Wpisy archiwalne w kategorii

Fotografia

Jurajska masakra

Niedziela, 1 czerwca 2008 · Komentarze(0)
Pierwsza tegoroczna wycieczka z Kasią w założeniach miała być lajtowym wypadem na Jurę Krakowsko – Częstochowską. Jak się okazało, była taka tylko w założeniach. Wszystko zaczęło się niewinnie, na stacji PKP w Rudawie, gdzie wytoczyliśmy się z pociągu na wprost zbyt dobrą pogodę. Niemalże bezchmurne niebo, do tego temperatura sporo powyżej czerwcowej średniej. Plan zakładał przejazd pod Maczugę Herkulesa i Zamek w Pieskowej Skale, niestety wyobrażenia Kaśki i moje o szczegółach tego planu odbiegały dość znacznie od siebie, a dodatkowo wszystko potoczyło się jeszcze innym torem. Pierwsza połowa wycieczki była mimo wszystko bardzo przyjemna, piesze szlaki na Jurze są bardzo interesujące, a dolinki którymi jechaliśmy – Będkowska i Sąspowska (w szczególności ta druga) bardzo urokliwe. Wszystko było by dobrze, gdyby wyprawa zakończyła się po dotarciu do planowego celu wycieczki. Niestety, trzeba było jechać dalej – do Krakowa, skąd pociąg miał zabrać nas do domu. Spod Krakowskiej Bramy do Krakowa wiedzie czerwony szlak pieszy, wg oznaczeń ma ciągnąć się przez 16 km – czyli niezbyt długo. Nam udało się jednak zgubić go dość szybko, i zafundowaliśmy sobie sporą dawkę jazdy Drogą Krajową nr 94 – zdecydowanie odradzam tą miejscówkę ;) Dotarcie do dworca PKP także zajęło nam sporo czasu, w szczególności że każda napotkana osoba proponowała inną drogę. W końcu na drodze, którą polecił nam taksówkarz spotkaliśmy sakwiarza z Jaworzna (sic!), który zaciągnął nas do upragnionego celu. Pozdrawiamy :) Na dworcu spędziliśmy dokładnie 4 minuty – w dodatku biegnąc na pociąg. Końcówka dała mocno popalić, i w pewien sposób stawiała całą wycieczkę w gronie tych niezbyt udanych. Mam nadzieję jednak, ze z biegiem czasu uda się zapomnieć wszystko co złe i z Jurą będą związane miłe wspomnienia… Póki co, zapraszam do galerii zdjęć, które na szczęście wyszły całkiem nieźle…


W pociągu, uradowani, jedziemy na spotkanie z nieznanym...


Kładka dla pieszych w Trzebini.


Już całkiem blisko celu. Gdybyśmy wiedzieli jak się wszystko potoczy miny pewnie byłyby nieco inne...


Tymczasem wytaczamy się z pociągu w Rudawie. Jest niesamowicie gorąco.




Kasia stwierdza że na zaschnięte usta dobry i izotonik :)


Ta górka wyglądała jak stok narciarski w skali 1:10. Jedynie nastromienie było w skali 1:1 - dobrze, że szlak nie prowadził do góry.




Jurajski krajobraz.




Aparat zawsze mocno spłaszcza... Tam w dół było baardzo w dół :)


Kolejny jurajski krajobraz.


Czy mówiłem już, że aparat spłaszcza? Ten trawers był taki, że sam schodziłem...


Są zdjęcia typu "odszukaj rowerzystę". To jest typu "odszukaj drogę" ;)


Kolejny przyjemny, choć lekko eksponowany (co prawda na drzewa i krzaki) trawersik.


Stan tego powalonego drzewa pozwala przypuszczać że wszystkie poprzednie także nie zostaną szybko uprzątnięte... a szkoda, bo w tym lasku niebieski szlak miał postać rewelacyjnego singla.


W Dolinie Będkowskiej załapujemy się na zawody. Nie startujemy oczywiście, ale korzystamy z wygodnego miejsca na popas :)


Wysoka, albo Sokolica, nie pamiętam w tej chwili. Ogólnie - jurajski krajobraz ;)


Niebieski pieszy szlak w OPN to mocny zjazd w dół brukowaną dawno temu drogą z dużą ilością skalnych schodów i tego typu atrakcji. Olbrzymia ilość pieszych i śliskie skały każą bardzo uważać... albo odpuścić.


Cokolwiek nieostre, ale dobrze oddaje ogrom skał. To nie jest flisz w górach.


Brama Krakowska. Upiększających ją "artystów" powiesiłbym nagich za jaja w Jaskini Łokietka (średnia temperatura w roku 8*C, do tego sporo nietoperzy)


Kawałek za Doliną Sąspowską. Jakieś ptaszysko wypatruje zdobyczy.


Jurajski krajobraz...


Wreszcie jest - Maczuga Herkulesa. Ostatnio widziałem ją w podstawówce, jakieś 14 - 15 lat temu...


Zamek w Pieskowej Skale...


I ostatni jurajski krajobraz na fotce, dalej było już tylko darcie do Krakowa i przebijanie się przez to okropne miasto aby w ostatniej chwili wskoczyć do pociągu. Nigdy więcej takiego finiszu.

