Wpisy archiwalne w kategorii

Wycieczki

Szybki szpil

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 · Komentarze(4)
Dziś szybki szpil. Siedzimy sobie jak na dwoje prawie trzydziestolatków przystało, oglądamy X-Factora na wodzie (żadna hiper technologia, na onetowym VODzie ;) ) aż tu w połowie Kaśka do mnie:

- skoczymy gdzieś na rower?

No to skoczyliśmy. 18 km asfaltem, godzinka wieczornego kręcenia. Fotki tylko dwie:


Słońce leci w dół, na łeb na szyję. Zanim skończyliśmy ten krótki postój na foto i picie - spadło całkiem.


I jeszcze klasyk mojej strony :) Tym razem z jakim przeciągającym się jak kocur przed wyruszeniem na łowy dymem.

Zdravím a těšíme se na příště :)

Powrót po latach

Poniedziałek, 11 kwietnia 2011 · Komentarze(12)
Na Czantorię mam teraz około 20 km. Uwierzycie że ostatni raz byłem na szczycie w 2003 roku? Do ostatniej niedzieli - teraz znów spokój na kilka ładnych lat :) Z propozycją wypadu w takiej a nie innej formie wyszedł Nemo, który z Czantorii w stronę Stożka nie jechał jeszcze nigdy :) Pojechaliśmy więc, w 3.5 osoby - Spojler, Nemo i ja, te pół to Świerszczu, który w samochodzie miał tylko rzeczy, on sam zaspał. Próbowaliśmy go potem przez telefon przekonać, że jeszcze czekamy pod blokiem, ale nie wiem czy uwierzył.

A z wypadu wyszło co następuje:


Rano miałem jechać bez przerw (wyjechałem dość późno), no ale jak tu się nie zatrzymać. W końcu i tak nie spóźniłem się na start, chłopaki się trochę grzebali z wychodzeniem z auta.


Chciałem jechać prawie na sam grzbiet ulicą Akacjową, ale Nemo uparł się na niebieski szlak, który miał być lajtowy i w dodatku kiedyś tam Nemo na szczyt Czanorii nim podbiegł...


Z rowerami kiepsko się jednak biega, więc spokojnie idziemy.


Końcówka szlaku jest całkiem ciekawa i nawet czasem da się jechać.


W końcu docieramy i na polance 0.5 km przed szczytem urządzamy mały popas. Na szczycie sporo ludzi, więc nie zatrzymujemy się na dłużej niż wymaga tego założenie ochraniaczy.


Jazda! Czerwony szlak na Soszów kojarzyłem jako drogę przez mękę - kupa kamieni i cholernie stromo.


Nie pomyliłem się za wiele, było stromo, były też kamienie, nie było jedynie drogi przez mękę.


Kiedy zjeżdżałem tędy ostatnio miałem jeszcze hardtaila z amorkiem o skoku 80mm, z takiej perspektywy wszystko wydaje się większe :)


Teraz, gdy skoku nie brakuje, a ja sam jestem cięższy o sporą ilość kilo... doświadczeń znaczy się, ścianki które dawniej musiałem pokonywać z buta są...


...przyjemnym przerywnikiem, który wymaga czegoś więcej niż tylko napinania mięśni i operowania klamkami.


Przy okazji - Heniek sprawdza się wyśmienicie, po pierwszym zjeździe podregulowałem nieco damper i nie mogłem na nic narzekać.


Skoku nie brakuje, 5th Element który "na parkingu" pracuje jak kawałek drewna sprawuje się w terenie wyśmienicie. Wad wymienianych jako typowe dla konstrukcji jednozawiasowych nie zauważyłem.


Z pewnością występują i pokonując 50 razy testowy krawężnik można by je dokładnie wskazać, jednak wpływu na normalną jazdę w górach nie mają tak dużego by można by go można było nazwać "wyraźnym".


