Wpisy archiwalne w kategorii

Fotografia

Okolice Baraniej Góry... kopytem

Niedziela, 14 lutego 2010 · Komentarze(5)
Intensywnie zająłem się ostatnio uzupełnianiem wpisów na blogu (już cały 2009 rok przeniesiony) a tu z-cicha-pękł pojawiła się okazja na nowy, aktualny wpis :) Okazja może mało rowerowa, choć coś wspólnego z rowerami miała - tereny jakie przyszło mi odwiedzić eksploatowałem w sezonie 2009 na rowerze i to bardzo intensywnie. Mowa o Kubalonce, Stecówce i bliższych okolicach Baraniej, a wszystko widziane z sań... Moja Luba na Walentynki zarezerwowała nic nie mówiąc dwa miejsca na organizowanym przez PPG kuligu. Atrakcje: przejazd wypaśnym (miał nawet aneks kuchenny) autokarem, godzina czekania na mrozie na sanie, pijany woźnica, 1.5h jazdy saniami, rewelacyjna atmosfera, klimatyczne widoki, grzane wino, kiełbacha z ogniska i śpiewanie dziwnych piosenek. Najbardziej w pamięć, chyba ze względu na częstotliwość występowania, zapadła mi taka:

Hej, tam pod lasem coś błyszczy z dala
Banda cyganów ogień rozpala

Goń stare baby, goń stare baby, goń stare baby do lasa
Goń stare baby, goń stare baby, goń stare baby, goń


Część atrakcji starałem się uwiecznić na fotkach, zapraszam do galeryjki (20 zdjęć):


Po godzince jazdy jesteśmy na miejscu. Szybka czekolada na gorąco i jako że czasu jeszcze 40 minut ruszamy na spacer.


Trzeba zrobić kozackie foty "Tu byłam".


Równie kozackie "Tu byłem" - aż żałuję, że usunąłem konto na NK :>


Oraz kilka nieco bardziej "ambitnych". Tutaj droga, symbolizująca... a zresztą.


W końcu ruszamy i od razu jest jak w rosyjskiej bajce. Im dalej w las, tym straszniej.


Wszechobecna mgła przybiera na sile z każdym metrem zdobywanej wysokości. Klimat jest niesamowity.


Jedziemy w pierwszych saniach, w porównaniu do tych jadących za nami (na fotce) mamy niezły luksus - kabriolet.


Towarzystwo umila sobie czas rozmowami, śpiewaniem oraz spożywaniem, w tempie około litra na godzinę (to ostatnie nie dotyczy dzieci, one nie spożywały ;))


Tematy rozmów zahaczyły też o olimpiadę w Vancouver, panie próbują swych sił w bobslejach.


A dokoła szumi las ;)






Jedzie się tak dobrze, że doganiamy nawet grupy wcześniejsze.


Niewiele one jednak nas obchodzą (prócz tych jadących z przeciwka, którym można pomachać i zaintonować "Goń stare baby..." ;)


Co ciekawe wszyscy jadący z przeciwka krzyczeli "nie jedźcie tam". Nie wiem czy wiedzieli, że tam jednak nie jedziemy. Większość kończyła na Stecówce, u nas plan zakładał dojechanie do Wisły Czarne.


Klimat!








W końcu dojeżdżamy do celu. Kiełbaska, winko i tańce do "Mydełka Fa". Ech, co tu dużo mówić ;)

Tropiąc króliki*

Niedziela, 7 lutego 2010 · Komentarze(4)
Dziś pierwsza dłuższa wycieczka sezonu. Meteo.pl podało że jest -10, jednak w słońcu wydawało się być znacznie cieplej. Wyciągnąłem więc Pomykacza z piwnicy i ruszyłem w świat ;) Uzbierało się łącznie 5h przebywania poza domem, jadąc na rowerze, prowadząc rower czy wreszcie ciągnąc go za sobą. W planach miałem Równicę, ale nie wyglądała zachęcająco, więc odpuściłem na rzecz eksploracji bliższych okolic. Wybór padł na Jasieniową, niewielką (521 m npm) górkę w okolicach Goleszowa. Dojazd jej stóp jest bardzo wygodny, niestety potem zaczynają się schody... Koniec końców pokonałem wzniesienie i dojechałem do domu robiąc ładną pętelkę.

Trasa: Cieszyn - Bażanowice - Goleszów - Jasieniowa (521) - Dzięgielów - Puńców - Cieszyn

Szczegóły w fotorelacji niżej:


Nie odjechałem daleko od Cieszyna, a już musiałem się zatrzymywać i wyciągać aparat...