Trasa: Rudawa – szlak niebieski przez Dolinę Będkowską – Brama Krakowska – szlak żółty przez Dolinę Sąspowską – Sąspów – Pieskowa Skała – Ojców – szlak czerwony przez Doline Prądnika – Wielka Wieś – DK nr 94 do Krakowa – Kraków (~66 km)

Bagna i mgły

Niedziela, 25 maja 2008 · Komentarze(4)
Zawsze chciałem pojeździć w górach przy niezbyt sprzyjającej pogodzie. Nie mówię tu o deszczu, ale o niezbyt wysokiej temperaturze i chmurach. O ile niskie temperatury można spotkać dość często, choćby jesienią, to chmury które spowijały by szczyty, a jednocześnie nie powodowały deszczu nie są zbyt powszechne – przynajmniej tak mi się zdaje. W końcu jednak udało się trafić na taką pogodę. Jako, że mieliśmy busa wycieczkę zaczęliśmy wcześnie rano – już około 6 rano wyruszyliśmy z Jaworzna, sporym, 6-cio osobowym składem. Pogoda była tu bardzo ładna, ale wiadomo – w górach może być zupełnie inaczej. Nie ujechaliśmy daleko, a zaczęła się niewielka mgiełka. Kawałek dalej, w rejonach zbiornika Goczałkowickiego widoczność spadła do około 50 metrów, później było tylko trochę lepiej. W Brennej, chmury podniosły się nim dobrze rozpakowaliśmy auto, ale nie odeszły zbyt daleko – utrzymywały się przez niemalże połowę dnia na wysokości sporo poniżej 1000 metrów. Nie pozwalało to na oglądanie widoków, ale za to tworzyło niepowtarzalny klimat. W takich bajkowych okolicznościach dotarliśmy poprzez Błatnią na Klimczok. Stamtąd zjazd do Szczyrku niesamowicie błotnistą, przypominającą bagno drogą – im bliżej miasta tym większe wątpliwości czy uda się wbić na wyciąg, który miał nas zawieźć na Skrzyczne. Jak się okazało, martwiliśmy się całkiem słusznie – na szczęście uprzejma pani z kasy pożyczyła nam miotłę, którą potraktowaliśmy nasze rowery, ubłocone tyłki zapakowaliśmy w duże worki na śmieci i jazda do góry. Ze Skrzycznego szybki zjazd w stronę Malinowskiej Skały, niestety około 1/3 tego odcinka była całkowicie zniszczona ratrakiem – zamiast gładkiej i szybkiej drogi koleiny jak po czołgu. Na szczęście z boku zaczęła już klarować się ciekawa, mocno korzenna ścieżka. Za namową spotkanych bikerów wdrapujemy się na Malinów, zamiast omijać go superszybkim, choć nudnawym trawersem. Góra wynagradza trud piękną panoramą i niebagatelnym zjazdem po korzeniach, niestety dość krótkim. Wylatujemy wprost w drzwiach knajpy na Salmopolu – tam pakujemy w siebie pyszne naleśniki z serem i czerwono czarnym szlakiem przez Grabową wracamy do Brennej. Na jednym z ostatnich fragmentów zjazdu – w stromo opadającej naszpikowanej kamieniami rynnie udaje mi się skasować tylną przerzutkę X-7. Na szczęście nie całkowicie – muszę jedynie wyprostować wózek (niestety pogięty zbyt mocno aby dał się wyprostować w terenie). Do domu wracam mając 5 biegów z tyłu, i pilnując się, by nie kręcić do tyłu korbami :)

Zapraszam do galerii:


Wycieczkę zaczynamy około 6 rano, w drodze do Brennej towarzyszą nam lekkie mgły...


...które niebawem zmieniają się w coś takiego. Mgły towarzyszyć nam będą przez połowę dnia...


Aby nie było zbyt sielankowo awarie muszą być. Serię rozpoczyna Lama.


Yyy... ciężko jest nawet wymyślić komentarz do tego zdjęcia :D


Widoki z Błatniej - bardzo klimatyczne.




Na każdej odkrytej przestrzeni intensywnie przewalały się chmury. Zdjęcie nie oddaje w pełni klimatu, mgiełka nad Nemem pędziła, i to konkretnie.




Tuż przed zjazdem z Klimczoka. Naszym celem jest domek widoczny w oddali - schronisko. Sam zjazd super - 58.50 km/h :)


Nemo z zainstalowanym patentem mającym umożliwiać filmowanie podczas jazdy. Efektów nie widziałem, ale ponoć nie wyszło to zbyt dobrze.


Po zjeździe z Klimczoka wszystko jest ulepione błotem... Seria awarii rośnie - łapię gumę.




Dzięki uprzejmości pani z kasy i zakupowi sporych worków na śmieci dostajemy się wyciągiem na Skrzyczne. Widoki mało porywające...


...ale jakieś są, i fotki trzeba zrobić ;)


Na Malinowskiej Skale spotykamy po raz drugi w tym dniu znajomych rowerzystów - oddają się tam właśnie zabawom uwieczniając to kamerą.


Za ich dobrą radą wdrapujemy się na Malinów. Wcześniej zawsze omijaliśmy go szybkim trawersem.


Na ciężkich fulach - ale jadą - respekt. Mój przeciętnie 2 kg lżejszy a ciężko było wyjechać. Zupełnie z tyłu moja ekipa pcha sztywniaki - wstyd panowie!


Panorama z Malinowa skutecznie wpaja mi, że o szybkim trawersie należy jak najszybciej zapomnieć. Dodatkowo czeka na nas pyszny zjazd na Salmopol.


Czerwono - czarny szlak z Salmopolu, przez Grabową, do Brennej jest wyśmienitą propozycją na powrót. Cały czas płasko lub lekko pod górę, na koniec serwuje wspaniały zjazd.


Widoki także niczego sobie.


Wracamy już wieczorkiem. W domu melduję się około 22...

Trasa: Brenna – Górki Wielkie – Zebrzydka (577) – Błatnia (917) – Klimczok (1117) – Szczyrk – Skrzyczne (1257) – Malinowska Skała (1152) – Malinów (1117) – Przełęcz Salmopolska – Grabowa (907) – Horzelica (797) – Brenna (~55 km)

Tenczynek i dalej

Sobota, 24 maja 2008 · Komentarze(2)
W sobotę wybrałem się na rower około 15.00, z zamiarem objechania okolicznych ścieżek, skończyło się na przyzwoitym wyniku około 65 km i powrocie pociągiem z Krzeszowic… Przy okazji niejako znalazłem niesamowitą wprost ścieżkę po drodze do Lipowca. Aż wstyd się przyznać, że ścieżka ta to… żółty szlak pieszy, a mi jakoś nigdy wcześniej nie przyszło do głowy aby go nieco mocniej sprawdzić. Może dlatego, że zawsze jeździłem ciekawym dość szlakiem rowerowym przez Libiąż, który jednak mimo że znacznie dłuższy, może się schować w porównaniu do nowo odkrytego fragmentu. Ale idąc po kolei: zacząłem w Jaworznie, skąd dojechałem do Byczyny i wsiadłem w zielony szlak rowerowy. Początek tego szlaku jest nudny jak flaki z olejem, tzw. rowerowa autostrada – szeroki dukt leśny, w dodatku ktoś mądry postanowił utwardzić i tak bardzo dobrą drogę. Mam nadzieję, że tego nie wyasfaltują. Na szczęście w rejonie Osiedla Stella w Chrzanowie zaczyna robić się ciekawiej, pojawiają się pierwsze fragmenty singli. Radzę w tym rejonie nie pędzić na złamanie karku, tylko wypatrywać żółtego szlaku pieszego. Zaczyna się niepozornie, lecz już po chwili jedziemy dnem nieziemskiego wąwozu, wąską ścieżyną tuż nad strumyczkiem. Po kilkuset metrach sielskiego pedałowania szlak zaczyna trawersować strome zbocze wąwozu, kończą się przełożenia, rośnie ilość błota, trzeba zejść z roweru – mijamy ukryte w korzeniach drzewa źródełko. Po nim jeszcze kilkadziesiąt metrów ostrego pedałowania do góry i zaczyna się druga część atrakcji. Mocno opadający w dół wąziutki i gładki singiel, urozmaicony jedną czy dwoma hopkami. Końcówka jest naprawdę stroma, dodatkowo na ścieżce woda wyżłobiła głębokie koleiny. Dalsza część szlaku, którą dojeżdżamy do samego zamku Lipowiec, nie podnosi już aż tak poziomu adrenaliny, ale fragment prowadzący przez rezerwat Bukowica jest ciekawy i bardzo ładny. Do zamku w Rudnie można dostać się na wiele sposobów, dobrym rozwiązaniem jest trzymanie się dalej żółtego szlaku pieszego, ze względu na bardzo ciekawy zjazd do Wąwozu Simota. Po dojechaniu do Regulic zmieniamy szlak żółty na czarny rowerowy – raczej asfaltowy, ale atrakcyjny widokowo. Z zamku Tęczyn mocny zjazd w dół, w stronę Tenczynka i czerwonym szlakiem rowerowym do samego dworca PKP w Krzeszowicach. Fragmentu Lipowiec – Krzeszowice nie opisywałem zbyt dokładnie, ale nie ma w nim nic specjalnego (oprócz Wąwozu), jest po prostu przyjemny. Reasumując – każdemu mogę polecić tę trasę.

Zapraszam do galerii:


Niesamowity wąwóz, dnem którego biegnie żółty szlak pieszy. Jedno z miejsc w których trzeba być.


Szlak zaczyna trawersować zbocze wąwozu. W korzeniach olbrzymiego drzewa ukryte jest źródełko...


Kolejne urokliwe miejsce - rezerwat Bukowica.




Pierwszy charakterystyczny punkt na trasie - Lipowiec.


Na zamek nie wjeżdżałem, zadowoliłem się zbliżeniem na wieżę.


Po drodze z Lipowca na Tenczynek, skręcając nie tam gdzie trzeba napotykam taką oto atrakcję turystyczną. Ten dropik to początek całej serii hop.


Wg mapy - "Jaja kosmitów". Nie chcę wiedzieć jakiej wielkości są inne części ich ciała... :P


Ruiny zamku Tęczyn - sporo ciekawsze niż Lipowiec.


Może to nie góry, ale dla takich widoków także warto sporo się nakręcić.


Szczególnie, że wieczorową porą _zawsze_ znajdzie się coś wartego uwiecznienia aparatem.


Choćby pięknie podświetlone chmury.


Wycieczkę kończę na dworcu PKP w Krzeszowicach...


...skąd pociąg zawozi mnie do Jaworzna. Jeszcze piątka kręcenia i jestem w domu.