Jedynie podczas podjazdów Heckler zachowuje się gorzej niż Regina. Jednak nie jestem w stanie stwierdzić jaki udział w tym ma geometria, jaki rodzaj zawieszenia, a jaki tylna opona, która w tym roku jest znacznie bardziej zużyta niż w zeszłym i może po prostu nie zapewniać należytej przyczepności.


Poprzednie i to zdjęcie to już urywające łeb widoki z Soszowa, gdzie rozkładamy się na polanie celem wszamania czegoś przed dalszą drogą.


Zjazd z Soszowa to grzanie na pełnej... prędkości taką sobie szutrówką. Dobrze, że ma chociaż zakręty. No i pozwala na ponad 50 km/h więc trochę adrenaliny daje.


Jeszcze fota na tle gór i odbijamy przed Stożkiem na niebieski szlak do Wisły. Z reguły, pchaliśmy się nim do góry, warto było więc w końcu przekonać się jak jest w drugą stronę.


A jednak nie warto było :) Pod górę się ten szlaczek zmieli, w dół natomiast nie jest ani szybki, ani techniczny, ani płynny. No, ale jedno z założeń spełnił - dojechaliśmy nim do Wisły :) Stamtąd dyszka szlakiem rowerowym na parking, skąd ja jeszcze kilkanaście kilometrów do Cieszyna. I w zasadzie, ten ostatni kawałek asfaltu zmęczył mnie bardziej niż cała jazda po górach. Wiało niemiłosiernie...

Całości wyszło 61 km, na mapie i wykresie wygląda to tak: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=44744

Pozdrawiam i do następnego :)

Po okolicy

Niedziela, 13 marca 2011 · Komentarze(6)
Nie chciało mi się jak diabli, ale trzeba było w końcu ruszyć zadek. Dwie godziny jazdy po okolicznych asfaltach i nie tylko (terenu było bardzo mało, ale za to dość "górski"), wyglądało to dokładnie tak: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=42361. Poniżej 5 zdjęć z wypadu. Brakuje trochę fotki ze zjazdu, bo lasek jest tam bardzo klimatyczny, ale jakoś nie chciało mi się zatrzymywać ;) Może kiedyś wybiorę się tam wcześnie rano, by złapać mgłę. To będzie czad :)


Pierwsze widoki, jeszcze w Cieszynie. Wyjechałem o 16, stąd taki kolor nieba po zachodniej stronie.


Do Goleszowa docieram po mniej więcej 40 minutach, fotografuję tamtejszy obiekt sakralny i zabieram się za podjazd.


Podjazd prowadzi w większości lasem, ale ten w końcu otwiera się i pozwala sfotografować płonące zachodem słońca niebo.


W drodze powrotnej obowiązkowa fotka tej stodoły :) Dziś bardzo sielsko wyglądała.


Jeszcze na koniec, już w samym Cieszynie zatrzymuję się na chwilkę nad Olzą, napić się i cyknąć ostatnią fotkę.

I tyle tego, pozdrawiam i do przeczytania :)

Topienie Henryka

Sobota, 12 marca 2011 · Komentarze(4)
Co tu gadać, trasa jak trasa. 2 godziny włóczenia się po okolicy (choć patrząc na średnią wycieczki bardziej pasowałoby określenie "szwendania się"). Trasa mniej więcej taka: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=42248. Mniej więcej, bo kiedy skończyły mi się możliwości a nie chciało mi się wracać przyciąłem na przestrzał przez las i jakieś pola :D

Jeszcze kilka fot z wypadu:


Lecę przez malowniczo śmierdzące gnojownikiem okolice Hażlacha. Tzn. tu nie śmierdziało, więc zrobiłem zdjęcie. Ale generalnie, mogę chyba uogólnić ;)


Dziś niemalże same asfalty, i jeszcze przez najbliższe kilka jazd tak będzie. Trza kondycję trochę odbudować.


Aby nie jechać główną drogą odbijam w jakąś uliczkę. Kończy się asfalt, wracać nie przystoi - wjeżdżam w las. Od razu robi się kolorowo. Po drodze ostatki zimy. Marzanny nie miałem, Regina poszła do ludzi... utopiłem Henryka ;)


Jedyne udane zdjęcie z dziś. To znaczy takie, które mi się podoba. Technicznie patrząc. Bo tematycznie - lód na rzece i warunki, które przyczyniają się do jego powstania nie podobają mi się, i nigdy się podobać nie będą :)


Na koniec jeszcze Czantoria (na fotce, nie wjeżdżałem ;) ) i spadam do chaty.

W tym roku planuję śmigać częściej niż w ostatnich latach, jeśli zamierzenia uda się realizować szykujcie się na sporo wpisów tego typu - 3 zdania, kilka zdjęć. Oczywiście wycieczki weekendowe też będą, będzie jakaś trzydniówka... Sezon zapowiada się bogato.

Pozdrawiam i do następnego (czyli prawdopodobnie do jutra).

Zimowo

Niedziela, 5 grudnia 2010 · Komentarze(0)
Zima w pełni. Pół metra śniegu, temperatury sporo poniżej zera i dzień krótki niczym pojedynczy listek papieru toaletowego. Ale jeździć mimo to się chce. Praca nie umożliwia mi jazdy w dni powszednie - jak wychodzę już ciemno, a mocnych lamp brak. Rano wstawać się nie chce... pozostaje więc ukraść trochę czasu w weekend. Dziś udało się wyskoczyć na 2.5 godziny :) Fotorelacja niżej:


Ponieważ w Cieszynie zaczęły zamarzać wodospady, uznałem że już najwyższy czas...


...na wyciągnięcie zimowego Pomykacza. Inna sprawa, że Heniek nie ma chwilowo kół, ale przecież nie sądzicie chyba że to było przyczyną jazdy na drugim rowerze :D


Uderzam standardowo, w miejsce z którego zazwyczaj są niezłe widoki. Przed wyjechaniem z domu jest super pogoda, błękitne niebo i słońce, jednak zanim się zebrałem niebo zaciągnęło się chmurami...


Widoki na najbliższe góry były jednak całkiem niezłe. Niestety towarzyszyła im przyczyna szybkiej zmiany pogody - strasznie silny południowy wiatr. W miejscach takich jak to, czyli położonych dość wysoko i odsłoniętych, wiatr był szczególnie dokuczliwy.


Cykam jeszcze parę fotek i spływam.


Zjazd po ośnieżonej drodze super, nie ma dziur :) Rower wpada tylko w lekkie wibracje, gdy jedzie się po śladach samochodów. Przypominam, że nie mam w Pomykaczu żadnej amortyzacji :)


Jadę dalej, na krótki kawałek pozbawiony asfaltu - z nadzieją, że będzie tam trochę puchu. Trochę jest, ale taka ilość, że na zjeździe się go nie zauważa, a podjazd skutecznie utrudnia.


Dodatkowo wicher zwiewa z pól suche, lodowate kryształki i bombarduje mnie nimi niemiłosiernie. Masakra. Kilkusetmetrowy odcinek zajmuje mi chyba 20 minut.


Przy najbliższych zabudowaniach skręcam w stronę głównej drogi i poprzez doskonale znane mi okolice kieruję się w stronę domu. Po drodze fotka w standardowym miejscu i pełen gaz do ciepłej herbatki :)

Pozdrawiam i do następnego :)

Heniek

Niedziela, 28 listopada 2010 · Komentarze(12)
Proszę państwa, oto Heniek :) Wczoraj przełożyłem wszystkie szpeje ze starej ramy, dziś pierwsza krótka jazda. Warun kiepski, mimo idealnej pogody - rozmoknięty śnieg, a pod nim błoto. Po godzinie jazdy ciężko określić jak się toto zachowuje w terenie - póki co jest bardzo dobrze. Mitycznych wad jednozawiasu jakoś nie zauważyłem. Zobaczymy co będzie dalej...


Heniek. W tej konfiguracji już niedługo, szykują się zmiany :)


Jazda przyjemna, choć głębiej w lesie sakramenckie błoto.


Widoki dziś takie sobie. A obróbka fot zimowych pokazała wszystkie niedoskonałości warsztatu...

Pozdrawiam i do następnego :)

Koniec pewnego etapu...

Niedziela, 31 października 2010 · Komentarze(3)
Dziś mała wycieczka z Ukochaną. Tor jej się nie spodobał, więc padło na małe kółeczko w okolicy Cieszyna, uzbierało się łącznie około 20 kilometrów. Koniec października zafundował naprawdę piękną pogodę, żal było nie skorzystać.

Zapraszam do galerii:


Pierwsza przerwa po pierwszym solidnym podjeździe. Kasia coś marudziła że nie da rady, koniec końców wjechała pierwsza ;)


Kiedyś już tu siedziałem, w nieco innych warunkach krajobrazowo - rolniczych. To miejsce to świetny punkt widokowy.


Dobra pogoda i dobre miejsce zawsze sprawiają, że widoki urywają głowę. Tym razem do widoków swoje trzy grosze dorzucił wiatr :)


Pokonuję ze swoją towarzyszką doli zwanej jazdą na rowerze i niedoli zwanej życiem, króciutki fragment terenowy.


Kiedy ostatnio robiłem tu zdjęcie było chorobliwie zielono, teraz pozostaje cieszyć się, że mam to na fotografii... przez najbliższe kilka miesięcy zdjęcie będzie musiało wystarczyć.


Trudno jednak odmówić jesieni uroku.


Stąd już dosłownie parę minut drogi do Cieszyna, jednak zatrzymujemy się tutaj aby...


...sfotografować drzewo :)


No dobra, tak naprawdę nie chodziło o drzewo tylko o ten widok. Fotografuję go ilekroć tędy przejeżdżam. Uzbiera się ze 20 fotografii to będzie można zobaczyć jak zmienia się to miejsce :)


A tytuł wpisu? Zagadka ;)

Jak jest po czesku "pump track"?

Sobota, 30 października 2010 · Komentarze(1)
Pump track, czy w zasadzie bardziej tor dla bmxów... W Czeskim Cieszynie, rzut beretem od domu jest bardzo fajny obiekt sportowy - skatepark, ścianka "wspinaczkowa" - do chodzenia w bok, boisko, bieżnia, tor dla rolkarzy i tor dla BMXów. Można się fajnie wyszaleć, przejechanie tego pełną mocą naprawdę daje popalić.

Galeryjka:


Lecimy. Znaczy Szuwar leci. Kilka muld, banda, 2 muldy, banda, kilka muld, banda, duża mulda, banda i kilkanaście muld :) Jest gdzie poszaleć.


Przejechanie toru to kwestia minuty, może dwóch... na oko. Ale w tym czasie można się solidnie zmęczyć :)


To już kolega zaliczał skokiem, niestety żadne skakane zdjęcie nie wyszło za dobrze...


Banda.


I jeszcze ja na koniec. Coś czuję, że będę to miejsce częściej odwiedzał :)

Podgórskie eksploracje

Niedziela, 3 października 2010 · Komentarze(13)
Ostatnio na rowerze jeździłem tak dawno, że musiałem zajrzeć na bloga, by przypomnieć sobie kiedy to było (dojazdów do pracy nie liczę). Masakra. Ponad miesiąc przestoju. Potrzebę ruchu zaspokaja mi teraz karate, choć muszę przyznać, że poza przyspieszoną regeneracją po zmęczeniu plusów treningu nie widzę. Wręcz przeciwnie, kolana bolą, biodra bolą... mam nadzieję, że do wiosny się to odwróci i wsiądę na rower pełen energii.

Tymczasem fotorelacja z małej wycieczki z soboty, eksplorowałem okolice Małej Czantorii. Planowałem co prawda zaliczenie Małej i Wielkiej i potem zjazd na Czechy, ale nie chciało mi się pchać roweru, postanowiłem zobaczyć dokąd prowadzi pewna ścieżka, a dalej to już poszło... :)


Na początku standardowo - schronisko pod Tułem. Na górce ciepło, aż za bardzo. Strzeliłem sobie autoportret, ale wstyd pokazywać taki obraz nędzy i rozpaczy.


Następnie skierowałem koła w stronę Małej Czantorii. Tułu nie podjechałem z trzech powodów, po pierwsze primo brak formy, po drugie primo połączenie gliniastej ziemi z oponami na ukończeniu nie działa i po trzecie primo - ubłocone buty do chodzenia po górach nadspodziewanie dobrze ślizgają się na moich platformach. Zamówiony sprzęt ma sporo więcej pinów niż to co mam teraz, zobaczymy jak będzie wtedy. Póki co - zawiodłem się, jest wręcz niebezpiecznie.


Już kawałem za Tułem widok na Czechy i dymiący Trzyniec (po prawej).


To samo, tylko w większym zbliżeniu. I bez Trzyńca.


Tuł jako taki, z widokiem na moją metropolię w oddali :D


W końcu docieram pod samą Małą Czantorię. Szutru na szczyt nie odkryłem, a szlak idzie do góry dość stromo. Pchanie / noszenie konieczne.


Chyba żeby... ścieżka w lewo wydawała się interesująca.


Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i musiałem wziąć się z rowerem za bary. 1cm nad prawym końcem kierownicy jest na fotce jasne miejsce - to ścięte, okorowane już drzewa, stamtąd szedłem.


Trzy minuty spaceru wyżej - taka piękna ścieżka. Przeszedłem się trochę i wypatrzyłem linię zjazdu z kilkoma agrafkami, prowadzącą do miejsca w którym zaczynałem wspinaczkę. Teren w ogóle zacny, na pewno coś by się tam ułożyło - niestety miejsce jest w bezpośredniej bliskości leśników, więc ingerencja w teren mogła by się im nie spodobać. Tak czy siak - skierowałem się ścieżką do góry, z zamiarem trawersowania szczytu. Nie do końca się to udało, ponieważ ścieżyna zaczęła po kilkuset metrach opadać i dotarłem w miejsce gdzie szuter wiodący na szczyt przecina żółty szlak turystyczny - też wiodący na szczyt.


Posiedziałem, zjadłem bułkę, i po konsultacjach z zegarkiem i mapą postanowiłem zjechać w dół i dalej wrócić już do domu. Zjazd szybki, aż zanadto ;) Aby nie powtarzać zupełnie trasy pojechałem szlakiem przez Cisownicę. W Puńcowie przerwa na picie tam gdzie zwykle...


...i ostatnie kilka kilometrów do chaty.

Pogoda wypaliła, wycieczka udana - jedynie śliskość butów mnie przeraża - szczególnie że za dwa tygodnie planuję jechać na zlot EMTB.pl, a nie mam ochoty wybierać między zrobieniem sobie krzywdy a jazdą z wodą w letnich adidaskach ;) Mam nadzieję, że za tydzień przetestuję już zestaw z nowymi pedałami, zmiana butów musi niestety nieco poczekać.

Garść liczb jeszcze, wyszło całkiem fajne 37 km :)

http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=36703&akey=307df9b44667d1460703ffe3926ea285

Pozdrawiam i do następnego :)

Żywiecki: Etap 3 - Zjazd i asfalt

Sobota, 21 sierpnia 2010 · Komentarze(4)
Dzień trzeci zaczynamy stosunkowo późno. Co prawda budziki nastawione na piątą zmuszają do otwarcia choć jednego oka, ale rzut nim przez okno uświadamia, w miejscu w którym jesteśmy cudownego wschodu słońca nie będzie. Z perspektywy czasu żałuję, że nie wdrapaliśmy się na szczyt Rycerzowej, ale jak to mówią co się odwlecze... Koniec końców wstaliśmy koło 7.00, spakowaliśmy się, i wyszliśmy na zewnątrz - do otwarcia stołówki została jeszcze godzina. Słońce było już w miarę wysoko na niebie, ale światło było jeszcze całkiem fotogeniczne. Trochę cykania widoków, szybkie śniadanko i jazda...


