha się, widać nie było tam stromo ;)


Dojeżdża i Kamil. Kuba w ramach zdobywania popularności nie opuszcza kadru, a z prawej strony pojawia się po raz drugi dzisiaj tajemnicza ręka.


Zaczyna się robić pomału w dół...






Panorama w jedną stronę z siodła pomiędzy Gawlasem a Magurką Wiślaną.


Panorama w drugą stronę z siodła pomiędzy Gawlasem a Magurką Wiślaną.


Romantyczna dusza podziwia widoki. Pragmatyczna dusza wyciąga jedzenie. Zazdrosna dusza podziwia jedzenie ;)




Skałki na czerwonym szlaku.


Te same skałki.

Począwszy od Magurki Radziechowskiej było już tylko w dół… Na początku dość stromo i technicznie, ścieżką usłaną kamieniami i korzeniami. Potem zrobiło się łagodniej a ścieżka przybrała formę gładziutkiego singletracka o szerokości około 20 cm! Po prostu bosko.


Czerwone szlaki w Beskidach zawsze są ciekawe ;)


Chłopaki zamiast pomóc to stoją i się gapią ;)


Tak jak mówiłem, widoczność była przednia. W oddali widać Małą Fatrę...


...ale pokręciłem trochę i pasmo znacznie się zbliżyło. Zoomem oczywiście, nie korbami ;)


Jezioro Czerniańskie. Nie tak dawno tam byliśmy.


Babia Góra. Usiłuje schować się za drzewem, ale złe drzewo wybrała ;)


Słuchaj stary, ten fragment był zaje... ;)

Szlak czerwony zamieniliśmy za chwilę na niebieski. Po sforsowaniu kilku powalonych drzew naszym oczom ukazała się fenomenalna techniczna ścieżka wśród korzeni. Zjazd był rewelacyjny, ale końcówka była strasznie stroma i do tego śliska – błoto, mokra trawa i kamienie. Sprowadzaliśmy rowery ślizgając się na butach. Niebieskim szlakiem dojechaliśmy do Radziechowa, gdzie załapaliśmy się fuksem na czynny sklep. Po krótkiej analizie zegarka, mapy i samopoczucia kompanów rezygnujemy ze Skrzycznego i toczymy się do Żywca, na pociąg – odpuszczamy połowę trasy. Pociągiem dojechaliśmy do Katowic, skąd lajtowym tempem pokręciliśmy w stronę domu, by wrócić do pracy, obowiązków, i myślenia o następnej wycieczce w górach.


Niektórym niewiele do szczęścia potrzebne - starczy miejsce między dwoma rowerami... ;)




Chrrr...


Sprawca całego zamieszania.


A to się Dartmoor przybrudził ;)

Trasa: Wisła Głębce – Wisła Czarne – Cieńków Wyżni (957) – Gawlas (1077) – Magurka Wiślana (1140) – Magurka Radziechowska (1108) – Radziechowy – Twardorzeczka – Żywiec (~50 km) + dojazdy (~30 km)

Trasa maratonu nie biegnie przez Trzy Kopce!

Niedziela, 13 maja 2007 · Komentarze(1)
13 maja po raz pierwszy w tym sezonie znalazłem się w górach. Na dobry początek wybrałem prościutką trasę z Równicy na Salmopol przez Trzy Kopce – trasa ta uległa lekkiej modyfikacji, ale o tym później. Jechałem w doborowym towarzystwie dwóch forumowiczów – Roberta MTB i Miski. Wszystko zaczęło się w środku nocy – trzeba było zdążyć na pociąg ze Szczakowej o 6.17. W Katowicach przesiadka – PKP próbowało nas jeszcze zrobić w balona podstawiając pociąg na inny peron...


Noc!!!


Zaspani w pociągu.

...i po dwóch godzinach jazdy wysiadamy w Ustroniu Polanie. Ustroń wita nas długim asfaltowym podjazdem na Równicę. Na szczęście nie jest ciężko – w sam raz na rozgrzewkę.


Podjazd na Równicę.


Podjazd na Równicę.

Prawie na samej górze podziwiamy ładny widok oraz letni tor saneczkowy (?) z którego oczywiście korzystamy. Przy okazji wychodzi na jaw pierwsza dobra rada – nigdy nie zjeżdżajcie na zablokowanym widelcu! Tor pozwala za cenę 5 PLN poczuć trochę adrenaliny i wiatr we włosach. Saneczki pędzą po “torach” około 40 km/h.


Panorama z Równicy.


Saneczkarz Miska.


Bobsleista Robert.


Deskorolkarz foxiu.

Po dobrej zabawie ruszamy dalej w drogę, za niebieskim szlakiem. Szlak ten będzie nam towarzyszyć dość długo, i bardzo dobrze, bo jest całkiem urozmaicony. Na początku jest nieco pod górkę, potem świetny techniczny kawałek po korzeniach (ale niezbyt trudny) gdzie w ogóle nie ma ścieżki, następnie płasko i w dół.


Niebieski szlak.


Niebieski szlak.


Po podjeździe.

Niebieski szlak w okolicach Orłowej łączy się na chwilę z żółtym, ale ten ostatni niewiele nas obchodzi. Na samym początku podjazdu na Orłową spotykamy bikera z Rudy Śląskiej, który radzi nam aby nie pchać się na Trzy Kopce, tylko zjechać zielonym do Brennej, znaleźć tam żółty, podjechać nim do czarnego, który to z kolei dochodzi do czerwonego i w ten sposób znajdziemy się na Salmopolu.