Do następnego! :)

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Chrzanów Os. Stella – Rezerwat Bukowica (Zagórze) – Zamek Lipowiec (Wygiełzów) – Wąwóz Simota (Regulice) – Nieporaz – Zamek Tęczyn (Rudno) – Tenczynek – Krzeszowice – Jaworzno Szczakowa – Jaworzno (~65 km)

Ognisko integracyjne

Czwartek, 22 maja 2008 · Komentarze(5)
Miałem ambitny plan. Wyjechać z domu, pokręcić przez Lipowiec, Tenczynek, i jakieś dolinki do Krakowa, wrócić pociągiem. W tym momencie odezwał się do mnie Keny z Biker Trzebinii:

keny (BT):
czesc, robimy ognicho i prawdopodobnie pieczone nad zalewem chechlo jutro jak bedzie pogoda, moze wpadniesz/wpadniecie ? :>

Plan się posypał. Wpadniemy. Na szczęście szybko powstał plan B – wstanę rano, zbiorę jakąś ekipę, pojedziemy na Tenczynek i w drodze powrotnej wpadniemy na ognisko. Start zakładałem o 10.00, potem przestawiłem na jedenastą, koniec końców ekipa nie wyrażała chęci, a ja wstałem o dwunastej z minutami.

Plan się posypał. Jednak nie było tak dobrze, trochę jazdy musiało być. Wymyśliłem, aby pojechać sobie do Byczyny, tam wsiąść w zielony rowerowy szlak i dojechać aż nad Chechło, tak aby zminimalizować ilość asfaltu na trasie. Wyszło niestety tak, że sztywniaki z którymi jechałem (fajna nazwa dla właścicieli hardtaili :D), gdy tylko zobaczyli asfalt, zaczęli tak ciąć, że szlak momentalnie zgubiliśmy. Potem się znalazł, niestety jakoś tak wyszło że pojechaliśmy w złą stronę i rezultacie zrobiliśmy kółko. Nad Chechło dojechaliśmy w końcu szosą.

Plan się posypał. Może wreszcie dwa słowa o samym ognisku – z inicjatywy BT miało integrować BT z jaworznickimi riderami i z KTK Chrzanów. Z naszej strony integracja wyszła, przyjechaliśmy w cztery osoby, KTK stawiło się w nieco mniejszym składzie. Impreza jako taka była bardzo przyjemna. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pojedliśmy. Zbierać zaczęliśmy się około godziny 22.00, z zamiarem spokojnego dojechania do domów, niestety po drodze, niejako przy okazji, zatrzymała nas policja.

Plan się posypał. Na szczęście skończyło się na pouczeniu ;)

Zapraszam do ogniskowej (ognistej?) galerii:


Pomimo godziny spóźnienia załapujemy się na rozpalanie ognia... a myśleliśmy, że przyjedziemy na gotowe :)


Jak widać nie tylko my przybyliśmy na rowerach.


Wreszcie udało się - w ogniu ląduje pierwszy gar.


Nad garem złowrogo pochylają się kiełbaski...


Ramtamtam tamtam tam :) Pełna prędkość wsuwania pieczonych ziemniaków.


Ja postanawiam jeść dopiero z drugiej porcji, fotografuję więc Chechło.




Wojtek.


Keny i Gosia.


Rozwell w kontekście (szczegóły później). W tle mistrz drugiego planu, Robert.


Gosia once again :)


Świerszczu aka Kuba Lolski ;)


Annihilator kombinuje z pieczeniem kiełbasy. W ognisku dochodzi moja porcja pieczonych :)






Rozwell wyrwany z kontekstu :)


Kiełbaska Gosi... Jakkolwiek to brzmi...


Gosia: "Przez sekundę wiele może się zdarzyć". Zgadzam się :)


Feel da heat - ale zupełnie w innym znaczeniu.




Chechło wieczorową porą. Powrót wąskimi dróżkami z mnóstwem zakrętów z lampką tylko na kierownicy to jest coś czego się nie zapomina :)

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Chrzanów – Chrzanów – Piła Kościelecka (zalew Chechło) – Chrzanów – Jaworzno (~53 km)

Wycieczki pieszo rowerowe

Niedziela, 11 maja 2008 · Komentarze(9)
Zachodnia część Beskidu Małego to maciupeńki fragment gór wciśnięty między Bielsko Białą na zachodzie i dolinę rzeki Soły na wschodzie. Właśnie w tym malutkim fragmenciku znajduje się najwyższy szczyt całego Beskidu Małego – Czupel (933m), a oprócz niego jeszcze kilka szczytów wznoszących się na ponad 800m. To wszystko sprawia, że szlaki są tam z reguły bardzo strome. Właśnie w takiej scenerii miałem przyjemność jeździć na rowerze. Wszystko zaczęło się około 9 rano, gdy na dworcu w Bielsku-Białej wysypaliśmy się w 5 osób z pociągu. Na peronie czekało na nas jeszcze dwóch kumpli i po krótkiej wymianie uścisków dłoni i zdań ruszamy w trasę. Przy tak wielkiej grupie wszystko idzie dość wolno – zanim wjeżdżamy w teren zaliczamy jeszcze po drodze kilka sklepów. W końcu zaczyna się teren, a wraz z nim pchanie. Podejście na Gaiki od strony Straconki jest masakryczne, ale patrząc z szerszej perspektywy wcale nie takie złe. Ale nie uprzedzajmy faktów, jak mawia pan Wołoszański. Z Gaików czeka na nas zjazd na przełęcz U Panienki – na początku łatwy i szybki, końcówka natomiast stroma i mocno kamienista – wystarczająco aby zabarwić mi kolano i goleń na żywy czerwony kolor ;) Z przełęczy zaglądamy do Źródła Maryjnego – prowadzi tam wąska, stroma i bardzo techniczna ścieżka, w większości do przejechania, choć nie ma to większego sensu – za parę minut i tak pchamy rowery do góry. Tuż przed Hrobaczą Łąką poważna awaria – Kamil traci tylny hamulec. Na szczęście śrubkę trzymającą klocki w zacisku da się zastąpić odpowiednio spreparowaną i skróconą szprychą. Zjazd z Hrobaczej jest rewelacyjny, 5km grzania w dół, nie jest ani zbyt trudno, ani zbyt łatwo, po prostu miód. Po tym odcinku trzeba dopchać się asfaltem do Międzybrodzia Bialskiego. Tam z chmur towarzyszących nam już od Hrobaczej Łąki zaczyna padać deszcz. Dodatkowo, czerwony szlak, którym pchamy się (dosłownie) pod górę jest niesamowicie stromy. Jedyne pocieszenie to to, że szybko nabieramy wysokości. Deszcz także szybko się kończy, i już w suchych warunkach możemy podziwiać panoramę rozpościerającą się ze szczytu Czupla. Zjazd z tej góry jest szeroki i łatwy, choć, jak udowadnia Adrian, można zgubić na nim łańcuch ;) Po przerwie technicznej napieramy na Magurkę Wilkowicką. W schronisku ciepła herbatka i jedzonko – kiełbasa na gorąco pozytywnie mnie zaskoczyła – szczególnie jeśli chodzi o jej ilość. Po za tym wszystko w górach smakuje lepiej ;) Z Magurki błyskawicznym czerwonym szlakiem mkniemy do Wilkowic i dalej szosą do Bielska. A tam, przemiła pani o metalicznym głosie informuje, że pociąg do Katowic jadący planowo o 20.00 jest opóźniony o 50 minut... Zawiało grozą, na szczęście kolejny skład (z 20.10) był podstawiany w Bielsku i ruszył bez opóźnień...

Zapraszam do galerii:


Do BB jedziemy w mocnym, pięcioosobowym składzie. Na miejscu dołączy do nas jeszcze dwóch zapaleńców.


Początek czerwonego szlaku zmylił nas dokładnie. Było lekko pod górę, ale z ciekawymi przerywnikami. Potem tylko pchanie.




Gdzieś po drodze łapię na matrycę widok na górę z charakterystyczną antenką. Skrzyczne - pokonam cię znów w tym roku. Znów wyciągiem ;)


W bliskim sąsiedztwie Gaików znów można jechać, co prezentują kolejni uczestnicy wycieczki...






Będąc niemalże na szczycie urządzamy mały popas, po czym rozpoczynamy dość przygodowy odcinek (gleby, awarie, itd.)


Koniec końców, docieramy na Hrobaczą Łąkę.


Przy pogodzie jaka była, punkt widokowy nie był przesadnie widokowy...


Jednak domki po zbliżeniu są jak na dłoni :)


Na chwilę zaglądamy do schroniska, skąd widać co nie co po drugiej stronie.


Nadciąga ciemna strona mocy ;)


...która błyskawicznie daje o sobie znać - na początku zjazdu Tomek łapie gumę. Wymiana dętki ciężka sprawa, trzeba dwóch chłopa ;)


Ja tymczasem zajmuję się robieniem zdjęć.


Dalszy zjazd obywa się bez awarii i bardzo dobrze - bo można było nieźle grzać.




Feel da heat :)






Zjazd prowadzi nas w okolice zapory w Porąbce.


Tam krótki postój - debatujemy co dalej.


Niestety ciemna strona znów się odzywa - psuje się pogoda. Dodatkowo wybrany przez nas szlak każe ciągnąć, pchać i nosić rowery na plecach.


Wreszcie można jechać! To niestety oznacza, że już coraz bliżej do ostatniego celu wycieczki...




...którym jest Magurka Wilkowicka. Po drodze na szczęście jest Czupel skąd rozpościera się całkiem przyzwoita panorama.


Zbliżenie na Jezioro Międzybrodzkie. Nie tak dawno byliśmy na tej zaporze.


Czas jednak ruszać dalej - po kilku chwilach docieramy do schroniska.


Tę panoramkę i Tomka na poprzedniej fotce łapię stojąc na kamiennym słupie od ogrodzenia :)


Z Magurki wiedzie szybki zjazd czerwonym szlakiem, przez Łysą Przełęcz, na której fotografuję taki widok. Czyżby bazar? :)


Omijam handlarzy rowerów i zaczynam fotografować widoczny z przełęczy fragment Beskidu Śląskiego. Jak na zamówienie pięknie doświetla go słońce. Strzelam więc aparatem raz za razem...






Niestety, choć z każdą minutą coraz piękniej, to z każdą minutą bliżej do odjazdu pociągu. Czas wracać do domu...

Pozdrawiam!

Trasa: Bielsko-Biała – Straconka - Gaiki – Przełęcz U Panienki – Hrobacza Łąka – Porąbka – Międzybrodzie Bialskie – Czupel – Magurka Wilkowicka – Łysa Przełęcz (Siodło) – Wilkowice – Bielsko-Biała (~43km)

Ciekawe linki:
Galeria Tomka: http://all-mountain.vot.pl/zdjecia/g28/index.html
Galeria Marcina: http://picasaweb.google.co.uk/marcingilner/GRyPoRazKolejny
Galeria Kamila: http://picasaweb.google.com/kamo6061/BeskidMaY11Maja2008
Galeria Roberta: http://picasaweb.google.pl/robert.bista/BaskidMaY110508

Potrójne dostrajanie

Niedziela, 27 kwietnia 2008 · Komentarze(10)
Pierwsza trasa w górach w tym sezonie! To było coś na co czekałem całą zimę. Na objazd cząstki Beskidu Śląskiego wybrałem się ze znanym mi tylko z sieci Bodźkiem i jego kolegą. Wyszło tak, że każdy z nas był w górach pierwszy raz w sezonie i pierwszy raz na nowym sprzęcie – przez pewien czas każdy dostrajał pod siebie swój rower upuszczając czy dobijając powietrza w amortyzatory. Na dobry początek sezonu łatwa trasa – niezbyt wymagająca zarówno technicznie jak i kondycyjnie, ale dająca mnóstwo frajdy z jazdy. Zaczęliśmy w Ustroniu Polanie, skąd asfaltową drogą podjechaliśmy pod schronisko na Równicy. Za schroniskiem, na niebieskim szlaku jest świetny kawałek, lekko pod górkę, a cała droga (jaka droga?) jest zasłana różnymi, raczej sporymi korzeniami. Podjeżdżając tam zrozumiałem po co kupiłem taki a nie inny rower. Zresztą pozwolę sobie zacytować słowa Bodźka, które chyba najlepiej oddają radość z jazdy na fullu tym odcinkiem: “Wy też wybieraliście te największe korzenie?”. Dalej kilka zjazdów i podjazdów, i znaleźliśmy się na Trzech Kopcach Wiślańskich. Zjazd żółtym szlakiem w stronę Przełęczy Salmopolskiej jest rewelacyjny – szybki i gładki, niestety kończy się pchaniem roweru a końcówka tego pchania, ze względu na nachylenie daje solidnie popalić. Na przełęczy podjęliśmy decyzję o przejechaniu czerwonego szlaku przez Kotarz na Karkoszczonkę, i dalej na Klimczok. Szlak jest bardzo fajny, jednak noga już nie podawała tak jak rano, i przy większych górach po prostu pchaliśmy rowery. Szczególnie dobijający był zielony szlak z Karkoszczonki na Przełęcz Siodło (pod Klimczokiem) – niby łatwy i niezbyt stromy, lecz tak monotonny, ze po prostu nie chciało się tam jechać. Dodatkowo za plecami rozciągały się wspaniałe widoki na Skrzyczne i jego okolice. Koniec końców wylądowaliśmy w schronisku, a następnie zaczęliśmy szaleńczy zjazd niebieskim szlakiem – co prawda był zniszczony zwózką drzewa, ale… na początku trochę śniegu i błota, generalnie dość grząsko. W dalszej części super szeroka, raczej gładka droga na której można było puścić klamki i po prostu grzać przed siebie. W ramach urozmaicenia szlak na chwilę zamienił się jeszcze w wąską kamienistą ścieżynę w lesie, po czym znów przyjął postać lekko opadającej szerokiej drogi. I tak niemalże do dworca PKP w Wilkowicach gdzie zakończyliśmy wycieczkę...

Zapraszam do galerii zdjęć z wycieczki:


Widoczek z pierwszego punktu wycieczki - Równicy. W dolinach jeszcze mgły...


Równica jako taka. Sam szczyt sobie odpuściliśmy, wjeżdżanie tam było by po prostu sztuką dla sztuki...


Sprzęt relaksuje się po podjeździe ;)


Jeden z uczestników - Marcin.


Drugi uczestnik - Bodziek. Trzeci byłem ja.


W połowie podjazdu na Orłową jest chwila na odsapkę i łapanie widoczków na matrycę.


Za Orłową jest to, co rowerzyści lubią najbardziej ;)


Cytując Bodźka - właściwe rowery na właściwym miejscu.




Ostatnie metry przed Telesforówką na Trzech Kopcach Wiślańskich.


Panoramka z Trzech Kopców Wiślańskich.


Skrzyczne po raz pierwszy.


Żółty szlak za Trzema Kopcami - coś pięknego.


Końcówka żółtego szlaku - całe piękno gdzieś uciekło... ;)




W cieniu zalega jeszcze śnieg...


Południowe stoki skąpane z kolei w słońcu.




Tuż po mocnym kamienistym zjeździe - z dołu góra (po prawej) robi niezłe wrażenie.




Skrzyczne po raz drugi.


Skrzyczne po raz trzeci - nieco szerzej.


Końcówka cieplejszej części dnia, godzina 19. Do cywilizacji wciąż daleko...

Zapraszam także do obejrzenia galerii Bodźka na jego stronie.

Trasa: Ustroń Polana – Równica – Orłowa – Trzy Kopce Wiślańskie – Przełęcz Salmopolska – Kotarz – Przełęcz Karkoszczonka – Przełęcz Siodło (pod Klimczokiem) – Wilkowice Bystra (~47 km)

Piątek i niedziela

Niedziela, 13 kwietnia 2008 · Komentarze(2)
W piątek wiosna niczym Chuck Norris znokautowała wszystkich kopniakiem z półobrotu. 20 stopni, słońce i brak wiatru przywodziły na myśl raczej połowę czerwca niż początek kwietnia. Do pełni szczęścia nie brakowało dosłownie nic, ponieważ tak się złożyło, że w tym dniu miałem urlop. Grzechem było by więc spędzenie tego czasu w sposób inny niż jazda na rowerze – szczególnie, że rower jeszcze nowy ;) Niestety zmuszony byłem do samotnej jazdy, stąd też najsensowniejszym pomysłem było objechanie lokalnych ścieżek, składających się w czerwony szlak pieszy, tworzący pętlę obejmującą (mniej więcej) całe Jaworzno. Teren raczej prosty, ale po pierwsze – teren, a po drugie przejechanie całości powoduje pojawienie się na liczniku ponad 60 km. Ze względu na pewne ograniczenia czasowe nie przejechałem szlaku w całości, ale dystans ciut powyżej 50 km nie był wcale najgorszy. Kolejna wycieczka wypadła dopiero w ostatnią niedzielę, i w pewnym względzie różniła się od poprzedniej diametralnie – było zimno i mokro. Plan z którego nie wyszło absolutnie nic zakładał poranny wyjazd z ekipą do Kazimierza Górniczego (Sosnowiec), niestety deszczowy poranek nie nastrajał nikogo na jazdę. Znośnie zrobiło się dopiero po południu, i około godziny 15 wyruszyłem sam w stronę Sosnowca. Trasa, którą obrałem bardzo powoli zbliżała mnie do wyznaczonego celu, ale była dość ciekawą kompilacją rozmaitych ścieżek które lubię. Koniec końców do Kazimierza jako takiego nie trafiłem, ale zadowolony z jazdy, z dystansem 37 km wróciłem do domu. Przyszły tydzień zapowiada się bardziej interesująco...

Zapraszam do galerii (24 zdjęcia):


Zalew Tarka - już nikt nie pamięta jego świetności...


Jedna z setek żab.


Czysta energia.






Klimat trochę jak z Fallouta - tyle, że tam były problemy z wodą.


Sosina skąpana w zachodzącym słońcu.




Kolejnej wycieczce towarzyszyła zgoła inna pogoda.


Cały czas nad głową wisiały mi ciemne chmury.




Droga jak do raju. Intensywność zapachu wprost proporcjonalna do ilości...








Szyny gdzieś na Maczkach. Pora myśleć o powrocie do domu.


Jeszcze tylko fotka choinek.


I jeszcze jedna ;)






Swoją przygodę z amorami również zaczynałem od RS.


Rwąca i cuchnąca - Biała Przemsza dwoma słowami...


Wpaść pod takie coś to raczej żadna przyjemność.


Kolos, ale z jaką prezencją.

Trasa 1: Czerwony szlak pieszy (tylko Jaworzno), Centrum – Grodzisko – Byczyna – Jeleń – EJ III – Łubowiec – Długoszyn – Sosina – Centrum (~50 km)

Trasa 2: Jaworzno Centrum – Dobra – Warpie – Osiedle Stałe – Długoszyn – Sosnowiec Maczki – Jaworzno Szczakowa – Dobra – Centrum (~37 km )

Lipowiec z innej perspektywy

Niedziela, 30 marca 2008 · Komentarze(0)
Na dobry początek sezonu należy zaliczyć dwa niedalekie zamki – Lipowiec w Wygiełzowie i Tęczyn w Rudnie. Pierwszy z nich w połowie XIII wieku pełnił zaszczytną funkcję strażnicy przygranicznej, następnie był siedzibą biskupów i więzieniem. Biskupi krzyki torturowanych wytrzymywali przez ponad dwa stulecia, aż w końcu wynieśli się, a cały zamek stał się regularnym więzieniem i pełnił tę funkcje aż do roku 1789. Drugie zamczysko nie ma tak pasjonującej historii, a tę, którą ma opiszę przy okazji wycieczki w tamtą stronę. Tak się bowiem składa, że w marcu nie wszystkim uczestnikom starczyło by krzepy aby strzelić wycieczkę na 100km. Uzyskany jednak przez nas wynik i tak był dość zadowalający. Obraliśmy doskonale znaną i opisywaną już chyba na tej stronie trasę, przez Libiąż. Trasa momentami wymagająca, ale bardzo urozmaicona. Ma też bardzo istotną zaletę – tworzy pętlę. Dodatkowo, ze względu na porę roku co rusz było widać niewielkie jeszcze, ale wyraźne już eksplozje panoszącej się wiosny. Żyć nie umierać!

Zapraszam do galerii (17 zdjęć - wszystkie moja mają skopany WB, sorry...):


Na dobry początek coś dużego.


Wieża widokowa w Libiążu.




Zabawy w wodzie.










Ambitne przez przypadek?




Zmęczona twarz po podjeździe ;)




Kuba romantyk.


Zamek Lipowiec z nieco innej niż zwykle perspektywy.






Banan i w drogę.

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Libiąż – Żarki – Rezerwat Bukowica – Wygiełzów – Zamek Lipowiec – Pogorzyce – Zagórze (Góry Zagórze) – Chrzanów Os. Stella – Chrzanów Borowiec I – Jaworzno Byczyna – Jaworzno (~62 km)

He he Che-chło

Niedziela, 9 marca 2008 · Komentarze(4)
Najbardziej jajcarska wycieczka w tym sezonie. Teraz może być tylko gorzej ;) Zaczynając od końca. Ponad 46 km, niecałe 3h na siodełku – ponad 6 godzin po za domem. Przez te nadmiarowe 3 godziny coś się musiało dziać. Tekstów cytować nie będę, bo wyrwane z kontekstu nie miałyby sensu (umieszczone w kontekstach też sensu nie miały, przynajmniej w jakiejś części). Generalnie wycieczka była inna niż wszystkie do tej pory, ponieważ to nie ja ją organizowałem. Wspaniałe uczucie jechać sobie jako zwykły szary uczestnik i nabijać się z prowadzącego po zgubieniu szlaku ;) Dodatkowo, była to pierwsza wycieczka na której nie tylko ja robiłem zdjęcia – dzięki temu pojawiłem się na kilku fotografiach. Jednak nie jestem do końca przekonany czy to dobrze… Plan wycieczki zakładał przejażdżkę nad Chechło, jeziorko odrobinę za Chrzanowem. Szczęśliwie w obie strony prowadzi zielony szlak rowerowy, który jest zaprojektowany bardzo przytomnie – miłośnik każdego stylu jazdy znajdzie tam coś dla siebie. Nad samym jeziorem spotkaliśmy parkę ciekawskich łabędzi, nastawionych bardzo przyjacielsko pod warunkiem zachowania około 1m odstępu. Po przekroczeniu tej niewidocznej granicy atakowały bez ostrzeżenia :) Po drodze mijaliśmy świetny, dwupoziomowy kamieniołom (Kopalnia i Prażalnia Dolomitu “Żelatowa”), ale zresztą – jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów.

Niniejszym zapraszam do galerii (30 zdjęć):






Nowy członek jaworznickiej ekipy - Nemo.


Kuba testuje lokalną twórczość. Okolice Żelatowej.






Z poświęceniem...




Szybki okaz tamtejszej fauny :)


Koparki zawsze wzbudzają zainteresowanie.


Szczególnie jeśli są duże...




Całość.


Każdy... rowerzysta ma swój słupek :P












Bananowa młodzież.


Łabędź numer 2. Miał parcie na szkło, podchodził bardzo blisko.


Kubę bardzo zainteresowało to drzewko. Ciekawe z czym miał skojarzenia...


Shit happens.


Kolega świruje lekko...


Nikt się nie zatrzymał - mieli nieogolone nogi.


Ostatni pojazd...


Zmęczenie na twarzach.


Umieranie na drodze.


Podziwianie widoków - ot całe nizinne enduro ;)


Prawie jak western - tylko rumaki z metali kolorowych.

Trasa: Jaworzno – Jaworzno Byczyna – Chrzanów, os. Borowiec – Źrebce – Piła Kościelecka – Chrzanów – Jaworzno Byczyna – Jaworzno (~46 km)

Pierwsza w sezonie

Sobota, 23 lutego 2008 · Komentarze(1)
Jako że zrobiło się nieco cieplej, wybrałem się w poprzedni weekend na pierwszą w sezonie przejażdżkę – w poszukiwaniu symptomów nadchodzącej wiosny. Standardowo celem wycieczki były kamieniołomy na Pieczyskach – jakoś bardzo lubię tamte tereny, może ze względu na fajnego singielka biegnącego dookoła wyrobiska… Symptomów zbyt wielu nie było, był za to zalatujący postnukleranością charakterystyczny wszystko w szaro brązowych kolorach krajobraz. Zielone były jedynie choinki – ale one zielone są zawsze. Mniejsza już o aspekty widokowe, najważniejsze dla mnie, że znów wsiadłem na rower. Zima była ciężka (jeśli chodzi o ilość pracy, nie mrozy i śniegi) i niezbyt wiele pracowałem “nad sobą” – zaskutkowało to subiektywnym wrażeniem, że przysiady będę musiał w tysiącach liczyć zanim forma będzie na jako takim poziomie. Chyba zapiszę się na jaką siłownię... będę płacił, to będzie motywacja aby ćwiczyć ;)

Tymczasem zapraszam do galerii:


Jedne z niewielu oznak wiosny jakie udało mi się znaleźć.










Te pąki, mimo całkowicie jesiennych kolorów, wręcz pulsowały życiem. Może z tą wiosną nie jest tak całkiem źle...


To zdjęcie prezentuje moc zoomu 1X. Zwróćcie uwagę na żółty domek z centrum kadru.


Natomiast to zdjęcie prezentuje moc zoomu 12X. Żółty domek jest nadal w centrum kadru - niesamowite! [-;


Iście księżycowy krajobraz - tylko skąd na księżycu woda?!




Jeszcze jedna zabawa zoomem.


Optyczne 12X to jest to! :)


Żeby nie było, że na piechotę tam chodziłem...








"Jak zobaczysz laki skrec w prawo. Jakie laki? Lonki, pole z trawa" - pamiętna wymiana smsów w 2003 roku :)




Nawet przy kiepski świetle i maksymalnym zbliżeniu można robić ostre zdjęcia - stabilizator obrazu rządzi :)


Do następnego razu - oby wiosna szybko przyszła...