24 czerwca 2007 o godzinie, której bliżej do późnego wieczora niż wczesnego poranka przeraźliwy dźwięk budzika zasygnalizował początek kolejnej wycieczki w góry.
Zabójcza godzina jak na wstawanie.
Tym razem miała dopisać pogoda (około 20 stopni, bez deszczu i wiatru) i ekipa forumowiczów – razem ze mną miało nas być 5 osób. Plan zakładał przejechanie trasy którą znalazłem na stronce bikera z Sosnowca. Ponieważ start oryginalnej wycieczki wypadał gdzie indziej niż Wisła Głębce, dokąd wiózł nas pociąg, trzeba było ciut wydłużyć trasę, o dojazd na miejsce startu. Dzięki temu wycieczka miała się zacząć, jak na góry, nietypowo, bo zjazdem.
Jak widać nie trzeba na rowerze jeździć aby się cieszyć. Wystarczy wiedzieć, że jeździć się będzie...
Za nami czai się tajemnicza ręka...
Hura! Góry już widać!
Po wyjściu z pociągu od razu skierowaliśmy koła na czarny szlak, który miał nas zaprowadzić na początek trasy. Oczywiście szybko go zgubiliśmy. Znalazł się jednak, ale za chwilę stracił się znowu. Postanowiliśmy jechać bez szlaku. Zjazd był szybki i łagodny, jedynie końcówka mocno opadała. Mając chyba więcej szczęścia jak rozumu, trafiliśmy dokładnie na początek trasy.
Zjazd na czarny szlak.
Zaczęło się bardzo niewinnie, asfaltem, praktycznie płasko. Potem zrobiło się lekko pod górkę, potem bardziej pod górkę a potem dziwnie w dół – w końcu doszliśmy do wniosku że nie jedziemy w dobrym kierunku – trasa zakładała jazdę bez szlaku. Postanowiliśmy spytać się kogoś jak trafić tam gdzie chcemy podjechaliśmy w stronę stojącego nieopodal domu (na polance w środku lasu). Wokół domku nie było żywego ducha, ale za to… usłyszeliśmy głosy. Jazda w ich kierunku doprowadziła do kolejnego domku gdzie byli jacyś ludzie. Zapytałem o drogę, a jakaś miła pani pokazała mi na starszego gościa – “To jest gospodarz, on tu wszystko zna to wam powie”. No OK. Zapytałem gospodarza o Cieńków Wyżni (931) – nasz cel. I co usłyszałem? “Nie ma w ogóle takiego.”. Z krótkiej wymiany zdań wynikło, że ja mówię o górze a on o osiedlu. W końcu gdy rozmowie padła magiczna fraza “żółty szlak”, facet się znacznie ożywił i zaatakował wiązanką w stylu: “Aaaa, żółty szlak! To musicie tam do końca, potem w lewo, potem w prawo, przez polanę do góry na końcu w lewo, tylko pamiętajcie w prawo, potem prosto, 3 razy do tyłu, w lewo, w prawo, w kółko i będziecie”. No, może jakbym tam mieszkał 30 lat i schodził każdą ścieżkę to połapałbym się o co mu chodzi. Odjechaliśmy kawałek i męska decyzja. Skoro szlak idzie grzbietem to pchamy się pierwszą drogą, która idzie do góry. I tak po 15 minutach solidnego pchania byliśmy już na szlaku.
Pchanko na żółtym.
Mała przerwa... Jak widać wszyscy dobrze się bawią.
Panorama na ekipę. Na tej drodze mijało nas 3 freeridowców. Pozdrawiamy ;)
Pozują od lewej: Kuba, Robert (przysypia czy co?) i Kamil.
Szlak ten nie był zbyt urozmaicony i mało widokowy, lecz mimo wszystkich swoich niedogodności doprowadził nas do zielonego, od którego zaczęła się najciekawsza część całej wycieczki – byliśmy już na wysokości ponad 1000m, tak więc jazda była urozmaicona – ciut w górę, ciut w dół, do tego z reguły otwartymi halami co gwarantowało niesamowite widoki. A widoczność tego dnia była przednia.
Widok nr 1.
Marcin próbuje mnie wyminąć ;)
Panorama nr 1.
Robert walczy z drogą, która spycha go na trawę. W tle Kuba jadący na rowerze pod górę - rzadki widok ;)
Wymieniony wyżej Kuba. Uśmiecha się, widać nie było tam stromo ;)
Dojeżdża i Kamil. Kuba w ramach zdobywania popularności nie opuszcza kadru, a z prawej strony pojawia się po raz drugi dzisiaj tajemnicza ręka.
Zaczyna się robić pomału w dół...
Panorama w jedną stronę z siodła pomiędzy Gawlasem a Magurką Wiślaną.
Panorama w drugą stronę z siodła pomiędzy Gawlasem a Magurką Wiślaną.
Romantyczna dusza podziwia widoki. Pragmatyczna dusza wyciąga jedzenie. Zazdrosna dusza podziwia jedzenie ;)
Skałki na czerwonym szlaku.
Te same skałki.
Począwszy od Magurki Radziechowskiej było już tylko w dół… Na początku dość stromo i technicznie, ścieżką usłaną kamieniami i korzeniami. Potem zrobiło się łagodniej a ścieżka przybrała formę gładziutkiego singletracka o szerokości około 20 cm! Po prostu bosko.
Czerwone szlaki w Beskidach zawsze są ciekawe ;)
Chłopaki zamiast pomóc to stoją i się gapią ;)
Tak jak mówiłem, widoczność była przednia. W oddali widać Małą Fatrę...
...ale pokręciłem trochę i pasmo znacznie się zbliżyło. Zoomem oczywiście, nie korbami ;)
Jezioro Czerniańskie. Nie tak dawno tam byliśmy.
Babia Góra. Usiłuje schować się za drzewem, ale złe drzewo wybrała ;)
Słuchaj stary, ten fragment był zaje... ;)
Szlak czerwony zamieniliśmy za chwilę na niebieski. Po sforsowaniu kilku powalonych drzew naszym oczom ukazała się fenomenalna techniczna ścieżka wśród korzeni. Zjazd był rewelacyjny, ale końcówka była strasznie stroma i do tego śliska – błoto, mokra trawa i kamienie. Sprowadzaliśmy rowery ślizgając się na butach. Niebieskim szlakiem dojechaliśmy do Radziechowa, gdzie załapaliśmy się fuksem na czynny sklep. Po krótkiej analizie zegarka, mapy i samopoczucia kompanów rezygnujemy ze Skrzycznego i toczymy się do Żywca, na pociąg – odpuszczamy połowę trasy. Pociągiem dojechaliśmy do Katowic, skąd lajtowym tempem pokręciliśmy w stronę domu, by wrócić do pracy, obowiązków, i myślenia o następnej wycieczce w górach.
Niektórym niewiele do szczęścia potrzebne - starczy miejsce między dwoma rowerami... ;)
Chrrr...
Sprawca całego zamieszania.
A to się Dartmoor przybrudził ;)
Trasa: Wisła Głębce – Wisła Czarne – Cieńków Wyżni (957) – Gawlas (1077) – Magurka Wiślana (1140) – Magurka Radziechowska (1108) – Radziechowy – Twardorzeczka – Żywiec (~50 km) + dojazdy (~30 km)