Zachciało mi się dziś wyjść na rower. Zebrałem się więc przed obiadem, z zamiarem dopchania się na Małą Czantorię, i zjechania czarnym szlakiem przez Tuł, na który sporo już czasu miałem chrapkę...
Na dzień dobry, pozdrowienia z Enduro Trophy. Rower jak odstawiłem w niedzielę, tak stoi do tej pory. Trzeba się za niego zabrać... Ta kupa ziemi pod rowerem wyleciała z okolic przedniej przerzutki :)
Na tarczy dziwne ślady, jakby rdza? Przecieram palcem, pod spodem zostaje ładna fioletowo zielona plama... Chyba już wiem, czemu na piątym odcinku przez jakiś czas hamulec w ogóle nie odpowiadał :) Dotrze się, zacznie działać.
Jeszcze zmiana dętki i gotowe. W kole znajduję wodę... Nabieram podejrzeń. Pompowanie wody do kół to ulubiona zabawa chłopaków z forum
EMTB.pl, tyle dobrze że ta woda była w oponie a nie w dętce.
W końcu, po łącznie niemalże godzinie grzebania mogę wyruszyć. Zamontowałem jeszcze nowiutki błotnik RRP, zobaczymy jak będzie się spisywać :) Po drodze spotykam
Szuwara, który mówi, że w okolicach Tułu jest jeszcze sporo błota. Bardzo dobrze, test błotnika będzie miarodajny. Jadymy!
Nie byłbym sobą, gdybym się nie zgubił. Tym razem nie zgubiłem się dosłownie, ale odbicie szlaku przestrzeliłem koncertowo. Dzięki temu, zamiast jechać szlakiem rowerowym tnę głównymi asfaltami, aż do początku szlaku na Tuł.
Bardziej to na szosówkę niż na Smoka...
Na szczęście zaczyna się szlak, po cichu liczę, że będzie nieco bardziej urozmaicony niż szosa.
Wjeżdżam na szlak. Pierwszy znaczek, to szlak rowerowy o nieokreślonym kolorze, potem oznaczenie trasy "szlakiem strojów cieszyńskich" czy czegoś takiego. Tabliczka na samym dole jest zastanawiająca, ale nie oznacza wcale stromego podjazdu, który trzeba pokonać jadąc tyłem, a stromy zjazd. Nie stwierdziłem takich urozmaiceń.
No tak. Zamienił stryjek siekierkę na kijek. Po kilku metrach jakiegoś szutru zaczyna się... asfalt. Przynajmniej widokowo jest nieco lepiej, to znaczy w ogóle coś widać.
Rolnicze krajobrazy, bardzo przyjemne - no, nie licząc zapachów :)
W końcu widać jakieś większe wzniesienia. Do tej pory były tylko odczuwalne - czasem trzeba było zrzucić z blatu. Pogoda zaczyna się pomału psuć, pojawiają się chmury, z których może pokropić deszcz...
Góry! Konkretnie jedna - Równica + jakieś pagórki. To już widok spod samej Czantorii. Odwracam się tyłem do Równicy i zaczynam podjazd żółtym szlakiem.
Szlak szybko pokazuje mi miejsce w szeregu. Po jakichś 10 minutach pchania, docieram do miejsca pokazanego na fotce. Nie wygląda najlepiej, ale nastromienie nie jest przesadne i można jechać. 1:1 i wio. Najbliższe kilkadziesiąt minut będzie właśnie tak wyglądać - kilka minut pchania, kilkanaście minut jazdy...
Tak, to ja.
Wiosna w pełni. W takich warunkach można pedałować...
Po drodze mijam jakąś szeroką szutrówkę, prawdopodobnie jest to droga, którą można dojechać na sam szczyt, ja jednak widzę strome zbocze i poręcz, za którą czai się singielek z żółtymi kreseczkami.
Zgadnijcie co wybrałem? :) Trawers przypomina te spotykane w Beskidzie Żywieckim, z tą różnicą, że jest nieco więcej luźnych kamieni. Walczę, choć czasem muszę odpuścić. Ślisko jest.
W końcu docieram do skrzyżowania szlaków. Chwila zastanowienia, czy warto atakować Czantorię, ale jakoś tak nie chce mi się. Chyba dobrze wybrałem, bo dzięki temu do domu dojechałem tuż przed deszczem... Ale nie uprzedzajmy faktów :)
W ramach odpoczynku po podjeździe fotografuję co popadnie. Tu popadło na drzewa.
Początek zjazdu, szlak czarny. Nie przepadam za tym fragmentem za bardzo, mnóstwo luźnych drobnych kamieni, do tego dość stromo. Jakoś nie palę się do puszczenia klamek i jazdy na maksa (co pewnie by ułatwiło zjazd) bo jestem tu sam, a dodatkowo plastiki, zamiast moich kolan i goleni, chronią szafkę w domu.
Dalsza część zjazdu to bajka. Szeroki singiel, dość stromo opadający, ale można popuszczać klamki. Gdy kończy się las, kończy się terenowa poezja. Ale nie można narzekać, zaczyna się poezja widokowa.
Góry, górecki :)
Przez jakiś czas szlak wiedzie nawet asfaltem. Widoki powalają na kolana. To płaskie za drzewami to już Czechy. To co dymi, to zdaje się Trzyniec.
Tuł w całej okazałości. Klimat po prostu sielski, paskudnie żywa zieleń trawy tylko potęguje chęć położenia się na tej łące i zapomnienia o wszystkim co dokoła.
Maniana!
Niebo niestety nie nastraja pozytywnie. Zamiast koniecznego do pełnego relaksu słońca, jakieś ciemne chmury. Po drodze jeszcze widokowa krowa i lecę dalej.
Jeszcze jeden widoczek :)
W okolicach schroniska pod Tułem błota faktycznie dość sporo. Rower trochę schlapany, siodełko (od tej strony na którą się siada) również, więc mogę stwierdzić, że ilość błota przekraczała średnią. Jednak daleko tej ilości do standardów do jakich przyzwyczaiło mnie ostatnio Bielsko :)
Za schroniskiem zaczyna się asfalt, który, w raz lepszej a raz gorszej postaci prowadzi mnie aż do domu. Chowam rower, idę do mieszkania... Zaczyna padać. Głupi to jednak ma szczęście ;)
Pozdrawiam i do następnego :)