Po podjeździe.

Obiecujemy mu sprawdzić ten wariant. Tymczasem przy zjeździe z Orłowej pojawia się nagle druga porada dnia – dopasujcie prędkość do warunków na drodze! W końcu dojeżdżamy do rozjazdu, gdzie powinniśmy skręcić za zielonym szlakiem do Brennej. Postanawiamy zatrzymać się tam na chwilę. Rozmawiamy między innymi o mijających nas praktycznie od Orłowej tłumach rowerzystów. W końcu jacyś zatrzymują się przy nas i ucinamy krótką pogawędkę. Okazuje się, że w połowie czerwca na tych terenach jest organizowany maraton rowerowy. Pomimo że trasa maratonu nie biegnie przez Trzy Kopce, spora część rowerzystów siłą rozpędu, w pocie czoła pokonuje podjazd na tą górę – stąd w pobliżu naszego biwaku co rusz zatrzymuje się ktoś i dzwoni za kumplami że pojechali nie tak jak trzeba. W końcu zbieramy się i my, i ruszamy zgodnie z zaleceniami śląskiego kolegi po fachu. Szlak zielony nie jest non-stop w dół, ale przynajmniej początek ma bardzo fajny. Potem niestety zaczynają się betonowe płyty. Dojeżdżamy nim do asfaltu, skręcamy w lewo i za kilka minut odnajdujemy szlak żółty, w okolicach szkoły – jednak został on przeniesiony i zaczyna się przed szkołą, a nie za, jak pokazuje mapa. Szlak jest bardzo ciężki, cały czas pod górę, ale za to jest całkowicie przejezdny. Widoki na szlaku czarnym do którego prowadzi żółty całkowicie wynagradzają te 40 minut zapychania pod górę z prędkością rzędu 5 km/h.


Początek czarnego szlaku.


Widoki z czarnego.

Czarny szlak łączy się z czerwonym, którym dojeżdżamy na Salmopol. Stamtąd serpentynami asfaltu do Wisły, gdzie pozostaje tylko zjeść pizzę, napić się piwka i zapakować do pociągu...


Pan pizzojad.


Pan pizzojadek.


Pan pizzożerca.

Z Katowic niezdrowym tempem dotarliśmy do Jaworzna, gdzie trzeba było wrócić do szarej rzeczywistości, i niecierpliwie czekać na kolejny wypad. Ahoj!


Zmęczeni ale szczęśliwi.


Zmęczony ale szczęśliwy.

Trasa: Ustroń – Równica – Orłowa – Trzy Kopce Wiślańskie – Brenna – Horzelica – Grabowa – Przełęcz Salmopolska – Wisła

Wycieczka do źródeł piwa…

Wtorek, 1 maja 2007 · Komentarze(0)
W święto pracy postanowiłem popracować nieco (nogami!) i wybrałem się na wycieczkę do źródeł piwa, czyli do Żywca. Plan był taki, że ruszę około 10, dojadę do Ż. a potem się zobaczy. Niestety z różnych przyczyn (między innymi guma w tylnym kole, chyba od stania) wyjechałem z domu dopiero koło południa, i wtedy byłem już pewien, że tym co 'się zobaczy' będzie pociąg do Katowic o 17.07... Zgodnie z zaleceniami różnych ludzi (pozdrowienia dla ekipy BikerTrzebinia) jechałem przez Chrzanów, potem Płazę – w kierunku Zatora i dalej Andrychowa. Kiedy zobaczyłem podjazd na Płazę przypomniałem sobie dlaczego z reguły omijam tę trasę szerokim łukiem… Na szczęście podjazd okazał się być prostszy niż wyglądał i dał się połknąć z blatu, a w oddali coraz wyraźniej majaczył cel podróży – góry... Za Andrychowem, zgodnie z poradami dot. trasy miałem zamiar kierować się na przełęcz Kocierską i dalej do Żywca. Niestety od czasu do czasu pojawiały się tablice ze złośliwie przekreślonym czerwonymi taśmami ‘roboty drogowe’ słowem ‘Żywiec’, a ponadto za Andrychowem zaczął się… asfalt. Nie wiem jak drogowcy go zrobili, ale był całkowicie czarny, czuć było jak klei się do opon i w sposób naturalny ograniczał prędkość do około 20 km/h – i to uzyskanych z wysiłkiem. Opuściłem czym prędzej tę drogę, skręcając na Porąbkę. Zrobiło się wąsko, pojawiła się tablica informująca, że zimą ta droga jest wyłączona z utrzymania a mi zrobiło się dziwnie gorąco, prędkość też jakoś spadła… do 7,5 km/h. Na szczęście potem był niesamowicie szybki zjazd i prawdziwie górskie krajobrazy… Widoczność tego dnia była wyśmienita – dość powiedzieć, że na horyzoncie królowała Babia Góra, jeszcze w śnieżnym kubraczku... Te piękne okoliczności przyrody zachęcały wręcz do częstego zatrzymywania się i focenia panoram. W końcu dotarłem do Żywca – tam, jak się okazało, czekała na mnie największa niespodzianka dzisiejszego dnia – spotkanie ze znajomymi z Jaworzna, pod budką z fast foodem koło dworca. Pozdrawiam! Z Żywca pociąg w ciągu 2 godzin zawiózł mnie do Katowic, skąd już przy zapadającym powoli zmroku doturlałem się do domu...

Trasa: Jaworzno – Chrzanów – Płaza – Zator – Andrychów – Porąbka – Czernichów – Żywiec + Katowice – Jaworzno

Galeria zdjęć: