Czarna Góra No. 1

Wtorek, 24 maja 2011 · Komentarze(4)
Pierwszy dzień pobytu w Siennej upłynął na spacerowaniu, drugi dzień to już kilka chwil solidnej jazdy. Wybrałem się z Pawłem na objazd i dokończenie znakowania 3, 4 i 5 odcinka specjalnego trasy Enduro Trophy. W sumie razem jechaliśmy tylko OS3 i kawałek podjazdówki, resztę przebyłem sam. Kilka zdjęć z wypadu:


Zaczynamy od podjazdu pod schronisko pod Śnieżnikiem. Idziemy na łatwiznę i większość pokonujemy busem Harrego - w siodle robimy tylko około 1.5 km pod górę :)


Spod schroniska startuje OS3, który pędzi w dół czerwonym szlakiem (początek obok, bo szlak omija fajną sekcję korzeni). Odcinek trzeba doznakować, co też Paweł czyni. Przy okazji - na focie jeden z nielicznych zupełnie gładkich fragmentów :)


Lecimy dalej, tym razem zdjąć strzałki ze źle poprowadzonej dojazdówki - jest na niej fajna ścianka, ale droga wylatuje nie tam gdzie byśmy chcieli, po za tym 1/3 trasy to pchanie...


Paweł przymierza się do kamienistej sekcji, nieco dalej jest gładziej ale za to stromizna każe się zastanowić nad sensem życia ;) Umiejętne (czytaj - minimalne) używanie hamulców pozwala pokonać ścianę, próby mocniejszego hamowania kończą się ślizgiem w krzaki.


Odcinek czwarty pomijam, bo jest krótki i nie dzieje się na nim zbyt wiele (chyba że poleje - wtedy zmienia się w rzekę, podobnie jak rok temu. Wykrzykniki na zdjęciu to już początek OS5, oznaczają chyba, że widoki urywają d...


A nie mówiłem? :) Fakty niestety są takie, że trasa zjazdowa którą poprowadzony jest piąty odcinek jest tak wymagająca technicznie, że na podziwianie widoków zwyczajnie nie ma czasu. Zjazd ciut ponad moje umiejętności, tym bardziej każda przejechana sekcja cieszy podwójnie. A nieskromnie przyznam, że choć z przerwami, to zjechałem całość, bez sprowadzania roweru z choćby jednego kamienia :)


Na wieczór obowiązkowe grzebanie przy sprzęcie, pogaduszki okołorowerowe i piwko. Nazajutrz wielki dzień - ale o tym już w kolejnej relacji.

Pozdrawiam i do zobaczenia niebawem :)

Po pracy

Środa, 11 maja 2011 · Komentarze(4)
Pomyślałem, że trzeba się w końcu ruszyć gdzieś. Weekend wtopiłem konkretnie, rower do jazdy przygotowany, nowe opony założone... Nic tylko śmigać. No więc przeturlałem fele po okolicy, uzbierało się takie oto 30 km: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=48516.

A jak było? Jak na fotkach :)


Ostatnio Nemo marudził że gór nie widać. No to niech ma :)


Ja jednak skierowałem się w zupełnie przeciwną stronę (tymczasowo).


Wybrałem czarny szlak rowerowy na Goleszów, chyba jeszcze nigdy nim nie jechałem, z tego prostego powodu, że odbija w bok i zatacza koło tuż przed samym... Goleszowem. Mając do wyboru 4km szlakiem a 500m bez szlaku zazwyczaj wybierałem krótszą drogę...


Dziś jednak wybrałem inaczej i toczyłem się wąskimi asfaltami wśród pól i wiejskich sielankowych widoczków.


Koniec końców do Goleszowa dotarłem i zacząłem wdrapywać się na największy pagórek dnia dzisiejszego - Jasieniową. Wystaje toto z ziemi na 521 metrów, a trawersujący zbocza tej górki czarny szlak pieszy pozwala poczuć się przez chwilę jak w górach.


Niestety tylko przez chwilę... Po kilkuset metrach zjazdu (nawet siodełko obniżyłem ;) ) dojeżdżam do asfaltu i zaczynam powrót do domu... Kółko nie za duże, ale na dotlen po pracy jak znalazł.

Pozdrawiam i do następnego!

Asfaltowo

Poniedziałek, 2 maja 2011 · Komentarze(2)
Kolejna wycieczka po okolicy, kolejna z Kasią. Taka sama jak ostatnio, tylko dojechaliśmy kawałeczek dalej. Pogoda przyjemna, choć zimniej niż by się mogło wydawać. Resztę powiedzą zdjęcia.


Zamiast na koniec - tym razem na początek. Psina za siatką bardzo nas nie lubi, szczeka ilekroć się tam pojawiamy i tak długo aż sobie pojedziemy.


Tym razem robię dwa zdjęcia stodole :)


Śmigamy dalej i lądujemy w altance odpoczynkowej dla rowerzystów, przy szlaku rowerowym nieopodal OSP w Dzięgielowie. Tam chwila przerwy i powrót.


Wracamy dokładnie tą samą drogą, po drodze mija nas pajac w niebieskim kombi, który wyprzedza tylko po to by zaraz zjeżdżać do bramy po prawej stronie, zmuszając nas do mocnego hamowania. Skąd się tacy biorą...


Na koniec jeszcze zachodzik, nie wiedziałem które zdjęcie wybrać, wrzucam wszystkie.





Do następnego :)

Gnijące ciała nieszczęśników

Środa, 20 kwietnia 2011 · Komentarze(6)
Nocnych mikrowypadów część kolejna. Dziś padło na Marklowice i rezerwat Kopce - zachciało mi się odrobiny terenu :) Wyjechałem około godziny 21.30 i od razu popędziłem w stronę celu. Jeszcze dobrze nie wjechałem do lasu, a uderzył mnie dziwny, mdły zapach. Oczami wyobraźni zobaczyłem gnijące ciała nieszczęśników, którzy zapuścili się tu przede mną, jednak do głosu szybko doszedł zdrowy rozsądek - zapach to wina sporej ilości czosnku niedźwiedziego. W zasadzie cały rezerwat porośnięty jest tą rośliną...

Zrobiłem oczywiście kilka fotek. Wziąłem ze sobą kompakt Katarzyny. W plecaku lekko, ale jakość fotek taka sobie...


Widzicie to? Nie? Ja też nie wiele widziałem ;) Mocna lampa na takie wypady to podstawa, moją to sobie mogę do plecaka za portfelem poświecić ;)


W końcu u góry. Cieplej o chyba 10 stopni, a do tego całkiem ładnie.


Zbliżenie. Kolorystyka inna, bo balans bieli nie musiał ratować koloru trawy która wlazła w poprzedni kadr :)


Na koniec jeszcze oczy w słup i spadam do domu.

Wycieczki wyszło całe 10 km :) Ale na odświeżenie umysłu po całym dniu - wystarczy. Nocna jazda wciąga :)

Nocny lotnik

Wtorek, 19 kwietnia 2011 · Komentarze(2)
Zaczynam ogarniać jazdę po Cieszynie... nocą. Dziś malutkie kółeczko ( 10km - ale w pionie wyszło 180 metrów - o 30 więcej niż przy wczorajszych 20km :) ) po mieście, muszę poznać dokładnie okolicę, a wcześniej jakoś nie było ku temu okazji. Przejazd przez Cieszyn zawsze sprowadzał się do wyjechania z miasta i powrotu do domu. Pewnie prędzej czy później znów tak się stanie i nocą będę jeździł na dalsze trasy, niemniej muszę mieć ulice na tyle po ciemku opanowane by nie przestrzelić odpowiedniego zjazdu i nie wylecieć na jakiejś wiosce :)

Trzy fotki, z miejsc za dnia widokowych :)


Tam gdzieś za łuną są czeskie Beskydy :)


Trochę poruszone, ale najlepsze i tak z tego miejsca.


I na koniec jeszcze góry :)

Pozdrawiam i do następnego :)

PS A tytuł wpisu stąd:



Dobranoc.

Szybki szpil

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Dziś szybki szpil. Siedzimy sobie jak na dwoje prawie trzydziestolatków przystało, oglądamy X-Factora na wodzie (żadna hiper technologia, na onetowym VODzie ;) ) aż tu w połowie Kaśka do mnie:

- skoczymy gdzieś na rower?

No to skoczyliśmy. 18 km asfaltem, godzinka wieczornego kręcenia. Fotki tylko dwie:


Słońce leci w dół, na łeb na szyję. Zanim skończyliśmy ten krótki postój na foto i picie - spadło całkiem.


I jeszcze klasyk mojej strony :) Tym razem z jakim przeciągającym się jak kocur przed wyruszeniem na łowy dymem.

Zdravím a těšíme se na příště :)

Powrót po latach

Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · Komentarze(12)
Na Czantorię mam teraz około 20 km. Uwierzycie że ostatni raz byłem na szczycie w 2003 roku? Do ostatniej niedzieli - teraz znów spokój na kilka ładnych lat :) Z propozycją wypadu w takiej a nie innej formie wyszedł Nemo, który z Czantorii w stronę Stożka nie jechał jeszcze nigdy :) Pojechaliśmy więc, w 3.5 osoby - Spojler, Nemo i ja, te pół to Świerszczu, który w samochodzie miał tylko rzeczy, on sam zaspał. Próbowaliśmy go potem przez telefon przekonać, że jeszcze czekamy pod blokiem, ale nie wiem czy uwierzył.

A z wypadu wyszło co następuje:


Rano miałem jechać bez przerw (wyjechałem dość późno), no ale jak tu się nie zatrzymać. W końcu i tak nie spóźniłem się na start, chłopaki się trochę grzebali z wychodzeniem z auta.


Chciałem jechać prawie na sam grzbiet ulicą Akacjową, ale Nemo uparł się na niebieski szlak, który miał być lajtowy i w dodatku kiedyś tam Nemo na szczyt Czanorii nim podbiegł...


Z rowerami kiepsko się jednak biega, więc spokojnie idziemy.


Końcówka szlaku jest całkiem ciekawa i nawet czasem da się jechać.


W końcu docieramy i na polance 0.5 km przed szczytem urządzamy mały popas. Na szczycie sporo ludzi, więc nie zatrzymujemy się na dłużej niż wymaga tego założenie ochraniaczy.


Jazda! Czerwony szlak na Soszów kojarzyłem jako drogę przez mękę - kupa kamieni i cholernie stromo.


Nie pomyliłem się za wiele, było stromo, były też kamienie, nie było jedynie drogi przez mękę.


Kiedy zjeżdżałem tędy ostatnio miałem jeszcze hardtaila z amorkiem o skoku 80mm, z takiej perspektywy wszystko wydaje się większe :)


Teraz, gdy skoku nie brakuje, a ja sam jestem cięższy o sporą ilość kilo... doświadczeń znaczy się, ścianki które dawniej musiałem pokonywać z buta są...


...przyjemnym przerywnikiem, który wymaga czegoś więcej niż tylko napinania mięśni i operowania klamkami.


Przy okazji - Heniek sprawdza się wyśmienicie, po pierwszym zjeździe podregulowałem nieco damper i nie mogłem na nic narzekać.


Skoku nie brakuje, 5th Element który "na parkingu" pracuje jak kawałek drewna sprawuje się w terenie wyśmienicie. Wad wymienianych jako typowe dla konstrukcji jednozawiasowych nie zauważyłem.


Z pewnością występują i pokonując 50 razy testowy krawężnik można by je dokładnie wskazać, jednak wpływu na normalną jazdę w górach nie mają tak dużego by można by go można było nazwać "wyraźnym".


Jedynie podczas podjazdów Heckler zachowuje się gorzej niż Regina. Jednak nie jestem w stanie stwierdzić jaki udział w tym ma geometria, jaki rodzaj zawieszenia, a jaki tylna opona, która w tym roku jest znacznie bardziej zużyta niż w zeszłym i może po prostu nie zapewniać należytej przyczepności.


Poprzednie i to zdjęcie to już urywające łeb widoki z Soszowa, gdzie rozkładamy się na polanie celem wszamania czegoś przed dalszą drogą.


Zjazd z Soszowa to grzanie na pełnej... prędkości taką sobie szutrówką. Dobrze, że ma chociaż zakręty. No i pozwala na ponad 50 km/h więc trochę adrenaliny daje.


Jeszcze fota na tle gór i odbijamy przed Stożkiem na niebieski szlak do Wisły. Z reguły, pchaliśmy się nim do góry, warto było więc w końcu przekonać się jak jest w drugą stronę.


A jednak nie warto było :) Pod górę się ten szlaczek zmieli, w dół natomiast nie jest ani szybki, ani techniczny, ani płynny. No, ale jedno z założeń spełnił - dojechaliśmy nim do Wisły :) Stamtąd dyszka szlakiem rowerowym na parking, skąd ja jeszcze kilkanaście kilometrów do Cieszyna. I w zasadzie, ten ostatni kawałek asfaltu zmęczył mnie bardziej niż cała jazda po górach. Wiało niemiłosiernie...

Całości wyszło 61 km, na mapie i wykresie wygląda to tak: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=44744

Pozdrawiam i do następnego :)

Po okolicy

Niedziela, 13 marca 2011 · Komentarze(6)
Nie chciało mi się jak diabli, ale trzeba było w końcu ruszyć zadek. Dwie godziny jazdy po okolicznych asfaltach i nie tylko (terenu było bardzo mało, ale za to dość "górski"), wyglądało to dokładnie tak: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=42361. Poniżej 5 zdjęć z wypadu. Brakuje trochę fotki ze zjazdu, bo lasek jest tam bardzo klimatyczny, ale jakoś nie chciało mi się zatrzymywać ;) Może kiedyś wybiorę się tam wcześnie rano, by złapać mgłę. To będzie czad :)


Pierwsze widoki, jeszcze w Cieszynie. Wyjechałem o 16, stąd taki kolor nieba po zachodniej stronie.


Do Goleszowa docieram po mniej więcej 40 minutach, fotografuję tamtejszy obiekt sakralny i zabieram się za podjazd.


Podjazd prowadzi w większości lasem, ale ten w końcu otwiera się i pozwala sfotografować płonące zachodem słońca niebo.


W drodze powrotnej obowiązkowa fotka tej stodoły :) Dziś bardzo sielsko wyglądała.


Jeszcze na koniec, już w samym Cieszynie zatrzymuję się na chwilkę nad Olzą, napić się i cyknąć ostatnią fotkę.

I tyle tego, pozdrawiam i do przeczytania :)

Topienie Henryka

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(4)
Co tu gadać, trasa jak trasa. 2 godziny włóczenia się po okolicy (choć patrząc na średnią wycieczki bardziej pasowałoby określenie "szwendania się"). Trasa mniej więcej taka: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=42248. Mniej więcej, bo kiedy skończyły mi się możliwości a nie chciało mi się wracać przyciąłem na przestrzał przez las i jakieś pola :D

Jeszcze kilka fot z wypadu:


Lecę przez malowniczo śmierdzące gnojownikiem okolice Hażlacha. Tzn. tu nie śmierdziało, więc zrobiłem zdjęcie. Ale generalnie, mogę chyba uogólnić ;)


Dziś niemalże same asfalty, i jeszcze przez najbliższe kilka jazd tak będzie. Trza kondycję trochę odbudować.


Aby nie jechać główną drogą odbijam w jakąś uliczkę. Kończy się asfalt, wracać nie przystoi - wjeżdżam w las. Od razu robi się kolorowo. Po drodze ostatki zimy. Marzanny nie miałem, Regina poszła do ludzi... utopiłem Henryka ;)


Jedyne udane zdjęcie z dziś. To znaczy takie, które mi się podoba. Technicznie patrząc. Bo tematycznie - lód na rzece i warunki, które przyczyniają się do jego powstania nie podobają mi się, i nigdy się podobać nie będą :)


Na koniec jeszcze Czantoria (na fotce, nie wjeżdżałem ;) ) i spadam do chaty.

W tym roku planuję śmigać częściej niż w ostatnich latach, jeśli zamierzenia uda się realizować szykujcie się na sporo wpisów tego typu - 3 zdania, kilka zdjęć. Oczywiście wycieczki weekendowe też będą, będzie jakaś trzydniówka... Sezon zapowiada się bogato.

Pozdrawiam i do następnego (czyli prawdopodobnie do jutra).