Swoją drogą, skorupa śniegu na pierwszym planie była na tyle twarda, że od biedy można było jechać tam na rowerze. Jednak każdy gwałtowny ruch kończył się zapadnięciem po piasty w śniegu :)


Tuż za Goleszowem taki widok kazał mi porzucić plany wjechania na Równicę. Wybrałem eksplorację.


Zaczyna się nieźle. Lajcik. Jednak im wyżej, tym koleiny bez lodu węższe. W końcu zniknęły zupełnie...


Przebijam się pieszo przez śnieg po kolana. Na szczęście widać, ze kilka dni wcześniej ktoś tędy szedł - zgodnie z przewidywaniami śnieg jest tam bardziej ubity i nie zapadam się. Na górze herbatka z termosu w pięknych okolicznościach...


Gdzieś tam z doły przyszedłem. W tle widać góry, które odpuściłem.


Tymczasem do szczytu jeszcze spory kawał. I przedzieranie się przez krzaczory.


Podziwiam jeszcze chwilę widoki...


Niby zimno, ale w końcu nigdzie się nie spieszę.






A jest na co popatrzeć.


W końcu ruszam dalej. Kilka metrów wyżej trafiam na stokówkę, która teraz jest wąziutkim singlem. Podchodziłem kilka razy, ale nie udało się przejechać więcej niż 15 - 20 metrów. Pomyłka o 10 cm kończy się nurkowaniem po piasty w śniegu.


Stokówka skręcała w złą stronę, więc korzystając ze "wskazówek" lokalesów przecinam wzniesienie.


Oczywiście o jeździe mogę zapomnieć, targam rower za sobą.


Po półtorej godzinie widzę cudownie zieloną choinkę... Czy zamarzłem gdzieś po drodze i pukam już do bram raju? ;)


Nie zamarzłem i nie pukam, jednak raj spotykam - da się jechać!


Śnieg twardy niczym beton pozwala osiągnąć spore prędkości. Docieram do znanego mi, czarnego szlaku na Tuł.


Szlaku bardzo dobrze oznakowanego w dodatku - nie sposób się zgubić ;)


Nie jadę jednak na Tuł, lecz do Dzięgielowa.


Po drodze jeszcze kilka fotek...


I docieram do odpowiedniej drogi :)


W Dzięgielowie herbatka na przystanku PKSu. Do domu jeszcze 11.5 km asfaltowania.


Normalnie przejechałbym to w pół godziny - jednak w takich warunkach często zatrzymuję się na robienie zdjęć.


I znów kilka km szosy...


I kolejny zjazd na pobocze dla kilku fotek.


Tutejsza okolica to coś zupełnie innego niż Śląsk, więc wszędzie dopatruję się ciekawych tematów na zdjęcie.


Dodatkowo wszystko pokryte jest równą kołderką śniegu :)


I podświetlone przez słońce, które zaczyna już pomału zmierzać w stronę linii horyzontu.


Jeszcze herbatka i jadę dalej...


Oczywiście z przerwą na fotki :)




W końcu, krętymi drogami docieram do Cieszyna. Do następnego :)

* - wiem, że w lasach zdecydowanie łatwiej o zająca niż królika, ale tytuł "-ąc -ące" mi nie pasował jakoś...

Cieszyn nocą

Niedziela, 6 grudnia 2009 · Komentarze(8)
Wywiało mnie do Cieszyna definitywnie. Dzisiaj załatwiona cała przeprowadzka (podziękowania dla Taty, który skombinował Lublina, wlazły tam wszystkie moje graty i wystarczył jeden kurs). Nie skończyłem jeszcze się rozpakowywać, nie mam nawet mebli w pokoju - więc burdel panuje rodem ze stajni Augiasza... Ale nic to, specjalnie dla Was zrobiłem dwie fotki (no ok, zrobiłem więcej, wybrałem dwie) prezentujące to co widzę właśnie przez okno. Możecie zacząć zazdrościć, ja idę spać, jest prawie druga w nocy ;)

Obie fotki: RAW, priorytet czasu, 15s, ISO 80.





Jak tylko pogoda i czas pozwolą, zacznę eksplorację tego cudownego miasta. Stay tuned ;)

Asfalty okolic Cieszyna

Niedziela, 22 listopada 2009 · Komentarze(8)
Korzystając z rewelacyjnej pogody, Narzeczona wyciągnęła mnie na rower :D 40 km asfaltu, nawierzchni do której nie odnoszę się ze szczególnym entuzjazmem. Jednak w okolicach Cieszyna, a tam śmigaliśmy, można zakochać się w drogach asfaltowych. Teren pięknie pagórkowaty i niesamowite wprost widoki na góry i tereny rolnicze - te ostatnie robią na mnie, mieszkańcu Śląska szczególnie duże wrażenie. Pięciogwiazdkowa malowniczość terenu. Poniżej 31 fotek, które przybliżą nieco wycieczkę:


Uroki jazdy z krosiarzami. Próbuję ich odsadzić by zrobić im fotkę, wszyscy przyspieszają...


Jakieś 20 minut wspólnej jazdy i oddzielamy się z Kasią od reszty peletonu.


"Cały ten świat w jednej kropli zamknięty..."


Poranek, wszystko spowite mgłami.


Mokre powietrze, słońce, wstrętnie nasycona zieleń trawy - 22 listopad jak w pysk strzelił ;) Jedynie gołe drzewa zdradzają porę roku.


Katarzyna.


Pitu-pitu, a od strony zabudowań nadciąga drapieżnik.


Podrapaliśmy drapieżnika za uchem i jedziemy dalej. Cudowne okoliczności przyrody.


Taaaakie asfalty. Nie chodzi o nawierzchnię, tylko wrażenia estetyczne.


Kępa.


Drzewka.


Kolejne drzewka.


Kasia jedzie do przodu, ja znęcam się dalej.


A jest nad czym, uwierzcie.




To raczej nie lipa, ale sceneria jak u Kochanowskiego.




Przecinamy nieco terenu szutrem.




Klimaty nieco bardziej "z mojej bajki" ;)


Mgły dalej stoją, ale teraz niebo przybiera pomału inny kolor. Za około 3h zrobi się ciemno...


Trzeba więc łapać każdy promień słońca.


Stamtąd przyjechaliśmy.


Za tym wzniesieniem był rewelacyjny zjazd w pomarańczowym lesie, szkoda że nie robiłem tam zdjęć. Jednak co się odwlecze... stay tuned ;)


Agroturystyczne klimaty. Zapachy miejscami odpowiednie.


Jesiennie...


Ramka z naturalnego drewna ;)


Agroturystyka pełną gębą. Kaczyce, czy gdzieś tam.


Na tyle blisko od Cieszyna, że jeszcze nie raz zagoszczą tu takie obrazki.




Zbliża się godzina o której musiałem jechać, spadamy więc przez Pogwizdów do domu. Fin ;)

Apokalipsa

Piątek, 20 listopada 2009 · Komentarze(9)
Ten wpis to w zasadzie takie nic, ale zrobiłem kilka zdjęć, którymi chciałbym się pochwalić – mi osobiście się podobają. Trasa wycieczki dokładnie identyczna jak spaceru z poprzedniego posta, jednak warunki nieco inne. Pogoda nie tak idealna, co poskutkowało ciekawym zachodem słońca. Dokładając to tego miejsce akcji – upstrzone ruinami wyrobisko – mamy dobrą miejscówkę na ekranizację Fallouta ;)






Jesień to, czy wiosna?


Singiel wśród traw.


Droga.


Dzień chyli się ku końcowi.


Zaczynamy koncert czerwieni.




Diaboliczne miejsce...








Apocalypse please...

Żabie Doły... z buta

Niedziela, 15 listopada 2009 · Komentarze(3)
Długo się zastanawiałem, czy wrzucać tutaj tę galerię. Nie miałem nawet odpowiedniej do tego rodzaju wpisów kategorii. Ale w końcu w tytule bloga jest słowo turystyczny a spacer to pewna forma turystyki ;) Szczególnie taki trwający 4 godziny... Co prawda nic nowego się nie zobaczy, ale można przynajmniej ładnie uwiecznić na zdjęciach to co nie nowe...

Ponadto podczas jazdy na rowerze więcej rzeczy ucieka, nie ma tyle czasu na fotografowanie – widać to choćby po ilości zdjęć. Tym razem 101 kadrów w 4h, na ostatniej górskiej wycieczce 74 obrazki za calutki dzień... poniżej 20 wybranych fotek:


Listopadowy misz-masz.


To ja.


Wchodzimy na Żabie Doły (do?).




W sumie przespacerowaliśmy trasę, którą na rowerze pokonuję w 1.5h (z robieniem zdjęć ;)).


Na nogach - 4h.


Też z robieniem zdjęć ;)


Tam idziemy.




Motorek z gumą na... wędki ;)


Spodnie lepiej było podwinąć. Ilość błota znacznie wyższa od średniej rocznej.


Kasia.


To mój ulubiony chorzowski singiel (bo lepszego nie znam).


Złote łany ;)




Zaczyna się robić szaro, spadamy do domu.




Jeszcze tylko kaczuchy.


Zachodzik.


I do domu :)

Światło i mgła

Piątek, 6 listopada 2009 · Komentarze(6)
W końcu, sporo czasu już od zakupu widelca udało mi się wyjść na rower w celu przetestowania nabytku. Trochę winna temu była pogoda, trochę ja sam, ale najbardziej zawinił brak adapterów do piasty, z QR na oś 20 mm. Zamówiłem nawet takowe u polskiego dystrybutora Hope, ale panowie się pomylili i wysłali mi przelotki z osi 20 mm na QR... W końcu udało mi się pożyczyć kółko (dzięki Spoonman!) i pośmigać.

Pech (?) chciał, że akurat w tym dniu, w którym przed pracą wybrałem się na 1.5h przejażdżkę było takie światło i mgły, że połowę z czasu planowanego na jazdę przeznaczyłem na robienie zdjęć... Niemniej widelec udało się przetestować na tyle, by stwierdzić że nie sprawia żadnych kłopotów. Poważny test przeszedł raptem dwa dni później, ale to już temat kolejnego wpisu... :) Tymczasem zapraszam do galerii, którą udało mi się sklecić tego poranka:


Na dobry początek panorama na dziurę w ziemi i Chorzów (fragmencik Chorzowa)






Słońce schowało się za kłęby pary wypuszczane przez ciepłownię, zaczyna się koncert światła.






Znany blok, mam już kilka jego zdjęć.


Torowiska...


...i znów to piękne światło.






W końcu rzucam tamte rejony, wyszedłem przecież pojeździć. Na moim ulubionym chorzowskim singlu mgła z gatunku permanentnych. Nie widać nic.


Wszystkiemu winne stawy...




Pierwsze próby samowyzwalacza na statywie...


Nie do końca udane - cykanie RAWów w serii to zły pomysł :)


Robi się nieco cieplej, mgły się przerzedzają.








Nordic walking, facet dawał nieźle czadu.


8:43, pora asfaltować do pracy...

Rycerzowa tam i nazod

Niedziela, 4 października 2009 · Komentarze(14)
Plany tzw. ambitne mają to do siebie, że prędzej czy później trafia je szlag. Nie inaczej było tym razem – już poranne pół godziny spóźnienia położyło się cieniem wątpliwości na zamiarach przejechania z Rajczy do Zwardonia czerwonym szlakiem pieszym. Mimo wszystko, na starcie meldujemy się o dość rozsądnej godzinie, rozpoczynamy celebrę wyjmowania rowerów z auta, składanie, ostatnie regulacje (że też nie wsadziłem nic w hamulce...) i w końcu zaczynamy asflatowanie do Ujsołów...

Uratować ma nas zaczynający się tam szlak rowerowy, który łagodnie trawersuje zbocza Muńcuła i pozwala wyjechać aż na Przełęcz Kotarz. Pozwoliłby, gdyby nie tony błota oraz inne okoliczności, o których szerzej rozpisałem się pod zdjęciami. Koniec końców, do schroniska na Rycerzowej pukamy w okolicach godziny 15.00, zamiast o planowanej (hie, hie...) 12.00... Od dłuższego czasu jasne już jest, że o większej jeździe możemy tylko pomarzyć – więc przy żurku z chlebem za 8.50 układamy plan B, który jest prosty jak czerwony szlak ze schroniska do Rajczy. Szlak okazuję się być bardzo interesujący, naruszony jest tylko w niewielkim stopniu i oferuje naprawdę sporo jazdy w dół. Do samochodu docieramy chwilę przed zmrokiem.

Trasa: Rajcza – Ujsoły – Przełęcz Kotarz – Hala Rycerzowa – Bacówka na Rycerzowej – Młada Hora – Hutyrów – Rajcza


Ledwo rano, chłopaki zgotowali mi niemiłą niespodziankę - 30 minut czekania na parkingu pod SCC, gdzie byliśmy umówieni...


Z nudów cykam zdjęcia, robię ich grubo ponad 20, ale nie martwcie się, nie wszystkie wrzuciłem do galerii ;)


Co ciekawe, od momentu w którym wstałem (5 rano) do czasu gdy wyszedłem z domu (6.00) nie rozjaśniło się prawie nic. Za to od 6.00 do 6.30 niebo przeszło znaczącą metamorfozę.


W końcu zjawia się srebrny (następca czerwonego) Biker Bus i jedziemy do Rajczy. Plan dnia jest ambitny - przejazd do Zwardonia. Ale nie uprzedzajmy faktów... ;)


Moimi towarzyszami są (od lewej) Borat i Nemo, który wygląda jakoś niewyraźnie, a błysk lampy zdaje się, że poważnie zaszkodził mu na oczy...


Jazdę rozpoczynamy od asfaltowania do Ujsołów, gdzie asfalt porzucamy na rzecz czarnego szlaku rowerowego.


W okolicy wszystkie szlaki rowerowe są czarne, więc spieszę dodać, że wybraliśmy ten środkowy, prowadzący wprost na przełęcz Kotarz.


Szlak ma postać szerokiej drogi, momentami niesamowicie widokowej.


Droga pnie się do góry dość mocno, ale nachylenie nie sprawia nam większych kłopotów.


Nieco gorzej wygląda sprawa olbrzymich ilości zalegającego w górnej części podjazdu błota. Koła bardzo szybko zalepiają się gliną, co wcale nie ułatwia zdobywania wysokości.


Szlak oznaczony jest po prostu fatalnie, gdy trafiamy na rozwidlenie wybieramy drogę bardziej do góry - i tak mamy się dostać dość wysoko.


Wybór ten okazuję się z nawigacyjnego punktu widzenia dość nieszczęśliwy, ale na szczęście są też inne punkty widzenia... ;)


Na domiar złego Nemo zauważa, że z tylnego koła uchodzi mu powietrze, postanawia tylko dopompować. Chwilę później...


...nasze przygody niestety się kończą, wraz z końcem drogi. Pieszo idę na zwiad i przynoszę dobre wieści - daleko na dole widać szlak, z którego zrezygnowaliśmy.


Aby się tam dostać trawersujemy mocno opadające zbocze. Zabawa przednia.


Zjeżdżamy zakosami, jest zbyt stromo, a momentami zbyt ciasno by jechać na krechę w dół.


Dodatkowego smaczku dodaje świadomość, że nikt przed nami tędy nie jechał...


To już na dole. Nie ma to jak przyjacielskie stosunki w drużynie ;) Riposta Nema na nasze docinki jest krótka i dosadna.


A docinki biorą się z faktu, że tym razem dopompowanie już nie pomoże. Stoimy więc i typowo po polsku, we dwóch przyglądamy się jak jeden pracuje ;)


W końcu docieramy na polecany przez Sebasa z G3R trawers Wiertalówki, ścieżka faktycznie zacna, choć krótka. Dodatkowo LP postanowiły upstrzyć ją ściętymi drzewami... Na szczęście było ich tylko kilka sztuk.


Za Wietalówką chwila przyjemnej jazdy i docieramy w okolice Małej Rycerzowej, gdzie Nemo komunikuje nam, że nie ma szans, on dalej nie pojedzie.


Jedziemy więc na halę, zrobić małą przerwę w pięknych okolicznościach przyrody.


Słowackie pasma widać jak na dłoni, siedzimy i karmimy wygłodniałe zmysły...


W końcu Nemo rusza dalej ;) Jednak biorąc pod uwagę godzinę i tak jasne jest, że już za daleko nie zajedziemy.


W końcu zbieram zwłoki i ja z Boratem, żołądki coraz bardziej dopominają się o coś ciepłego.


Ruszamy więc, w stronę schroniska na Hali Rycerzowej, gdzie czeka na nas pyszny żurek ;)


Trawiasty podjazd daje nieźle popalić, ale jest do pokonania.


U góry niesamowite widoki, w każdą stronę góry sięgają po horyzont.




Borat udaje, że kontempluje piękno przyrody, tak naprawdę to zastanawia się kiedy wreszcie zjemy jakiś obiad ;)


W schronisku siedzimy dość długo, w środku jest ciepło i przytulnie. Wpisujemy się w księgę pamiątkową i w końcu ruszamy dalej. Na zewnątrz wiatr i ciemne chmury. Słońce wydostaje się tylko przez niewielką szczelinę.


To wystarcza aby niesamowicie wprost pokolorować wszystko dookoła.


Halę pokonujemy na przestrzał, klnąc na utrudniające marsz kępy trawy. Ale tak to jest jak nie chce się podejść 200 metrów do początku szlaku ;)


Ostatni rzut oka na widoki i ruszamy rewelacyjnym czerwonym szlakiem do Rajczy, 11 km niemal non stop w dół, grubo ponad połowa tego dystansu to singiel.


Ostatnia singlowa część jest bardzo wąska, kręta i zarośnięta krzakami, widać że niewiele osób tu zagląda. Niestety płynność jazdy psują powalone drzewa, ale mimo to, cały zjazd ma u mnie 5/5 punktów. I nie przeszkodza nawet to, że złapałem tam gumę.

To już wszystko, do następnego!

Lepszy wróbel w garści...

Poniedziałek, 21 września 2009 · Komentarze(6)
Informacja zamieszczona na forum poskutkowała czterema chętnymi na jazdę osobami. Początkowo mieliśmy w planach zwiedzać czeskie Beskydy, jednak okazało się, że raczej na pewno nie zmieścimy się w rozsądnym (a wyznacznikiem rozsądku była godzina odjazdu ostatniego pociągu w stronę Katowic) czasie, tak więc musieliśmy zadowolić się znaną już trasą w okolicach Baraniej Góry. “Lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu”, jednak tym razem wróbel był wyjątkowo smakowity.

Trasa: Wisła Głębce – Stożek – Kiczory – Kubalonka – Beskidek – Karolówka – Barania Góra – Magurka Wiślańska – Gawlas – Cieńków Wyżni – Cieńków Niżni – Wisła Nowa Osada – Wisła Głębce

Zapraszam do obejrzenia galerii:


Wycieczkę rozpoczynam od pobudki 15 minut po planowym wyjeździe z domu - dzięki czemu o zdążeniu na pociąg mogę tylko pomarzyć. Na szczęście szybki telefon rozwiązuje sprawę, Bodziek wraca po samochód i zabiera mój osoborower z parkingu pod SCC.


W końcu dojeżdżamy do Wisły, czekamy chwilę na resztę ekipy, która jedzie pociągiem. Na dobry początek fotografuję most kolejowy, a już chwilę później rozpoczyna się...


...akcja :) Zdobywanie Stożka w ten sposób jest na pewno przyjemniejsze niż pchanie czerwonym szlakiem - choć szlak także ma swój urok, szczególnie jesienią.


Nasz trud (ekhm...) zostaje wynagrodzony taką oto przepiękną panoramą. Co prawda jest dość ciepło i w powietrzu unosi się charakterystyczna mgiełka, ale nie ujmuje to urody widokom.


Na Stożku jem pierwszy posiłek tego dnia, całkiem niezłe naleśniki z serem. Ustalamy także plan wycieczki - Barania Góra, a potem się zobaczy. Spotykamy też Wora i Pająka z forum EMTB, gadamy przez chwilę i pędzimy na Kiczory.


Droga z Kiczorów na Kubalonkę to niezmiennie jeden z moich ulubionych kawałków w Beskidzie Śląskim, nieprzesadnie zniszczony, urozmaicony i dający mnóstwo frajdy z jazdy.


Za wzniesieniem Beskid zaczyna się seria korzennych uskoków, dających mnóstwo frajdy i materiałów na zdjęcia. Tutaj Bodziek.


Następnie Robert. W tle widoczny jakiś pieszy turysta, niestety tego dnia kręciły się tam całe pielgrzymki...


Na końcu Łukasz. Jechał z nami pierwszy raz i chcąc nie chcąc zgotowaliśmy mu brutalne spotkanie z rzeczywistością - biedak nie mógł zrozumieć, jak można jeść w każdym napotkanym po drodze schronisku ;)


Wytłumaczenie tego faktu jest jednak bardzo proste, przecież w tym wszystkim chodzi o aktywny wypoczynek i dobrą zabawę - na zdjęciu widoczne to drugie :)


Czerwony szlak za Kubalonką, w stronę Baraniej to bardzo przyjemny singielek z kilkoma niewygodnymi mostkami. Początkowo jazda nie idzie zbyt płynnie, ale gdy tylko rowy i mostki się kończą nie ma problemów ze złapaniem właściwego rytmu.


Szlak czerwony zamieniamy na czarny i dalej niebieski, którymi dotaczamy się do schroniska pod Baranią Górą.


Szlaki te nie mają niestety za wiele wspólnego z leśnymi ścieżkami, ale i tak są lepsze niż żwirowa droga w którą zmienia się w końcu szlak czerwony.


Będąc pod schroniskiem, z bólem serca odpuszczamy pyszny rosół jaki tam serwują i zaczynamy mozolnie wdrapywać się na szczyt Baraniej. Podjazd tylko na zdjęciach wygląda lekko, w rzeczywistości daje ostro popalić.


W końcu docieramy i moim oczom (oczy pozostałych już to znają) ukazuje się... sam nie wiem jak to nazwać.


Pobojowisko? Spustoszenie? Nie wiem, ale cokolwiek by to nie było nie sposób odmówić takim widokom swoistego uroku.


Widoki na stronę zachodnią nabierają intrygującego charakteru, wszystko przez nisko już wiszące Słońce.


Nawet nie próbuję odgadywać nazw pasm i pasemek wyciąganych z mgiełki przez resztki promieni słonecznych.


Na szczycie jasne jest, że dla “pociągowej” ekipy powrót do Wisły jest równoznaczny z szukaniem noclegu, dlatego postanawiamy się rozdzielić - Łukasz i Robert zjeżdżają do Węgierskiej Górki, Bodziek i ja pędzimy do Wisły.


Wybieramy trawers Baraniej szlakiem zielonym, aby dostać się na rewelacyjny zjazd z Gawlasa do Wisły, szlakiem żółtym.


Po drodze jednak trzeba wdrapać się na Magurkę Wiślańską, która nie poddaje się tak łatwo.


Gdy w końcu pokonujemy górę, ta mści się okrutnie, sprowadzając mnie na ziemię (dosłownie). Dość nieciekawie obijam sobie nadgarstek, a do Wisły jeszcze spory kawałek...


W tak zwanym międzyczasie zaczyna się ostatni tego dnia spektakl chmur i światła, zwany potocznie zachodem słońca.


Gapimy się z pełną świadomością czekającej nas jazdy po ciemku, jednak dla takich chwil warto na chwilę zwolnić.


Ciężko opisać słowami to, co się dzieje, to trzeba po prostu zobaczyć.


Słońce pomału znika za horyzontem, a my docieramy na początek żółtego szlaku. Szykuje się ostra jazda.


Światła mniej więcej tyle co na zdjęciu, a szeroka, równiuteńka droga zachęca do całkowitego puszczenia klamek. Adrenalina blokuje ból nadgarstka, pozwalam sobie nawet na skoki na korzeniach w miejscach gdzie wiem, że mogę miękko wylądować.


Ostatni fragment to palenie tarcz na stromo opadających serpentynach z widocznością na co najwyżej kilka metrów. Po zjechaniu na dół czeka nas jeszcze kilka km asfaltowania i meldujemy się pod pojazdem.

Zapraszam także do obejrzenia relacji Bodźka oraz galerii Łukasza.

To był udany wypad. Do następnego! :)

Rollercoaster

Środa, 29 lipca 2009 · Komentarze(6)
Zachodnia część Beskidu Małego to maciupkie pasemko wciśnięte między Bielsko – Białą a dolinę Soły. W dodatku to właśnie tam znajdują się najwyższe szczyty całego Beskidu Małego. Właśnie dlatego jazda tam przypomina jazdę rollercoasterem – krótkie, strome zjazdy, nieraz wysypane mocno kamieniami (ok, tego nie ma w wesołych miasteczkach) a do tego mnóstwo zakrętów – bo aby ułożyć sensowną trasę trzeba to pasmo atakować raz z jednej, raz z drugiej strony. My wybraliśmy sprawdzoną już trasę, zapożyczoną ze stronki bikera z Sosnowca, i pokonaliśmy ją niemal w całości siedmioosobowym składem. Niemal – bo zjeżdżać z Hrobaczej tylko po to by znów na nią wyjechać już nam się nie chciało ;)

Trasa: Wilkowice – Łysa Przełęcz – Magurka Wilkowicka – Czupel – Koleby – Klimczaki – Czernichów – Międzybrodzie Bialskie – Nowy Świat – Gaiki – Hrobacza Łąka – Gaiki – Lipnik Górny – Bielsko Biała

Zapraszam do galerii, eksperymentalnie wszystkie fotki to HDR:


Wspinaczkę rozpoczynamy od czarnego szlaku, prowadzącego na Łysą Przełęcz. Szlak jest krótki (1,6 km) ale konkretny - jednak da się go niemal w całości wyjechać.


Wczesnym rankiem (około 9.00 ;) ) góry toną jeszcze we mgle. Niezbyt nam to przeszkadza, przynajmniej nie jest zbyt gorąco.


W końcu docieramy na Magurkę Wilkowicką, gdzie za kwotę 13 zł staję się szczęśliwym posiadaczem drugiego śniadania, w formie herbaty z cytryną i kiełbasy z rusztu. Nie daję rady całości :)


Po popasie ruszamy na Czupel, skąd widoki są już nieco lepsze.


Jednak na przykład nad górą Żar wiszą jeszcze ciężkie chmury.


Wiatr jest tak mocny, że każdy zakłada wszystkie ciuchy jakie tylko może. Na szczęście wiatr robi dobrą robotę i przegania wszystkie chmury gdzieś dalej. Już po chwili robi się słonecznie.


Zanim jednak przegoni wszystkie chmury, skutecznie przegania nas ze szczytu. W sumie nie opieramy się zbytnio, czeka na nas świetny kawałek czerwonego szlaku w stronę Łodygowic.


Po pokonaniu początkowej stromizny, potoku i singla zawieszonego na krawędzi wąwozu zatrzymujemy się na chwilę przy ciekawych formach skalnych...


...które w ciekawy sposób wykorzystuje Szczęsny, niestety na lądowanie nie ma tam za wiele miejsca, przez to skok kończy się glebą - co uwiecznił wystający w prawym dolnym rogu Kartonier.


Ponieważ nie chcemy znaleźć się w Łodygowicach, odbijamy na szlak żółty, który wiedzie niestety pod górę, jednak momentami jest całkiem widokowy.


W drugą stronę jeszcze trochę chmur, ale nie spadnie z nich na szczęście ani kropla.




Na dole kolejny popas i spory kawałek asfaltu, którym w końcu zaczynamy się pchać na Nowy Świat.


Kartonier udaje, że taka nawierzchnia sprawia mu radość, jednak gdy tylko pojawia się możliwość zjazdu w teren jest tam pierwszy. Mimo, że trzeba trochę pchać rower.


Za Nowym Światem zaczyna się długi, ale łagodny podjazd na Gaiki, z których to, przez Groniczki pędzimy na Hrobaczą Łąkę.


Zjazd przed Przełęczą U Panienki to hardokorowa, wysypana kamieniami rynna, lub ciekawa korzenna ścieżka. Robert wybiera to drugie.


Szczęsny leci na złamanie karku środkiem, po największych kamlotach.


Kamil drobi bokiem, ale po chwili odpuszcza. Pamiętam swój zjazd tędy na sztywniaku, wcale mu się nie dziwię...


Końcówka ścieżki będącej alternatywą dla rynny to sekcja sporych mocno poskręcanych korzeni i spory uskok. Na zdjęciu Atom podczas pierwszej próby przejazdu ;)


Druga próba...


Trzecia próba. Zawziął się, ale skutecznie.


Koniec korzeni, ale droga niebawem się urwie...


O właśnie. Aby nie nabrać zbyt dużej prędkości, kolega wspomaga w specyficzny sposób pracę hamulców...


Jednak udaje się! Nie do końca czysto, ale co tam. Szacunek dla Atoma, objechał nas tam na sztywniaku ;)


Na Hrobaczej kolejny już dziś popas. Uwieczniam Kartoniera, który z nieukrywanym zdziwieniem i rozczarowaniem ogląda puszkę, w której nie ma jego ulubionego, złocistego izotoniku... ;)


Po posileniu się (polecam bigos) jedziemy na chwilę na szczyt podziwiać widoki. Widać sporo, ale płasko tam jest, że aż strach.


A jednak nie do końca płasko. Daleko na horyzoncie majaczą jakieś pasma górskie. Ktoś może mi powiedzieć co to jest?


Przerwa nieoczekiwanie się wydłuża, Szczęsny w schronisku zjadł tyle, że teraz, pomimo ciśnienia 3 barów, złapał snejka przy wjeżdżaniu na platformę widokową...


Jest więc czas na kolejne fotki. To zdjęcie cykał chyba Robert, nie wierzcie podpisowi ;) Ja tylko obrabiałem...


W czasie gdy Szczęsny zmienia dętkę, my oddajemy się małym przyjemnościom w postaci małych skoków z platformy widokowej na ziemię, Mało tam miejsca było na rozpęd, bez mocnego pedalkicka skok wyglądał właśnie tak.


Z Hrobaczej leniwym tempem wleczemy się z powrotem na Gaiki, gdzie udaje nam się spotkać się z Harrym. Wspólnie zabieramy się za niebieski szlak z Gaików - serię bardzo ciasnych agrafek. Zabawa jest przednia.


Agrafki zamieniają się w wąskiego singla, który wije się po zboczu i kończy taką właśnie stromą ścianką. Wiem, że nie widać stromizny.


Tu może nieco bardziej. Szlak robi się potem zdecydowanie mniej techniczny, ale nadal jedzie się przyjemnie. Koniec końców leśna droga zamienia się w asfalt, którym (na szczęście niemal non stop w dół) jedziemy do Bielska na pociąg powrotny...

Galeria okiem Kartoniera: http://kartonier.lap.pl/gallery/album/5363552990201822817

Do następnego! :)