Plany tzw. ambitne mają to do siebie, że prędzej czy później trafia je szlag. Nie inaczej było tym razem – już poranne pół godziny spóźnienia położyło się cieniem wątpliwości na zamiarach przejechania z Rajczy do Zwardonia czerwonym szlakiem pieszym. Mimo wszystko, na starcie meldujemy się o dość rozsądnej godzinie, rozpoczynamy celebrę wyjmowania rowerów z auta, składanie, ostatnie regulacje (że też nie wsadziłem nic w hamulce...) i w końcu zaczynamy asflatowanie do Ujsołów...
Uratować ma nas zaczynający się tam szlak rowerowy, który łagodnie trawersuje zbocza Muńcuła i pozwala wyjechać aż na Przełęcz Kotarz. Pozwoliłby, gdyby nie tony błota oraz inne okoliczności, o których szerzej rozpisałem się pod zdjęciami. Koniec końców, do schroniska na Rycerzowej pukamy w okolicach godziny 15.00, zamiast o planowanej (hie, hie...) 12.00... Od dłuższego czasu jasne już jest, że o większej jeździe możemy tylko pomarzyć – więc przy żurku z chlebem za 8.50 układamy plan B, który jest prosty jak czerwony szlak ze schroniska do Rajczy. Szlak okazuję się być bardzo interesujący, naruszony jest tylko w niewielkim stopniu i oferuje naprawdę sporo jazdy w dół. Do samochodu docieramy chwilę przed zmrokiem.
Trasa: Rajcza – Ujsoły – Przełęcz Kotarz – Hala Rycerzowa – Bacówka na Rycerzowej – Młada Hora – Hutyrów – Rajcza
Ledwo rano, chłopaki zgotowali mi niemiłą niespodziankę - 30 minut czekania na parkingu pod SCC, gdzie byliśmy umówieni...
Z nudów cykam zdjęcia, robię ich grubo ponad 20, ale nie martwcie się, nie wszystkie wrzuciłem do galerii ;)
Co ciekawe, od momentu w którym wstałem (5 rano) do czasu gdy wyszedłem z domu (6.00) nie rozjaśniło się prawie nic. Za to od 6.00 do 6.30 niebo przeszło znaczącą metamorfozę.
W końcu zjawia się srebrny (następca czerwonego) Biker Bus i jedziemy do Rajczy. Plan dnia jest ambitny - przejazd do Zwardonia. Ale nie uprzedzajmy faktów... ;)
Moimi towarzyszami są (od lewej) Borat i Nemo, który wygląda jakoś niewyraźnie, a błysk lampy zdaje się, że poważnie zaszkodził mu na oczy...
Jazdę rozpoczynamy od asfaltowania do Ujsołów, gdzie asfalt porzucamy na rzecz czarnego szlaku rowerowego.
W okolicy wszystkie szlaki rowerowe są czarne, więc spieszę dodać, że wybraliśmy ten środkowy, prowadzący wprost na przełęcz Kotarz.
Szlak ma postać szerokiej drogi, momentami niesamowicie widokowej.
Droga pnie się do góry dość mocno, ale nachylenie nie sprawia nam większych kłopotów.
Nieco gorzej wygląda sprawa olbrzymich ilości zalegającego w górnej części podjazdu błota. Koła bardzo szybko zalepiają się gliną, co wcale nie ułatwia zdobywania wysokości.
Szlak oznaczony jest po prostu fatalnie, gdy trafiamy na rozwidlenie wybieramy drogę bardziej do góry - i tak mamy się dostać dość wysoko.
Wybór ten okazuję się z nawigacyjnego punktu widzenia dość nieszczęśliwy, ale na szczęście są też inne punkty widzenia... ;)
Na domiar złego Nemo zauważa, że z tylnego koła uchodzi mu powietrze, postanawia tylko dopompować. Chwilę później...
...nasze przygody niestety się kończą, wraz z końcem drogi. Pieszo idę na zwiad i przynoszę dobre wieści - daleko na dole widać szlak, z którego zrezygnowaliśmy.
Aby się tam dostać trawersujemy mocno opadające zbocze. Zabawa przednia.
Zjeżdżamy zakosami, jest zbyt stromo, a momentami zbyt ciasno by jechać na krechę w dół.
Dodatkowego smaczku dodaje świadomość, że nikt przed nami tędy nie jechał...
To już na dole. Nie ma to jak przyjacielskie stosunki w drużynie ;) Riposta Nema na nasze docinki jest krótka i dosadna.
A docinki biorą się z faktu, że tym razem dopompowanie już nie pomoże. Stoimy więc i typowo po polsku, we dwóch przyglądamy się jak jeden pracuje ;)
W końcu docieramy na polecany przez Sebasa z G3R trawers Wiertalówki, ścieżka faktycznie zacna, choć krótka. Dodatkowo LP postanowiły upstrzyć ją ściętymi drzewami... Na szczęście było ich tylko kilka sztuk.
Za Wietalówką chwila przyjemnej jazdy i docieramy w okolice Małej Rycerzowej, gdzie Nemo komunikuje nam, że nie ma szans, on dalej nie pojedzie.
Jedziemy więc na halę, zrobić małą przerwę w pięknych okolicznościach przyrody.
Słowackie pasma widać jak na dłoni, siedzimy i karmimy wygłodniałe zmysły...
W końcu Nemo rusza dalej ;) Jednak biorąc pod uwagę godzinę i tak jasne jest, że już za daleko nie zajedziemy.
W końcu zbieram zwłoki i ja z Boratem, żołądki coraz bardziej dopominają się o coś ciepłego.
Ruszamy więc, w stronę schroniska na Hali Rycerzowej, gdzie czeka na nas pyszny żurek ;)
Trawiasty podjazd daje nieźle popalić, ale jest do pokonania.
U góry niesamowite widoki, w każdą stronę góry sięgają po horyzont.
Borat udaje, że kontempluje piękno przyrody, tak naprawdę to zastanawia się kiedy wreszcie zjemy jakiś obiad ;)
W schronisku siedzimy dość długo, w środku jest ciepło i przytulnie. Wpisujemy się w księgę pamiątkową i w końcu ruszamy dalej. Na zewnątrz wiatr i ciemne chmury. Słońce wydostaje się tylko przez niewielką szczelinę.
To wystarcza aby niesamowicie wprost pokolorować wszystko dookoła.
Halę pokonujemy na przestrzał, klnąc na utrudniające marsz kępy trawy. Ale tak to jest jak nie chce się podejść 200 metrów do początku szlaku ;)
Ostatni rzut oka na widoki i ruszamy rewelacyjnym czerwonym szlakiem do Rajczy, 11 km niemal non stop w dół, grubo ponad połowa tego dystansu to singiel.
Ostatnia singlowa część jest bardzo wąska, kręta i zarośnięta krzakami, widać że niewiele osób tu zagląda. Niestety płynność jazdy psują powalone drzewa, ale mimo to, cały zjazd ma u mnie 5/5 punktów. I nie przeszkodza nawet to, że złapałem tam gumę.
To już wszystko, do następnego!