Hala Rycerzowa to miejsce wyjątkowo fotogeniczne. Niemal zawsze żółta trawa w połączeniu z błękitem nieba musi wychodzić na zdjęciach dobrze.


Mógłbym wstawać w takim miejscu codziennie.


Zdjęcia podobne do siebie jak dwie krople wody, ale nie mogłem, po prostu nie mogłem którychś tak zwyczajnie wyrzucić.


Rozłożyć się na tej łące i gapić bezmyślnie w niebo...


Klasyczny widoczek z krzyżem...


...i jego obrońcami :D Po tej fotce spadamy coś wszamać.


Najmniejszą porcję zjadł Nemo i to on pierwszy zaczął pchać się pod górę. Potem pchałem ja, trzeci w kolejności był widoczny na zdjęciu Spojler.


Za Spojlerem wlecze złom Kamil, a na końcu idzie (bez złomu) poznany dzień wcześniej pieszy turysta. Dziś nie miał z nami szans. Na dole byliśmy pierwsi ;)


Lecimy. Do pociągu godzina dwadzieścia, więc fot za dużo nie będzie. Początkowo pocięty korzeniami i wysypany kamieniami singiel. W zeszłym roku zrobił na mnie większe wrażenie.


Spojler na korzeniach.


Czadu!


Do Rycerki docieramy 20 minut za późno. Shit happens. Ale wracając na chwilę do zjazdu - warto się tam wybrać. Po pierwsze, leśnicy wchodzą coraz wyżej, więc nie niedługo nie będzie co oglądać, po drugie - w dolnej części jest niesamowity lekko opadający fragment w młodniku - gładka ścieżka, kałuże i dokręcanie na maksa. Cudowne uczucie :)


W końcu przyjeżdża kolejny pociąg, ekipa pakuje się do środka, a ja wyciągam mapę i obmyślam dalszą trasę.


Chcę dostać się do stacji Skalité-Serafinov. Większość asfaltem, ale bez fragmentu pchania się nie obejdzie. Dojeżdżam gdzie trzeba - pociąg za 2 godziny... siedzieć nie będę, jadę dalej.


Dojeżdżam do głównego dworca w Skalité z nadzieją, że będzie tam czynna jakaś kasa. Kasa niestety zamknięta, ale spotykam za to sakwiarza z Zawiercia - z rozmowy z którym wynika, że jazda pociągiem przez granicę kosztuje kilka ojro ekstra. Do pociągu mam ponad 1h, postanawiam więc ruszyć do Čadcy. Po drodze mijam odbicie na Czechy - czas mam niezły, więc odbijam...


Ląduje w Mostach u Jablunkova, gdzie po godzinie siedzenia na peronie i rozmawiania z wszelkimi czeskimi dziadkami, którzy nie potrafili przejść obojętnie obok paskudnie ubłoconego roweru (jeden nawet twierdził, że nie wpuszczą mnie do pociągu), wsiadam w pociąg do Czeskiego Cieszyna. Wbrew prognozom staruszka, nikt nie robi problemów o błoto, co więcej, fuksem dojeżdżam do domu za darmo - konduktor mnie po prostu omija. Może to kwestia noszonej trzeci dzień koszulki? ;)


Trasa: Hala Rycerzowa - Rycerka - Sól - Zwardoń - Skalité - Svrčinovec - Mosty u Jablunkova (~42km)

W liczbach: http://www.cykloserver.cz/tipy-na-vylety/detail/?d=34293


Podsumowując całe trzy dni - rewelacja. Kilometrów mało, ale może dzięki temu nie wróciłem do domu ujechany (choć nogi czułem) a wypoczęty. Do powtórzenia koniecznie. Koniecznie też trzeba dokończyć trasę, czyli przejechać czerwonym od Rycerzowej do Zwardonia - trochę niesmak pozostał, że odpuściliśmy. Ale wdarła się w wypad proza życia i jej ramy - w szczególności czasowe. Jak to mówią - co się odwlecze... stay tuned ;)